Recenzja: McIntosh MHP1000

Odsłuch cd.

McIntosh MHP1000

Pora na wrażenia dźwiękowe.

Pora na wrażenia dźwiękowe.

Nareszcie u celu, w końcu przedmiot recenzji, poprzedzony rozwlekłym ględzeniem o innych. Tak więc napięcie w zenicie i ostatnie sekundy oczekiwania. Trach! – wypalił pistolet startera i poprzez niebieskie kable sygnał pomknął ku trójwarstwowym membranom.

Brzmienie wyłoniło się dość podobne do tego od Audeze, ale z wyraźnymi też różnicami. Podobna była chęć wyczytania każdej drobiny, ale niepodobna towarzysząca temu gładkość samego dźwięku. Bez chropawej powierzchni, tylko z ogładą, a jednocześnie także piekielnie szczegółowo. Druga wyraźna różnica to brak skłonności zwracania się przede wszystkim ku sopranom, albo mówiąc inaczej, podbarwiania wszystkiego lekko podniesioną sopranową nutą. Tonacja była niższa, chociaż dźwięk wcale nie ciemny, a poprzez to wokale zabrzmiały nie tylko bardziej gładko, ale też poważniej i pełniej. Źródła dźwięku jednocześnie ukazały się mniejsze, trochę bardziej odsunięte i bardziej w perspektywie, a perspektywa ta zawieszona była na wysokości oczu. U Audeze nieco niżej i stereofonicznie szersza, przez co wykonawcy lokowali się trochę poniżej słuchacza, a cały przekaz bardziej był oskrzydlający, podczas gdy u słuchawek McIntosha wykonawcy byli wyżej, a scena rysowała się węższa i pracowała bardzie ku głębi. Jedno jeszcze usłyszałem od razu, mianowicie już wraz z pierwszym uderzeniem perkusji, że paradoksalnie to McIntoshe wkładają w brzmienia perkusyjne więcej sopranowego trzaśnięcia, mimo iż samą tonację miały niższą, a soprany mniej w paśmie wyeksponowane. To uderzenie u Audeze trochę bardziej było głuche i bardziej w odbiorze z samego powietrza złożone (dźwięk zawsze jest z powietrza, ale jego odbiór może być różny), a u McIntoshy mieszało gęstość materialnego wypełnienia z trzaskiem niczym łamanej gałęzi. Bardziej było w efekcie złożone, wydobywając coś, czego tamte nie umiały.

Wziąłem się następnie za wielkość sceniczną i sama ta wielkość okazała się u wszystkich trzech analogiczna, a niepodobne mżenie tła u Audeze i jego spokojniejsza powierzchnia u McIntoshy, a jeszcze spokojniejsza u Fostexów. Niezależnie od wielkości, którą wszyscy mieli z grubsza podobną – to znaczy w jej odbiorze nie rysowały się jakieś wyraźne różnice – słuchawki ustawiły się w szereg pod względem traktowania sopranów. Audeze grały je najjaśniej i najbardziej zadziornie, McIntoshe spokojniej i niżej, ale także dość jasno i z zaznaczającą się głębią tekstur, czasami aż chropowatą, a Fostexy gładko i najniżej. Trzy różne zatem prezentacje, wysoce się różniące.

Jak wypadły pierwsze słuchawki w historii legendy branży audio?

Jak wypadły pierwsze słuchawki w historii legendy branży audio?

Wróciłem raz jeszcze do wokalu. Niewątpliwie Audeze plasowały od McIntoshy pierwszy plan bliżej, a w związku z tym także wykonawców pokazywały bliższych i większych. Zgodnie ze swoją manierą głosy ich czyniły jaśniejszymi i bardziej chropawymi, o wyższej cokolwiek tonacji. Z kolei Fostexy grały także dość blisko i także z dużymi pierwszoplanowymi postaciami, a jednocześnie o wiele niżej niż Audeze tonacyjnie, bardziej gładko i ciemniej. Także z charakterystycznym dla nich wybijającym się w tle basso continuo. Najważniejsze dla nas tym razem słuchawki McIntosha wokalistów stawiały zaś nieco dalej i budowały ich głosy z delikatniejszej dźwiękowej materii. Subtelniej, raczej jasno niż ciemno i bez towarzyszącego podbicia na basie. Najbardziej ze wszystkich bezpośrednio i w najbardziej wyważony sposób, łączący gładkość z lekkim oporem powierzchni, powodowanym głęboką teksturą, ale bez podkreślającego szczegóły podwyższania tonacji, ani jej uspokajającego, gubiącego je obniżania. Szczegółowość miały popisową bez uciekających się do specjalnych chwytów, co niewątpliwie było najlepsze. Także światło najbardziej wypośrodkowane – przyjemnie wszystko omiatające, bez cieni po zakamarkach i bez podwyższonej luminacji.

