Recenzja: McIntosh MHP1000

Budowa

Mroczne pudło zwiastuje gro doznań.

Mroczne pudło zwiastuje gros doznań.

   Powiedzieć trzeba, że są to przetworniki o trójwarstwowej membranie, a więc prawdopodobnie innej niż proponowana przez samego Beyerdynamica. Najważniejsza pośród tych warstw jest tajemnicza środkowa, o której przeczytałem, że wykonano ją z masy wiskoelastycznej, stosowanej w chirurgii oka, posiadającej zmienne właściwości fizyczne w zależności od przyjmowanej w danym momencie energii. Byłby to zatem jakiś nowy krok poszukiwawczy ku odtwórczej doskonałości, ale nic szerszego się o tym nie pisze i nawet trudno wyobrazić sobie, jakie to może przynosić korzyści w przypadku membrany słuchawek.

Współczynnik indukcji magnetycznej mają te przetworniki nieokreślony, tak więc nie da się stwierdzić czy punktem wyjścia dla nich były te z modelu T1, czy może T90. Nie mają w każdym razie charakterystycznego dla T1 kątowego ustawienia membrany, tak więc to na pewno nie są dokładnie T1 w innej skórze. Różnice idą też dalej niż sama membrana i kąt ustawienia, bo słuchawki mają konstrukcję zamkniętą, co wiedzie nas u Beyerdynamica do modeli T70 i T5p (nazewnictwo mają te Beyerdynamiki jak ruskie czołgi), a kabel jest odpinany, czego u wyższych pozycji w katalogu tego producenta się nie uświadczy. Zupełnie inna jest też cena, wynosząca 8700 złotych, podobnie jak dość odmienna powierzchowność. Dziedziczy wprawdzie okrągły krój muszli, ale pady są skórzane a pokrywy słuchawek płaskie. To ostatnie sugeruje inny kształt komory rezonansowej, a skórzane pady także zmieniają nieco charakter dźwięku względem welurowych, które stosuje Beyerdynamic. Producent chwali się przy tym, że pady te obszyto najwyższej klasy włoską skórą, podobnie jak wyścielenie pałąka. Rzeczywiście, są miłe w dotyku, a pianka wypełniająca ugina się łatwo i szybko powraca do pierwotnego kształtu. Sam pałąk jest metalowy, o dobrym wyważeniu siły nacisku i dość obfitym opatuleniu, a widoczny od góry wytłoczony w skórze opinającej wyściółkę napis »McIntosh« pełni nie tylko funkcję rozpoznawczą, ale także pozwala odróżnić lewą muszlę od prawej. Aluminiowe widełki łączące muszle z pałąkiem wzięto prosto od Beyerdynamica, i są to te skromniejsze wzorniczo z modeli T90 i T70, a nie elegancko stylizowane od T1. Odmienne są jedynie zawiasy przy samych muszlach, zdecydowanie niż u Beyerdynamica większe. Regulacja wysokości zawieszenia okazuje się mało wyrafinowana, ale gęste żłobienia w aluminiowej prowadnicy dobrze pełnią swą rolę. Trudno jedynie z uwagi na brak ślizgu po stawiającym opór aluminium dokonać regulacji ze słuchawkami na głowie, ale przy odrobinie samozaparcia jest to możliwe.

A te zwą się: McIntosh MHP1000.

A te zwą się: McIntosh MHP1000.

Najważniejszymi wyróżnikami, stanowiącymi o odmienności, są obok wiskoelastycznej membrany pokrywy muszel i kabel. Pierwsze, jak mówiłem, są płaskie, metalowe, ciemno grafitowe i ozdobione eleganckim firmowym logo, poskładanym z pięknie skrojonych metalowych liter. Dodatkowym ozdobnikiem jest srebrny pierścień obiegający muszlę na obwodzie, a całość pokrywy wygląda efektownie i wykonana została bardzo starannie. Kable również nawiązują do stylistyki McIntosha, ale nie napisami tylko kolorystyką. Są bowiem powleczone izolacją z tworzywa w klasycznym kolorze McIntosh Blue, który już z daleka rzuca się w oczy. Napisałem kable, ponieważ są dwa. Jeden trzymetrowy, zakończony dużym jackiem, drugi metrowy, zakończony małym. To oczywiście oznacza odpinanie, a niezależnie od tego każdy dochodzi do obu muszli, tak jak u T1, a nie jak u T90 i T70, gdzie podłączenie jest tylko z jednej strony, przy czym fakt możliwości odpinania jest właściwy już tylko słuchawkom McIntosha. To umożliwia łatwą współpracę ze sprzętem przenośnym, co Beyerdynamic zrealizował za pomocą modeli szczytowych o różnym przeznaczeniu – T1 dla urządzeń stacjonarnych i T5p dla przenośnych.

Gdy chodzi o sprawy techniczne, dowiadujemy się, że ta trójwarstwowa membrana ma średnicę 40 mm, czyli o wiele mniejszą niż u najbardziej chwalących się wielkością Sony, Sennheiserów i Audio-Technik, ale dokładnie tyle samo co u najlepszych słuchawek ostatnio powstałych – Ultrasone Edition5. Pasmo przenoszenia wydaje się z kolei dziwnie okrojone, gdyż wynosi 5 Hz do 20 kHz, ale znów można napisać, że to o niczym nie świadczy, jako że najlepsze słuchawki dynamiczne w historii, stale przywoływane przeze mnie Sony MDR-R10 (fakt ich nieposiadania boli), także nominalnie tej miary pasmo przenosiły, a zupełnie nie przeszkadzało im to uzyskiwać wyniki brzmieniowe lepsze od wszystkich pozostałych. Impedancja mniej natomiast jest osobliwa i wynosi 200 Ω, ale zwraca uwagę, że jest to zdecydowanie mniej niż 600 Ω u T1, a także niż 250 Ω u T90 i T70. Skuteczność okazuje się średnia i wynosi 97 dB, a siła dźwiękowego rażenia może być bardzo duża, aż po 127 dB. Przy okazji jedna uwaga techniczna. Kable trzeba przy wkładaniu starannie docisnąć, do czego trzeba użyć sporej siły, a czego skuteczne wykonanie sygnalizuje wyraźne trzaśnięcie.

Już pierwszy rzut okiem zdradza współtwórcę tych słuchawek - niemieckiego Beyerdynamica.

Już pierwszy rzut oka zdradza współtwórcę tych słuchawek – niemieckiego Beyerdynamica.

W przypadku słuchawek jednym z kluczowych czynników jakości pozostaje wygoda, a tę także przeniesiono prosto od Beyerdynamica. Odczuwalny ciężar, siła uścisku pałąka i rozmiar obejmujący ucho są dokładnie takie jak u T1, w przypadku których zwracałem uwagę, że obwód muszli mógłby być nieco większy. Ale po chwili przywyknięcia przestaje to przeszkadzać, a wiele osób zgłasza całkowite zadowolenie z takiego a nie innego rozmiaru, tak więc sprawa nie wymaga rozwlekłych komentarzy. Jedyna istotna różnica względem flagowego Beyerdynamica, to inny odbiór dotykowy skórzanych padów względem używanego tam weluru. Co się woli, pozostaje kwestią indywidualną, natomiast skóra na pewno jest trwalsza i bardziej ekskluzywna. Praktyczny w użyciu okazuje się trzymetrowy kabel; jednocześnie wystarczająco długi, odpowiednio lekki i się złośliwie nie skręcający. O wiele jest cieńszy i lżejszy niż u T1, a analogiczny do tego od T90, jednak od niego z kolei sztywniejszy i nieco cięższy. Podobno izolację ma świetną, ale niektórzy zwracają uwagę, że zastosowane przewody o przekroju 36AWG są zbyt cienkie. Dodatkowy komfort zapewnia fakt łatwego podpinania za pośrednictwem mini jacków (nie mikro tylko mini) oraz doprowadzenie do obu muszli, co umożliwi w przyszłości łatwą podmianę i zastosowanie końcówki symetrycznej.

Osobny rozdział należy poświęcić opakowaniu. Słuchawki dostarczane są w wielkim pudle z czarno lakierowanej tektury, które zmyślnie otwiera się przekątniowo a nie tylko banalną pokrywką. Najpierw faktycznie otwiera się jedna ze ścianek, ale potem całość po przekątnej rozwiera się niczym brama i ukazują słuchawki oraz dedykowany stojak. Słuchawki już opisałem, a stojak jest cały aluminiowy i z bardzo dużą podstawą. Niezbyt finezyjny, ale nie da się go przynajmniej przewrócić i można go użyć w samoobronie. Z wyglądu przypomina kielnię.

Konstrukcja  pałąka również przywołuje oczywiste skojarzenia.

Konstrukcja pałąka również przywołuje oczywiste skojarzenia.

Wewnątrz pudełka jest też szufladka, skrywająca oba kable oraz materiały piśmiennicze, nie przynoszące żadnych istotnych informacji. Nie znajdziemy w nich nawet danych technicznych, jest natomiast ankieta, dzięki której możemy podzielić się z producentem naszymi spostrzeżeniami. Zadowoleni będą w niej gratulować, a rozczarowani mogą dać upust irytacji. Poza tym jest jeszcze tylko czarny pokrowiec podróżny z grubego płótna.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

22 komentarzy w “Recenzja: McIntosh MHP1000

  1. Jarek pisze:

    Piotrze,

    zaskoczyłeś trochę tą recenzją 🙂

    Podobnie jak poniższym stwierdzeniem:
    „Posłuchałem jeszcze na koniec stepowania z berlińskiego koncertu Pepe Romero. Prawie zawsze tego słucham, bo właśnie Ultrasone Edition9 były jedynymi słuchawkami potrafiącymi w uderzeniach pokazać doskonale zarówno deski jak i trzask podkutych obcasów. Połączyć w jedno dwa dźwięki – głuchy i trzaskający, a jednocześnie nadać temu oryginalną moc tupnięcia tancerza. I nareszcie po wielu latach ponownie to usłyszałem.”

    Czyżbyś nie usłyszał tego na Ultrasonach Edition 5 Ltd?
    To dla mnie wręcz nieprawdopodobne.

    1. Piotr Ryka pisze:

      To nieco bardziej złożone. Edition 5 nie słuchałem w stanie kompletnego wygrzania, czy może raczej słuchałem takich, ale jedynie bardzo wyrywkowo. Można powiedzieć, że w ich wypadku nie przebadałem sprawy do końca. Jeszcze nie. To oczywiście nie znaczy, że E5 tak nie potrafią, tylko że tego od nich w takim wymiarze na razie nie usłyszałem. Słyszałem natomiast od Denonów D7100 (chociaż nieco inaczej zagrane), ale o tych Denonach nie wspominam, bo była cała afera związana z powtórzeniem ich efektów brzmieniowych u egzemplarzy innych niż pierwszy testowy. A wycofanie tego modelu z produkcji wydaje się dość symptomatyczne. Tak więc nie ma się co stresować. E5 zapewne też tak potrafią. A Sony MDR-R10 nie potrafią, a i tak bym je wolał.

      1. Piotr Ryka pisze:

        PS

        Ale dlaczego zaskoczyłem recenzją?

        1. Jarek pisze:

          Źle się wyraziłem 🙂 Nie sądziłem, że McIntosh wziął się za słuchawki (i stąd moje zaskoczenie), i to wykorzystując jako bazę T1. Aż mi trudno uwierzyć, że dokonali takich zmian w brzmieniu.
          Z tego co piszesz, wnioskuję, że McIntoshe grają lepiej niż T1 i T5p razem wzięte, czego oczywiście nie należy wykluczyć. Jak zwykle najlepiej słuchać własnymi uszami 😉
          Rozumiem, że teoeretycznie powinny być dostępne do odsłuchu w HiFi Clubie warszawskim?

          1. Piotr Ryka pisze:

            Tak, będą tam niedługo dostępne, i to dokładnie te co są u mnie. Przynajmniej tak mi powiedziano. Odtwarzacz na pewno też mają, albo ten jeszcze lepszy, a tylko CrystalCable Absolute Dream zapewne tam nie ma.

            Co do relacji między T1 a MHP1000, to bez bezpośredniego porównania nie chcę się wypowiadać, a takiego porównania nie było. Tak biorąc z pamięci, mogę powiedzieć, że T1 grają nieco łagodniej.

      2. Tomek pisze:

        Jakby bylo trzeba posluchac wygotowanych E5 to jestem gotow do negocjacji 😉 mozemy jakos sie umowic. Moj @ jest pewnie znany, pozdrawiam

        1. Piotr Ryka pisze:

          Chętnie skorzystam z okazji, o ile to nie fatyga. Ale dopiero za kilka tygodni, jak będę pisał recenzję AKG K1000 z kablem Entreqa.

          1. Tomek pisze:

            Żadna, szczególnie, że za dobre rady jestem zobowiazany 🙂
            Proszę o kontakt mailowy to sie umówimy, pozdrowienia

          2. Piotr Ryka pisze:

            Jutro zadzwonię.

  2. Piotr Ryka pisze:

    Zwróćcie uwagę na nazwę. MHP1000 odwołuje się wprost do sławnych i kultowych Grado HP1000. Pamięć o tamtych słuchawkach najwyraźniej w Ameryce wciąż jest żywa.

  3. Adam pisze:

    A recenzji Marantza wciąż ani widu, ani słychu…

    1. Mirek pisze:

      tutaj testuje sie sprzet z najwyzszej polki a nie jakies popierdolki.

  4. Piotr Ryka pisze:

    Spokojnie Panowie, bez nerw. Marantz nie jest dziadowski i świetnie się prezentuje, a firma jest legendarna. Recenzja będzie niedługo, ale za jakieś dziesięć dni. Najpierw dwie inne.

  5. Adam pisze:

    W pełni się zgadzam, że Marantz to firma legenda i wypuścił sporo świetnego sprzętu.

  6. Mirek pisze:

    leganda jest cary 300b i to jest najlepszy wzmacniacz sluchawkowy na swiecie a nie marantz!!!

  7. Adam pisze:

    Marantz jest legendą ze względu na wiele świetnych modeli odtwarzaczy i wzmacniaczy, które w przeciągu swej pięknej, ponad 60 letniej historii skonstruował. Trudno, by taką samą renomę miał wyrobioną w segmencie wzmacniaczy słuchawkowych, skoro dopiero na tym polu debiutował.

  8. Artur pisze:

    Skoro w podsumowania raczej wyklucza Pan przenosne audio to mozemy wnioskowac ze nie zagra z wieżą IFI ? (gemini, iGalvanic, dsd bl, itube2, iCan)

    1. Piotr Ryka pisze:

      Oczywiście, że zagra. iCan to mocny wzmacniacz. Mały, ale bardzo mocny.

      1. Artur pisze:

        A z innej beczki, słyszał Pan kiedyś ultrasone 5 unlimited? Czy to prawda ze dźwiękowo nie ustępują wersji limitowanej?

        1. Piotr Ryka pisze:

          Słuchałem na AVS, ale króciuteńko, niezobowiązująco. Nie umiem powiedzieć.

          1. Artur pisze:

            wczoraj w nocy nawet znalazlem w internecie takie zdanie, że te tansze grają lepiej i ktoś własnie opisywał ten typ brzmienia (z pudeł rezonansowych) o którym Pan tez pisał ale ten ktoś napisał że nie uświadczył tego w limited, zastanawiam sie czemu tak bylo, kwestia toru? swoją droga to by bylo ekstremalnie dziwne że grają na tym samym poziomie, bo to by oznaczało że za 8000zł (na wtórnym rynku za 4000) możemy miec słuchawki z tej samej półki co 5limited czy final d8000 bo one tyle samo kosztują

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy