Recenzja: Audio Reveal Hercules

     Warszawska firma Altronik, własność inżyniera Michała Posiewki, od 1989 roku zajmująca się z powodzeniem systemami alarmowymi i wszystkim co z nimi związane, od 2015 wzięła się też za aparaturę audio, konkretnie za wzmacniacze. Identycznie jak wcześniej z sukcesem: najpierw jeden, a teraz cztery jej konstrukcje lampowe zdobyły klientelę, pomimo konkurencji morza. Najtańszy z tego towarzystwa model AR Junior miałem okazję testować i rzeczywiście okazał się konkurencyjną propozycją. Nie od rzeczy będzie dorzucić, że wszystkie te wzmacniacze opierają się na pentodach pracujących w trybie quasi triodowym układu single-ended, co pozwala im łączyć klarowny dynamizm pentod z triodowym czarem melodycznym i nie kosztować worów pieniędzy, wyceniać się przytomnie.

      Rok 2024 to rok podwójnej zmiany. Raz, że w ofercie zjawił się przetwornik; dwa, że taki na dużych triodach. Sumuje się to do zaskoczenia, ponieważ obywatel audiofil, o pozyskanie którego nam w tym wypadku chodzi, przywykł raczej do wzmacniaczy na dużych triodach i przetworników bez lamp, a jeśli już z lampami, to małymi albo średnimi. Tymczasem w ofercie Reveal największe lampy w przetworniku; od razu najsławniejsze, z oznakowaniem 300B.

      Lampy te mają historię zaczynającą się w 1933 od central telefonicznych i łączności wojskowej, trzy lata później idą od kina, gdzie w nagłośnieniach też się sprawdzają, aż w końcu okazuje się, że nie tylko są mocne (z myślą o czym powstałe), ale też ze szlachetnym brzmieniem, więc z powodzeniem mogą konkurować z dużymi triodami od początku tworzonymi z myślą o jak najdoskonalszym dźwięku, tymi o oznaczeniach 2A3 i 45’. Te od początku były w radiach i tam wystarczały (aczkolwiek tamte radia były nieraz wielkości kredensu), ale dla wzmacniaczy napędzających duże głośniki, ośmio a nie dwuwatowe szklane balony 300B (początkowo o oznaczeniu 300’, bo B znaczy nowszy cokół), okazały się lepsze. Nie tylko wobec tego kina, także ci pierwsi audiofile, ci jeszcze sprzed stereofonii, zaczęli sięgać po klasyczne wzmacniacze kinowe Western Electric 91A (1936) i 91B oraz późniejsze 91E, udoskonalone o podnoszącą moc technologię SCCS. To wzmacniacze których oryginały kosztują dziś fortunę, powstałe w epoce reżimu technologicznego pamiętającego czasy maszyn parowych, których muzealne okazy potrafią do dziś pracować bez wymienienia jednej części. Wszelako czasy nadciągają nowe, oznaczające epokowe zmiany.

     Produkcja lamp 300B zanika na Zachodzie w 1985, gdzie w dobie szału na tranzystory zwija ją Western Electric i wszyscy pozostali; przy produkcji trwają już sami Chińczycy, wytwarzający na potrzeby swej zapóźnionej technologii. Jednak ponownie, i jakże prędko, nadciąga rewolucja. Coraz gruntowniej przekonujący się o lepszym brzmieniu czerpanym z lamp i jednocześnie przypierani do muru kończącymi się ich zapasami audiofile ponownie wkraczają do akcji. Dzieje się to zrazu powoli, ale nabiera rozpędu. Przodują Japończycy, czyszczący zasoby magazynowe i prywatne rezerwy z lamp Western Electrica, wraz z czym zaczynają one osiągać bardzo wysokie ceny [1]. Próżnia zaczyna się wytwarzać nie tylko w samych lampach, rodzi się wygłodniały rynek wtórny ze swoimi prawami dżungli.

     Lecz że przyroda nie znosi próżni, jak przenikliwie dostrzegł Arystoteles [2], już w 1990 roku, wyczuwając wiatr zmian, Alesa Vaic – jeden z ostatnich wykształconych w Czechach specjalistów od technologii próżniowej – organizuje w Pradze przy współudziale inżynierów Tesli manufakturę AVVT (Alesa Vaic Vacuum Tubes), przywracającą królewskie 300B do statusu produkcyjnego. (Początkowo cała produkcja idzie do angielskiego Audio Note.) Zaraz potem rusza lawina, ośrodki produkcyjne się mnożą, albowiem stało się wszem wiadome, że dźwięk od tranzystorów nie dorównuje lampowemu, a gdy próbuje dorównywać, urządzenia tranzystorowe stają się od lampowych droższe.

     Zadajmy teraz proste pytanie: po kiego mocne 300B w przetworniku, który nie ma wbudowanego wzmacniacza, a nawet przedwzmacniacza? Po kiego razem z nimi ta wielka prostownicza 5U4G, też podnosząca koszty.

      Odpowiedzią może być fakt, że tamta lawina wznowień dobrze do teraz się trzyma. Zniknęło wprawdzie pionierskie AVVT, schedę po nim przejęło Emission Labs, ale prócz niego mamy teraz całą plejadę wytwórców. Jeszcze jedną praską wytwórnię – KR Audio, słowackie EAT i JJ, poza nimi rozsiane po całym świecie Sophia Electric, Takatsuki, Create Audio, Elrog, Psvane, Linlai, Genalex, Sovtec i Electro Harmonix, a na tryumfalne zwieńczenie akcji lampy-reaktywacja przywrócony do życia wzorzec od Western Electrica (za $1500 para). Co oznacza szeroki wybór szkieł z oznaczeniem 300B w średnim po najwyższy gatunku pochodzących z produkcji bieżącej, czego nie da się już powiedzieć o małych triodach, bo jak w tutejszych recenzjach wielokrotnie żeśmy sprawdzali, najlepsze dzisiejsze małe triody nie dorównują dawnym. Tymczasem takie chociażby Takatsuki, jeszcze podrasowane dzięki współpracy z Kondo Audio Note, to najdystyngowańsza arystokracja brzmieniowa, czego dowodem sesje na zeszłorocznym AVS; wyposażony w nie system Kondo otrzymał tytuł „Dźwięku wystawy”, dzieląc go z Destination Audio na triodach GM70/845 vintage.

      Tym niemniej – odnotujmy – niejednakie podejścia bywają. Genialny przetwornik Jadis JS1 MKV korzysta z samych małych triod i małych pentod, a jednocześnie cieszący się światowym prestiżem Lampizator PACYFIC 2 to aż pięć dużych triod, w tym cztery 300B. (Od KR-Audio w wersji specjalnej, z cyrkonowymi anodami.)

     Lampowy stopień wyjściowy na małych pentodach bądź dużych triodach to będzie więcej czaru niż kiedy rzecz na tranzystorach, zdają się te przykłady głosić. – Ale czy zawsze? – Niekoniecznie. Przetworniki takie jak Accuphase DC-1000, MBL Reference 1611 F, tak samo testowany tutaj Mola Mola Tambaqui, wcale nie chcą być gorsze i konkurują cenami względem najdroższych lampowych. A zatem bitwa nierozstrzygnięta; lecz czemu w takim razie lampy, gdy tranzystory praktyczniejsze?

     – No ba, ale czyż lampy nie wyglądają ekskluzywniej i nie dodają poza splendorem specjalnego dźwiękowi czaru? W dodatku, gdy rzecz tyczy 300B, mamy szeroki wybór, możemy przebierać w smakach brzmienia.
      Samo Reveal Audio ogranicza to przebieranie do dwóch – dla wersji podstawowej będzie to para 300B Psvane UK Version z szarymi anodami za 1081 PLN, obsługiwana przez prostownik 5U4G z rosyjskich NOS, a dla wersji głębiej wchodzącej w jakość para 300B od Emission Labs (mesh albo solid plate) za 3750 PLN, obsługiwana przez prostownik tak samo od Emission Labs – 5U4G w wersji mesh. (Ewentualnie KR Audio 5U4G za 2100 PLN.)

[1] Dziś para nieużywanych WE z lat 60-tych kosztuje dziesięć tysięcy dolarów.
[2] Tak zwany horror vacui – ucieczka przed próżnią.

Inżynieria

     Przetwornik rodził się dwa lata i przepoczwarzył w trakcie. Początkowo projektowany był z myślą o parze średniej mocy triod 6SN7 (opracowanych przez RCA w 1935 i wprowadzonych cztery lata później), przy czym to założenie od startu celowało w bardzo cenione Psvane CV181 (około 920 PLN za parę), które rzeczywiście są świetne, jak mieliśmy się okazję przekonać przy recenzji wzmacniacza Cary CAD-300 SEI, w którym są sterownikami. Lecz rada w radę, próba w próbę – duże triody okazały się lepsze. Nie chciano przy tym sięgać po najtańsze, po jakieś Sino czy Sovteki, tylko wybór padł po odsłuchach na 300B Psvane UK Version, jako odznaczające się wyjątkowo korzystnym stosunkiem jakości do ceny.
      Rzecz jasna każda 300B może zostać użyta, a ewentualne negocjacje odnośnie takich spoza oferty trzeba prowadzić z dystrybutorem (krakowski Nautilus), ewentualnie samemu nabyć parę, na przykład Elrog ER300B Molibden za jedenaście tysięcy. (Żartowałem. – A może nie?) To samo tyczy prostownika, który jest pojedynczy i umieszczony między lampami mocy. Tę pozycję centralną w wersji podstawowej okupuje wspomniany NOS z sowieckich czasów, których to dobrej klasy lamp producent ma stosowny zapas. A komu tego będzie nie dość, może mieć, jak mówiłem, odpowiednik Emission Labs lub KR-Audio, ewentualnie jeszcze droższego Elrog 5U4G (za 3600 PLN/szt.), bądź też coś jeszcze innego spośród niemałej grupy innych. (Sam podczas testu używałem 5U4G Raytheon z początku lat 60-tych, a więc lampy z epoki, i ona jest na zdjęciach.)

     Odnośnie prostowania ważna uwaga: nie należy stosować uważanych powszechnie za bezkolizyjnie alternatywne lamp prostowniczych 274B, które mają nieco odmienne potrzeby prądowe, a transformatory Herculesa zostały ściśle dopasowane do potrzeb 5U4G.

     Szklane bańki rozstawiono szeroko, ponieważ Hercules jest duży; jego imię zobowiązuje. Szeroki na 476 mm, na 410 głęboki i na 220 wysoki przedstawia sobą pokaźny rozmiar. Front to tradycyjnie dla Reveal płat drzewa, na którym stronami, w dużej odległości, dwie średniej wielkości gałki ze stali nierdzewnej; po lewej włącznik ON/OFF, po prawej czteropozycyjny wybór wejść: USB, Coax1, Coax2, Optyczne. Tym samym wachlarz wejść cyfrowych mamy rozpracowany; na przodzie pozostało do zauważenia światełko indykatora aktywności, dojście do pełnej wydolności której formalnie zajmuje minutę, przez którą miga ono na czerwono, by sfinalizować rozgrzewkę niemigającą zielenią. Ale każdy audiofil wie, że czterdzieści pięć razy tyle trwa dojście do pierwszego progu pełnej jakości brzmienia; z tranzystorami jest podobnie – więc niech się nikomu nie zdaje, że zakupiwszy przetwornik tranzystorowy będzie miał pełną sprawność już po paru sekundach. Poprawa brzmienia w konstrukcjach tranzystorowych z upływem czasu nie jest wprawdzie tak znaczna, ale na pełny wymiar brzmienie też dostaniemy nie wcześniej niż po upływie blisko godziny.
      By dostać się na tyły musimy obejść bokiem lub przemaszerować po grzbiecie; boki nie są ciekawe, stanowiąc integralną część korpusu, który jest cały z na czarny mat proszkowo lakierowanej blachy stalowej. Spoglądając natomiast z góry pod każdą 300B zauważamy spory, prostokątny panel podstawki z oksydowanej blachy i zaraz za nią sześć podługowatych szczelin wentylacyjnych. Lampa prostownicza jest względem pary 300B przesunięta do tyłu i też ma mocowany śrubowo oksydowany cokół, ale mniejszy, bo kwadratowy. Przed jej cokołem miedziana płytka z nazwą firmy i urządzenia, za nią na całą prawie szerokość Herkulesa rozciąga się podłużne pudło z zawartością dwóch transformatorów sieciowych na wyżarzanych kształtkach EI od firmy Leszka Ogonowskiego.

      No to jesteśmy już z tyłu, gdzie cztery cyfrowe wejścia, na lewo od nich para wyjść RCA, na prawo klasyczne gniazdo sieciowe z szufladką bezpiecznika. Wszystko stoi na czterech walcach oprawionych w nierdzewną stal i prezentuje się okazale, przy czym może prezentować się różnie, w zależności od tego, którymi 300B i którą 5U4G zechcemy obsadzić gniazda.

    Teraz należałoby wejść do środka, ale z tym mamy problem. Nitami zabezpieczono spodni panel przed zdjęciem, ich usunięcie unieważnia gwarancję. A jednocześnie producent nie chce ujawnić szczegółów składających się na ścieżkę obwodu; tyle możemy się dowiedzieć, że użyto kondensatorów ESA ClarityCup, powstałych dzięki współpracy ESA z Acoustics Research Centre Stanford University, a sam przetwornik jest wielobitowy w oparciu o kości vintage, lecz nie zdradzają które to (zapewne któreś Burr-Brown bądź Analog Devices). W tej sytuacji urządzenie ma się obronić przed krytyką samą jakością dźwięku, co wobec obecność aż trzech dużych triod nie powinno stanowić problemu. Wziąwszy pod uwagę, że większość przetworników lampowych korzysta z mniejszych lamp (najczęściej budżetowych rosyjskich lub chińskich), potężny Reveal Audio Hercules, a już szczególnie w wersji z trzema mesh-type Emission Labs, to przy nich arystokrata. Za arystokrację ową przyjdzie zapłacić czterdzieści sześć tysięcy, czyli gdzieś tak spomiędzy circa trzydziestu za przetworniki już wybitne, a sto i więcej za najlepsze.

Brzmienie

   Ta historia powraca jak obrót kołowrotka. Przywiozłem urządzenie, odpaliłem – nie bardzo mi się spodobało. Przyzwyczajony do tego nawet nie wzruszyłem ramionami, ruszyłem za to lampę prostowniczą zastępując ją własną, co wcale nie oznacza, że sprzedażowa zła, ale nauczony przygodami z prostownikiem 5U4G we wzmacniaczu Woo Audio postanowiłem darować sobie sprawdzanie jakości sowieckich sprostowań, odkładając rozstrzyganie na później. Po wizycie u dystrybutora sprawdzone natomiast miałem, że lampy od Emission Labs dają brzmieniu poprawę; były tam dwa egzemplarze, obsadzone nimi i Psvane, ten mający Emission zaprezentował się ciekawiej. Dnia następnego w telefonicznej rozmowie producent zapewniał mnie jednak, że Psvane są w porządku, a tylko sztuka z nimi, ta otrzymana do recenzji, prawie wcale nie była grana, jedynie same lampy w drugiej. W tej sytuacji nieuchronne marnowanie prądu na proces wygrzewania (i kto za to zapłaci?); po jakim takim na przestrzeni dni wziąłem się za słuchanie serio. By czasu też nie tracić, zafundowałem Herculesowi trzy godziny rozgrzewki, podpinając go wcześniej do swojego Cairna kablem optycznym WireWorld Supernova 7 (na trzystu trzydziestu ośmiu polerowanych włóknach szklanych ze szkła borosilikatowego, tak żeby mógł otrzymać nagrody i uchodzić za najwybitniejszy). Przy okazji napomknę, iż rzeczywiście okazał się lepszy od normalnego optycznego, nawet takiego za parę stówek, pozwalając głębiej przenikać w nagrania i prokurować obfitsze brzmienie.

     Wszystko powyższe zawiodło mnie na rozstajne drogi: albo teraz to zagra jak przystało na 300B i cenę, albo recenzji nie będzie. Za stary i zbyt zblazowany jestem na marnowanie pióra w celach czysto krytycznych – najwyżej ostrzegawczo warknę. Ale nie w tym wypadku, do napisania zebrało się dużo. Przetwornik popadł w twórczy szał nawet przy tych skromniejszych Psvane, a choć szał to za grube słowo, niemniej narozrabiał porządnie, nudzenia się nie było.

     Pierwszą sesję odbyłem ze słuchawkami AKG K1000, czyli głośnikami na głowę, które chętnie stosują kompozytorzy i inżynierowie dźwięku, w sensie kolumn na skróty. Nie do końca to adekwatne, bo chociaż każde ucho słyszy oba kanały i w przeciwieństwie do słuchawek Crosszone ma też miejsce słyszenie twarzą, ale nie dochodzi do skutku słuchanie pomieszczenia, gdy ono też istotne, pomimo że nieobiektywne, pomieszczenia wzajem się różnią. No nic, zawsze jest jakieś „ale”, ale te tu konkluzje nie zabiegają o to, by stać się artykułem w „Nature” czy „Phisical Review”.

      Co dało się usłyszeć? Kilka spraw dużej wagi. Może najpierw ta najważniejsza – to znakomity przetwornik. Całkiem na przekór temu, co usłyszałem w próbnym podejściu i wcześniej u dystrybutora, to jest zawodnik wagi ciężkiej świetnie wyszkolony technicznie. Dźwięk dzięki niemu gęsty i konkretny, a jednocześnie niezwykle (nie przesadzam) głęboko wnikający w materię nagrań; i w trakcie tego wnikania nie skupiony na samym wierceniu, a obdarowujący całą paletą barw, smaków i niuansów. Tak jak za pierwszym razem poczucie autentyzmu i różnorodności brzmieniowej było po stronie odtwarzacza Cairn (wszechstronnie udoskonalonego – zegar, kondensatory, trafa), tak teraz otrzaskany i rozgrzany Hercules pod każdym względem przewyższał. Poza samym tym nasycaniem i poczuciem konkretu ofiarowywał też to, na co zwracam szczególną uwagę – najwyższej miary indywidualizację odnośnie źródłowości dźwięku, tu działającą na rzecz autentyzmu, a nie jakichś wariacji. Żadnego dorzucania basu czy wymarszu w soprany, gramy hic et nunc autentycznie, jakbyśmy byli w żywej muzyce. Tradycyjnie przebrnąłem przez całą listę odsłuchową, badając trąbki i fortepiany, wystrzały armatnie i bębny, orkiestry i solistów, śpiew operowy i rozrywkowy, pogłosy wnętrz i otwarte przestrzenie, nagrania od najlepszych po najsłabsze. Oczywiście też zwykłą mowę oraz pułapki nagraniowe, w rodzaju sybilacji czy najgłębszych zejść basu. Także siłę organów oraz majestat dzwonów, także tryle dzwoneczków i cykanie talerzy. Jak również holografię i rzecz dla wielu kluczową – jak w tym się odnajdują najznakomitsze zespoły rockowe i ansamble jazzowe. Wszystko to egzaminowany przetwornik zaliczył nomen omen śpiewająco, w każdym wypadku łącząc potężną siłę nośną z na czarnych tłach kolorytem i finezją wizyjną. Zwłaszcza mikrostruktura tych wizji – precyzja cyzelacji – wywierała wrażenie, gdyż właśnie ten element był więcej niż bardzo dobry.

     To oklepane porównanie, ale trzeba napisać, że muzyka poprzez Herculesa była niczym przez lepsze okulary, co jednocześnie nie powodowało skupiania na szczegółach – mimo wszystko przeważał całokształt i rozbudzanie emocji. Emocje zaś o dowolnym charakterze, bowiem Hercules słuchaczowi niczego nie narzuca poza autentycznością. Może więc równie dobrze stać się pogodnie co ponuro, podniośle lub zabawnie. Aczkolwiek trzeba zaznaczyć, że to zawsze bezpośredni, pozbawiony dystansu przekaz – cali tkwimy w muzyce. Ona zaś tak prawdziwa, że z jej prawdziwością żartów nie ma, nie machniesz na to ręką. Zarazem fakt, że bite cztery godziny słuchałem i nie wyszedłem spocony, daje dobre świadectwo przyjemnościowej stronie tego – brzmienie nie było wyczerpujące a sycące, kończyłem cały zadowolony. Dostając znakomitą lekcję tego, ile może zdziałać aparatura, o ile może stać się lepiej niż w normalnej jakości. (I to przy tańszych 300B, tyle że z prostowniczą złotych czasów.)

     O dwóch specjalnych cechach tego muszę jeszcze dorzucić. Pierwszą niezwykła bliskość dźwięku; chyba nie dane mi było wcześniej słyszeć tak bliskich wykonawców w kosmicznych [3], binauralnych AKG. Aż mi wchodzili do głowy, aż stawali się mną; co było dość niezwykłe, wtrącało w inny wymiar. Druga rzecz to bogactwo aranżu odnośnie akompaniamentu. Zwykle dzieje się tak, że kiedy solista gra lub śpiewa, to pomijając wielkoskalowy orkiestrowy, pojawiający się najczęściej w przerywnikach partii solowych, akompaniament rozrywkowy i stłumiony towarzyszący z pola widzenia znika. Wyczuwamy jego obecność jako coś gdzieś tam w tle – coś prawie poza świadomością na linii wiodącej skupionej. Ale nie poprzez Herculesa. Akompaniament w jego wydaniu urastał do rangi zjawiska już niepomijalnego; wszystkie te wybijania rytmu, zawodzenia smyczkowe, przeszkadzajki, piszczałki – cała rozliczna albo skromna menażeria odpowiedzialna za podbicie nastroju i ornamentykę linii głównej stawała się tak obecna, że aż momentami odciągała uwagę od centrum pierwszego planu. Co było wyraźnie inne od przeciętnego stanu; muzyka zyskiwała bardziej złożoną formę i mocniejszą obecność.

      Przejdźmy do kolumn Audioforma, do czterodrożności podzielonej nie tylko na odseparowane w obudowie sekcje, ale każdą pod własnym kątem precyzyjnego zogniskowania na słuchaczu. Do czego doszło pomieszczenie: przeszło osiemdziesiąt metrów kubicznych, tak żeby coś się odbijało – miejmy nadzieję, że nie czkawką.

    Tym razem wykonałem dwie sesje jedną po drugiej, najpierw z lampami 300B Psvane, potem Emission Labs. Pierwsza potwierdziła aspekty rozpoznane ze słuchawkami, ale z ważną różnicą; kolumny w odróżnieniu od słuchawek dały popis na scenie klasycznej, czyli nie z żadnym frontalnym atakiem w bezpośrednim kontakcie, tylko prezentacja za linią głośników i nacisk na sceniczną głębię. Bardzo ładna ta scena i popisowa głębia, zapełniona dźwiękami topionymi w ciemnym aranżu i gęstymi, cechującymi się melodyjnością przy pełnej wyraźności, z domieszką wyczuwalnego ciepła i powabu, lecz przede wszystkim dotykiem konkretu. I tu bowiem konkret w oprawie melodyki i cyzelacji, że z jednej strony wyraźny kontur i drobiazgowe skanowanie, z drugiej niezakłócona falistość przepływu. Całość bardzo udana, ale ta sama konfiguracja toru okazała się lepiej sprawdzać z wstęgami Magnepana, doskonalej pasując do ich łagodniejszych konturów obiegających większe źródła i całościowo poprzez to spokojniejszy oraz naturalniejszy kształt brzmienia. Przy Audioformach zaznaczało się nieznaczne utwardzanie dźwięków i nie do końca idealne łączenie się ich z przestrzenią, od której bardziej się odcinały niż chciały z nią się zrosnąć w perfekcyjnie scalony spektakl. Na płus efektowny światłocień, mocna esencja tworząca i wyraźność z muzykalnością, ale tylko przy wstęgach grało to tak popisowo, jak w ich recenzji napisałem.

      Lepiej, wyraźnie lepiej grał Hercules z wstęgami i lepiej z nagłownymi AKG, ale w odwodzie dla tyłujących Audioform miałem Emission Labs, które przecież nie od parady proponuje sprzedawca. To lampy dla których producenta mam szczególny sentyment, bo w moim przedwzmacniaczu od lat pracują znakomicie, a tutaj (mimo iż triody 300B nie uchodzą za tak zjawiskowe jak starsze 45’ i na dodatek te tu były w poczytywanej za mniej magiczną wersji solid plate), kolejny raz bańki sygnowane „Emission Labs” okazały się znakomite; praskie dziedzictwo Alesy Vaica to wciąż coś ponadprzeciętnego. Wraz z ich użyciem też u Audioform zjawiły się większe objętościowo źródła plus całościowo gładsze, melodyjniejsze brzmienie. Zjawił się też minimalnie jaśniejszy, a ściślej lepiej oświetlany przekaz i delikatność w dobrym sensie, jako mocniejszy kontrast między głośnością a cichością i lekkością a dociążeniem. A przy tym – rzecz nie do przecenienia – dźwięk zaczął się odznaczać większą nośnością i liryzmem, przywołując brzmienie bardziej natchnione, lepiej napowietrzone i mocniej rozdzielające sceniczne warstwy, na dodatek też wyraźniejsze w trudnych momentach, powodowanych przez brzmieniowe zbitki bądź architektoniczny rozmach. Skutkiem poprawa holografii (znaczna) i całościowo głębsza scena, na której wszystko bardziej dźwięczne, plastyczne i bogatsze barwowo; że nie tylko mocny światłocień i osadzony w nim konkret, ale gradacja światła i dobór oświetlenia na podniesionym poziomie, z ukierunkowaniem na pastelowe barwy, a nie, stylem Caravaggia, zintensyfikowany kontrast. Całe brzmienie z lepszej materii i z doskonalszą animacją; całe z przyjemniejszym dotykiem i większą różnorodnością form. Czego sumą konkluzja, że dla planarnych Magnepanów lampy Psvane UK będą jakościowo wystarczające, lecz dla normalnych kolumn dynamicznych 300B od Emission Labs okażą się mocnym wskazaniem na rzecz poprawy brzmienia.

[3] Stworzono je min. z myślą o testowaniu orientacji przestrzennej w stanie nieważkości. 

Na finał parada lamp prostowniczych.

     Zacząłem od rosyjskiej (sowieckiej) NOS z szarą anodą, oferowanej jako podstawowa dla Herculesa. Ta okazała się w porządku, chociaż bez fajerwerków. Podobno rosyjskie NOS-y z końca lat 50-tych i początku 60-tych to już lampy dużego kalibru, aczkolwiek jeszcze nie największego; ta aż tak dobra się nie okazała, niemniej słuchało się z przyjemnością, płynącą z przyswajania wszystkich składowych brzmienia w dobrej jakości. Może najsłabsze z tego wszystkiego to, że muzyka zachowywała pewien dystans; przy czym zdystansowanie zarówno przestrzennie, jak i przede wszystkim emocjonalnie, w sensie zjawiania się „tam”, a nie „w tobie”. Że przestrzennie, to jak najbardziej w porządku, to norma o rzadkich i niekoniecznie dobrze odbieranych odstępstwach, ale większe i bliższe duchowo emocje to niewątpliwie duży atut. Tego w tym wypadku nie było, niemniej słuchałem z przyjemnością i żadna, nawet śladowa przykrość temu nie towarzyszyła. Dystans tak, ale z tego dystansu widziane eleganckie i wyrafinowane brzmienie, z przyjemnym światłem, miłym dotykiem, bez zarzutu muzykalnością i dobrą kontrolą wszystkiego.
    – Spokojnie można poprzestawać na tej lampie, przynajmniej na początek.

      Jako drugiej słuchałem swojej Raytheon 5UG4 z 1963 roku; lampy mniejszej rozmiarem, ale bardziej z epoki. O niej jednak na koniec, chociaż tego nie zakładałem, z góry przyjmując, że 5U4G „mesh” od Emission Labs okaże się najlepsza i zwieńczy porównanie. Tak się jednak nie stało; jako druga na jakościowej krzywej wzrostowej pojawia się zatem ona, bezdyskusyjnie lepsza od rosyjskiej NOS, ale też bezdyskusyjnie słabsza od zeszłowiecznej Raytheon. Szkoda w sumie i może to nieostateczne, gdyż ta Emission z przebiegiem circa 150 godzin, a więc jeszcze niepełnym. Ale Raytheon z takim samym, więc wyrównane szanse.
      Co w tej Emission lepsze niż w prezentacji rosyjskiej NOS? Poza niewątpliwie efektowniejszym wyglądem lepsza przestrzeń i szczegółowość. Ta przestrzeń z wszystkich trzech najlepsza – najrozleglejsza i najlepiej wykorzystana. Znakomicie rozciągająca obszarowo brzmienia i wykorzystująca to do precyzyjniejszego opisu. Nie miałem cienia wątpliwości, że ten aspekt prostownik Emission Labs realizuje najlepiej, pod pozostałymi prezentując brzmienie zbliżone stylistycznie do rosyjskiego NOS, tyle że w każdym aspekcie lepsze. Ale lepsze nieznaczne, a nie kategorycznie; ponownie jako przyswajanie z pewnego emocjonalnego dystansu – spokojne i tak trochę obojętnym okiem.

    Raytheon z 1963 – niewielka szklana tuba ze lśniąco metaliczną anodą, a nie ceramiczno-matową, jak u tamtych. Bez siatki i bez szczytowego zwężenia nad centralnym zgrubieniem; zaiste niepozorna, nikt by na nią nie stawiał. A mimo to… Mimo to tchnęła życie w przekaz i tchnęła prawdziwość. Ciemniejszy, gęstszy dźwięk, a przede wszystkim bardziej zdolny rozbudzać obszar rozchodzenia akustycznych fal i krąg teatru emocji. Cała przestrzeń muzyczna jako bardziej rozwibrowana i nasycona prawdziwszym brzmieniem; bezdyskusyjnie prawdziwsi recytatorzy, instrumenty, śpiewający. Owo pobudzające brzmienie głębsze i postrzegane jako gęstszy koncentrat, poprzez to wyrazistszy konkret, znoszący całkowicie bezemocjonalne oglądy. Żadnego dystansu, samo życie, z adrenaliną i endorfinami. Niepodobieństwem powrót do słuchania tamtych w razie wykonania porównań; specjalista od lamp mnie zapewnił, że G.E.C. i RCA z lat 50-tych to jeszcze wyższe poziomy, ale takie za tysiąc euro od sztuki, czyli zabawa w grubszy portfel.

Podsumowanie

     Przetworników dziś mrowie – analogicznie jak kiedyś odtwarzaczy, a nawet jeszcze więcej. Jak wszystko inne z podziałem na tanie, średnie i drogie, a dla gromady kupujących najważniejsze z nich te, które potrafią przenieść jakość wyższej półki na poziom cenowy niższej. Tak właśnie dzieje się w tym wypadku – przetwornik Reveal Audio Hercules kosztowo zalicza się do wyższej klasy średniej, a gra luksusowo. I tę dodatkową ma zaletę, że jest stricte lampowy, co samo w sobie brzmi magicznie, otwiera też większe możliwości. Tym większe, że ta lampowość opiera się na dużych triodach; na prostowniczej 5U4G i parze wzmacniających 300B. Nawet początkujący adept lampowego znawstwa skojarzy to natychmiast z wyjątkowo szerokim wyborem lamp wysokiego gatunku z produkcji teraźniejszej, co uchroni nabywcę przed szaleństwami rynków wtórnych, na których najlepsze małe triody ze złotych czasów porażają cenami. A nie dość, że ich została garstka, to zakup zawsze loterią, można srogo się naciąć. Tu zaś nie tylko mamy gwarancję, ale przy pewnym wysiłku możemy porównywać brzmienia, dobierać spośród nich najlepsze pod swój gust. Możemy to zrobić od razu, możemy po pewnym czasie, możemy też oczekiwać na nowe produkty lampowe, które dość często się pojawiają. Sam te porównania ledwie liznąłem, ale daję rękojmię, że para 300B Emission Labs to już brzmieniowy luksus, który jeszcze można rasować doborem prostowniczej.

     Czterdzieści parę tysięcy za Herculesa to wprawdzie nie przelewki, ale dla przetworników to dopiero inicjacja rozpędu, po którym sto, dwieście, pięćset tysięcy – kolejne bariery są łamane. (dCS Vivaldi z zegarem to 320 tys., MSB Technology Select II to 625 tys.)

     Te za setki tysięcy brzmienia znam i każde jest inne, ale nie będą zasadniczo lepsze od brzmienia dobrze obsadzonego lampami Herculesa, tylko od niego też inne; z czymś lepszym, a czymś gorszym. Te ozegarowane i opatrzone kosmiczną ceną przetwornikowe super gwiazdy z tranzystorowej domeny będą miały wydatniejsze cykanie i przestrzeń uwrażliwioną na dźwiękowy dotyk niczym kwiatostan mimozy, ale ich płynność muzycznego ruchu i jednolitość muzycznej tkanki prawdopodobnie będzie gorsza.

    – W lampach mieszka magiczna siła, której tranzystory nie dają rady. Kto chce powędrować jeszcze wyżej, musi wyrzec się przetworników i przejść na analogową stronę. Ale jak tego skutecznie dokonać, gdy większość analogowych płyt zarażona jest cyfrowością? Trzeba by zostać purystą, do reszty z tym zwariować, nie bardzo widzę możliwość tracenia na to czasu.

 

W punktach

Zalety

  • Magiczne brzmienie 300B, rzadko występujące w przetwornikach.
  • Cenowo z klasy średniej, jakościowo z wysokiej.
  • Także i lampa prostownicza w postaci dużej triody.
  • Dzięki czemu magiczny wygląd, a nie sama muzyka.
  • I jakaż gama możliwości doboru lampowych zestawów.
  • W przypadku tych najlepszych dosięgać będziemy szczytów.
  • Wyliczmy parę nietrywialnych cech decydujących o jakości.
  • Przestrzenność samego dźwięku i wysoce ponadprzeciętnie rozwibrowana cała przestrzeń.
  • Zjawiskowy koloryt.
  • W takim razie też światło.
  • W najwyższym gatunku materia brzmienia.
  • Tym samym też jej dotyk.
  • Cyzelowanie struktur.
  • Zarazem płynność ruchu.
  • Autentyzm każdego dźwięku. (Najlepiej słyszalny w ludzkich głosach.)
  • Pełny angaż emocjonalny z całą gamą nastrojów.
  • Magia z tym obcowania.
  • Konkretność i dynamizm.
  • Na przeciwnym biegunie delikatność i liryzm.
  • Maszyna imponująca wyglądem i rozmiarem z efektownym panelem przednim.
  • Cztery wejścia cyfrowe.
  • Klasyczne kości DAC.
  • Trafa Ogonowskiego.
  • W przygotowaniu wersja z odczytem DSD.
  • Staranność wykonania.
  • Dobrej jakości lampy już w wersji standardowej.
  • Z lepszymi można zamówić.
  • Producent o rosnącym prestiżu.
  • Promowany i mocno wspierany przez znaną dystrybucję.
  • W przypadku topowego garnituru lamp wyróżnienie „Ryka approved”.
  • Made in Poland.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Kości DAC są klasyczne, lecz nie wiadomo które.
  • Niczego nie dowiadujemy się też o zegarze i brak przyłączy dla zewnętrznego.
  • W dowolnym przedziale cenowo/jakościowym ocean konkurencji.

 

Dane techniczne

  • Typ urządzenia: lampowy, wielobitowy przetwornik cyfrowo-analogowy
  • Model: Hercules
  • Lampy:
  • 2 x 300B (PSVANE lub Emission Labs)
  • 1 x 5U4G (sowiecki NOS lub Emission Labs 5U4G Mesh)
  • Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 20 kHz (+0dB, -0.2dB)
  • Wejścia cyfrowe:
  • USB (44.1 / 48 / 88.2 / 96 / 176.4 / 192 / 352.8 / 384 kHz, PCM max. 24bit)
  • COAX1 (44.1 / 48 / 88.2 / 96 / 192 kHz, PCM max. 24bit)
  • COAX2 (44.1 / 48 / 88.2 / 96 / 192 kHz, PCM max. 24bit)
  • OPT (TOSLINK S/PDIF, 44.1 / 48 / 88.2 / 96 / 192 kHz, PCM max. 24bit)
  • Wyjście analogowe: 1 x RCA
  • Napięcie wyjściowe: 2,7 V
  • Rozruch: 60 s
  • Pobór mocy: 95 W
  • Wymiary: 476 x 410 x 220 mm
  • Waga: 16 kg

Cena: 46 900 PLN (wersja podstawowymi lampami)

 

System

  • Źródła: Cairn Soft Fog 2 solo i z przetwornikiem Reveal Audio Hercules.
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Kolumny: Audioform 304, Magnepan LRS+.
  • Słuchawki: AKG K1000 okablowane Entreq Olympus z dedykowanym uziemieniem.
  • Kabel optyczny: WireWorld Supernova 7 Glass Toslink.
  • Interkonekty: Sulek RED, Next Level Tech (NxLT) Flame.
  • Kabel głośnikowy: Sulek 6×9.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Sulek 9×9 Power.
  • Listwa: Sulek Edia.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
  • Ustroje akustyczne: Audioform.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy