Recenzja: McIntosh MHP1000

Odsłuch cd.

Z odtwarzaczem McIntosh MCD550 i wzmacniaczem MHA100

I choć rywale nie poddali się bez walki...

I choć rywale nie poddali się bez walki…

Na koniec odsłuchowej przygody zostawiłem sesję z odtwarzaczem, obiecanym firmowym MCD550. Spiąłem go ze wzmacniaczem znakomitym interkonektem symetrycznym Acoustic Zen Absolute Cooper i zaczęło się granie w innym formacie. Bo jednak wzmacniacz gra lepiej z odtwarzaczami niż z własnym DAC-kiem, co po raz wtóry się potwierdziło. A także w przypadku własnego odtwarzacza firmowego innym stylem. Bardziej niż przy komputerze uniwersalnie w sensie łatwej strawności, ale przede wszystkim w bardziej amerykańskiej manierze odtwórczej, tak żeby w żadnym razie nie drażnić słuchaczy czymkolwiek, a już szczególnie zalewem sopranów.

Zdawszy sobie z tego sprawę po raz kolejny uległem zdumieniu, bo znowu coś działo się dwubiegunowo. Słuchawki z samym wzmacniaczem i jego przetwornikiem wręcz szturmowały sopranami, podanymi znakomicie i super realistycznie, ale jak mówiłem bez najmniejszej nawet cesji na rzecz uspokojonego, relaksującego słuchania, którego można było doświadczyć z Fostexami i Audeze, ale nie z nimi. Tymczasem (to słowo trochę mnie drażni swą akuratnością) pospołu z odtwarzaczem przejawiły styl właśnie amerykański, podobny do tego jak grają w większości przypadków Sennheisery HD 650, a jeszcze częściej Audeze LCD-2 i LCD-3. Dźwiękiem pełnym, basowo obfitym i z bujną cielesnością. A przy tym sopranowo oszczędnym, aby pod żadnym pozorem nie irytować i niepokoić. By dźwięk nie tylko radował obfitością, ale także częstował pogodnym nastrojem i niezmąconą radością życia. Amerykański optymizm w całej krasie i same pogodne nutki. Pulchniutkie, okrągłe, z solidną podstawą. Żadnych bladych straszydeł na sopranowych szczudłach, zawodzących egzystencjalne pienia. Żadnego słowiańskiego smutku i „duszo szczypatielnych” podniet.

...to jednak MHP1000 wykazały swoją ewidentną wyższość.

…to jednak MHP1000 wykazały swoją ewidentną wyższość.

I to amerykańskie granie doszło tutaj do głosu. Obniżona średnica, cień w miejsce jasnego światła, precz sopranowe wrzeciona, niech żyje pękata podstawa. Lecz pomimo zmęczenia całodniowym odsłuchem pomyślałem, że trzeba to w takim razie przetestować z kablem nie miedzianym tylko srebrnym, a więc w miejsce Acoustic Zen XLR na wtyki powędrował CrystalCable Absolute Dream, tak żeby mieć pewność, iż inaczej to nie zagra. A pewność pojawiła się miast tego taka, że zmienić może się bardzo dużo, bo powróciła słowiańska nuta. Zniknęło obniżenie i pogrubienie, pojaśniało, strzeliło ku górze i pojawiła się nić srebrna, na której smutek zawiesza swe czarne krople. Odetchnąłem. Nie dla mnie taki amerykański placek. Znowu trzaskało, znowu iskrzyło, znów przeszywało. Ale jednocześnie szło za tym tło aksamitne, powłóczyste. Skradało się kocim krokiem, by uderzać z siłą pioruna. I stała się muzyka kompletna, nareszcie pod każdym względem doskonała. Nie tylko przeszywająca i nie tylko gęsta. Realistyczna realizmem wszystkich realizmów, zarówno tych od iskry jak i dywanu. Owinąłem się nią i zapadłem w słuchanie. Elizjum.

A kiedy tak tego słuchałem, stanęły przed oczami Ultrasone Edition9, których się lekkomyślnie pozbyłem. Bo piekielnie szybko i piekielnie mocno to grało, tak jakby przez głowę przejeżdżała szalona lokomotywa, a jednocześnie od dawnych flagowych Ultrasonów bardziej przejrzyście, po prostu lepiej. Nie tylko siadającym na piersi ciężarem basu i ogólną potęgą, ale także perfekcją na drugim krańcu pasma, taką naprawdę w popisowym stylu. I to całkiem bez udziału lamp w torze, co już mnie całkiem zdumiało. Puściłem Etiudę A-mol Op.25 No.11 Chopina, graną przez Alfreda Cortot z płyty Nimbus Records. (Kto nie słyszał, niech żałuje.) Bo jednak fortepian obok wokalu o dźwięku mówi najwięcej. Genialnie to zabrzmiało, bowiem nie tylko sam pianista, który od zawsze był genialny, ale tym razem także tor audio. Fenomenalne rozciągnięcie pasma, moc, blask i kontrola. Jakby stać przy prawdziwym instrumencie i podziwiać geniusza grającego muzykę absolutną. Pasja stapiała się z perfekcją i mocą w jeden poryw.

Rewelacyjny debiut - oby tak dalej!

Rewelacyjny debiut – oby tak dalej!

Posłuchałem jeszcze na koniec stepowania z berlińskiego koncertu Pepe Romero. Prawie zawsze tego słucham, bo właśnie Ultrasone Edition9 były jedynymi słuchawkami potrafiącymi w uderzeniach pokazać doskonale zarówno deski jak i trzask podkutych obcasów. Połączyć w jedno dwa dźwięki – głuchy i trzaskający, a jednocześnie nadać temu oryginalną moc tupnięcia tancerza. I nareszcie po wielu latach ponownie to usłyszałem.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

22 komentarzy w “Recenzja: McIntosh MHP1000

  1. Jarek pisze:

    Piotrze,

    zaskoczyłeś trochę tą recenzją 🙂

    Podobnie jak poniższym stwierdzeniem:
    „Posłuchałem jeszcze na koniec stepowania z berlińskiego koncertu Pepe Romero. Prawie zawsze tego słucham, bo właśnie Ultrasone Edition9 były jedynymi słuchawkami potrafiącymi w uderzeniach pokazać doskonale zarówno deski jak i trzask podkutych obcasów. Połączyć w jedno dwa dźwięki – głuchy i trzaskający, a jednocześnie nadać temu oryginalną moc tupnięcia tancerza. I nareszcie po wielu latach ponownie to usłyszałem.”

    Czyżbyś nie usłyszał tego na Ultrasonach Edition 5 Ltd?
    To dla mnie wręcz nieprawdopodobne.

    1. Piotr Ryka pisze:

      To nieco bardziej złożone. Edition 5 nie słuchałem w stanie kompletnego wygrzania, czy może raczej słuchałem takich, ale jedynie bardzo wyrywkowo. Można powiedzieć, że w ich wypadku nie przebadałem sprawy do końca. Jeszcze nie. To oczywiście nie znaczy, że E5 tak nie potrafią, tylko że tego od nich w takim wymiarze na razie nie usłyszałem. Słyszałem natomiast od Denonów D7100 (chociaż nieco inaczej zagrane), ale o tych Denonach nie wspominam, bo była cała afera związana z powtórzeniem ich efektów brzmieniowych u egzemplarzy innych niż pierwszy testowy. A wycofanie tego modelu z produkcji wydaje się dość symptomatyczne. Tak więc nie ma się co stresować. E5 zapewne też tak potrafią. A Sony MDR-R10 nie potrafią, a i tak bym je wolał.

      1. Piotr Ryka pisze:

        PS

        Ale dlaczego zaskoczyłem recenzją?

        1. Jarek pisze:

          Źle się wyraziłem 🙂 Nie sądziłem, że McIntosh wziął się za słuchawki (i stąd moje zaskoczenie), i to wykorzystując jako bazę T1. Aż mi trudno uwierzyć, że dokonali takich zmian w brzmieniu.
          Z tego co piszesz, wnioskuję, że McIntoshe grają lepiej niż T1 i T5p razem wzięte, czego oczywiście nie należy wykluczyć. Jak zwykle najlepiej słuchać własnymi uszami 😉
          Rozumiem, że teoeretycznie powinny być dostępne do odsłuchu w HiFi Clubie warszawskim?

