Recenzja: Ultrasone Tribute 7

   Stara miłość nie rdzewieje. Co tyczy zarówno mnie – dawnego posiadacza, jak i samego producenta – który tymi słuchawkami się wypromował. Historia jest nieco zawiła, więc dobrze będzie opowiedzieć ją od początku. W 1991 roku powstało niemieckie Ultrasone – firma jak BMW bawarska, ulokowana początkowo w niewielkim Tudzing nad jeziorem Starnberger – znanym z tego, że spędzał tam wakacje i komponował Johannes Brahms. Ponieważ wszystko się zmienia, obecna siedziba mieści się w jeszcze mniejszym, ale tak samo bawarskim Wielenbach, gdzie Brahms już nie komponował, ale z którego roztacza się wspaniały widok na Alpy – działający ponoć inspirująco, w każdym razie według samego Ultrasone.

Bawaria to epicentrum niemieckiego bogactwa, toteż powstająca tam firma siłą rzeczy i genius loci ukierunkowana została na jakość najwyższą, z czasem aż ekskluzywną. Ekskluzywność nie zjawiła się wszakże od razu, czekała aż  do 2004 roku, w którym zawitały na rynek słuchawki nim wstrząsające – Ultrasone Edition7. Tak nawiasem pisownia w tej historii też okazuje się nieprosta: cyfra przy słowie Edition w oficjalnej kaligrafii czasami pojawia się po odstępie, a czasami bez niego.

Szok pod tytułem Edition7 miał charakter zwłaszcza ekonomiczny – od czasu pamiętnych Sony R10 z 1988 świat nie widział słuchawek dynamicznych o takiej cenie. Jedynie limitowana Audio-Technica ATH-L3000 z 2003 też była prawie tak droga ($2350); ale właśnie limitowana, wyprodukowana w ilości zaledwie pięciuset par. Wytłumaczeniem w przypadku rok późniejszych Ultrasone też mógł być limit 999 egzemplarzy, niemniej cena $3105 szokowała jeszcze bardziej. Do wytłumaczeń limitowych (tak naprawdę, to nikt się nie tłumaczył) dołączały dwa zastosowane patenty – S-Logic® Plus i ULE; pierwszy odpowiedzialny za naturalizację sceny, drugi za nie przenikanie pola magnetycznego do głowy słuchacza. Prócz tego uzasadniał sprawę luksus: komory wyfrezowane z litych bloków lotniczego aluminium, lustrzane ich pokrywy w najwyższej klasie lakierniczej, niespotykanie miękkie (naprawdę) pady ze skórki etiopskich jagniąt, wymyślny pałąk ze świetną regulacją i na dodatek składany, tytanowe membrany, neodymowe magnesy, wysokogatunkowy kabel. Luksusowe prócz tego opakowanie, w postaci dużej szkatuły z drzewa wiśni, a także niecodzienna kolorystyka. Lustra pokryw szafirowe ze złoceniami, a skórka padów, podściółka pałąka i okablowanie białe.

Jednakże samo w sobie to wszystko nic by nie znaczyło – bo kto słucha kolorów i na co komu wiśniowe skrzynki? Zupełnie co innego stało się dźwignią sukcesu – w internetowy świat poszła fama, że słuchawki bas mają pokroju byka. A taki byczy bas – to sami najlepiej wiecie – dla niektórych stanowi najważniejszą sprawę na świecie. Famę puściło samo Ultrasone (na forach widać było paru ich naganiaczy), więc zaraz się oburzycie, ale tym razem niepotrzebnie. Bo taki bas w tych słuchawkach faktycznie zamieszkiwał i jeśli któreś miały bas niemal jak prawdziwy i wraz z nim imponującą potęgę, to te właśnie z pewnością. A że pozostałe składowe dźwięku też okazały się świetne, w tym popisowa szczegółowość i muzykalność nielicha, to słuchawki w mig się rozeszły i tylko kurz po tumulcie został. To się musiało producentowi spodobać, toteż potentegowawszy w głowie w 2006 wypuścił wersję już nielimitowaną, z sygnaturą Edition9. Te od strony technicznej różniły się jedynie kablem – miedzianym w miejsce tamtego wysokogatunkowego z posrebrzanej miedzi – natomiast powierzchownością i ceną różniły istotnie. To znaczy wygląd miały identyczny, po skórkę jagnięcą włącznie; ale nie białą tylko czarną – i całe w ogóle czarne. Identycznie lustrzane, identycznie skórkowe, z identycznym pałąkiem, przetwornikiem i patentami, ale w czerni, a nie szafirowych błękitach i pastelowych bielach. Bardzo ładnie – wykwintne nawet – jednakże mniej rzucające się w oczy i w czarnym neseserku ze srebrzystymi okuciami – o wiele od drewnianej kasety praktyczniejszym. O wiele też praktyczniejsza okazała się cena, wynosząca $1500, natomiast niepraktyczna nazwa, ponieważ czas jakiś potem przedzielił bliźniacze E7 i E9 mający z nimi niewiele wspólnego model Edition8, nazwany tak chyba tylko po to, by komplikować życie.

Zacząłem od starej miłości, a ona to powroty. Toteż po kilkunastu latach, z okazji swego srebrnego jubileuszu, raz jeszcze powrócono Ultrasone do modelu Edition 7, który je kiedyś wypromował. Zmieniło trochę nazwę i parę innych rzeczy – te rocznicowe nazwano Ultrasone Tribute 7, wyceniono na 10 990 PLN (światowo na $3000) i trochę przemalowano, rozjaśniając odcień błękitu i przypisując mu nazwę „Mistic Blue”. A sam się ucieszyłem, bo pomyślałem sobie, że oto nadarza się sposobność porównania starego z nowym. Albowiem tych starych nie ma – przepadły jak kamień w wodę. Sam niepotrzebnie sprzedałem i gorzko pożałowałem, a wraz z tym kontakt definitywnie się urwał.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

27 komentarzy w “Recenzja: Ultrasone Tribute 7

  1. Marek S. pisze:

    Witam Panie Piotrze,

    1. Rozumiem, że recenzowane słuchawki lepiej łączyć ze sprzętem, który będzie uwypuklał średnicę, aniżeli pozostałe dwa pasma. Prędzej lampa, jak potęgujący te pasma tranzsytor?

    2. Jak wypadają w stosunku do Ed5?

    Z Ultrasonów miałem pro900, SigPro, Ed7, Ed12, mam Ed5. Najmilej wspominam SigPro, najgorzej Ed7, oczywiście uwielbiam Ed5, ale uważam że sprzęt do nich musi być taki wyrafinowany, bez pogłębiania basu i góry tylko skupiony mocniej na średnicy, wtedy jest magia. Z kolei SigPro grały najrówniej i chyba najfajniej ze wszystkich. Problemem był ścisk głowy, które powodowały.

    1. Marek S. pisze:

      Wdał się błąd. Najgorzej wspominam Ed8.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Tak, E8 nie były zbyt udane, zwłaszcza na tle pozostałych. Edition 5 dają od Edition i Tribute 7 zdecydowanie większą, holograficzną scenę, a dźwięk mają wyższy, delikatniejszy. Z basem, ale na środku kruchszy, mniej dociążony. Ale zarazem melodyjny, żadnego odchudzania, ostrzenia. Odnośnie Tribute 7 z tranzystorem, to słuchałem ich tylko z Phasemation i grało naprawdę ekstra. Bez odchudzonej średnicy i bez nadmiernej ekspozycji skrajów. Ale oczywiście nie każdy tranzystor to Phasemation, Trilogy 933 czy Sugden. Ani tym bardziej Headtrip. Odnośnie zaś Signature Pro, to Tribute 7 są ich bardziej wyrafinowanym wcieleniem, któremu koniecznie należy poszukać lepszego kabla.

        1. Marek S. pisze:

          Dziękuję za odpowiedź.

          Troszkę strach łączyć Ed7 z Violectric v281, który mają mocny, wręcz spektakularny bas.

          Pamiętam jak sprzedawałem Audio Technica w5000, przyjechał po nie kupiec i przy okazji posłuchał SigPro. Stwierdził że grają lepiej, sam mu to przyznałem. Ostatecznie wyjechał z w5000, ale chyba nie do końca przekonany.

          Z przedziału cenowego SigPro występuje jeszcze jeden prawie identyczny model tj. Signature DJ. Czy miał Pan do czynienia z tymi słuchawkami, na tle SigPro?

          1. Piotr Ryka pisze:

            Signature DJ nie słyszałem. W5000 są znakomite, ale jak napisałem – szalenie trudne. Cały tor trzeba im podporządkować i musi być ten tor więcej niż dobry. Wówczas grają wręcz zjawiskowo. Scena, barwa, nasycenie, bas nawet. Ale w bezpośrednim porównaniu z R10 i tak poległy.

  2. Alucard pisze:

    Świetne słuchawki, świetna recka. A więc słuch mnie nie pomylił, Ty rownież uważasz że są genialne. Pozostaje życzyć wielu szczęśliwych chwil z T7. Dla mnie te słuchawki zajmują zaszczytne trzecie miejsce spośród wszystkich których słuchałem. Potęga w czystej postaci. I widzę że ich ogólny przekaz odbieramy tak samo, jak para kolumn. Tak sie czułem słuchając ich, trochę jak nie słuchawki. Myślę że jeśli chodzi o bas to można to załatwić ze strony źródła czymś ze stajni Chorda spokojnie, z Hugo2 grały okej. Od strony wzmacniacza budżetowo napędzi spokojnie Headonic kolegi Michała. Gra bez faworyzowania niczego, gładko i analogowo, na pewno sobie poradzi. Dobrego słuchania Piotr 😉

    1. Piotr Ryka pisze:

      Dzięki.

  3. Piotr Ryka pisze:

    Ponieważ były zapytania, uprzejmie informuję, że właśnie dotarły Audeze LCD-4Z i Audio-Technica ATH-ADX5000.

    1. Marek S. pisze:

      Super wiadomość. Czekam na spostrzeżenia, chociaż 4Z zamówiłem w ciemno i czekam na ich dostawę do Polski.

      1. Alucard pisze:

        Słuchawki za tyle kasy w ciemno? Ostry zawodnik 😉

        1. Piotr Ryka pisze:

          Okazało się, że te 4Z przyjechały do mnie nieograne tak samo flagowa Audio-Technica. Trochę się już ograły i są to na pewno rasowe, high-endowe słuchawki. Z marnym kablem. Plamy na pewno nie dadzą.

          1. Marek S. pisze:

            My tu w Świnoujściu kupujemy tylko w ciemno :).

            Na Headfi użytkownicy 4Z piszą, że słuchawki muszą się wygrzewać min. ok tygodnia, najlepiej więcej, zmiana na plus duża.

  4. Alucard pisze:

    Ostro. Spadasz jak z nieba z recenzją tych czwórek. Czekam.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Tak zaraz to jej nie będzie – chwila. Póki co kabel Tonalium wpięty w miejsce oryginalnej plecionki skroił jej tyłek na krzyż, że dupcia taś, taś wołała.

  5. Alucard pisze:

    Żadna to nowość, kable dołączane do Audeze to zawsze była parodia. Na zdjęciach tego nie widać, dopiero jak się na to patrzy i słyszy to jest śmiech na sali. Dość żenujące że do słuchawek za 19 000 trzeba kupować kabel. Myślałem że już poprawili te kable w nowych wersjach.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Ten niebieski do pierwszych LCD-4 był dobry. Ale już go nie ma.

    2. Marek S. pisze:

      19 to może nie, są upusty. Ale to i tak parodia, jeżeli kabel jest kiepskiej jakości.

      U mnie będzie na Faw Hybrid Noir, a swoją drogą gdzie sprzedają te kable Tonalium, bo cisza?

      1. Piotr Ryka pisze:

        Tonalim na razie można kupić tylko za moim pośrednictwem, a ściślej przekierowaniem.

        1. Marek S. pisze:

          Dobrze wiedzieć. Tylko o cenie niewiele wiadomo. Na razie pogram na FAW, później może się skuszę.

          1. Piotr Ryka pisze:

            Cena to 3 tys. PLN, jak się nie mylę.

  6. Przemysław S. pisze:

    Mam złe wieści dla osób, które chciałyby kupić ten model ultrasonów. Otrzymałem dzisiaj informację, że przed tygodniem został podobno sprzedany ich ostatni dostępny na rynku polskim egzemplarz.

    Zamierzałem sobie porównać go spokojnie w okresie wakacji z Utopiami oraz D8000 przy gramofonie Nottinghamie i nie tylko… w tej chwili pozostaje jedynie znalezienie kogoś, kto je posiada.

    1. Alucard pisze:

      Nikogo posiadającego je nie ma ani na audiohobby, ani na mp3forum, tutaj też nikt nic nie mówił. Trochę jednak żałuję ze nigdy się na nie nie zdecydowałem. Jeśli byłyby tańsze, to jako druga, zamknięta para, jak najbardziej. Ale myślę że skoro masz D8000 to nie masz co narzekać. Jeśli postawiłbyś D8000 obok Ultrasone 7 to i tak chyba wybrałbyś D8000. Ja tak zrobiłem. Stosunkiem D8000, Ultrasy grają trochę dziwnie. Chyba ta otwartość i takie naturalne dla ucha nastrojenie D8000 prędzej czy później wzięłyby górę.

    2. Piotr Ryka pisze:

      Do mnie będzie można w tej sprawie wpaść, ale dopiero we wrześniu. Ultrasone Tribute 7 posiadam. I ani trochę nie grają dziwnie, choć wiem, o co z tą dziwnością chodzi. Aby pewnego deficytu naturalności nie było, należy wymienić kabel. Toteż mam wymieniony.

      1. Alucard pisze:

        Jakiś tanszy zamiennik z miedzi wchodzi w grę, czy tylko te drogie smoki powyżej 1500zł? Pamiętam że condufil sonolene czesto gęsto dawał radę poprawić nawet drogie słuchawki, mam gdzies taki nawet w domu, wystarczy zarobic wtyki.

        1. Piotr Ryka pisze:

          Nie wiem, innych kabli nie próbowałem. Ten z Ultrasone E9 oryginalny był dobry, a w Tribute 7 udziwnili.

  7. Przemysław S. pisze:

    Też tak podejrzewam, że naturalne piękno D8000 byłoby dla mnie mimo wszystko bardziej przekonujące, chociaż lubię posiadać pod ręką kilka różnie brzmiących nauszników. Jakby z odpowiednim kablem sprawiały się w rocku oraz muzyce symfonicznej, jak żadne z moich pozostałych, to byłoby według mnie warto.

    Dziękuję Panie Piotrze za zaproszenie. Jeśli będę miał czas z chęcią przyjadę w odwiedziny, aby się z nimi zapoznać:) Tym bardziej, że będą działać na przewodzie dużo lepszym od środkowego. Z drugiej strony odsłuch w domu ma swoje dobre strony, o czym przekonałem się za sprawą Utopii. Po pierwszych dwóch godzinach musiałem zrobić przerwę, bo mnie bardzo zmęczyły swoją szczegółowością. Jednak później było już tylko lepiej. Jestem bardzo zaskoczony, bo po Pańskiej opinii, byłem nastawiony do nich dosyć sceptycznie.

    Wypożyczyłem je też trochę z powodu umilenia sobie czasu, oczekując na odsłuch Sonorousów X (Pan oraz p. Patryk tak się o nich zawsze wspaniale wypowiadaliście, że grzechem byłoby nie spróbować). FU naprawdę miło mnie zaskoczyły swoim wyrazistym francuskim przekazem, połączonym z muzykalnością oraz skłonnością, którą byłem w stanie dostrzec dopiero wczoraj. W muzyce dawnej zabrzmiały wspaniale (m.in. utwory Vivaldiego na mandoliny, utwory klawesynowe, czy Danzas Criollas Jordiego Savalla są dla mnie po prostu referencyjne), jak i w elektronice, metalu,muzyce filmowej, bardzo dobrze w rocku, a najsłabiej w jazzie (w każdym utworze gorzej od D8000-przynajmniej dla mnie, bo brakowało po prostu odpowiedniego klimatu, były zbyt przejrzyste, bezpośrednie). W odniesieniu do utworów polifonicznych/chóralnych też mam dość mieszane uczucia.

    Jednak ogólne wrażenia są bardzo dobre, czemu wyraz dałem w komentarzu na ceneo (ta opinia pod Utopiami niejakiego pana A. zbyt kłuła mnie w oczy;))

    Życzę miłego weekendu!!!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy