Podsumowanie
Słuchawki McIntosh MHP1000, kiedy o nich czytać i na nie patrzyć, wydają się być tylko pewną wariacją na temat swego pierwowzoru, słuchawek Beyerdynamic T1. A kiedy zacząć ich słuchać z dedykowanym wzmacniaczem przy komputerze, okazują się bardzo interesujące i zasobne w walory, pozwalające pod pewnymi względami dystansować konkurencję nawet tak silną jak flagowe Fostexy i zamknięte Audeze. Przede wszystkim potężną dawką niczym nie przysłoniętego realizmu, który tylko dlatego nie jest brutalny, że potrafi pokazywać także delikatniejszą stronę muzyki. Do tego jednak momentu bardzo wysoka cena i nie jakiś oszałamiający wygląd oraz standardowa wygoda wydają się wystarczającymi hamulcami, by ewentualny zakup traktować z rezerwą i miarkować się we wszelkich zakusach typu „To przecież McIntosh!” albo „Chcę, bo to nowe!”.
Sam ich słuchając z uznaniem i satysfakcją przyjmowałem do wiadomości, że postaci wokalistów potrafią czynić żywszymi niż bezpośrednia konkurencja, a wyraźność muzycznego rysunku mają najlepszą. Nie było w tym jednak szaleństwa. Owego duchowego pierwiastka, co przełamując wszelki opór zmusza do zmiany zdania. Momentu przejścia od rozsądku do zapalczywości. Bodźca zmieniającego spokojną rozmowę w dziką awanturę, a roztropnego konsumenta w chutliwego wariata. Ale taki bodziec sam otrzymałem. Po mnogich godzinach spędzonych na słuchaniu, po zmiennych dotyczących go refleksjach i dywagowaniu za i przeciw, po rozczarowaniu miedzianym kablem (a takim przecież porządnym) i popatrywaniu z niechęcią na firmowy odtwarzacz, jawiący się zrazu jako nazbyt amerykański, zostałem na koniec zarażony klasyczną audiofilską chorobą – chcicą. Bo ani ten odtwarzacz nie jest za bardzo amerykański, ani słuchawki problematyczne, tylko kabel nie pasował. Akurat nie tutaj. A kiedy trafił w jego miejsce zgrywający się idealnie, nowe dzieło McIntosha rozwinęło cały potencjał, a sam zmuszony byłem zmienić podejście. Przestałem dywagować, zacząłem chcieć.
Ich dźwięk nie jest tak wytworny jak legendarnych Sony MDR-R10, ani nie ma takiej holografii jak u najnowszych Ultrasone Edition5. Ale ma moc i wzorzec odtwórczego ideału. A dzięki temu muzyka staje się porywająca w stopniu przemożnym, a czegóż chcieć od muzyki więcej? Tak więc i ja zapałałem chęcią posiadania, chęcią niemałą. Abstrakcyjną, fizycznie nierealizowalną, ale tym bardziej dotkliwą. Wcale nie na zasadzie: „Popie oczy, wilcze gardło, co zobaczy, to by zjadło”, tylko racjonalną, choć motywowaną szaleństwem zwanym muzyką.
Oto następne po Ultrasone Edition 5 nowe, rewelacyjne słuchawki. Inne nieco, do napędzenia w sensie doboru sprzętowego niełatwe, ale rewelacyjne. Cena paskudna, a brzmienie bajeczne. Wielu utyskuje na forach, że one tylko są szczegółowe. Nic podobnego. Trzeba jedynie mieć z czego zagrać. Przenośny grajek na bateryjkę albo smartfon tu nie wystarczy. Ale jak się ma z czego i za co, to polecam. Warto posłuchać i poddać własnej ocenie. Bo może właśnie takiej muzyki szukałeś? Może tak, może nie – za ciebie nie zgadnę.
W punktach:
Zalety
- Przeszywający realizm.
- Ogromne rozwarcie pasma.
- Wielka moc dźwięku.
- Popisowa szczegółowość.
- Popisowa przejrzystość.
- Popisowa precyzja.
- W efekcie bardzo rzadko spotykana dokładność odwzorowania.
- Umiejętność łączenia delikatności z potęgą.
- A także stawiania tuż obok siebie dźwięków całkowicie co do natury różnych.
- Świetny rytm i drajw.
- Głęboka scena.
- Żywe, całościowo wydobyte z tła postaci wykonawców.
- Wybitne jako narzędzie opisu podłączonego sobie toru.
- Dzięki czemu mogą w zasadniczym stopniu zmieniać charakter brzmienia.
- Bardzo wysokie walory emocjonalne.
- Innowacyjna, trójwarstwowa membrana.
- Udoskonalone przetworniki Tesla.
- Odpinane kable.
- Wysokiej klasy surowce.
- Dedykowany wzmacniacz.
- Polski dystrybutor.
- Wielka renoma marki.
- Made in USA.
Wady i zastrzeżenia
- Dla ukazania całego potencjału potrzebują nie tylko wybitnego, ale także precyzyjnie dostrojonego toru.
- Co raczej wyklucza urządzenia przenośne.
- Renoma marki wliczona w cenę.
- Poziom wygody i ergonomia typowe dla Beyerdynamica.
- Skóra padów w Ultrasone Edition9 była lepsza.
- Pozbawiony finezji stojak.
- Brak materiałów piśmienniczych.
Sprzęt do testu dostarczyła firma:
Strona producenta:
Dane techniczne:
- Słuchawki dynamiczne o konstrukcji zamkniętej.
- Udoskonalone przetworniki Tesla o średnicy 40 mm.
- Trójwarstwowa membrana z wiskoelastyczną warstwą środkową.
- Pasmo przenoszenia: 5 Hz – 20 kHz.
- Impedancja: 200 Ω.
- Czułość: 97 dB /1 mV/ 500 Hz.
- Maksymalne ciśnienie dźwięku: 127 dB.
- Waga: 382 g.
- Kable: 3 m – duży jack; 1 m – mały jack.
- Metalowy stojak w komplecie.
- Cena: 8700 PLN.
System:
- Źródła: PC, McIntosh MCD550 SACD.
- Przetworniki/wzmmacniacze słuchawkowe: McIntosh MHA100, OPPO HA-1.
- Słuchawki: Audeze LCD-XC (kabel FAW Noir), Fostex TH-900, McIntosh MHP1000.
- Kabel USB: Tellurium Q Blue.
- Interkonekty: Acoustic Zen Absolute Cooper XLR, CrystalCable Absolute Dream RCA.
- Listwa: IsoTek Evo3 Sirius.
https://www.facebook.com/AudezeLLC/posts/10152554032352132?fref=nf
Piotrze,
zaskoczyłeś trochę tą recenzją 🙂
Podobnie jak poniższym stwierdzeniem:
„Posłuchałem jeszcze na koniec stepowania z berlińskiego koncertu Pepe Romero. Prawie zawsze tego słucham, bo właśnie Ultrasone Edition9 były jedynymi słuchawkami potrafiącymi w uderzeniach pokazać doskonale zarówno deski jak i trzask podkutych obcasów. Połączyć w jedno dwa dźwięki – głuchy i trzaskający, a jednocześnie nadać temu oryginalną moc tupnięcia tancerza. I nareszcie po wielu latach ponownie to usłyszałem.”
Czyżbyś nie usłyszał tego na Ultrasonach Edition 5 Ltd?
To dla mnie wręcz nieprawdopodobne.
To nieco bardziej złożone. Edition 5 nie słuchałem w stanie kompletnego wygrzania, czy może raczej słuchałem takich, ale jedynie bardzo wyrywkowo. Można powiedzieć, że w ich wypadku nie przebadałem sprawy do końca. Jeszcze nie. To oczywiście nie znaczy, że E5 tak nie potrafią, tylko że tego od nich w takim wymiarze na razie nie usłyszałem. Słyszałem natomiast od Denonów D7100 (chociaż nieco inaczej zagrane), ale o tych Denonach nie wspominam, bo była cała afera związana z powtórzeniem ich efektów brzmieniowych u egzemplarzy innych niż pierwszy testowy. A wycofanie tego modelu z produkcji wydaje się dość symptomatyczne. Tak więc nie ma się co stresować. E5 zapewne też tak potrafią. A Sony MDR-R10 nie potrafią, a i tak bym je wolał.
PS
Ale dlaczego zaskoczyłem recenzją?
Źle się wyraziłem 🙂 Nie sądziłem, że McIntosh wziął się za słuchawki (i stąd moje zaskoczenie), i to wykorzystując jako bazę T1. Aż mi trudno uwierzyć, że dokonali takich zmian w brzmieniu.
Z tego co piszesz, wnioskuję, że McIntoshe grają lepiej niż T1 i T5p razem wzięte, czego oczywiście nie należy wykluczyć. Jak zwykle najlepiej słuchać własnymi uszami 😉
Rozumiem, że teoeretycznie powinny być dostępne do odsłuchu w HiFi Clubie warszawskim?
Tak, będą tam niedługo dostępne, i to dokładnie te co są u mnie. Przynajmniej tak mi powiedziano. Odtwarzacz na pewno też mają, albo ten jeszcze lepszy, a tylko CrystalCable Absolute Dream zapewne tam nie ma.
Co do relacji między T1 a MHP1000, to bez bezpośredniego porównania nie chcę się wypowiadać, a takiego porównania nie było. Tak biorąc z pamięci, mogę powiedzieć, że T1 grają nieco łagodniej.
Jakby bylo trzeba posluchac wygotowanych E5 to jestem gotow do negocjacji 😉 mozemy jakos sie umowic. Moj @ jest pewnie znany, pozdrawiam
Chętnie skorzystam z okazji, o ile to nie fatyga. Ale dopiero za kilka tygodni, jak będę pisał recenzję AKG K1000 z kablem Entreqa.
Żadna, szczególnie, że za dobre rady jestem zobowiazany 🙂
Proszę o kontakt mailowy to sie umówimy, pozdrowienia
Jutro zadzwonię.
Zwróćcie uwagę na nazwę. MHP1000 odwołuje się wprost do sławnych i kultowych Grado HP1000. Pamięć o tamtych słuchawkach najwyraźniej w Ameryce wciąż jest żywa.
A recenzji Marantza wciąż ani widu, ani słychu…
tutaj testuje sie sprzet z najwyzszej polki a nie jakies popierdolki.
Spokojnie Panowie, bez nerw. Marantz nie jest dziadowski i świetnie się prezentuje, a firma jest legendarna. Recenzja będzie niedługo, ale za jakieś dziesięć dni. Najpierw dwie inne.
W pełni się zgadzam, że Marantz to firma legenda i wypuścił sporo świetnego sprzętu.
leganda jest cary 300b i to jest najlepszy wzmacniacz sluchawkowy na swiecie a nie marantz!!!
Marantz jest legendą ze względu na wiele świetnych modeli odtwarzaczy i wzmacniaczy, które w przeciągu swej pięknej, ponad 60 letniej historii skonstruował. Trudno, by taką samą renomę miał wyrobioną w segmencie wzmacniaczy słuchawkowych, skoro dopiero na tym polu debiutował.
Skoro w podsumowania raczej wyklucza Pan przenosne audio to mozemy wnioskowac ze nie zagra z wieżą IFI ? (gemini, iGalvanic, dsd bl, itube2, iCan)
Oczywiście, że zagra. iCan to mocny wzmacniacz. Mały, ale bardzo mocny.
A z innej beczki, słyszał Pan kiedyś ultrasone 5 unlimited? Czy to prawda ze dźwiękowo nie ustępują wersji limitowanej?
Słuchałem na AVS, ale króciuteńko, niezobowiązująco. Nie umiem powiedzieć.
wczoraj w nocy nawet znalazlem w internecie takie zdanie, że te tansze grają lepiej i ktoś własnie opisywał ten typ brzmienia (z pudeł rezonansowych) o którym Pan tez pisał ale ten ktoś napisał że nie uświadczył tego w limited, zastanawiam sie czemu tak bylo, kwestia toru? swoją droga to by bylo ekstremalnie dziwne że grają na tym samym poziomie, bo to by oznaczało że za 8000zł (na wtórnym rynku za 4000) możemy miec słuchawki z tej samej półki co 5limited czy final d8000 bo one tyle samo kosztują