          1. Piotr Ryka pisze:

            Tak, będą tam niedługo dostępne, i to dokładnie te co są u mnie. Przynajmniej tak mi powiedziano. Odtwarzacz na pewno też mają, albo ten jeszcze lepszy, a tylko CrystalCable Absolute Dream zapewne tam nie ma.

            Co do relacji między T1 a MHP1000, to bez bezpośredniego porównania nie chcę się wypowiadać, a takiego porównania nie było. Tak biorąc z pamięci, mogę powiedzieć, że T1 grają nieco łagodniej.

      2. Tomek pisze:

        Jakby bylo trzeba posluchac wygotowanych E5 to jestem gotow do negocjacji 😉 mozemy jakos sie umowic. Moj @ jest pewnie znany, pozdrawiam

        1. Piotr Ryka pisze:

          Chętnie skorzystam z okazji, o ile to nie fatyga. Ale dopiero za kilka tygodni, jak będę pisał recenzję AKG K1000 z kablem Entreqa.

          1. Tomek pisze:

            Żadna, szczególnie, że za dobre rady jestem zobowiazany 🙂
            Proszę o kontakt mailowy to sie umówimy, pozdrowienia

          2. Piotr Ryka pisze:

            Jutro zadzwonię.

  2. Piotr Ryka pisze:

    Zwróćcie uwagę na nazwę. MHP1000 odwołuje się wprost do sławnych i kultowych Grado HP1000. Pamięć o tamtych słuchawkach najwyraźniej w Ameryce wciąż jest żywa.

  3. Adam pisze:

    A recenzji Marantza wciąż ani widu, ani słychu…

    1. Mirek pisze:

      tutaj testuje sie sprzet z najwyzszej polki a nie jakies popierdolki.

  4. Piotr Ryka pisze:

    Spokojnie Panowie, bez nerw. Marantz nie jest dziadowski i świetnie się prezentuje, a firma jest legendarna. Recenzja będzie niedługo, ale za jakieś dziesięć dni. Najpierw dwie inne.

  5. Adam pisze:

    W pełni się zgadzam, że Marantz to firma legenda i wypuścił sporo świetnego sprzętu.

  6. Mirek pisze:

    leganda jest cary 300b i to jest najlepszy wzmacniacz sluchawkowy na swiecie a nie marantz!!!

  7. Adam pisze:

    Marantz jest legendą ze względu na wiele świetnych modeli odtwarzaczy i wzmacniaczy, które w przeciągu swej pięknej, ponad 60 letniej historii skonstruował. Trudno, by taką samą renomę miał wyrobioną w segmencie wzmacniaczy słuchawkowych, skoro dopiero na tym polu debiutował.

  8. Artur pisze:

    Skoro w podsumowania raczej wyklucza Pan przenosne audio to mozemy wnioskowac ze nie zagra z wieżą IFI ? (gemini, iGalvanic, dsd bl, itube2, iCan)

    1. Piotr Ryka pisze:

      Oczywiście, że zagra. iCan to mocny wzmacniacz. Mały, ale bardzo mocny.

      1. Artur pisze:

        A z innej beczki, słyszał Pan kiedyś ultrasone 5 unlimited? Czy to prawda ze dźwiękowo nie ustępują wersji limitowanej?

        1. Piotr Ryka pisze:

          Słuchałem na AVS, ale króciuteńko, niezobowiązująco. Nie umiem powiedzieć.

          1. Artur pisze:

            wczoraj w nocy nawet znalazlem w internecie takie zdanie, że te tansze grają lepiej i ktoś własnie opisywał ten typ brzmienia (z pudeł rezonansowych) o którym Pan tez pisał ale ten ktoś napisał że nie uświadczył tego w limited, zastanawiam sie czemu tak bylo, kwestia toru? swoją droga to by bylo ekstremalnie dziwne że grają na tym samym poziomie, bo to by oznaczało że za 8000zł (na wtórnym rynku za 4000) możemy miec słuchawki z tej samej półki co 5limited czy final d8000 bo one tyle samo kosztują

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy