Na finał parada lamp prostowniczych.
Zacząłem od rosyjskiej (sowieckiej) NOS z szarą anodą, oferowanej jako podstawowa dla Herculesa. Ta okazała się w porządku, chociaż bez fajerwerków. Podobno rosyjskie NOS-y z końca lat 50-tych i początku 60-tych to już lampy dużego kalibru, aczkolwiek jeszcze nie największego; ta aż tak dobra się nie okazała, niemniej słuchało się z przyjemnością, płynącą z przyswajania wszystkich składowych brzmienia w dobrej jakości. Może najsłabsze z tego wszystkiego to, że muzyka zachowywała pewien dystans; przy czym zdystansowanie zarówno przestrzennie, jak i przede wszystkim emocjonalnie, w sensie zjawiania się „tam”, a nie „w tobie”. Że przestrzennie, to jak najbardziej w porządku, to norma o rzadkich i niekoniecznie dobrze odbieranych odstępstwach, ale większe i bliższe duchowo emocje to niewątpliwie duży atut. Tego w tym wypadku nie było, niemniej słuchałem z przyjemnością i żadna, nawet śladowa przykrość temu nie towarzyszyła. Dystans tak, ale z tego dystansu widziane eleganckie i wyrafinowane brzmienie, z przyjemnym światłem, miłym dotykiem, bez zarzutu muzykalnością i dobrą kontrolą wszystkiego.
– Spokojnie można poprzestawać na tej lampie, przynajmniej na początek.
Jako drugiej słuchałem swojej Raytheon 5UG4 z 1963 roku; lampy mniejszej rozmiarem, ale bardziej z epoki. O niej jednak na koniec, chociaż tego nie zakładałem, z góry przyjmując, że 5U4G „mesh” od Emission Labs okaże się najlepsza i zwieńczy porównanie. Tak się jednak nie stało; jako druga na jakościowej krzywej wzrostowej pojawia się zatem ona, bezdyskusyjnie lepsza od rosyjskiej NOS, ale też bezdyskusyjnie słabsza od zeszłowiecznej Raytheon. Szkoda w sumie i może to nieostateczne, gdyż ta Emission z przebiegiem circa 150 godzin, a więc jeszcze niepełnym. Ale Raytheon z takim samym, więc wyrównane szanse.
Co w tej Emission lepsze niż w prezentacji rosyjskiej NOS? Poza niewątpliwie efektowniejszym wyglądem lepsza przestrzeń i szczegółowość. Ta przestrzeń z wszystkich trzech najlepsza – najrozleglejsza i najlepiej wykorzystana. Znakomicie rozciągająca obszarowo brzmienia i wykorzystująca to do precyzyjniejszego opisu. Nie miałem cienia wątpliwości, że ten aspekt prostownik Emission Labs realizuje najlepiej, pod pozostałymi prezentując brzmienie zbliżone stylistycznie do rosyjskiego NOS, tyle że w każdym aspekcie lepsze. Ale lepsze nieznaczne, a nie kategorycznie; ponownie jako przyswajanie z pewnego emocjonalnego dystansu – spokojne i tak trochę obojętnym okiem.
Raytheon z 1963 – niewielka szklana tuba ze lśniąco metaliczną anodą, a nie ceramiczno-matową, jak u tamtych. Bez siatki i bez szczytowego zwężenia nad centralnym zgrubieniem; zaiste niepozorna, nikt by na nią nie stawiał. A mimo to… Mimo to tchnęła życie w przekaz i tchnęła prawdziwość. Ciemniejszy, gęstszy dźwięk, a przede wszystkim bardziej zdolny rozbudzać obszar rozchodzenia akustycznych fal i krąg teatru emocji. Cała przestrzeń muzyczna jako bardziej rozwibrowana i nasycona prawdziwszym brzmieniem; bezdyskusyjnie prawdziwsi recytatorzy, instrumenty, śpiewający. Owo pobudzające brzmienie głębsze i postrzegane jako gęstszy koncentrat, poprzez to wyrazistszy konkret, znoszący całkowicie bezemocjonalne oglądy. Żadnego dystansu, samo życie, z adrenaliną i endorfinami. Niepodobieństwem powrót do słuchania tamtych w razie wykonania porównań; specjalista od lamp mnie zapewnił, że G.E.C. i RCA z lat 50-tych to jeszcze wyższe poziomy, ale takie za tysiąc euro od sztuki, czyli zabawa w grubszy portfel.