Najlepszy bez wątpienia miały także fortepian, potrafiący łączyć dźwięczną krągłość i sycącą pełnię z przejrzystością i prawidłową tonacją. Fostexy na ich tle wypadały za ciemno i trochę głucho, a Audeze za szorstko i zbyt jęcząco.

 

Z przetwornikiem/wzmacniaczem McIntosh MHA100

Znów nadszedł ważny moment, spotkania z własnym wzmacniaczem. Zacznijmy może od tego, że śladowo bardziej podobał mi się w ustawieniu 44,1 niż 192 kHz. Odrobineczkę dźwięk był mniej gładki a bardziej realistyczny, co generalnie jest normą. Ślad tylko, pewnie nie do wyłapania w ślepym teście, ale tak na wyczucie przy przełączaniu uchwytny. Niewątpliwie także wzmacniacz bardziej okazał się odpowiedni. Ale zacznijmy od Audeze.

Audeze LCD-XC (pady welurowe, kabel FAW Noir)

Dźwięk ich zmienił się zasadniczo. Obniżył, pogłębił, ściemniał, wygładził. Soprany wróciły na swoje miejsce, a całe brzmienie w charakterystyczny dla tego McIntosha sposób stało mieszanką relaksu i realizmu. Obu w świetnym wydaniu i świetnie się uzupełniających. Całkiem inne to były teraz słuchawki, podobniejsze do Fostexów z poprzedniego słuchania, ale dużo bardziej bezpośrednio grające i piękniej. Bez żadnych pogrubień ani nadmiernych wygładzeń, tylko z pewnym swojej wartości mistrzostwem. A wszystko nie tylko za sprawą samych umiejętności McIntosha w budowaniu wzmacniaczy i innej szkoły dźwięku, ale także dostrojenia impedancyjnego, które działało dobitnie. Trochę to było jakby się przesiąść z odtwarzacza CD o szczegółowym stylu na gramofon. Cieniste wypełnienie wewnątrz trójwymiarowo modelowanych brył było swego rodzaju przeciwieństwem poprzedniej chropawej jasności. Słuchało się o wiele łatwiej, ale nie chcę przez to powiedzieć, że poprzednio było źle, a teraz dobrze.

Odsłuch odbędzie się w rodzinnym gronie.

Odsłuch odbędzie się w rodzinnym gronie.

Z OPPO było zupełnie inaczej i trudniej, ale nie bez realistycznych pozytywów. W trochę pokrętny sposób realizował się ten realizm, ale realizował i do słuchacza docierał. Jedynie rejon basowy kulał brakiem całkowitego wypełnienia, które teraz grzmiało potężnym łoskotem. Tak jak z OPPO dominowało jasne światło, chropawa tekstura, sopranowa nuta i braki na basie, tak teraz wszystko się pogłębiło, nabrało ogłady i epatowało masywnością. Poprawiły się także wybrzmienia, zarówno dłuższe, jak i bogatsze w treść (co uważnie sprawdziłem) oraz lepiej wpisujące się w melodykę. Sumarycznie przemiana radykalna.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

22 komentarzy w “Recenzja: McIntosh MHP1000

  1. Jarek pisze:

    Piotrze,

    zaskoczyłeś trochę tą recenzją 🙂

    Podobnie jak poniższym stwierdzeniem:
    „Posłuchałem jeszcze na koniec stepowania z berlińskiego koncertu Pepe Romero. Prawie zawsze tego słucham, bo właśnie Ultrasone Edition9 były jedynymi słuchawkami potrafiącymi w uderzeniach pokazać doskonale zarówno deski jak i trzask podkutych obcasów. Połączyć w jedno dwa dźwięki – głuchy i trzaskający, a jednocześnie nadać temu oryginalną moc tupnięcia tancerza. I nareszcie po wielu latach ponownie to usłyszałem.”

    Czyżbyś nie usłyszał tego na Ultrasonach Edition 5 Ltd?
    To dla mnie wręcz nieprawdopodobne.

    1. Piotr Ryka pisze:

      To nieco bardziej złożone. Edition 5 nie słuchałem w stanie kompletnego wygrzania, czy może raczej słuchałem takich, ale jedynie bardzo wyrywkowo. Można powiedzieć, że w ich wypadku nie przebadałem sprawy do końca. Jeszcze nie. To oczywiście nie znaczy, że E5 tak nie potrafią, tylko że tego od nich w takim wymiarze na razie nie usłyszałem. Słyszałem natomiast od Denonów D7100 (chociaż nieco inaczej zagrane), ale o tych Denonach nie wspominam, bo była cała afera związana z powtórzeniem ich efektów brzmieniowych u egzemplarzy innych niż pierwszy testowy. A wycofanie tego modelu z produkcji wydaje się dość symptomatyczne. Tak więc nie ma się co stresować. E5 zapewne też tak potrafią. A Sony MDR-R10 nie potrafią, a i tak bym je wolał.

      1. Piotr Ryka pisze:

        PS

        Ale dlaczego zaskoczyłem recenzją?

        1. Jarek pisze:

          Źle się wyraziłem 🙂 Nie sądziłem, że McIntosh wziął się za słuchawki (i stąd moje zaskoczenie), i to wykorzystując jako bazę T1. Aż mi trudno uwierzyć, że dokonali takich zmian w brzmieniu.
          Z tego co piszesz, wnioskuję, że McIntoshe grają lepiej niż T1 i T5p razem wzięte, czego oczywiście nie należy wykluczyć. Jak zwykle najlepiej słuchać własnymi uszami 😉
          Rozumiem, że teoeretycznie powinny być dostępne do odsłuchu w HiFi Clubie warszawskim?

          1. Piotr Ryka pisze:

            Tak, będą tam niedługo dostępne, i to dokładnie te co są u mnie. Przynajmniej tak mi powiedziano. Odtwarzacz na pewno też mają, albo ten jeszcze lepszy, a tylko CrystalCable Absolute Dream zapewne tam nie ma.

            Co do relacji między T1 a MHP1000, to bez bezpośredniego porównania nie chcę się wypowiadać, a takiego porównania nie było. Tak biorąc z pamięci, mogę powiedzieć, że T1 grają nieco łagodniej.

      2. Tomek pisze:

        Jakby bylo trzeba posluchac wygotowanych E5 to jestem gotow do negocjacji 😉 mozemy jakos sie umowic. Moj @ jest pewnie znany, pozdrawiam

        1. Piotr Ryka pisze:

          Chętnie skorzystam z okazji, o ile to nie fatyga. Ale dopiero za kilka tygodni, jak będę pisał recenzję AKG K1000 z kablem Entreqa.

          1. Tomek pisze:

            Żadna, szczególnie, że za dobre rady jestem zobowiazany 🙂
            Proszę o kontakt mailowy to sie umówimy, pozdrowienia

          2. Piotr Ryka pisze:

            Jutro zadzwonię.

  2. Piotr Ryka pisze:

    Zwróćcie uwagę na nazwę. MHP1000 odwołuje się wprost do sławnych i kultowych Grado HP1000. Pamięć o tamtych słuchawkach najwyraźniej w Ameryce wciąż jest żywa.

  3. Adam pisze:

    A recenzji Marantza wciąż ani widu, ani słychu…

    1. Mirek pisze:

      tutaj testuje sie sprzet z najwyzszej polki a nie jakies popierdolki.

  4. Piotr Ryka pisze:

    Spokojnie Panowie, bez nerw. Marantz nie jest dziadowski i świetnie się prezentuje, a firma jest legendarna. Recenzja będzie niedługo, ale za jakieś dziesięć dni. Najpierw dwie inne.

  5. Adam pisze:

    W pełni się zgadzam, że Marantz to firma legenda i wypuścił sporo świetnego sprzętu.

  6. Mirek pisze:

    leganda jest cary 300b i to jest najlepszy wzmacniacz sluchawkowy na swiecie a nie marantz!!!

  7. Adam pisze:

    Marantz jest legendą ze względu na wiele świetnych modeli odtwarzaczy i wzmacniaczy, które w przeciągu swej pięknej, ponad 60 letniej historii skonstruował. Trudno, by taką samą renomę miał wyrobioną w segmencie wzmacniaczy słuchawkowych, skoro dopiero na tym polu debiutował.

  8. Artur pisze:

    Skoro w podsumowania raczej wyklucza Pan przenosne audio to mozemy wnioskowac ze nie zagra z wieżą IFI ? (gemini, iGalvanic, dsd bl, itube2, iCan)

    1. Piotr Ryka pisze:

      Oczywiście, że zagra. iCan to mocny wzmacniacz. Mały, ale bardzo mocny.

      1. Artur pisze:

        A z innej beczki, słyszał Pan kiedyś ultrasone 5 unlimited? Czy to prawda ze dźwiękowo nie ustępują wersji limitowanej?

        1. Piotr Ryka pisze:

          Słuchałem na AVS, ale króciuteńko, niezobowiązująco. Nie umiem powiedzieć.

          1. Artur pisze:

            wczoraj w nocy nawet znalazlem w internecie takie zdanie, że te tansze grają lepiej i ktoś własnie opisywał ten typ brzmienia (z pudeł rezonansowych) o którym Pan tez pisał ale ten ktoś napisał że nie uświadczył tego w limited, zastanawiam sie czemu tak bylo, kwestia toru? swoją droga to by bylo ekstremalnie dziwne że grają na tym samym poziomie, bo to by oznaczało że za 8000zł (na wtórnym rynku za 4000) możemy miec słuchawki z tej samej półki co 5limited czy final d8000 bo one tyle samo kosztują

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy