Krytyka audiofilizmu pod hasłem „Audiovoodoo”

   Sprzęt audiofila gra świetnie, ale musi on nieustannie gonić za nowościami i musi także rywalizować z innymi, tak samo jak on na tym punkcie zwariowanymi, a przy okazji też z nimi o sprawach sprzętowych rozprawiać specjalistycznym, znanym tylko wtajemniczonym językiem. A wszystko to dlatego, że audiofile słyszą inaczej, a zwykli ludzie normalnie. Takich audiofili pan Krzysztof lubi i nawet ich podziwia, ale niestety – zdarzają się też pośród nich (i nierzadko) jednostki wynaturzone – ulegające cudzym sugestiom i własnej manii. Jednak pan Krzysztof wie, pan Krzysztof Bielewicz wie… (Audiovoodoo, cz.1 – Odc.8).

 Teraz powiem od siebie. Zdawało mi się, że ataki, przynajmniej te frontalne, na audiofilizm i jego adeptów z grubsza mamy za sobą i anty-audiofilska cząstka świata dała sobie z tym spokój. Naiwny byłem, bowiem liczenie na to, iż jedni przestaną się wywyższać nad drugich, to zawsze i wszędzie mrzonka. Przeciętny obywatel jest mniej czy bardziej świadomie skonfundowanym sobą frustratem więc zawsze poszukiwał będzie form odreagowania. A nawet jeśli frustratem nie jest, bo w życiu dobrze mu poszło, albo jest na konfuzję za głupi (jedno nie wyklucza drugiego), to i tak nie przepuści okazji do wywyższenia – do jakże apetycznego pokazania innym: jesteście gorsi. Tak więc pan Krzysztof wie, a inni mu wtórują. Pan Krzysztof Bielewicz wie – i wie to z całą pewnością – gdzie leży granica pomiędzy audiofilizmem sensownym a bezsensownym, przebiegająca jego zdaniem pomiędzy sensownymi gramofonami, odtwarzaczami CD, wzmacniaczami, głośnikami i (uwaga!) także kablami głośnikowymi, a bezsensownymi audiofilskimi kablami zasilającymi, bezpiecznikami, filtrami kwantowymi i maściami do smarowania podzespołów elektronicznych.

♦ Odnośnie maści wszelkiej maści, to przypomniała mi się opowieść ciotecznej babki o tym, jak w okupowanym przez sowietów Wilnie wysmarowano gównem Komitet Rejonowy WKPB w nad wyraz obelżywy, antysystemowy napis: „Kakaja właść, takaja maść”. Jak więc na tym przykładzie widać, z maściami kłopoty są nie od dzisiaj i sam ich obecnie doświadczam, przyznać bowiem muszę, że o tych maściach do elektroniki wcześniej nie słyszałem. Zakładam jednak, że pan Krzysztof wie, o czym mówi, i maści takie faktycznie gdzieś są oferowane. Nie znając ich, muszę się od opiniowania o nich grzeczniutko odżegnać, nasuwa się jednak w tym miejscu pewna analogia do mas bitumicznych, którymi ponoć z powodzeniem tłumiono zaburzające dźwięk drgania w urządzeniach elektronicznych, szczególnie w dawnych leciutkich odtwarzaczach. (Nie sprawdzałem, nie było okazji, więc nie mam wyrobionego zdania). A przeto nie wydaje się całkiem wykluczone, iż pokryty gęstą, swoje ważącą substancją układ elektroniczny (niezależnie od tego, jakie to brzydkie) generował będzie mniej błędów. Przy czym błędy generuje on zawsze, tyle że nie na tyle istotne, by go producent przy selekcji końcowej wywalił. Tak przy okazji, to jak już niejednokrotnie pisałem, podczas odtwarzania płyty CD powstaje od kilkudziesięciu do kilkuset błędów odczytu na sekundę, a jedna trzecia jej zawartości to algorytmy potrafiące te błędy maskować. (Nie wiedziałeś? Przyjmij czytelniku do wiadomości, że tak naprawdę prawie niczego nie wiesz.)

Tak więc elektronika błędami może nie aż stoi, ale okazuje się być nimi naszpikowana. Taka już jej mikroskopowa, kwantowa, solidnie zaszumiona natura. I skoro już przy tym jesteśmy, to wspomnę jeszcze o tym, jakie to kiedyś toczono radosne beki z tak zwanego jittera, i mędrcy wszelkiej postaci – od redaktorów radiowych po inżynierów – dawali sobie rękę uciąć, że dźwięku cyfrowego z płyty CD nie da się odróżnić od analogowego, ponieważ z ogromnym zapasem przekracza widmo akustyczne ludzkiego słuchu, tak więc Ed Meitner, który z tym jitterem wyskoczył, to oszołom. (Mądrale nie wiedzieli, że to on opracowywał zapisy CD i SACD.) WIĘC JAKI TAM ZNOWU JITTER! NICZEGO TAKIEGO NIE MA! Finał historii jest znany.

Lecz tak czy owak maściom nie damy rady – maści się wymykają, są za śliskie. Równie dobrze można o nich przypuszczać, że są klasycznym picem na wodę, jak że czymś pożytecznym. Faktem, co prawda, pozostaje, że takie na przykład Accuphase umieszcza swoje elektroniczne obwody na płytach antywibracyjnych i antystatycznych ze specjalnego szkła, tym samym wydaje się, iż w mierze tłumienia wibracji podzespołów elektronicznych rzeczywiście coś pozostaje do zrobienia (elektronika wojskowa nie korzysta z rozwiązań ogólnodostępnych wcale), ale czy jakakolwiek maść może coś na to poradzić, to by dopiero należało przetestować, a mnie się gonić za tym ani babrać w tym nie chce. Tak nawiasem, to samo odnosi się do płynącego w elektronicznych obwodach prądu, jako że wspomniane już Accuphase szczyci się wyższymi napięciami w swoich, dzięki czemu udało mu się podobno zmniejszyć ogólną ilość błędów i zwiększyć odstęp szumu od sygnału, co deklarowane jest jako jak najbardziej mierzalne. To jednak z pewnością nie zainteresuje pana Krzysztofa, wyznającego zasadę: „każdy prąd równie dobry, byle ze ściany wypłynął”.

Kable, kabelki, pleć pleciugo.

♦ Polemikę zacząłem od kończących antyaudiofilską szyderę maści, zatem idźmy już całościowo od końca. Następne od tego końca są zaś – okazuje się równie głupie – filtry kwantowe. Filtry te wprowadził ładnych parę lat temu na audiofilski rynek (głównie DIY) niejaki Jack Bybee z jego Bybee Technologies LLC – firmy faceta który ukończył fizykę na University of Arizona, co nie znaczy, że nie może nas robić w balona. (Że sobie rymnę.) O swoich filtrach (inaczej oczyszczaczach) pisze nasz Jack co następuje:

Oczyszczacze kwantowe zostały pierwotnie opracowane do zastosowań wojskowych, z których wiele jest wciąż tajnych. Te niesamowite urządzenia były używane od lat przez doświadczonych entuzjastów audio-video, aby osiągnąć poziom czystości sygnału i przejrzystości nieosiągalny przed ich wprowadzeniem. W ramach każdego systemu odtwarzania muzyczna i wizualna informacja jest przekazywana przez elektrony płynące w przewodniku. Podczas interakcji między nimi a materiałem przewodzącym kabli czy obwodów, generowany jest szum o bardzo małej amplitudzie, na poziomie kwantowym. W miarę jak energia tego szumu kwantowego gromadzi się w sygnale, składowe sygnałowe niskiego poziomu opisujące przestrzeń, scenę dźwiękową, barwę, dynamikę, wierność kolorów i rozdzielczość obrazu zostają przesłonięte – okradzione z plastyczności i życia. Kwantowe oczyszczacze Bybee działają na poziomie mechanicznym, regulując przepływ elektronów tworzących sygnał. Przepływ prądu po oczyszczeniu kwantowym jest swobodny i niemal idealny. Podczas przejścia sygnału przez oczyszczacz energia szumu kwantowego zostaje rozproszona i usunięta w postaci ciepła, usprawniając przepływ elektronów we wszystkich sąsiednich obwodach. Korzyści z tego wykraczają daleko poza oczyszczacz. Przyspieszające w nim elektrony tworzą efekt „szybszego strumienia” ułatwiając przepływ prądu w całym systemie i zwiększając prędkość sygnału do poziomu niemożliwego do osiągnięcia nawet w najlepszych przewodnikach.

Osobiście miałem z tymi filtrami do czynienia raz jeden, we wzmacniaczu słuchawkowym Wells Audio Headtrip – i był to jeden z dwóch najlepszych takich wzmacniaczy jakie w życiu słyszałem. (Drugi, mój własny, oczyszczaczy jest pozbawiony.) Jaki udział w niewątpliwie najwyższej klasie tego urządzenia miały rzeczone filtry, pojęcia bladego nie mam, ale Jeff Wells nie jest chyba tak głupi, by montować je za dopłatą tylko dla picu i wyciągania od naiwnych forsy. Zwłaszcza że wzmacniacz można kupować z oczyszczaczami lub bez, więc droga do porównań otwarta.

Jeszcze odnośnie dorzucę, że wyrażenie „kwantowy” stało się w ciekawy sposób ambiwalentne. Z jednej strony cała fizyka jest nieodmiennie kwantowa i nawet zostało matematycznie udowodnione, że inna teoria nie może być dla kwantów i ich funkcji falowej alternatywą, podczas gdy z drugiej wyznawcy zdroworozsądkowego i quasi naukowego myślenia traktują przymiotnik „kwantowy” jako wyraz swoistej dewiacji i ściemniania, coś w każdym razie mocno podejrzanego. O tyle to jednak trafne, że świat kwantowy ze zdrowym rozsądkiem rzeczywiście całkiem się rozmijają.

♦ Dwie nam jeszcze zostały pozycje, a kolejną od końca są w internetowym elaboracie pana Krzyśka kable zasilające. Tu za cwaniaków albo kretynów nie robią już Jack Bybee i Jeff Wells, tylko panowie Kōnosuke Matsushita, z jego Matsushita Electric Industrial Co., Ltd., oraz Kazuji Oyaide i jego Oyaide Electric. Co., Ltd. A poza nimi wszyscy inni, w rodzaju inżynierów Siltecha, Synergistc Research czy Entreqa, którzy ośmielili się wyżarzać i rozciągać najwyższej czystości miedź beztlenową, kombinować z monokrystalicznym srebrem i super izolacjami grafenowymi, otaczać żyły przewodzące antywibracyjnymi otulinami (kabel pod prądem zawsze drga pod wpływem mikrowyładowań w koronie elektrycznej), lutować srebrem, rodować albo złocić bolce, także posuwać się do superdrogich izolacji w postaci klatki Faradaya. A wszystko to w fałszywej wierze, że można tym cokolwiek zdziałać na rzecz poprawy brzmienia. W szczególności kretynem albo oszustem okazuje się na tej niwie profesor Hideo Ohno, światowej sławy specjalista od technologii materiałowej i łączności, obecny dyrektor Spintronics Integrated Systems Center na Tohoku University (drugi po tokijskim najlepszy uniwerek w Japonii), współpracujący z firmą Furukawa Electric Co., Ltd. – jedynym na świecie producentem miedzi PCOCC (Pure Cooper by Ohno Continuous Casting), czyli monokrystalicznej o najwyższej czystości, której proces uzyskiwania opracował i opatentował właśnie profesor Ohno. On to bowiem wyraża milcząco zgodę, by z jego monokrystalicznej miedzi wykonywano przewody zasilające i interkonekty, i mimo druzgocącej krytyki pana Krzyśka nie opublikował dotąd listu otwartego z protestem, że tak podle się one z naiwnymi nabywcami obchodzą. I nie jest w tym ów Ohno osamotniony. Dzwoniłem kiedyś do krakowskiego Instytutu Fizyki Ciała Stałego UJ i udało mi się odbyć rozmowę (skądinąd bardzo sympatyczną) z jednym z tamtejszych profesorów, który – o zgrozo! – okazał się być audiofilem i nie miał cienia wątpliwości, że specjalne kable zasilające poprawiać mogą jakość brzmienia urządzeń nimi zasilanych. „Wie pan, to oczywiste – izolacja, materiał przewodnika.”

Ale dlaczego? Ale jak? Wszak najpierw lipne kable w ścianie…

Tere fere interferencja.

Sprawa wydaje się zawiła, bo według ostatnich badań każdy prąd, także więc naprzemienny, tworzy swoisty łańcuch błyskawicznego przemieszczania energii (w jego przypadku w te i wewte) bez przemieszczania samych elektronów – bezruchowo, jak w wahadle Newtona. Zatem naczynia połączone, więc jeśli któreś ogniwo słabsze, to jak całościowa poprawa?

Sam nie mam takiego ogniwa. W mieszkaniu piece elektryczne, tak więc trzy fazy i kable na klatce schodowej bardzo grube (miedziane), a i w mieszkaniu zadbałem o to, by do gniazd zasilających aparaturę audio biegły wyłącznie markowe solid core (ale nie audiofilskie) o bezpiecznym przekroju po cztery milimetry kwadrat. Przy okazji zadbałem też, by nie dzieliły fazy z pralką, lodówką itp. W sumie każdy rozgarnięty audiofil z pewnością dba o te sprawy – nikt nie jest chyba taki głupi, by dużej mocy urządzenia, jak wzmacniacz, czy nawet telewizor, zasilać cieniutkim drucikiem w ścianie. (Takie pochodzą przede wszystkim z czasów dawno minionych, jeszcze sprzed II wojny.) Ale właśnie – telewizory. Mam zadanie dla pana Krzyśka: Pożyczy pan wysokiej jakości zasilający kabel i podłączy nim telewizor. Oczy nie uszy będą sędzią i sam się pan przekona, że obraz się przemieni, trzeba będzie przeregulować. Co wcale nie oznacza, że zrobi się tylko od tego lepszy, bo prawdopodobnie się przejaskrawi i lepszym stanie dopiero po dostrojeniu. Za to od razu będzie inny, będzie pan zaskoczony.

No dobrze, ale mimo wszystko – po kiego ten strasznie drogi kabel? Może sięgnijmy na początek po analogię i wyobraźmy sobie kogoś, kto się podparłszy pod boki do wszystkich razem, a pana Krzyśka szczególnie, ozwał się w takie słowa: Po cholerę lepsze kolumny? To zawracanie głowy! Jak może być z różnych kolumn dźwięk o różnej jakości, w sytuacji gdy w danym torze sygnał płynie do każdej podłączanej od tej samej aparatury tymi samymi kablami? Więc jeśli tylko dana kolumna pasuje do wzmacniacza mocą i pasmo ludzkiego słuchu pokrywa choć z niewielkim zapasem, to podany jej sygnał o zadanej jakości przetworzy w sygnał akustyczny o analogicznej jakości i mocy. Wszak jakość ta się wcześniej ustaliła i teraz furda wygłupy z cudownymi tubami, membranami, wstęgami i akustycznymi komorami. Sygnał to sygnał – płynie przez druty, a potem drga membrana, powstaje fala akustyczna…

Nie? Państwo się nie zgadzają? Nie tak to, panie Krzyśku, wygląda? Więc faktem jest, że membrany drgają z różną czułością i precyzją, komory akustycznie różnie te drgania przetwarzają – i między innymi od wielkości oraz jakości jednych i drugich zależeć będzie efekt końcowy? Nie tylko, bo jeszcze w grę wchodzi akustyka pomieszczenia, ustawienie w nim kolumn i pozycja słuchacza, ale te membrany kluczowe. – Tak to jest, mam że rację? A więc może, cholera, także te zasilające kable końcowe coś z tego stylu czerpią, lepiej przenosząc od groszowych drgania?

Odnieśmy to teraz do budującego całą sprawę prądu i zacznijmy od tego, że nikt tak naprawdę nie wie, czym on jest i jak wygląda. Zwróciłem się kiedyś na audiofilskim forum do skupionych wokół idei Antyaudiofilizmu znawców tematu (na forach są prawie wyłącznie znawcy skupieni w różnych obozach), by mi zechcieli wyjaśnić, jak działa radioodbiornik. Bo przecież wszystko jasne i tylko audiofile mącą. Najpierw zapadła cisza, potem pojawiły się śmieszki, a potem ktoś z dumą wrzucił ściągnięty z Internetu schemat. Ładniutki schemat – powiadam – ale mnie szło nie o to, tylko niech mi któryś zechce łaskawie wyjaśnić, czym jest i jak działa stojąca za radiotransmisją fala elektromagnetyczna. Tutaj już mędrcy się wściekli i pojawiły krzyki. Do szkoły wracaj! Tam ci wyjaśnią! Nie będziemy się bawić w głupoty!

Sęk w tym, drogi czytelniku, że sens i źródło istnienia elektromagnetyzmu (a bezeń radia ani dudu i sam, jako biologiczna istota, nie żyłbyś ani sekundy) to tylko trochę wyjaśniona sprawa. Są oczywiście równania Maxwella (sam Maxwell omal nie zemdlał, słysząc przypadkiem wygenerowaną przez siebie pierwszą transmisję radiową w postaci cichego tykania). Bardzo te maxwellowskie równania są ważne i niestety skomplikowane, dopracowane ostatecznie przez Hertza, a potem okazało się, iż są dużo łatwiejsze do ogarnięcia od strony matematycznego opisu, gdy sprawę elektromagnetyzmu odnieść do przestrzeni więcej niż trójwymiarowej. W miejsce czterech zjawia się wtedy jedno; pierwszy to odkrył Teodor Kaluza. A przede wszystkim zawładnęła teoretycznie tym polem nauk fizycznych elektrodynamika kwantowa oraz tak zwany Model Standardowy – teoria jednocząca elektromagnetyzm z silnym i słabym oddziaływaniem jądrowym. Jednakże wszystko to stanowi (bardzo skomplikowany i całkiem nieintuicyjny, a w dodatku niedokończony) opis zjawiska, ale nie sam sens jego istnienia i samą miarę rzeczy. Skąd to oddziaływanie się bierze i dlaczego ma taką postać? – w tej mierze pojawiło się podejrzenie, iż jest przejawem leżącej u samych podstaw wszystkiego symetrii E8, największej z wszystkich skończonych. (Według klasyfikacji Sophusa Lie.) Nie chcę rozwlekać tematu, ale ta symetria jest intelektualnie zabójcza, bo nie dająca się dokładnie opisać matematycznym językiem na mniej niż milionach stron. Co gorsza, ostatnio pojawiły się inne sugestie, że cała sprawa z istnieniem oddziaływań fizycznych (istnieniem a nie postacią; łącznie odkryto takie cztery, w tym nasz elektromagnetyzm) tkwi istotowo w nieskończonej symetrii E10, która całkiem jest niezbadana.

I inne takie tam.

Podobnie beznadziejna okazuje się elektromagnetyczna sprawa od strony wizualnej. Nie można sobie wyobrazić atomu ani żadnej cząstki elementarnej – są niewyobrażalne. Tak więc tym bardziej nie można ogarnąć wyobraźnią na poglądowy sposób widoku przepływu prądu. Te kulki na planetarnych orbitach w modelu atomu Bohra, podobnie jak kuleczki elektronów w metalu przewodnika, to zupełna umowność i maskowanie faktu, że rzecz jest poza wyobraźnią. Zachodzi oczywiście analogia i nie za mistyfikację Niels Bohr Nagrodę Nobla otrzymał, ale cały świat atomowy i subatomowy nie podlega konfabulacjom naocznym – te są kompletnie poza. W ogóle nie ma czegoś takiego, jak elektrony krążące po orbitach i elektrony płynące w rurze. To się tam jakoś dzieje, to jest cośkolwiek analogiczne, ale nie tylko, że nie w ten sposób przebiega – ale W OGÓLE i FUNDAMENTALNIE nie posiada wyglądu. Nie tylko nasze poznania wzrokowe (nawet uzbrojone w tunelowy mikroskop, obrazujący atomy jako pagórki) w ten obszar nie sięgają, ale to, co tam się odbywa, przekracza w sposób nieodwołalny i ostateczny wszelaką ludzką wyobraźnię.

Myślę, że dość dobrym analogonem takich nie pasujących do przedmiotu wyobrażeń będzie odniesienie do mózgu. Być może widzieliście (może pan Krzysztof także widział) film jego imiennika Zanussiego „Iluminacja”. Jest w nim poruszająca scena, kiedy bohater ma w rękach mózg osoby sobie znanej i patrząc nań próbuje bez powodzenia zrozumieć, jak ten mieszczący się w dłoniach miękkawy, bladawy przedmiot uformowany w orzechowate fałdy może być źródłem człowieczeństwa. Ale – bo właśnie – widoki nam dostępne oraz zwykłe wyobrażenia w istocie nijak się mają do sedna tkwiącego w rzeczach. Mózg oglądany okiem (będącym tak nawiasem anatomicznie jego częścią) zupełnie nijak ma się od naszego postrzegania go z wewnątrz – jako potoku myśli i (tu swoiste zapętlenie) jako korowodu  obrazów. Myśli własnych i cudzych, za pośrednictwem słuchu lub pisma przekazanych skomplikowanym kodem językowym; ale także i uczuć, także najróżniejszych bodźców fizycznych, także wielowarstwowych i zmiennych stanów emocjonalnych. To wszystko ma się nijak do tej pomarszczonej galarety, a wszak w niej całe skrywa. Zanussiemu chodziło zapewne o to, że tak się dziać nie może, że w galarecie nie wszystko… Lecz nie podzielam jego poglądu, ponieważ to nie galareta. To tak tylko wygląda na użytek życiowy, głównie na rzecz zdobywania pokarmu i płodzenia potomstwa. Sedno do tego niepotrzebne, a przede wszystkim niemożliwe. Greccy filozofowie postulowali jako główne zadanie życiowe: „Poznaj samego siebie” (gnosi seauton), ale to zadanie niewykonalne, nikt tego nie dokona. Też między innymi dlatego, że widać galaretę. I na tej kanwie jeszcze troszkę. Bo proszę zauważyć, że obraz mózgu w postrzeganiu wzrokowym (dostępny także w dotykowym, węchowym i smakowym; w razie plaśnięcia lub upuszczenia też słuchowym) ma charakter trójwymiarowy, jako widok pofałdowanej w trzech wymiarach dwuwymiarowej powierzchni, podczas gdy mózg (to, co w środku), kiedy rozmyśla nad wspomnieniami i para się projekcjami przyszłości – gdy przypomina i wyobraża sobie, potrafi manipulować obiektami czterowymiarowymi, bo trójwymiarowymi obrazami świata wzbogaconymi o wymiar czasowy. Z czego by wynikało, że w pewnym przynajmniej stopniu potrafi emulować przestrzeń aż pięciowymiarową, gdy kalkuluje, porównując alternatywy, co by się stało, gdyby rzeczy w przeszłości przybrały inny obrót. Gdyby nie poszedł tam, gdyby nie to studiował, gdyby ożenił się z inną… Oto żonglerka całymi światami – ich wprawdzie uproszczonymi i wyrywkowymi obrazami, jednakże o czterech wymiarach. Tak więc poznawczy dysonans na styku mózg w działaniu i jego obraz z zewnątrz okazuje się jeszcze większy; zachodzący pomiędzy statyczną, dwuwymiarową powierzchnią trójwymiarowej bryły, a dynamiczną, pięciowymiarową aktywnością wewnętrzną, której sposób działania od anatomicznej strony pozostaje prawie nieznany.

Co z tego jednakże dla nas, dla naszego tematu, od którego pozornie hen, hen odbiegliśmy? Wydaje się w tej sytuacji, iż kable zasilające nie są pod względem sposobu działania możliwe do wyobrażenia, bo widać je tylko z zewnątrz, w trójwymiarowym przybliżeniu, a wnętrze to już czysta magia. Tak samo jak tamten mózg filmowy, jawią się nam w postaci funkcyjnie całkowicie nieadekwatnej, sedna kompletnie nie tykającej. Co tam się w środku dzieje, ale w ilu wymiarach i co dokładnie, wyobrazić sobie nie sposób, choć można się domyślać, i to domyślać do pewnego przynajmniej stopnia trafnie. Na pewno tam się miota jakiegoś rodzaju energia (energia to jedno z najczęstszych słów-wytrychów), możliwa w słabszej formie do czucia jako mrowienie, a w bardziej natężonej, jako potężna wibracja o spalającej, zabójczej mocy. Dlaczego ta energia w przypadku urządzeń audio i video wybiera jako lepsze pewnego rodzaju kable, tego tak do końca nie wiemy, ale to da się zobaczyć i usłyszeć. Zapraszam pana Krzyśka, zrobimy sobie sesję. Kabli zasilających mam trochę, posmakujemy różnic. Albo tych różnic nie będzie, a wówczas zwrócę honor.

Ale, ale – weźmy coś jeszcze pod uwagę, od czego w sumie wychodziliśmy. Prąd płynąc w przewodniku stanowi rodzaj fali, a fala musi się zmieniać po przejściu do innego ośrodka. Nie tylko może się zmieniać, ale musi! – musi przybierać inną postać. Bo wszak dyspersja, wszak refrakcja… I taka zmiana ośrodka po przejściu z kabla w ścianie w zasilający kabel audiofilski lub zwykły z pewnością następuje – a w każdym kablu nieidentycznym ta zmiana będzie inna. Wraz z tym inna fizyczna postać prądu wchodzącego do urządzenia – czy zatem może dziwić, że brzmienia inne się zjawiają? Wszak inna cokolwiek postać prądu (energii) do transformatora w urządzeniu zasilanym dochodzi i inny nieco z tego ostatecznie prąd wewnętrzny powstaje, ten już decydujący. (Wymiana kabli wewnątrz na lepsze także zwykle poprawia.)

Przytoczmy teraz uściślenia, opisujące te ośrodkowe różnice:

– W audiofilskim kablu zasilającym wiązka przewodząca to długokrystaliczna lub monokrystaliczna miedź lub srebro, powstałe zawsze w odniesieniu do wysokogatunkowych kabli w środowisku gazów obojętnych, tak by nie doszło do uszkadzającego przepływ utleniania. Dodatkowo jeszcze potem te wiązki najczęściej uszlachetniane są poprzez długotrwałe przepuszczanie prądów o określonych (bardzo wysokich) napięciach i częstotliwościach, tak by atomy lepiej się dostroiły pod kątem przepustowości. Uzupełniająco też czasem, jak na przykład u Furutecha, uszlachetniane kriogenicznie kąpielą w ciekłym azocie, celem jeszcze większego uporządkowania struktury wewnętrznej. (Z kablami kriogenicznymi nie miałem  do czynienia, więc nie mam o nich zdania, natomiast lamp traktowanych kriogenicznie nie polecam.)

– Nie bez znaczenia są tu i wtyki, w normalnych kablach z niklowanymi bolcami o marnej przepustowości, podczas gdy w kablach audiofilskich bolec potrafi stanowić integralne przedłużenie przewodu wewnętrznego, a jeśli nawet tak nie jest, to przynajmniej jest z przewodnika analogicznej do wewnętrznego jakości. Do czego dochodzi izolacja wewnętrzna i zewnętrzna oraz sposób splatania żył. Bo podobno jedne z takich sposobów od innych mniej są interferencyjne, a więc mniej zakłócają. A czemu wiele żył? Bo prąd płynie niemal wyłącznie po powierzchni (tzw. efekt naskórkowy) więc powierzchnia ta powinna być duża, a w wielu cieńszych żyłach jest większa niż w jednej grubszej. We wnętrzu, nad plecionką, jedna warstwa izolacyjna tłumi wspomniane drgania przepływu i chroni przed wysokimi częstotliwościami z zewnątrz; druga, osobna powyżej, ochrania przed niskimi. A ostatnia, najbardziej zewnętrzna, chroni przed uszkodzeniami mechanicznymi – nadmiernym zginaniem oraz agresją udarową i przy okazji cieplną. Przy czym najlepszą ochroną przed wpływami magnetycznymi z zewnątrz jest  bardzo droga klatka Faradaya, w postaci pasywnej (wsobnej) stosowana w najdroższych kablach przez Siltecha, w aktywnej (z osobnym zasilaniem) przez Synergistic Research.

– Niektórzy zwracają też uwagę na możliwość pełnienia przez kabel zasilający roli swoistego kondensatora, zdolnego magazynować w grubych trzewiach energię, by w razie chwilowego wzrostu zapotrzebowania oddawać ją natychmiast, co przy odtwarzaniu muzyki często może się przydać.

– Dodać jeszcze należy, odnośnie tego stale przywoływanego w felietonie, z racji jego kluczowej roli, prądu poprzedzającego, że od elektrowni w pobliże naszego domu płynie on w liniach wysokiego i średniego napięcia (średnie to 1-60 kV; w praktyce zwykle 15 kV) – i tym samym mniej jest podatny na zewnętrzne wpływy, a potem jeszcze oczyszczająco filtrowany w transformatorze niskonapięciowym przy przejściu do 230 V (międzyfazowym 400 V). Za transformatorem płynie zaś w czterech też grubych kablach z aluminiowej plecionki po słupach lub w bardzo grubych litych o grubej izolacji po ziemią, i tak dociera do budynków. W ich wnętrzu zaś powinien płynąć w podobnie grubych i litych z miedzi, bo każde mieszkanie obecnej doby to chciwy pożeracz prądu. Lodówki, pralki, suszarki, zmywarki, termy i przepływowe podgrzewacze wody, klimatyzacja, oczyszczacze powietrza, piece i kuchnie elektryczne – to wszystko ciągnie kilowaty prądu. Tak więc i instalacja domowa powinna być po byku, a nie, jak w opowieści pana Krzyśka, na bazie cienkich drucików przez przysłowiowego „pana Władka” po taniości w mur byle jak wrypanych.

Więc może – reasumując – z kablami zasilającymi tak się dzieje, że one uwalniają skompensowany na wcześniejszym etapie potencjał fali elektrycznej, pozwalając jej po przejściu w inny ośrodek rozwinąć się cokolwiek, a przynajmniej nie zwinąć, przy okazji też chroniąc ją przed zewnętrzną deformacją w zgęszczonym magnetycznie ośrodku gromady elektrycznych urządzeń? Bo wszystko to byłoby wydziwianiem jeno, gdyby nie fakt, że poprawę słychać. Ba, słychać bardzo mocno. A słuch tu najważniejszy.

♦ I na sam koniec (w porządku szanownego krytyka to początek), bolesna ponoć sprawa audiofilskich bezpieczników. Te oferuje szereg firm, ale najbardziej znane pochodzą od amerykańskiego Synergistic Research, polskiego Verictum i japońskiego Furutecha.

A jakie to grube! I jaki gruby potrzebny portfel!

Zacznijmy od tych polskich. Producent daje kupującym trzy tygodnie na zwrot, każdy może więc zrezygnować. To dość uczciwe, nieprawdaż? Od strony wyjaśnień padają zaś słowa o ceramice w miejsce powietrza i szkła, stykowych końcówkach z wysokiej próby polerowanego srebra (zamiast niepolerowanych niklowych), także o kriogenicznym w ciekłym azocie porządkowaniu wewnętrznej struktury i dodatkowej otulinie zewnętrznej redukującej drgania. Same druciki są tu srebrne, ale jak w dużym bezpieczniku topikowym obsypane proszkiem kwarcowym. Przy czym, z uwagi na dużo lepsze przewodnictwo, audiofilski bezpiecznik topikowy powinien mieć koło trzech razy wyższą wartość od nominalnej, bo o wiele łatwiej się pali. Działa to? Miałem okazję sprawdzić – i działa. Głowy wprawdzie nie urwie, ale pewną poprawę słychać. Za sztukę liczy sobie Verictum dobrze ponad trzy stówy.

Z kolei amerykańskie Synergistic Research pisze bardziej teoretycznie: „Przez prawie sto lat wierzono, że prąd płynie elektronami w przewodniku jak krople wody w rurze. Dzisiaj fizycy rozumieją, że elektrony nie przepływają wcale, tylko przechodzi przez nie fala energii, poruszająca się wzdłuż przewodnika. Aby zrozumieć, w jaki sposób elektryczność przemieszcza się bez elektronów opuszczających swe atomy, pomocne jest porównanie do „fali” widzów na meczu piłki nożnej. Chociaż wyraźnie widać falowy przepływ, kiedy kolejni się podnoszą, nikt miejsca nie opuszcza, tylko wstaje i siada. Tak samo elektryczność „porusza się” bez elektronów opuszczających atomy.” Odnośnie natomiast samych bezpieczników, to mają UEF Tech – objętą tajemnicą technologię z poziomu kwantowego (polegającą prawdopodobnie na porządkującym przedmuchiwaniu mocnym prądem i izolacji grafenowej), która falowy ów przepływ chroni potem przed niewygimnastykowaniem. Więc może pic na wodę, ale w razie zakupu trzydzieści dni na zwrot, zatem też można się na nich wypiąć. Bezpieczniki mają analogicznie srebrne styki i lepiej tłumiącą drgania ceramikę (korpus oraz zasypkę) w miejsce szkła. Dosłownie wczoraj do mnie w liczbie pięciu dotarły i będę o nich pisał w superlatywach albo nie, a póki co pozostaje faktem, że bardzo są popularne. I jeszcze na koniec uwaga odnośnie tej przetaczającej się fali. Rzeczywiście zerwać się można, a potem bezsilnie klapnąć, na widok ceny wynoszącej w przypadku najdroższej serii Blue po 701 PLN za sztukę. Uffff…

Na finał te Furutecha, wykonane na bazie tak samo ceramiki, a z końcówkami z czystej oraz od zewnątrz rodowanej miedzi; z wewnętrznym, topikowym włóknem z miedzi dla odmiany stopowej o niskiej indukcyjności. Wszystko poddane technologii Alpha Nano OFC i dodatkowo demagnetyzowane, gdzie Alpha oznacza uzupełnianie mikroubytków na powierzchni metalu roztworem molekuł srebra i złota średnicy 8 nanometrów w zawiesinie oleju skwalenowego, co ma poprawiać przewodzenie. Tych bezpieczników nie testowałem, nie wiem też jak się sprzedają. Wszystkie (podobnie jak u konkurencji) niezależnie od wartości prądowej kosztują po 250 PLN za sztukę.

 I jeszcze na pożegnanie rzucę: Coś – panie Krzysiu – pochrzaniło się Panu z tym graniem urządzeń po wypięciu zasilającego kabla tym samym dźwiękiem przez chwilę dzięki kondensatorom. Pan sobie jeszcze raz to sprawdzi.

PS
Tak sobie pomyślałem: po co to wszystko piszę? Czy od pisarzy wymaga się przedstawienia genezy języka (jest nieznana), a od sportowców wiedzy o tym, jak kalorie pokarmu zmieniają się w dżule w mięśniach? Czy kiedy na przykład napiszę, tak wchodząc w skórę pana Krzyśka, że nikt nie może się ruszać, ponieważ spożywany pokarm jest nieruchomy, a także nie może myśleć, bo ziemniaki, kotlety i kapusta nie myślą, to wszyscy rzucą się mi wyjaśniać, jak myśli powstają z ziemniaków? Jeżeli dany obywatel jest leniem i nie chce mu się pożyczyć markowego kabla, by sprawdzić, czy coś faktycznie wnosi, ale ma równocześnie chętkę pospekulować o rzeczach niesprawdzonych, to mam to za niego odkręcać? A niby z jakiej racji? Jeżeli jakiś internetowy pajac uważa siebie za geniusza, rozdając wedle własnego widzi mi się nagany i pochwały, arbitralnie decydując też przy okazji, co jest dobre i słuszne, co nie – i gdy mnie pusty śmiech ogarnia, gdy słyszę, jak się wymądrza, perorując z niezachwianą wiarą we własną nieomylność, że pomierzył prądy w interkonektach i wyszło mu, że się nie różnią, więc muszą brzmieniowo być identyczne, a pasmo akustyczne ludzkiego słuchu obejmuje z zapasem zakres przypisany odtwarzaczowi CD (20 Hz do 20 kHz), co jest wierutną bzdurą; i jednocześnie, w tej samej pogadance przyjmuje, że odtwarzacze o identycznych parametrach, a jeszcze bardziej wzmacniacze i kolumny głośnikowe, jednak się między sobą różnią brzmieniowo, to dlaczego mam to traktować poważnie? Czy jeśli, dajmy na to, napisałem artykuł, a ktoś mi zacznie mówić, że go nie mogłem napisać, bo artykuły są niemożliwe, to mam go zacząć przekonywać, że jest w błędzie? Mam sięgać po teorię materii, teorię języka, objaśniać mu alfabet, gramatykę i interpunkcję? Odbiór muzyki polega na słuchaniu, więc kiedy coś się słyszy, to to jest najważniejsze i tu jest punkt wyjściowy, a nie czyjeś oscyloskopy i woltomierze, z którychś komuś wypadło, że tego nie może być słychać. Ani tym bardziej spekulacje. Pod tym względem sceptycy, krytykujący audiofili z pozycji teoretycznych, przypominają rodzinę Cyganów ze starej anegdoty, która wybrawszy się do ZOO zobaczyła żyrafę. Oniemiali popatrują po sobie, nie wierząc własnym oczom, aż senior rodu rozstrzygająco oświadcza: „Takiego zwierzęcia nie ma!”

140 komentarzy w “Krytyka audiofilizmu pod hasłem „Audiovoodoo”

  1. Marcin pisze:

    Podniósł Pan rękawicę rzuconą w komentarzu do recenzji kabli, brawo. Chociaż nie do końca rozumiem, jak metr kabla ma poprawić brzmienie całego systemu, zgadzam się z wnioskiem – jeśli słychać różnicę, to coś jednak ten kabel zmienia i warto powstrzymać się z komentarzem, jeśli się owego rozwiązania nie sprawdziło.

    Ja obecnie składam powoli do kupy swój pierwszy system audio i przyznam, że problematykę zasilania potraktowałem po macoszemu. Ten artykuł oraz inne sygnały, które docierają do mnie z internetu, dały mi do myślenia.

    Dzięki i pozdrawiam!

    1. Piotr Ryka pisze:

      Odnośnie tych nieszczęsnych kabli zasilających, to prąd płynąc przez różne druty zwykł się zachowywać inaczej, co jest szczególnie dobrze widoczne, gdy przepływa przez drucik w żarówce 🙂

  2. Piotr pisze:

    Bardzo dziękuję za ten artykuł , dzięki niemu usunąłem stronę hifiphilosophy.com z zakładki ulubione w mojej przeglądarce. Naprawdę dziękuję !!

    1. Piotr Ryka pisze:

      Dlaczego dopiero teraz?

    2. Miltoniusz pisze:

      Teraz strona hifiphilosophy.com będzie otwarta non stop. Zakładki zbędne.

  3. Ucho czy mędrca oko? pisze:

    Szanowni Państwo!

    W tematyce audio siedzę od ponad 20 lat i znam problem, o którym tu mowa. Obawiam się, że nikt nikogo nie przekona, może zatem uwag kilka. Zasadniczy błąd frakcji sceptyków spod znaku audio voodoo polega na tym, że przeważnie ignorują testy odsłuchowe. Odmawiają słuchania, no bo co, jeśli jednak okazałoby się, że jednak… coś słychać…? Hm, głupia sprawa. A to i tak wersja optymistyczna, no bo jeśli po prostu pewnych niuansów nie słyszą (słuch, posiadany sprzęt, pomieszczenie itd)? Ogromnie cenię sobie cykl w ramach przywołanego tu „Reduktora szumu” za popularyzację różnych wątków z zakresu elektroniki. Dla wielu młodych ludzi to prawdziwa kopalnia wiedzy. Autor jako serwisant sprzętu niewątpliwie zna się na rzeczy, mówi ze swadą, lekko. Przyjemnie się tego słucha. W ramach telewizji edukacyjnej to powinno być w TVP zamiast ogłupiającej rozrywki. Kiedyś była legendarna „Sonda” dziś dowolny ogłupiający serial. Sprawa komplikuje się, gdy bohater mojej opowieści nie mając (w każdym razie tak wynika z kolejnych odcinków) kontaktu ze sprzętem wysokiej klasy (nazwijmy umownie high-end) zaczyna dzielić się swoimi przemyśleniami odnośnie do pewnych zagadnień, które uważa za tytułowe voodoo. Jest taki odcinek, w którym Autor tłumacząc parametry kabli audio zastanawia się, jakim cudem drogie kable mogą grać lepiej od tych tanich, skoro pomierzył ich parametry i wyszło, że podstawowe np. rezystancja, konduktacja i coś tam jeszcze są tak podobne a w budowie kabla niewiele już da się wymyślić. Zwietrzył w tym spisek. „Spisek” to i ja widzę, ale polegający na tym, że chciałbym zarabiać tak jak mieszkaniec Europy Zachodniej czy USA i móc sobie to kupić za jedną dobrą pensję a wciąż nie zarabiam. Zostawiając jednak ponure żarty na boku, różnice brzmieniowe niestety są i to duże. Podstawowe parametry kabli, źródeł czy wzmacniaczy nic nam nie powiedzą, jak będzie grać. Inaczej zagra miedź, inaczej miedź ze srebrem, czyste srebro itd. A izolacja, geometria przewodników, ich skręcenie, ułożenie itd. Czy to ma znaczenie czy nie? No jakieś ma i w tym „jakieś” przysłowiowy diabeł tkwi. A wzmacniacze? Weźmy dwa dowolne urządzenia o tych samych parametrach typu moc znamionowa, zniekształcenia (harmoniczne, TIM), odstęp od szumów, współczynnik tłumienia, i co będą grać identycznie? No właśnie zaskakująco często bywa, że nie… A akcesoria antywibracyjne coś dają czy nie? Jak to w ogóle zmierzyć? Można oczywiście (wiarygodne wyniki pomiarów jako jedna z niewielu na świecie dostarcza szwedzka firma Solid Tech), ale przecież nie słuchamy wykresów na ekranie komputera. A kable cyfrowe (koncentryczne i LAN) zmieniają dźwięk czy nie? A ten sam plik puszczony z wyspecjalizowanego serwera plików audio np. Lumin L1, Aurender, Fidata i kilka innych zagra lepiej niż ten sam plik z komputerowego NASa, czy nie? Przez kilka lat łudziłem się, że zaoszczędziłem, bo nie może grać inaczej. Niestety, niech to szlag, u mnie zagrało inaczej, co kilka osób potwierdziło a nie przekupiłem ich, bo na takie łapówki mnie nie stać. „Durnyś – przecież cyfra to cyfra” – mówi frakcja audio voodoo i musi grać tak samo. A jednak różnice bywają zaskakujące, choć z pomiarów to nie wynika. Gdy popatrzeć na przebieg prostokątny na ekranie oscyloskopu i wykres zniekształceń, różnic niemal nie ma. Idealnie i tu i tu. A jednak ten droższy kabel gra lepiej, inną barwą dźwięku i precyzyjniej. Okazuje się, że jeden ma przewodnik z czystej miedzi a do drugiego dodano np. 10% srebra i inaczej spleciono druty w środku. Okazało się, że specjalistyczny serwer wysyła lepszy sygnał niż zwykły NAS, bo ten pierwszy jest tylko do sygnałów audio, a nie programów antywirusowych, zdjęć z wakacji i paru innych rzeczy, które działając w tle wpływają na to, co wychodzi przez złącze LAN. Nie ma już co wspominać o izolacji wyjść USB i LAN. Tylko tego na podstawie pomiarów się nie dowiemy a zrozumienie co poprawić w transmisji cyfrowej, żeby zaczęło dobrze grać, zajęło inżynierom długie lata i jeszcze nie skończyli. Uwaga: nie tylko mierzyli – także słuchali! A dwie wkładki gramofonowe o tym samych parametrach będą grać tak samo czy nie? Ano potrafią grać inaczej. Można by tak długo. Czy to przeczy prawom fizyki? Wprost przeciwnie, potwierdza je na każdym kroku, bo to jest fizyka na poziomie gimnazjum. Problem w tym, że podstawowymi parametrami czy wzorami póki co nie jesteśmy w stanie ocenić i przewidzieć JAKI będzie dźwięk. W tej opowieści niestety nie ma symetrii, bowiem o ile ucho przeważnie nie lekceważy POMIARÓW mędrca, o tyle mędrzec ze szkiełkiem jakoś wzbrania się przed odSŁUCHem.

    Z poważaniem

    Tomasz

    1. tomTom pisze:

      Dodawanie sobie ważności, no bo jak wydałeś dużo forsy na głupoty to musisz to uzasadnić. Liczą się wykresy i badania, bo audio to po prostu technika a nie wiara. Za to jest tu wiele manipulacji. Podaj publicznie swój audiogram i zgódź się na testy ślepe. tomTom

    2. Tomek pisze:

      A no właśnie, wpadłeś we własną pułapkę, napisałeś że droższy kabel gra lepiej, szkoda że nie tańszy.

    3. Tomasz pisze:

      Tak samo jak pseudo audiofile ignorują „ślepe testy”

  4. Mariusz pisze:

    Kurde zmęczyłem się połowie…jutro reszta 😉

  5. Miltoniusz pisze:

    Ciekawy temat. Sprawa jest dość prosta – są tacy co wierzą i są tacy co nie wierzą. Jedno i drugie jest podejściem dość prostackim. Albowiem skoro można – należy sprawdzić. Jak już kiedyś tu pisałem – mój audiofilizm wziął się z niewiary – jako technokrata nie wierzyłem – więc za kable głośnikowe przez lata służyły kable antenowe (te dawne płaskie 300 ohm) a CD był najprostszy z możliwych bo cyfra to cyfra. Wzmacniacz zresztą też – co to za filozofia wzmocnić sygnał – banał. Pierwsze próby wykazały wręcz, że rzeczywiście różnic nie ma. Pewnie dlatego, że jak w łańcuchu gównianych elementów zmieni się jeden z nich na lepszy, różnicy nie usłyszymy. To pewnie dlatego wielu ludzi pisze – sprawdziłem, różnic nie słyszałem, to wszystko ściema. Potem jednak coś usłyszałem, więc badałem dalej. Jeden z ostatnich aktów tej zabawy to propozycja dealera – może spróbuje Pan kabelek zasilający za 25 tys zł? Miałem takie za dychę, więc nie chciało mi się próbować i nie chciało mi się wierzyć, że różnica nawet jeżeli będzie, to będzie istotna. Po tygodniu uznałem, że skoro jeszcze nie odesłali, to jednak, tak poznawczo, czemu nie, sprawdzę. Najlepsza była konkluzja po już po pierwszym odsłuchu – no musiałbym być idiotą żeby go nie kupić. Podałem ceny detal, była wyprzedaż – realnie kupiłem taniej.
    Podaję tak nieelegancko ceny aby podkreślić kontrast – bo piszę to jako facet który kiedyś nie wierzył w kable i generalnie dobry sprzęt. To kwestia światopoglądu, jakiegoś podejścia generalnie do rzeczywistości. Niedawno kolega, nieaudiofil ale mający sprzęt za okolo 10 tys. wyświadczył mi przysługę i przekazał jako pośrednik pewne audiofilskie akcesorium. Pytam go więc – no i jak, spróbowałeś? Nie. Dlaczego? Bo nie wierzę że to działa. I tu jest pies pogrzebany. Chłop nie wierzy i już. Ale pewnie chętnie się wypowie.

  6. Marek pisze:

    Myślę, że problemem tych speców od audiovoodoo jest ich wiedza makro oraz dogmatyczne do niej podejście. Z wiedzą mikro już jest trudniej, a ze świadomością, że czegoś nie wiemy jest już katastrofalnie. Słyszałem ostatnio kilka dyskusji poważnych autorytetów nt tzw medycyn równoległych, czyli np. nieeuropejskich, czy homeopatii – innymi słowy nieformalnych. No bo przecież TYLKO medycyna europejska jest formalna. Za każdym razem było tak samo: „tego nie ma”, albo „to nie działa”. Na pytanie dlaczego tak pan/pani myśli padała regularnie odpowiedź: „bo tego nie da się zmierzyć / wykazać”, bo „jest nienaukowe” itd. Jakoś nikt nie chciał powiedzieć, że może stosowano nieadekwatne metody, albo, że znane metody są niedostatecznie dyskryminujące. A już absolutnie nikt nie był w stanie uznać oczywistych wyników – czyli wyzdrowiałych ludzi. – Kiedy padały przykłady wyleczenia metodami „nieformalnymi” – uznawano to za 1/ efekt przypadku, 2/ efekt placebo, 3/ efekt sugestii … Prawie zawsze z komentarzem, że to nie mogło nikogo wyleczyć. Chciałbym takich ludzi zapytać co to jest przypadek, placebo, czy sugestia? (Choć ręce opadają).
    Podsumuję: cieszmy się, kiedy mamy do czynienia z takim typem ludzi tylko w audio, bo w medycynie – to już inne zagrożenie. I zjawisko to nie jest specjalnie polskie!

  7. Fon pisze:

    Są tacy co słyszą i tacy co słyszą inaczej…

  8. Sławomir S. pisze:

    Etymologicznie te dwa słowa wydają się być blisko : STEREOFONIA i STEREOTYP. Znaczeniowo to dwa różne pojęcia, ale traf językowy chciał, ze mają w sobie ten sam rdzeń proto-indo-europejski.
    W ocenach zjawisk rozgrywających się przy przestrzennym (stereo) odtwarzaniu dźwięku z urządzeń, pojawiają się STEREOTYPY, czyli uproszczone przeświadczenia dotyczące tych zjawisk. Jak czytamy „Tworzenie stereotypów jest spontaniczną ludzką skłonnością, która ma na celu redukowanie nadmiaru informacji docierających ze świata.” Cechą audiofila jest niepoddawanie się stereotypom, dopuszczanie tego bogactwa informacji i badanie go doświadczalnie. Jesteśmy w awangardzie! Taka to myśl mnie najszła ’ złota a skromna’.

    1. Paweł pisze:

      Dziękuję za to pouczenie etymologiczne. Czuję się dowartościowany! A powyższy wywód świadczy, że wsród audiofili są inteligentni oraz rozwinięci intelektualnie ludzie. To, że słyszą różnice nie jest efektem ich ograniczonych możliwości poznawczych na skutek jakichś insynuacji ale właśnie większego potencjału poznawczego, ciekawości świata, wrażliwości na nowe doświadczenia i braku negowania czegoś co szkiełko i oko nie potrafi zmierzyć.

      1. Sławomir S. pisze:

        Nic dodać nic ująć. Podpisuję się pod tym.

  9. Sławek pisze:

    Świetny artykuł Panie Piotrze,
    sam sprawdzałem, choć przyznaję że u mnie to kable zasilające to po 500 zł, a nie po 5 000, ale różnice są, najbardziej to słychać (u mnie) na coaxialu łączącym transport CD z DAC-iem (tutaj poszedłem po całości – 1500 zł!!! hłe hłe)…
    No ale dla tych, którym się nie chce – to tak jak”perły przed wieprze”, niestety…
    Święte słowa Miltoniusza: „jak w łańcuchu gównianych elementów zmieni się jeden z nich na lepszy, różnicy nie usłyszymy”.

  10. Alucard pisze:

    „Święte słowa Miltoniusza: „jak w łańcuchu gównianych elementów zmieni się jeden z nich na lepszy, różnicy nie usłyszymy”.”

    Święte to mało, to trzeba w ramkę oprawić. Chociaż czasem coś daje naprawdę dużo jak np konwertery m2tech w przypadku systemów opartych na PC.

  11. 1piotr13 pisze:

    Dziękuję za odniesienie się do filmiku.

  12. Adam pisze:

    Witam
    Jestem „niestety” w tej grupie które słyszą, bezpieczniki, kable i inne ustrojstwa typu holfi.
    Moim zdaniem ludzie podchodzą do audiofilizmu jak wszechwiedzący mędrcy, przecież w książce napisano że jest tak i tak, więc tak i tak jest w istocie, przecież nauka już poznała wszystkie możliwe zjawiska zachodzące we wszechświecie. Takie podejście jest aroganckie, życzę więcej pokory, z drugiej strony, przecież audiofile nie wydają waszych pieniążków, brnąc dalej, napędzają drobny przemysł, często krajowy.

  13. Adam pisze:

    Dopiszę jeszcze jedno, żeby usłyszeć trzeba mieć na czym usłyszeć. Pan Reduktor słucha na mocno budżetowych kolumienkach marki Grundig. Nieważne to byłoby gdyby nie poruszał tematu audiovoodoo, ale skoro wchodzi w polemikę, powinien wyposażyć się w sprzęt wyższej klasy. Jeżeli takim nie dysponuje, powinien zostać ze swoimi poglądami w swoim warsztacie. To tak jakby właściciel Opla Astry wypowiadał się na temat Ferrari, widząc ten bolid wyłącznie w telewizji. Z drugiej strony myślenie że kable itp nie mają znaczenia, jest bardzo wygodne, znacznie upraszcza nam postrzeganie audio.

  14. Patryk pisze:

    Jedno napisze: kable do glosnikow lub interkonekty daja troche,ale dobre ustawienie glosnikow zrobi 10x wiecej niz najlepszy kabel na swiecie.

    Zadbac wystarczy o dobra akustyke i ustawienie sprzetu razem z glosnikami. To juz 85%.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Zależy, ile w akustyce jest do poprawienia. A jak kable są złe, nie mówiąc o reszcie, to ustawianie i adoptowanie niewiele pomoże. Akurat tyle, co okładanie batem zdechłego konia.

      1. Marcin pisze:

        Pytanie od laika: jakie jest właściwe ustawienie kolumn? Bo to, że min. 1m odległości od ściany oraz to, że należy je ustawić w trójkącie równobocznym względem słuchacza (czyli słuchacz i obie kolumny tworzą wierzchołki trójkąta równobocznego), to już wiem. Pytanie co jeszcze?

        Może skrobnął by Pan artykuł o tego typu sprawach dla początkującego hobbysty wysokiej klasy audio? Mogłoby to być wielce pouczające dla Pańskich czytelników.

        Pozdrawiam

        1. 1piotr13 pisze:

          @Marcin, tu masz fajnie opisany temat dotyczący ustawień kolumn.
          https://youtu.be/C7CTvO0WlsE

          1. Marcin pisze:

            Super, dzięki wielkie 🙂

  15. 1piotr13 pisze:

    Mam takie pytanie. Ludzie z natury są bardzo podobni do siebie pod względem budowy ciała, mają takie same uszy i kosteczki słuchowe. Jak to jest możliwe, że audiofile słyszą lepiej, mają jakieś inne i bardziej wzbogacone narządy słuchu ? Załóżmy, że słyszą lepiej, ale czy gra naprawdę jest warta świeczki (KOSZTA) skoro trzeba wydać bardzo duże pieniądze i dobrze wsłuchać się, żeby usłyszeć TĄ różnicę w dźwięku ? Skoro „normalny” człowiek z takimi samymi uszami co audiofil nie słyszy różnicy lub baaardzo małą różnicę, to nie jestem pewien czy stosunek poniesionych kosztów do uzyskania końcowego „efektu” jest aż tak opłacalny ?

    1. Sławomir S. pisze:

      Odpowiedź już padła – audiofil wydaje swoje pieniądze. Podobnie jak koneser wina wydaje swoje pieniądze na drogie butelczyny, podczas gdy 'normalny’ człowiek uzna potencjalna różnicę za niewartą ceny.
      Hasło 'wszyscy maja takie same uszy’ przypomina potworne 'wszyscy maja takie same żołądki’. Nawet jeśli uszy takie same, to wrażliwość na bodźce nie ta sama.
      Jest jeszcze efekt hobby. Czy 'normalny’ człowiek wydałby spore pieniądze za mały kawałek nadrukowanego papieru? Kolekcjonerzy znaczków tak jednak mają. Pojęcie wartości jest względne i 'osobniczo’ zróżnicowane.

    2. Marcin pisze:

      Pozwolę sobie odpowiedzieć na to pytanie. Otóż ludzie mają identyczną konstrukcję ciała, a wszelkie różnice, biorąc pod uwagę całość konstrukcji i funkcjonowania ciała, to szczegóły (oczywiście wykluczam wszelkie nietypowe ekstrema). Dlaczego więc jedni biegają szybciej, a inni wolniej? Dlaczego niektórzy biegnąc, wytwarzają endorfiny niemniejsze, jak audiofil podczas odsłuchu, a jeszcze inni tej samej czynności nienawidzą? Dlaczego ktoś nie odczuwa różnicy w smaku pomiędzy Amarone della Valpolicella a tanim jabolem, a inny ktoś po jednym łyku opisze ci cały bukiet smakowy, kraj oraz rocznik danego wina?

      Podobnie jest ze sprawą audio. Każdy usłyszy różnice pomiędzy zwykłą wieżą a dobrym systemem hi-fi, ale nie każdy będzie umiał wejść w muzykę i się w niej rozsmakować, doceniając jednocześnie ów system. Do tego należy jeszcze dodać, że słuch, podobnie jak nogi u biegaczy i kubki smakowe u degustatorów, można wytrenować. Wówczas audio sprawia prawdziwą frajdę i satysfakcję, a nie jeden czuje się duchowo ubogacony po wartościowym odsłuchu.

      Pozdrawiam 🙂

      1. 1piotr13 pisze:

        @Marcin – Rozumiem Twój punkt widzenia (słyszenia 🙂 ), ale czy efekt końcowy w stosunku do poniesionych nieraz bardzo dużych pieniędzy wydanych na te wszystkie „ulepszacze” jest zadowalający i czy w ogóle kiedyś taki będzie ? Wiesz o tym, że będziesz „gonił tego króliczka” do końca życia, a i tak go nie dogonisz.

  16. Tadeusz pisze:

    Z tego zrozumiałem ,że wszystko rozgrywa się w mózgu,wyrobionym ,wyćwiczonym mózgu 🙂

    1. Adam pisze:

      Jakakolwiek przyjemność rozgrywa się w mózgu.

    2. xD pisze:

      xD chłopie po prostu masz wyobraźnię. Fizyka i elektrotechnika zaprzeczają waszym bzdetom.

  17. Patryk pisze:

    Kolega Adam ma racje.
    Duzo wiecej zalezy od dnia i nastawienia. Jak bardzo chcemy dzisiaj sluchac muzyki? Czy jestesmy waspani? Czy mamy pusta glowe, ktora pozwala nam nie myslac o niczym – tylko o muzyce? Jestesmy w stanie 100% koncentracji w tym dniu? Wiele rzeczy wplywa na to jak slyszymy muzyke. Powiem nawet, ze to najwazniejsze. Na 100% lepsza sprawa jest gorszy sprzet i optymalne nastawienie niz bardzo drogi sprzet i slabe nastawienie lub glowa pelna mysli.

    Bycie MELOMANEM to cos pieknego, bycie AUDIOFILEM niestety juz nie, a czesto te dwie rzeczy lacza sie razem.
    Chcialbym byc w 100% MELOMANEM, jestem, ale te 10-20% bycia audiofilem psuje mi „czasami” najwazniejsza rzecz: SLUCHANIE MUZYKI i czerpanie z niej 100% radosci.

    Zapewne wiele osob zrozumie to, co napisalem.

    1. 1piotr13 pisze:

      @Patryk, rozumiem co chcesz powiedzieć. To jest to co napisałem wyżej – te całe „gonienie króliczka” przez audiofila nie daje mu do końca 100% satysfakcji ze słuchania bo często skupia się na tym co tu brzmi jeszcze nie tak jak powinno. Oczywiście się do tego nie przyzna przed innymi. Meloman po prostu słucha i to daje mu większą satysfakcję i frajdę ze słuchania.

      1. Adam pisze:

        Pamiętam jak za szczenięcych lat słuchałem muzyki na kasprzaku, Hani i było cudownie, pasmo do jakiś 8 kHz jak taśma była ok. Myślę, że każde zainteresowanie czymkolwiek, skutkuje pogonią za wyobrażeniem ideału. Jeżeli środki finansowe są ubogie, to ścieżka przebiega przez tajemniczy las zwany „DIY”, niektórzy zostają w tym miejscu, jednak wielu udaje się wybrnąć z tego niepewnego miejsca na piękną polanę high-endu, lub jakoś tak. Miałem pisać by muzyka była najważniejsza, ale w sumie dlaczego, może dla wielu celem jest wspaniały sprzęt sam w sobie przy 5 płtyach Chesky Records, Stockfish lub ECM. Liczy się bycie szczęśliwym.

        1. 1piotr13 pisze:

          @Adam. Posiadanie dobrego sprzętu samo w sobie jest też świetną sprawą, oczywiście. Problem w tym, że audiofil nigdy nie będzie do końca zadowolony z tego co już ma. Będzie kupował coraz to droższy sprzęt bo zawsze po czasie stwierdzi, że jednak może być jeszcze lepiej. Aż niestety w końcu stanie przed finansową ścianą nie do przejścia. Wolę być melomanem niż audiofilem i czerpać 100% radości ze słuchania niż cały czas szukać dziury w całym.

  18. bobek pisze:

    duzo ciekawych zjawisk fizycznych opisuje autor. Najfajniejsze chyba to gromadzenie energii w kablu 🙂
    Jednego tylko w tym artykule brakuje – jakiegokolwiek rzetelnego dowodu na to, ze wrazenia zmiany dzwieku sa wynikiem rzeczywistych zmian wnoszonych przez te ustroje, a nie czysta psychoakustyke. I nic dziwnego bo takich dowodow byc nie moze. To, ze np. kable zasilajace czy IC naprawde nie graja, latwo wykazac testem roznicowym badz slepym.
    I zeby bylo jasne – ja nie kwestionuje faktu „slyszenia” kabli, tylko zrodlo tych wrazen. Podpieranie sie ciekawostkami z fizyki kwantowej to domena wciskaczy audiovoodoo.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Yhm – jasne. Szkoda tylko, że po takim ślepym teście muzyki za pośrednictwem zwykłego kabla zasilającego czy marnego interkonektu nadal nie da się słuchać. (Albo tylko z najwyższej klasy aparaturą, którą trudno całkiem zepsuć brzmieniowo.) Bo tak się niewdzięcznie składa, że są jeszcze testy długodystansowe, i to zarówno ślepe jak nie. Jako stały użytkownik wszelakiego sprzętu i kabli nieustannie ich doświadczam i wiem, jak takie „ślepe” kable z antyaudiofilskiej półeczki potrafią dawać w dupę.

      1. bobek pisze:

        ok, jak juz zanzaczylem, ja tego nie kwestionuje. Takie wrazenia w kwestii kabli biora sie z faktu iz ludzki sluch jest mocno kontekstowy – postrzeganie jakosci dzwieku opiera sie na doznaniach z innych zmyslow oraz doswiadczenia. Tak samo jest np ze smakiem – jesli potrawa jest atrakcyjnie podana i wysmienicie pachnie – smakuje nam bardziej, ale zaleznie od upodoban i do czego przywiazujemy wage. Niektorych zupelnie nie przekonuje zastawa za 10kzl, a inni nie dostrzegaja wartosci kabli nawet za 50kzl. I slusznie, bo fizycznie nie wplywaja na smak i dzwiek.

        Jesli ma Pan alergie na slepe testy to prosze sobie wykonac test roznicowy

        1. Piotr Ryka pisze:

          Ale chłopie, co ty opowiadasz. Przy komputerze wszystkie kable wiszą z tyłu, w ogóle ich nie widać. Marny kabel daje takie zniekształcenia wysokich tonów i taki brak wypełnienia, że z nim wytrzymać nie można. I nie mam żadnej alergii na ślepe testy, są bez problemu na znanym muzycznym materiale do przejścia.

          1. bobek pisze:

            niestety, i stety dla producentow kabli, ludzki mozg nie jest tak prymitywny: odslonisz kabel – gra, zaslonisz -przestaje grac. Liczy sie swiadomosc wpiecia drogiego kabla. Kiedy swidomosc znika, znika tez zdolnosc do rozpoznawania zmiany brzmienia.

            Jesli znieksztalcenia sa tak ogromne to chyba powinny dac sie zmierzyc i uslyszec w rzetelnym tescie roznicowym/slepym, z przyslowiowym palcem w dupie. Niestety nic takiego sie jeszcze nie zdarzylo. Przypadek? 🙂

          2. Piotr Ryka pisze:

            Jak to się nie zdarzyło? Na ostatnim AVS przechodziłem ślepy test. A wygląd kabla nic nie ma do rzeczy. Standardowy Sulek wygląda mizernie, a wolę go od ślicznotki-błyskotki za 40 tysięcy. (Dokładnie dziesięć tysięcy euro.) Nie mówiąc o roboczym Tonalium w majtkowym, szarym, barchanowym oplocie, który przy słuchawkach bije oryginalne, ładniutkie do Audeze na łeb. Ale jak ktoś sobie ubrda, że kable nie mogą dawać różnicy, to się zaprze przy tym jak osioł. Podejdź chłopie do jakiegoś salonu audio ze zwykłym kablem zasilającym i porównaj go z dobrym markowym. A potem pogadamy.

  19. Pablo pisze:

    Skomentuje temat nieco krocej 😉

    Osoba, ktora byla na koncercie kilka razy w zyciu i juz nie pamieta, sluchala nagran audio z podobnego, raczej standardowego sprzetu w warunkach slabej akustyki lub srednio zgranej akustyki do parametrow sprzetu, ze zrodel nie 1 prima sortum, itd. itd…bedzie po prostu przyzwyczajona do takich wrazen muzycznych musza minac dlugie miesiace sluchania na coraz lepszym sprzecie i warunkach aby mozg zaczal „slyszec” roznice.

    Po drugie , prawdziwe voodoo i magia oraz powod frustracji cierpienia i stresu u krytykantow audiofilii bierze sie glownie z powodu astronomicznych cen w tym swiatku.
    Warto zdac sobie sprawe ze:

    – ofertowa cena detaliczna jest okolo 15-20% wartosci czesci skladowych sprzetu. przyklad: Perfect8 The Force. Cena det. ok 350,000 dol.
    Policzmy
    -24 drivery po 2 tys sztuka = 48 tys usd
    -okablowanie wewn i zwrotnice pi razy oko 2 tys.
    -obudowy szklane . no ile max 5 tys dol?
    -dwa dlugie ribbon twittery. dajmy po 5 tys na kolumne.
    Razem 65 tys usd.
    Wszystko ponad to sa podatki podatki i one more time podatki, zysk wlasc, czas wlasc na research, koszt transportu, koszt customer service.
    I teraz kazdy z tych driverow tez jest warty ok 1/5 albo nawet 1/20 jego ceny detalicznej.

    Jesli wezmiemy pod uwage ze ludzi ktorym wydatek rzedu 0,5 mln usd nie robi kompletnie zadnej roznicy w zyciu, portfelu itp jest na calym globie okolo 226 tysiecy (UHNWI dane za wikipedia)… z ktorych nawet jesli tylko 1% jest audiofilska, to jednak robi sie pewna grupka 😉
    przy budzecie 10-20x nizszym ta grupka rosnie juz bardzo znaczaco do moze nawet miliona ludzi.

    Analogia do nieruchomosci:
    Mozna za 10 tys dol zbudowac domek z gliny i slomy gdzies w Bieszczadach. Oraz ta sama powierzchnie mieszkalna nabyc za tysiac razy wiecej mamony na Manhattanie w wiezy zaprojektowanej przez architekta swiatowej slawy. I potem mowic ze w Bieszczadach powietrze czystsze, mniej halasu a i kury piejo…
    Lozko ze slomy tak samo dobre na sen jak szwedzki Hastens za gruba kapuste.

    Potrzeby i motywy ludzkie staly sie tak odmienne, zroznicowane w kazdym aspekcie ze naprawde wszelkie krytykanctwo to kompletna strata energii.

    A kto by pomyslal 200 lat temu o takich rzeczach jak audiofilia? I ze pudelka z zelastwa drewna i drucikow moga kosztowac tyle co odpowiednik 50 wiosek z oborami i bydlem.

    1. bobek pisze:

      krytykowanie audiosciemy walka klas, ciekawa koncepcja.Ty pewnie jestes z tej klasy bogatej. Ja raczej widze ludzi zazarcie wierzacych w magiczne fizykokwantowe wlaciwosci dzwiekowe swoich kabli jak plaskoziemcow czy niegroznych antyszczepionkowcow, a ich wciskaczy jak producentow lekow homeopatycznych

      1. Paweł pisze:

        Dla mnie technologia to drugorzędna sprawa. Właśnie odsłuch ma decydujące znaczenie i jeśli jest wyraźnie lepiej (dla mnie) i mnie stać to zmieniam zabawki. Per analogia dla bobka porównanie samochodów – aewoo matiz ma 4 kółka i jeździ oraz audi S6 quattro też ma 4 kółka i jeździ. W „korku” czyli przy ograniczeniach z zewnątrz będą przemieszczać się z tą samą prędkością.
        Bobek niech jeździ matizem jak wybiorę coś innego.

  20. bobek pisze:

    ostatni wpis bo widze ze zaczyna robic sie nerwowo, argumenty schodza na chlopow i oslow…

    o takich pozytywnych slepych testech kabli slyszalem wiele razy i zawsze okazywalo sie ze byly nierzetelne. Wiec rozumie Pan…prosze o dokumentacje z tego Pana testu, dane statystyczne i swiadectwo swiadkow z odpowiednia wiedza i doswiadczeniem aby ocenic czy test byl przeprowadzony prawidlowo.

    Sluchanie kolejnego kabla sobie odpuszcze, mierzylem, sluchalem i porownywalem slepo/roznicowo juz wiele i nie potrzebuje isc do warzywniaka po kolejne jablko by sie przekonac o grawitacji. Wiem tez doskonale, ze zjawiska pschoakustyczne odpowiadajace za „slyszenie” kabli sa rzeczywiste.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Ale jakie nerwowo. Tylko nie rozumiem, po co czepiać się spraw pobocznych, jak wygląd kabli. Jeżeli coś mnie w tym irytuje, to wyłącznie fakt zaprzeczania czemuś oczywistemu. Jasna sprawa – przeczyć można wszystkiemu, niczego nie da się tak naprawdę ostatecznie udowodnić; zawsze można powiedzieć „ale…” Tak samo jak nie da się wykazać, że coś nigdzie nie istnieje. Z tego rodzaju dyskusjami mam jednak bardzo złe doświadczenia, bo udowodniłem kiedyś komuś – stosując filozoficzną, klasycznie kartezjańską argumentację – że tak właśnie jest, że nie ma twardego gruntu i wszystko, każde doznanie, może być tylko złudzeniem. A potem dowiedziałem się, że ta osoba popełniła samobójstwo. Nie wiem, czy moje słowa jakkolwiek do tego się przyczyniły, ale szok i smutek pozostał. Być może gdybym nie był tak obcesowy, nie wykorzystywał przewagi z tymi sprawami zawodowego obycia; gdybym umówił się na wyjaśniającą, bardziej serdeczną rozmowę… Dlatego myślę, że nie warto przeczyć oczywistości, bo to czasem do bardzo złego prowadzi, a tamta rozmowa właśnie od tego się zaczęła. Gorsze brzmienie zwykłych kabli po prostu jest oczywiste, nie warto się upierać. Możemy umówić się na spotkanie i sprawę załatwić empirycznie. Zawsze to proponuję, a potem chętnych brak, bo w oczy trudniej głupstwa pleść. Ale są przecież AVS, co roku się spotykamy – a nigdy jakoś nie zdarzyło mi się tam trafić na głosicieli antyaudiofilskich poglądów. Ciekawa rzecz, tam jakoś nie chcą się konfrontować, właśnie gdy warunki po temu najlepsze.

      Bycie bobkiem – złośliwym stworkiem z kreskówki – samo w sobie może przez chwilę być fajne i można się podroczyć, ale proszę też brać pod uwagę cudzą krzywdę. Opowiadanie o nie różnieniu się brzmieniowym kabli może kogoś narazić na słuchanie gorszej jakościowo muzyki, a tego obaj chyba nie chcemy.

  21. Neron pisze:

    Lubię Pana czytać. Często testuje Pan ciekawe sprzęty, których próżno szukać gdzie indziej, ale ten tekst trochę deprecjonuje dokonania. Pominę, że trochę nadużywa pan archaizmów, przez co sprawia to wrażenie pompatyczności, chciałbym się odnieść co do powyższego tekstu. Przeczytałem go uważnie, nawet dwukrotnie, po czym przeszedłem do tekstu, który według mnie stał się przyczynkiem do tej wypowiedzi. Tam w komentarzach zarzekał się pan, że odniesie się merytorycznie do „zarzutów” z testu pana Krzysztofa. Nie widzę w powyższym, długim tekście ani jednego merytorycznego kontrargumentu. Jest owszem kilka wypowiedzi producentów, ale w żaden sposób zweryfikowanych. Nie padło tam ani jedno techniczne stwierdzenie, które byłoby sensowną odpowiedzią na argument adwersarza. Chyba, że to nie ten tekst, a ten merytoryczny dopiero powstaje. To przepraszam. To co jest wyżej to beletrystyka. Też ciekawa, ale jednak. Nie mogę doczekać się tego merytorycznego tekstu, który pisze Pan na odpowiedź Krzysztofa Bielewicza.

    Pozdrawiam
    Naurelis

    1. Piotr Ryka pisze:

      Przepraszam, ale nie rozumiem. Merytorycznych – czyli jakich?

      1. Neron pisze:

        Już doprecyzowuje Panie Piotrze. Merytorycznych, czyli odpowiadających na argumenty oponenta w oparciu o podobną terminologie i metodykę. Jak mniemam, powyższy tekst miał być takim. Oczekiwałbym:
        – używania fachowej terminologii
        – odnoszenie się do wiedzy technicznej, w zakresie której napisany jest artykuł
        – opieranie się i podanie w przypisach wiarygodnych źródeł tej wiedzy określających metodologię badań jeśli były takowe, porównania dające się zweryfikować, itp.
        – powoływania się na wypowiedzi uznanych ekspertów w danym zakresie wiedzy. Wypowiedzi te powinny być wyczerpujące i jasne
        – jeśli były przyprowadzane porównania danych elementów audio w formie, np tzw. „ślepych testów” to powinny być przedstawione weryfikowalne dowody i sposób ich wykonania
        Proszę się nie obrazić, nie piszę tego ze złośliwości. Sam kiedyś zajmowałem się dziennikarstwem, napisałem też kilka prac dyplomowych i zachowanie pewnych reguł jest dla mnie wyznacznikiem wiarygodności i wartości danej publikacji. Nie przeczę, że Pana teksty są tego pozbawione, natomiast powinien pan zwrócić uwagę na pogłębioną argumentację swych wypowiedzi. Czyta pana wiele osób, z racji zainteresowania raczej majętnych, co nie znaczy że niepozbawionych refleksji i pewnej dozy sceptycyzmu wobec przedmiotu dyskusji czyli „audiovoodoo”. Podając wyniki badań, wypowiedzi ekspertów, efekty pomiarów oraz okraszając to swym lekkim piórem pańskie teksty zyskałby tylko. Tymczasem czekam na taki techniczny kontratak, który sprawi że „…jakiś internetowy pajac uważa siebie za geniusza…” w internetowym życiu sczeźnie.

        1. Piotr Ryka pisze:

          Neronie – pan chyba żartuje! Żartuje pan, prawda? Przecież już w pierwszych kilku zdaniach felietonu, do którego pozwoliłem sobie się odnieść, pada cały szereg nieprawd, a całość jest utrzymana w konwencji czczej gadaniny. I w odpowiedzi na to mam przytaczać prace naukowe, podawać dokładne źródła, pilnować każdego przecinka i słowa? Źródłowo odpowiadać na takie uogólnienia i insynuacje, jak: „audiofil dba o to, by jego sprzęt brzmiał perfekcyjnie”, „kupuje najdroższe wzmacniacze i odtwarzacze”, „buduje swoją tożsamość wokół posiadanego sprzętu”, „musi nieustannie poszukiwać nowości”, „rywalizować z innymi”, „każdy z nich żyje w niepewności” – itd., itp… Przecież to są wszystko nieuprawnione uogólnienia, każdy audiofil wie o tym. Po cholerę byłoby być w takim razie audiofilem? By żyć w stałej niepewności i cały czas żreć się z rodziną? Ten stek nonsensów zasługuje na dużo gorsze potraktowanie od mojego.

          Pan w ogóle słuchał tego „Audiovoodoo”? Bo coś mi się zdaje, że nie. Padają tam takie naukowe argumenty jak „ściema”, „odpust z babcią”, „pan Władek”, „włos się jeży”, „zmiękczanie mózgów”, „kable nie zawierają elementów ruchomych”. To ostatnie, to już szczególne jaja, podobnie jak padające pytanie pana felietonisty, czy kable z głośników należy wyrwać, by je wygrzać? Kłamie się przy okazji, że drut topikowy w audiofilskim bezpieczniku jest taki sam jak w zwykłym, a najważniejszym argumentem przeciw audiofilskim kablom ma być to, że w urządzeniu docelowym jest jego własny zasilacz i kondensatory. A już ostatecznym dowodem ma być fakt, że po odpięciu kabla od urządzenie gra przez chwilę tak samo….

          I na koniec tradycyjny przytyk, że mianowicie audiofil ucieka przed porównaniami. Tymczasem pana felietonistę serdecznie do siebie zapraszam i nigdzie nie uciekam. I tylko jeszcze przed spotkaniem go pytam: skąd sam wie, że głośniki, wzmacniacze i odtwarzacze o takich samych parametrach różnie brzmią, a kable sieciowe wszystkie tak samo?

          Przy okazji: napisałem jeszcze kilka artykułów o audiofilii, znajdzie je Pan w zakładce „Muzyka”.

          1. Neron pisze:

            Słuchałem, owszem. To felieton, z masą uogólnień i skrótów, nie można potraktować go jako źródła wiedzy. Spodziewałem się zatem, że odpowie Pan na to w sposób naukowy, wybijający z rąk pana Krzysztofa argumenty, ale Pański felieton utrzymany jest w podobnej konwencji, tzn. nie odnosi się do wiedzy a jest wywodem na wpół publicystycznym, na wpół niby technicznym, bo odnoszącym się do wypowiedzi producentów. „objętą tajemnicą technologię z poziomu kwantowego (polegającą prawdopodobnie na porządkującym przedmuchiwaniu mocnym prądem i izolacji grafenowej), która falowy ów przepływ chroni potem przed niewygimnastykowaniem.” Słowa” prawdopodobnie”, „przedmuchiwanie” w odniesieniu do prądu, to nie buduje zaufania. Tego typu zdania, na których zbudowany jest pański felieton jest na takim samym poziomie ogólności co wspomniane przez pana „odpust”, „zmiękczanie mózgów” itd. Ten film jest niefortunny, ale oglądałem też inne z tego kanału (a jest ich kilkaset) i poziom wiedzy tam przekazywany jest ogromny. Np: https://www.youtube.com/watch?v=ocxwihmKgY8
            W walce z filmem o którym mówmy spodziewał bym się takiego podejścia. Krótko mówiąc, przygotowując artykuł w którym opisałbym pan technicznie zagadnienia, o których wspomina pan wyżej np. izolacji grafenowej, czy zjawiskom kwantowym zachodzącym w przewodach, ośmieszył by pan wideo pana Bielewicza.
            Tak po prawdzie, ja uważam się za laika i chłonę wiedzę mądrzejszych od siebie i z chęcią posłuchał/przeczytałbym o tym w jaki sposób prąd pochodzący z elektrowni po przepłynięciu setek kilometrów kablami po drodze ulegając przemianom w transformatorów, zmienia swoje właściwości po przepłynięciu przez krótki odcinek kabla zasilającego uważanego za audiofilski zmienia swoje właściwości poprawiając dźwięk. To oczywiście przykład, ale gdyby przygotował by pan taki materiał, nawet nie sam a z pomocą np. specjalisty zajmującego się prądem to ostatecznie górą byłoby pana. W tej chwili górę bierze argument siły, a nie siła argumentów a przecież nie o to w tym wszystkich chodzi.

          2. Piotr Ryka pisze:

            Zrozummy się dobrze: na cztery przykłady voodoo odniosłem się szerzej merytorycznie do jednego – do kabli zasilających. Odnośnie maści, filtrów kwantowych i bezpieczników napisałem zdawkowo, bo według mnie na to one zasługują i nie ma też drogi poszerzenia.

            Maści, to w ogóle – posługując się terminologią adwersarza – jakaś ściema, nic powszechnie znanego. Zaznaczyłem zatem jedynie, że problem redukcji drgań w obwodach elektronicznych występuje, podobnie jak problem generowanych przez nie o różnej genealogii błędów. I teraz co? – powinienem roztoczyć szeroką wizję fizycznej teorii płynów i substancji półciekłych? Proszę darować, ale na tym polu nawet problem momentu przejścia od kapania po kropli z kranu do przepływu ciągłego nie jest rozwiązany. Nie mówiąc nawet o tym, jakiego poziomu matematyka do tego jest przymierzana. Ludzie dużo zdolniejsi ode mnie i lepiej wykształceni całymi latami nad tym siedzieli i problem wciąż jest otwarty. Bo tylko laik myśli, że nauka to zbiór odpowiedzi, podczas gdy odpowiedzi gotowe właściwie tam nie występują. Występują wyłącznie niemal przybliżone, tak zwane ergodyczne. Na chłopski rozum dociążenie jakąś ołowiową maścią może osłabić drgania, natomiast gdyby miało chodzić o jakiś wywar z kwiatu paproci, to chyba wszyscy nie mamy złudzeń.

            Podobna sprawa z filtrami kwantowymi. Jak mam rozebrać na detale coś, co objęte jest tajemnicą, podobno nawet wojskową? To jest zupa z tajnym składnikiem; pytanie tylko – czy smaczniejsza? Napisałem więc, że raz tylko kosztowałem i ta akurat była smaczna, ale cholera wie, czy przez składnik. Nic tu więcej nie dodam, kwestia pozostaje otwarta. Ale to jeszcze nie powód, by sobie urządzać kpiny. Zwłaszcza, kiedy samemu, zdaje się, nie kosztowało.

            Odnośnie bezpieczników, mam szersze doświadczenia. Przytoczyłem tu całą argumentację producentów (przewód, styki i drgania) – cóż więcej mogę dodać? Na ucho cośkolwiek słychać, brzmieniowy obraz staje się ostrzejszy. Dlaczego? No bo tak. Tak to w praktyce się dzieje. A jak się dzieje, że Pan pisze? I akurat te słowa. I skąd się wzięły słowa, jak to dokładnie było? Umie Pan to wyjaśnić? Wie to ktokolwiek na świecie?

            Odnośnie na koniec kabli, to opis wyczerpałem. Jak powstaje miedź monokrystaliczna by Ohno, tego dokładnie nie wiem, to wie Furukawa. A jak płynie prąd w przewodniku, tego w ogóle nikt nie wie w sensie wiedzy kompletnej. Fizycy nawet nie wiedzą, czy odkryli ten drański bozon Higgsa, kompletujący Model Standardowy, czy tylko im się zdawało.

        2. Janek pisze:

          Szczerze mówiąc, nie da się odpowiedzieć merytorycznie na tekst, zarzuty, które merytoryczne nie są. Argumenty Pana Krzysztofa i sposób ich prezentacji są dość tendencje, zmierzające do osmieszenia czegoś, czego się nie rozumie, nie podziela. Oczywiście kwoty za sprzęt audio bywają szokujące. Tak samo jak kwoty za luksusowe auta, jachty, rezydencje, zegarki. Jest to w szczególności szokujące, jeśli weźmiemy pod uwagę potrzeby społeczne, zbiórki na ratowanie chorych, ofiar konfliktów. Ale pamietajmy, że celem audio samym w sobie jest…muzyka. Jeśli ktoś lubi jej słuchać na IC za 50 PLN z marketu, to ok. Bo ludzie są różni, nie mają takiego samego słuchu. Nie każdy może być lekarzem, inżynierem, artystą, sportowcem, urzędnikiem. Jedni wydają krocie na tuningowanie 10 letniego Seata, inni na gitary, inni na znaczki, inni giną w górach za swoje marzenia, a jeszcze inni wydają na audio, bo kręci ich muzyka. Dzieje się tak, bo…jestesmy ludźmi. Ważne, aby robić to, co się kocha i zachować to tego dystans, aby nie przesłonilo nam to rzeczywistości.
          Panie Piotrze, czasem zdaje się, że polemika jest zbędna. Tak trochę na zasadzie „psy szczekają, a karawana jedzie dalej”. Więc niech jedzie, czego Panu serdecznie życzę 🙂

      2. bobek pisze:

        cholera, chyba bylem za malo protekcjonalny. „przepraszam, ale nie rozumiem” 🙂
        kurde mialem juz nie pisac, ale Twoja wina, zaczyna byc zabawnie

  22. Tomasz (Tichy62) pisze:

    Pozwólcie, że dorzucę swoje „trzy grosze” do tej dyskusji i zwrócę uwagę na dwie kwestie;

    Nieprzekładalność wrażeń słuchowych

    Nie da się „wejść” do głowy Pana Piotra Ryki (przykładowo) i usłyszeć tego co on. I to jest problem. Bo co z tego, że nasz rozmówca oświadczy, że „średnica nabrała ciała”, „wysokie tony są aksamitne”, a „scena uległa poszerzeniu” Jak to zweryfikować? Sklonowanie recenzenta nic nie da .. Oczywiście, dynamikę, czy pasmo przenoszenia można zmierzyć laboratoryjnie. Ale jak zmierzyć tą „aksamitność”, czy „mięsistość średnicy”? Jak zmierzyć zadowolenie ze słuchania dźwięków w danym urządzeniu? Ilością sprzedanych egzemplarzy? Bzdura. Nie ma na to narzędzi.

    Brak jasnych kryteriów oceny powoduje chaos poznawczy i (niestety) …. agresję.

    Niektóre propozycje wspólnych odsłuchów, czy testów mają wręcz charakter „pojedynkowy” „No co, boisz się, że usłyszysz różnicę” Wymiękasz?

    I co na to ma odpowiedzieć zwykły słuchacz. Przez grzeczność nie odpowie, że nie chce mu się tłuc samochodem na drugi koniec Polski po to, aby … No właśnie, po co? Jakie warunki do testowania sprzętu można stworzyć w małym mieszkaniu, lub salce odsłuchowej, gdzie jedynymi urządzeniami pomiarowymi będą faceci przekonani o wyższości własnej wyższości?

    Deficyt zaufania

    Skoro tak trudno o „naukowe” kryteria, to może pomogą specjaliści z otoczenia branży audio? Recenzenci, fachowe periodyki. Niestety, z tym też nie jest dobrze. Przede wszystkim, zwykły słuchacz nie wie z kim ma do czynienia. Czy z niezależnym amatorem, który kocha piękne dźwięki i pisze o tym dla przyjemności? Czy też z zawodowym recenzentem, który dostaje pieniądze od producentów, dystrybutorów i reklamodawców?
    I żeby było jasne; nie ma nic złego w pisaniu recenzji za pieniądze. Tylko niech to będzie jednoznacznie powiedziane!
    Przed napisaniem tego komentarza przejrzałem najpopularniejsze strony / blogi o tematyce audio. Na ŻADNEJ z nich nie znalazłem zakładki z opisem zasad którymi kierują się recenzenci.
    A to jest przecież kwestia kluczowa.

    pozdrawiam

    1. Piotr Ryka pisze:

      Przepraszam, ale porozumiewamy się przecież tym samym językiem. Co tutaj jest niejasne? Każde słowo w rozmowie na nowo będziemy sobie definiować? Tak żeby wyszło kompletne ignotum per ignotum? A co do przyjazdu, to możemy sobie dowolnie organizować testy. Możemy też się umówić w salonie, nie ma sprawy. Kable zasilające tak mocno się różnią, że to naprawdę da się usłyszeć. I tak jeszcze zapytam – a skąd wiadomo, że wzmacniacze, głośniki i odtwarzacze brzmieniowo się różnią? Bo swego czasu straciłem niejedną godzinę na polemiki z tymi, według których się nie różnią.

  23. bobek pisze:

    probuje sie tutaj stworzyc wrazenie ze temat kabli jest bardzo skomplikowany i nie da sie obiektywnie ocenic ich wplywu na brzmienie. Bzdura!!! Sprawdzenie czy roznica wnoszonych przez dwa rozne kable do toru audio znieksztalcen jest prosta i definitywnie rozstrzygajaca. Wystarczy rzetelny test roznicowy.

    Panie Piotrze, prosze sprobowac zbic ten eksperyment:

    https://www.youtube.com/watch?v=ZyWt3kANA3Q

    To wlasnie test roznicowy pokazujacy, ze roznicy miedzy dwoma kablami IC nie da sie ani uslyszec ani nawet zmierzyc. Wszelkie slyszane przez audiofili roznice sa zjawiskami psychoakustycznymi. I tyle w tym prostym temacie

      1. bobek pisze:

        a co maja wspolnego testy ABX z testem roznicowym? Nie dopuszcza ich Pan jak kazdy recenzent, to oczywiste w audiofilskim swiecie.
        Mam Panu wytlumaczyc co zaszlo na podlinkowanym filmie?

    1. Paweł pisze:

      Zadałem sobie trud obejrzenia podanego powyżej testu różnicowego, którego podsumowaniem jest „bullshit”. I właśnie ten przykład dobitnie pokazuje myślenie inżynierskie (np. bobka). To badanie to tak jakby zjawiska w przyrodzie badać uproszczoną teoretyczną fizyką newtonowską z całkowitym zanegowaniem tego co odkrył (przedstawił hipotezy) Einstein i powoli kolejnymi badaniami przez kilkadziesiąt lat jest potwierdzane. Tam dokonywany jest pomiar tylko tego co potrafimy zmierzyć na podstawie uproszczonych modeli matematycznych/fizycznych do jakich została przygotowana aparatura pomiarowa (poziom fizyki szkoły podstawowej). Nie wina audiofila, że inżynier bada i wierzy w to co mu aparatura pomiarowa pokaże, a czego nie potrafi zmierzyć, udowodnić neguje i uznaje że tego nie ma. Jak Einstein ogłosił swoją teorię też to ją konserwatyści negowali. Jak Kopernik wstrzymał Słońce i ruszył Ziemię też ówcześni twardogłowi podważali. Lepiej niech każdy zostanie przy swoim bo ma swoje racje (światopogląd) a my audiofile cieszmy się z tego, że słyszymy więcej (sięgamy dalej) niż obecne ogólnodostępne przyrządy pomiarowe potrafią zmierzyć. (Shunyata już pewne różnice udowodniła/pokazała na przykładzie swoich kabli sieciowych).

      1. bobek pisze:

        Typowy audiofilski komentarz do dowodu na niegranie czegos: inzynierowie nie maja pojecia co audiofile slysza i zadnym pomiarem nie da sie tego wykazac.
        Otoz ludzie budujacy sprzet hi-end to tez inzynierowie i to czesto o mniejszej wiedzy, takze z zakresu fizjologii sluchu od autora tego filmu, a podzespoly elektroniczne w nich uzywane sa nie lepsze od tych w null testerze autora. Zreszta jakosc zrodla/odbiornika nie ma w tescie roznicowym znaczenia, wystaczy ze sa one elektrycznie takie same jak w sprzecie hi-fi, np. poziomy sygnalu, impedancja, etc.

        Proponuje zasade…nie potrafie wskazac konkretnych bledow w tym dowodzie – nie wtracam z dupy porownan zeby uniejszyc jego znaczenie

        1. Paweł pisze:

          Ja proponuję zasadę w druga stronę – nie potrafię obronić tezy, że dla przykładu kable wnoszą różnicę to nie wtrącam dowodów z dupy które są same w sobie są prawdziwe ale nie wnoszą zbyt wiele do tematu bo obejmują tylko zbadany fragment zagadnienia.

          1. bobek pisze:

            no sorry, nastepny ktory ni w zab nie zrozumial co zostalo pokazane na filmie. To nie zaden „zbadany fragment zagadnienia’ Tylko czarne na bialym pokazane ze dwa rozne, w tym jeden audiofilski, kable nie wnosza ZADNYCH MOZLIWYCH DO USLYSZENIA ROZNIC W PRZESYLANYM SYGNALE. Tu nie ma zadnych innych fragmentow.

    2. Janek pisze:

      Szczerze mówiąc, nie da się odpowiedzieć merytorycznie na tekst, zarzuty, które merytoryczne nie są. Argumenty Pana Krzysztofa i sposób ich prezentacji są dość tendencje, zmierzające do osmieszenia czegoś, czego się nie rozumie, nie podziela. Oczywiście kwoty za sprzęt audio bywają szokujące. Tak samo jak kwoty za luksusowe auta, jachty, rezydencje, zegarki. Jest to w szczególności szokujące, jeśli weźmiemy pod uwagę potrzeby społeczne, zbiórki na ratowanie chorych, ofiar konfliktów. Ale pamietajmy, że celem audio samym w sobie jest…muzyka. Jeśli ktoś lubi jej słuchać na IC za 50 PLN z marketu, to ok. Bo ludzie są różni, nie mają takiego samego słuchu. Nie każdy może być lekarzem, inżynierem, artystą, sportowcem, urzędnikiem. Jedni wydają krocie na tuningowanie 10 letniego Seata, inni na gitary, inni na znaczki, inni giną w górach za swoje marzenia, a jeszcze inni wydają na audio, bo kręci ich muzyka. Dzieje się tak, bo…jestesmy ludźmi. Ważne, aby robić to, co się kocha i zachować to tego dystans, aby nie przesłonilo nam to rzeczywistości.
      Panie Piotrze, czasem zdaje się, że polemika jest zbędna. Tak trochę na zasadzie „psy szczekają, a karawana jedzie dalej”. Więc niech jedzie, czego Panu serdecznie życzę 🙂

  24. Neron pisze:

    No ale nie odniósł się pan nawet do kabli zasilających. Nie ma tam źródeł, są tylko ogólniki i wypowiedzi producentów. „Wie pan, to oczywiste – izolacja, materiał przewodnika.” to za mało. Nie ma wytłumaczenia, jakiegokolwiek. Nie chcę już w to wnikać, bo znów doczekam się odpowiedzi obok tematu.

    Tu sprawa leży w innym miejscu, o którym wyżej wspomina Pan Tomasz „Tichy62” Niektórzy recenzenci są na swój sposób więźniami dystrybutorów. Nie napiszą niczego złego o urządzeniu, które od niego dostali bo odstraszy tego dystrybutora i prawdopodobnie innych, więc nie ryzykuje. Lepiej więc odnosić się do niezwiązanych z tematem zapożyczeń z filozofii (nawet zupełnie odrębnych) niż do wiedzy empirycznej. To właśnie prowadzi do słownej agresji, ale nie używając przy tym argumentów, a przekrzykiwania się wzajemnego podobnego do przedszkolaków kłócących się o istnienie Świętego Mikołaja. Poza tym atak na sceptyka to kolejny przyczynek do przypodobania się dystrybutorowi.

    To wszystko sprowadza się tego co napisał Pan Tomasz. Brak zaufania. Nie ma obiektywnych opinii. Pomijając nawet własne preferencje dźwiękowe, chodzi o podatność na wpływy dystrybutorów. Ja ze swojego dziennikarskiego doświadczenia doskonale pamiętam to zjawisko. To samo dotyczy recenzji audio. Niektórzy mniej, inni są na to podatni bardziej. I to w sumie nie szkodzi. Po co jednak atakować się wzajemnie skoro nie ma się w ręku argumentów? Wygląda to komicznie, a wśród ludzi myślących daje jasną ocenę sytuacji.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Pan myli rzecz zasadniczą – źle adresuje onus probandi. To nie ja mam udowodnić, że te kable mogą brzmieniowo się różnić, tylko ci, według których się one brzmieniowo nie różnią (bo podobno nie mogą), dowieść, że tak musi być. A nigdzie takiego dowodu nie widzę.

      Albowiem przy słuchaniu muzyki pierwsze i najważniejsze są uszy, a nie woltomierze i oscyloskopy. Więc jeśli coś słyszę (a słyszę i inni też), to to jest znak i dowód, a nie czyjeś teorie. W felietonie słowa zaś nie ma o tym, że pan felietonista słuchał i nie usłyszał. Mowa jest wyłącznie, że gdyby słuchał, to nie mógłby usłyszeć.

      Tak jeszcze przy okazji o pomiarach. Wie Pan jaki jest górny zakres częstotliwości ważący o odbiorze muzyki? Według firmy AKG to częstotliwość 2 MHz. (Dwa miliony herców.) Była o tym mowa na sympozjum, jakie zorganizowali kiedyś dla realizatorów dźwięku. Między innymi z tego powodu taki ten zakres jest wielki, że słyszy się całą twarzą, a wysokie częstotliwości tworzą swoistą przestrzenną maskę wokół słuchacza.

      Odnośnie strony zobowiązanej do dowodu rzecz wybiłem w postscriptum, proszę sobie przeczytać.

      1. bobek pisze:

        …A nigdzie takiego dowodu nie widzę.

        Chlopie, nie badz oslem, obejzyj wkoncu ze zrozumieniem ten filmik, moge pomoc 🙂

        https://www.youtube.com/watch?v=ZyWt3kANA3Q

        1. Paweł pisze:

          Chlopie, nie bądź oslem, weź ze sobą swoje kabelki i posłuchaj różnicy w moim systemie, mam trochę lepszy niż recenzent (nie dotyczy toru słuchawkowego) 🙂

          1. bobek pisze:

            nie pisz 'chlopie, nie badz oslem’. Piotr Ryka bedzie mial pretensje, ze sprzedaje jego motywy kazdemu 🙂

  25. bobek pisze:

    Osobom, ktore chca zglebic temat kabli polecam serie artykulow Petera Aczela w The Audio Critic nr 15, 16, 17:

    http://www.biline.ca/audio_critic/audio_critic_down.htm

    Gosc naprawde zna sie na rzeczy i nie wciska fizykokwantowego kitu jak producenci i recenzenci, sa tam testy odluchowe, pomiary i symulacje, kiedy kable moga wnosic istotne roznice a kiedy nie.

    1. Paweł pisze:

      Dobry materiał, jeden z testów przeczytałem. Stosuje metodologię badań z testami odsłuchowymi, bo jak sam to opisał pomiary by nic nie wniosły. Pomiary służą doprowadzeniu do ustawienia systemu aby porównywalne warunki odsłuchowe miał słuchacz i opisuje Jak to robi w konkretnym przypadku. Jak sam opisał w teście są to oceny subiektywne słuchających produktu A i B. 22 słuchaczy wybierze A a 19 B ze względu na preferencje.

  26. Adam pisze:

    Kij wsadzony w mrowisko wszechwiedzących mędrców. Proszę się nie mądrzyć a po prostu posłuchać. Nie wypierać się usłyszanych dźwięków i przyjąć do wiadomości, że fizyka, chemia nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa, że nie wiemy jeszcze wszystkiego…po prostu.

    1. Paweł pisze:

      Adamie,
      już kilka postów wcześniej to napisałem… ale są tacy co nie słyszą lub nie chcą usłyszeć 🙂
      Pozdrawiam
      Paweł

    2. bobek pisze:

      swietna rada wujku, albowiem prawda jest iz wszyscy krytycy kablarstwa niedoslysza, maja do dupy sprzet, nigdy nie sluchali drogich kabli i nawet jak cos im zagralo to wmawiaja sobie ze nie.
      Z ta niewiedza to zgoda. Audiofile zazwyczaj posysaja w kwestii wiedzy o tym jakie znieksztalcenia wnosi sprzet audio i jakie sa mozliwosci ludzkiego narzadu sluchu oraz mozgu. Dlatego wydaje im sie, ze za kazde wrazenie sluchowe jakiego doznaja odpowiada rzeczywista zmiana w brzmieniu ich sprzetu. To poporstu bzdura.
      Mozna 100 razy tlumaczyc, ze nie neguje sie faktu iz slysza zmiany, ale nie dociera.

      Ja osobiscie tez wpadam w plapke braku perspektywy. Sam buduje wszystkie swoje klocki audio i jak udoskonalam cos wylacznie na sluch to wydaje mi sie, ze osiagnalem ogromny postep. Niestety jak obiektywnie porownam taki klocek z tym niemodyfikowanym to czar pryska, zmiany sa czesto symboliczne, jesli wogole.

      1. Adam pisze:

        Nie jestem Pana wujkiem. Zastanawia mnie co Pan robi na tej stronie, mam nadzieję że jakąś pozytywną rzecz oprócz zwykłego trolowania, pozytywną dla siebie, forma terapii?

  27. bobek pisze:

    i cholera kij wsadzony w mrowisko? Toz caly ten felieton Piotra to czysta beletrystyka, nie ma tu krzty dowodu na to ze te wszystkie zjawiska moga byc istotne w domowym sprzecie audio. Nie ma sensu rozprawiac sie z tymi wszystkimi bzdurami, a Piotr na bierzaco dorzuca kolejne. Np. to tworzenie przestrzennej maski wokol sluchacza falami o czest. 2MHz. Przeciez tlumiennosc powietrza zmienia sie z odwrotnoscia kwadratu dlugosci fali i nie wdajac sie w dokladne obliczenia, propagacja fali 2MHz konczy sie gdzies na kilku milimetrach. Jak sie nie wierzy we wzory i pomiary mozna zapytac technikow od medycznego sprzetu ultradzwiekowego jaka to bzdura. Takie twierdzenia to sorry, ale poprostu brak wiedzy i bezkrytyczne lykanie marketingu.

    1. 1piotr13 pisze:

      @bobek ,”..bezkrytyczne łykanie marketingu”. Zgadzam się w 100%. Zresztą kilka odpowiedzi wyżej Piotr Ryka sam napisał, że skoro producenci tych wszystkich wszelkiej maści czarodziejskich kabli, bezpieczników itp. mówią , że one poprawiają dźwięk, to znaczy , że tak musi być, bo oni tak twierdzą. Więc jak tu nie uwieżyć skoro to mówią tak ważne persony ? Bardzo łatwo jest się poddać ich narracji i sugesti, a autorzy wszelkich liczących się magazynów o tematyce audio bardzo chętnie podtrzymują i przekazują dalej tą wiedzę tajemną zarezerwowaną tylko dla wąskiego grona towarzystwa wzajemnej adoracji. Tym łatwiej im to przychodzi bo z tego właśnie żyją. Dostają niezłą kasę za swoje pozytywne recenzje więc ciężko im jest się nie zgodzić z producentami. Przecież nikt nie będzie srał na swoje podwórko, to oczywiste.

  28. tomTom pisze:

    słuchaj i jeszcze raz słuchaj AudioVoodoo i ReduktorSzumu na YouTube, i staraj się zrozumieć, a ten artykuł tu to chyba napisał komiwojażer kabli, nie dajcie się nabrać na głupoty, wszystko musi mieć uzasadnienie techniczne, autor AudioVooDoo to audiofil, ale z dystansem, z ogromną wiedzą, tylko kto się przyzna jeżeli majątek wydal, bo dał sie namowić, albo „usłyszał” , ja zrobiłem wiele eksperymentów z kablami w różnych cenach i nie ma ŻADNYCH ZMIAN, to głupota, nic więcej, ale kolegom możesz się pochwalić co kupiłeś – „do zycia niewiele potrzeba, reszta jest na pokaz” (Forrest Gump) / Reduktor Szumu : https://www.youtube.com/watch?v=FBol5Nw46fE

  29. Patryk pisze:

    Plakac sie chce jak czytam to wszystko. Niech kazdy dla siebie wybierze odpowiednia droge.
    Rozmawialem wczoraj ze sprzedawca w sklepie HiFi, ktorego znam juz dlugo i przyznal sie (znamy sie juz naprawde dlugo), ze lepiej bedzie kupic sprzet za 15.000 PLN niz za 60.000 PLN, jezeli ten PIERWSZY zostanie prawidlowo ustawiony (glosniki przede wszystkim oczywiscie) i zadbamy o akustyke pomieszczenia.

    P.S: Nic nie da zle nagrana muzyka sluchana na bardzo dobrym sprzecie.
    (bedzie jeszcze gorzej) – wiele osob to zapomina i wierzy w bajki.

    – przeciez na jego sprzecie wszystko gra dobrze!

    Patryk.

  30. 1piotr13 pisze:

    Śmiem twierdzić, że mam dobry słuch. Potrafię rozróżnić muzykę w formacie FLAC i mp3. W czasach gdy królowały jeszcze stare telewizory lampowe, potrafiłem usłyszeć w pokoju oddalonym o 20m gdy taki telewizor był włączony bez foni. Wydobywał się z nich dźwięk o bardzo wysokiej częstotliwości. Nikt dookoła tego nigdy nie słyszał, ani rodzina ani nikt z moich znajomych. Słyszę różnicę w dźwięku pomiędzy wzmacniaczami. Ale za cholerę nje słyszę żadnej różnicy pomiędzy różnymi kablami, nie wspominając już o takim absurdzie jak polepszenie dźwięku po podłożeniu „audiofilskich” podkładek pod kable. To chyba na tym portalu były opisywane takie podkładki w kosmicznych cenach. Śmiać mi się chciało jak recenzent rozpływał się w opisie jak to scena dźwięku się poszerzyła, dźwięk nabrał aksamitu i tym podobne bzdury. Ehhh…

  31. Piotr Ryka pisze:

    Te wszystkie komentarze osób podobno znakomicie słyszących i dysponujących zabójczą wiedzą techniczną są doprawdy komiczne w zestawieniu z banalnym faktem, że za pośrednictwem kiepskich, czy nawet średnich kabli, nie chce się słuchać, Tym to śmieszniejsze, że mamy w kraju sporo salonów audio i że się odbywają co jakiś czas otwarte imprezy odsłuchowe, nie mówiąc o AVS – i nigdy, dosłownie nigdy, żadnego takiego nie słyszącego kabli na żadnej nie spotkałem. Ale cóż – to genialni teoretycy, wybitni znawcy, nie zniżają się do słuchania. Komedia.

    1. bobek pisze:

      no tak, definitywny argument, kobyla ktora kablomaniacy beda zajezdzac do jej usranej smierci – „my slyszymy wiec wszyscy oponenci sa smieszni”. Z tymi wylacznie slyszacymi na imprezach audiofilow to jak z kosciolem. Nie spotkasz tam ateisty, ale czy jest to dowod na istnienie boga? No nie wiem, nie wiem 🙂

      Powtorze jeszcze raz specjalnie dla Piotra…nie odpowiadam za innych kablokrytykow, ale ja nie neguje faktu, ze slyszysz roznice miedzy kablami mimo ze ich fizycznie nie ma. Przyjemnosc odbioru, nie tylko w sprzecie audio, zalezy od nastawienia do przedmiotu. Np. to samo gowno bedzie wielu osobom smakowalo lepiej opakowane w bioscieme i 5 razy drozsze.
      Mozesz uznawac sie za zlotouchego wizjonera eksplorujacego nieznane jeszcze nauce zjawiska fizyczne i dzwiekowe, ale prawda o kablach w sprzecie audio jest prosta do zweryfikowania i doskonale wytlumaczalna obecna wiedza.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Ale dlaczego ci wszyscy znawcy, według których różnice pomiędzy kablami nie istnieją, tracą czas na jakieś internetowe bzdety, zamiast ogłosić w „Nature” artykuł o odkryciu całkowitego braku zmian po przejściu fali elektromagnetycznej do innego ośrodka? Przecież Nobel gwarantowany.

        1. bobek pisze:

          cholera fakt, spedzam niedziele na dyskutowaniu z audiofilami, masz racje, moze zycie siegnelo dna 🙁

          Fale EM? To Ty przesylasz sygnal miedzy klockami radiowo? To w co, za pzeproszeniem wtykasz sobie te testowane kable?
          Nie, nie odpowiadaj, nie chce wiedziec 😉

          Sorry za glupie zarty, ale prosisz sie o intelektualny wpierdol rzucajac te przypadkowe hasla z fizyki.

          1. Piotr Ryka pisze:

            Wiesz – prąd to też fala. Tak to niestety głupio z badań wynikło.

          2. Piotr Ryka pisze:

            I prosiłbym bez wulgaryzmów.

      2. Piotr Ryka pisze:

        I jeszcze a propos tej całej uparcie przywoływanej psychologii. To mogłoby być nawet do brania pod uwagę, ale zdarzało się też niejednokrotnie, że brzmienie aparatury wcześniej się podobające przestawało się podobać i zaczynałem szukać przyczyn. A wówczas okazywało się, że ktoś zmienił interkonekty albo zasilanie. Więc mimo teoretycznej ponoć niemożności, praktyka jednak swoje.

    2. Piotr pisze:

      Piotrze.

      A spróbuj się wprosić,do któregoś z tych technicznych kablosceptyków do domu na odsłuch. 😉

      1. Piotr Ryka pisze:

        To o tyle jest śliskie, że linia zasilania u kogoś może naprawdę być kiepska. Ale jestem otwarty i na takie rozwiązanie. Tylko po co? Są przecież salony audio, czyli teren poniekąd neutralny. (Gospodarzy można wyprosić albo poprosić o milczenie.) Kiedyś organizowałem takie spotkania.

  32. Czas to skończyć pisze:

    Szanowny Panie Redaktorze!

    Chyba czas skończyć ten wątek, bo ani Pan ani wielu innych (włączając moją skromną osobę) z frakcji „najpierw słuchających a potem mierzących” nie przekona frakcji „tylko mierzących a niesłuchających”. Frakcji, która zamiast przyjść na odsłuch i omówić przy lampce wina, piwie albo wodzie mineralnej, CO usłyszała a czego NIE, CO z CZYM połączyć, żeby słyszeć WIĘCEJ i LEPIEJ, woli bezproduktywne bicie piany, zasłaniając się np. „Reduktorem szumu”. Jak już zaznaczyłem we wcześniejszym wpisie, przesympatycznym panem z dużą wiedzą serwisową, ale naprawiającym zdezelowany sprzęt audio z dawnych lat. Sprzęt, który nawet w czasach swej świetności nigdy nie wyskoczył poza średniobudżetową półkę i na którym NIE DA się usłyszeć większości niuansów, o które walczymy. Reasumując: my ich nie przekonamy, oni nas też nie. „Na Zachodzie bez zmian” – chciałoby się rzec. A przy okazji: po konsultacji z kolegą socjologiem, który przeanalizował treść wpisów frakcji „tylko mierzących a niesłuchających”, zwrócił on uwagę na jeszcze jeden aspekt: emocjonalno – ekonomiczny. Ocenił, że spór jest trochę sporem tych, których stać na droższy sprzęt na którym niuanse słychać i tych, których albo nie stać albo stać, ale nie zamierzają wydawać więcej niż typowa propozycja dowolnej wielkiej sieci handlowej. Jeśli kolega naukowiec ma rację, to mielibyśmy tu przeniesienie sporu poznawczego na płaszczyznę ekonomiczną. To widać np. na forach właścicieli aut z segmentu premium wymieniających się uwagami, co jak jeździ. Bywa, że wpisują się tam sfrustrowani właściciele aut popularnych, dając upust swej irytacji. Szczerze – sam bym chciał mieć takie auto z segmentu premium, ale nie złoszczę się na tych, którzy je mają a nawet im wierzę, że to jeździ lepiej. A nawet chętnie bym się NAJPIERW przejechał do dopiero potem ewentualnie ZMIERZYŁ czas przejazdu. Bo mogłoby się okazać, że i tu i tam jest 5 sekund do setki i prawie 300 na godzinę a jednak wrażenia z jazdy są inne.

    Z poważaniem

    Tomasz

  33. 1piotr13 pisze:

    Bóg stworzył zwyczajnych ludzi oraz audiofilów. Zwykłym ludziom dał takie narośla na głowie, aby byli w stanie się jakoś porozumieć, natomiast audiofili wyposażył w słuch absolutny oraz szósty zmysł do rozkoszowania się dźwiękami, którym zwykłym ludziom nie jest dane usłyszeć. W sumie to współczuję audiofilom. Mogę sobie tylko wyobrazić jak ciężko musi im być, gdy wychodzą na miasto. Z tak niebiańsko czułym na wszelkie dźwięki uchem, muszą strasznie się czuć w tej całej ogromnej kakofoni dźwięków głośnego miasta. Przerażające doświadczenie. Pewnie jakiś szanowany producent zadba i wymyśli, albo już wymyślił, specjalne kwantowe douszne zatyczki, aby ochronić niezwykłe audiofilskie narządy słuchowe (u normalnych ludzi tak nazywa się uszy).

    1. bobek pisze:

      takie zatyczki chroniace bezcenny sluch audiofila to bylby niezly pomysl na biznes, ale problem w tym jak zaprojektowac cos, czego produkcja bedzie kosztowac kilka zl, a trzeba sprzedac za >10 tys., bo tansze gowno Piotr zjedzie w recenzji, a hi-endowy klient nawet nie spojzy 🙂
      A wiem, moze by podpytac producentow kabli 😉

      1. Piotr Ryka pisze:

        Różnice oczywiście nie istnieją, tak jak nie istnieją żyrafy. I co z tego, że wystarczy lepszy kabel zasilający podłączyć do telewizora, by stwierdzić, że obraz się zmienił? Nie zmienił się – i już.

        To sytuacja analogiczna do tej z doktrynerami, według których nie ma różnic pomiędzy mężczyznami a kobietami. Nie ma, bo nie ma. Koniec i kropka. Tak uważamy, tak jest słusznie.

        https://www.youtube.com/watch?v=5oGL7njQwrg

        1. Grzegorz pisze:

          Jak to nie zmienił się obraz po podłączeniu lepszego kabla sieciowego do telewizora?
          Przenosząc rozważania z gruntu audio – nie poprawi się dzięki temu kontrast i odświeżanie obrazu konkretnego kanału w TV?

      2. Marcin pisze:

        @bobek
        Po tym Twoim wpisie jestem pewny jednego – Ty tutaj nie próbujesz udowodnić, że nie ma różnicy między kablami. Ty jesteś tu tylko po to, by wyśmiać ludzi, którzy z audio związali swoje hobby. Co Cie gościu interesuje na co inni wydają swoje pieniądze? Żal tyłek ściska?

        Ja jestem sceptyczny co do różnicy między kablami, ale mój sceptycyzm polega na tym, że chętnie przyjąłbym zaproszenie od kogoś takiego jak Piotr Ryka, aby posłuchać na dobrej klasy sprzęcie, czy faktycznie jest jakaś różnica w dźwięku po wymianie kabla.

        W życiu trzeba być inteligentnym, ale i pokornym, a z kombinacji tych dwóch rzeczy człowiek staje się mądrym. Jeśli natomiast ktoś uparcie trwa w swoim uporze, to jest po prostu głupcem.

        Tyle ode mnie, pozdrawiam.

        1. Paweł pisze:

          Marcin,
          jeśli jesteś z Warszawy to możemy się kiedyś umówić. Wpadniesz ze swoimi kablami i porównamy.
          Możesz taki test zrobić również w kilku salonach audio w Wa-wie z salami odsłuchowymi (co najmniej 8 takich przyzwoitych miejsc) gdzie umówisz się na sprawdzenie kabli jakie mają w ofercie i do porównania przyniesiesz swój. W sali odsłuchowej przy głośnikach dających wgląd w nagranie i przejrzystym wzmacniaczu z pewnością usłyszysz. Co więcej to nic nie kosztuje.
          Pozdrawiam
          Paweł

          1. Marcin pisze:

            Dzięki Paweł, bardzo chętnie ale mieszkam pod Gdańskiem…

    2. tomTom pisze:

      Głupoty piszesz, obrażasz ludzi, dodajesz sobie ważności. Słuchaj uważnie AudioVooDoo i Reduktor Szumu na Y Tube. TomTom

  34. Piotr pisze:

    Piotr Ryka

    Z tym wproszeniem,to bardziej mi chodziło o to,że najczęściej sceptycy nie mają żadnych systemów,ewentualnie jakieś kino domowe,nigdy żadnych testów nie robili,ani poza kablem z Castoramy żadnego innego nie mieli.
    Taka wizyta obnażyłaby całą ich „merytoryczność”. 🙂

    1. Piotr Ryka pisze:

      Proszę w wolnej chwili obejrzeć film z mojego odsyłacza powyżej. Jest ciekawy merytorycznie, a poza tym można zobaczyć miny takich zawziętych doktrynerów przyłapanych na wyplataniu bzdur.

      1. bobek pisze:

        Ale co to ma wspolnego z tematem dyskusji? Przeciez, jak powszechnie wiadomo, kobiety nie sluchaja kabli 😉

        A tak powazniej, wyobrazasz sobie, ze jestes tym komikiem obnazajacym klamstwa kablosceptykow? To pewnie przyjemne, ale zupelnie oderwane od rzeczywistosci. Niczego tu jeszcze nie obnazyles poza swoim upodobaniem to wtracania watkow od czapy.

        1. Piotr Ryka pisze:

          Niczego sobie nie wyobrażam, ale cieszę się, że dzięki mnie ty już sobie nie wyobrażasz prądu pod postacią płynięcia jak woda w rurze. Jeszcze tylko podepniesz porządny zasilający do telewizora i będziemy w domu.

  35. 1piotr13 pisze:

    A ja widzę fale dźwiękowe jak się rozchodzą. I co ? Kto mi udowodni, że nie widzę ?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Każdy widzi. Jako obrazy wykonawców przywoływane słuchaną muzyką. Pośrednio, ale widzi.

    2. bobek pisze:

      A ja jestem pewien, ze moj samochod przyspiesza duzo lepiej po umyciu. Testowalem juz nawet rozne szampony i auta, najbardziej czuc to na najdrozszych, sportowych. Chialbym tez zalozyc bloga jak Piotr z recenzjami szamponow i aut, ale boje sie ze autoszamponosceptycy mnie wysmieja. Gdyby to jednak wypalilo wyobrazcie sobie jak szybko producenci szamponow podchwycili by temat i zaczeli oferowac przyspieszcze za chora cene.
      I prosze posiadaczy gownianych aut korzystajacych z myjni za 5zl nie pisac bzdur, ze to bzdury.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Średnio to śmieszne, natomiast już wyraźnie hejterskie. Tak więc sam rozumiesz. Jeszcze trochę i się pożegnamy.

        1. Marcin pisze:

          Ja bym już go dawno zbanował. Bynajmniej nie za to, że ma inne zdanie niż ja.

  36. Patryk pisze:

    Kto slyszy niech kupi drogie kable i sie cieszy, ale niech nie kupuje stale i nie zmienia.
    Tu jest pies pogrzebany w tym wszystkim.

    Ludzie! MUZYKA , o to chodzi, dlatego kupcie kto chce te drogie kable i cieszcie sie sama muzyka, a nie kablami i ich dzwiekiem.

    To jest bardzo proste.

    Przestalem inwestowac w sprzet i slucham juz tylko muzyki.

    1. 1piotr13 pisze:

      @Patryk Zdecydowanie popieram.

    2. Adam pisze:

      Brawo, muzyka to jest to, ale np czytanie książek również może być przyjemnością i nie wnikam kto , przy jakim świetle czyta, przy jakiej lampce, jak drogiej.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Bo tam liczy się nie jakość lampek, a książek i czytających.

    3. Ein pisze:

      Mhm. Tylko, że właśnie to jest za proste. Za proste dla tych, którzy z uporem maniaka będą dowodzili, że „słyszą coraz lepiej”. Dwie kwestie:

      – w recenzjach poświęconych akcesoriom, kablom audiofilskim, możemy być na 100% pewni, że autor zastosuje bardzo prosty zabieg / wybieg pt. brak punktu odniesienia. To jak z próbą udowodnienia, że doszło do radykalnej zmiany, wiecie fake-owe słupki, gdzie wystarczy chwila, aby przekonać się o manipulacji. Wykres niby przedstawia gigantyczną różnicę, problem w tym, że tak naprawdę to jakiś ułamek, promil. Typowe, powtarzalne… rzeczom z pogranicza percepcji, zmianom subtelnym, ledwo zauważalnym nadaje się rangę niewspółmierną do tego, czym realnie są. I to jest od dawna udowodnione, tu nie ma mowy o przypadkowości. Podstawka (od kabli) robi tak dramatyczne zmiany, jej wpływ jest w taki sposób przedstawiony, żeby Czytelnik uległ złudzeniu, że to o Himalaje się rozchodzi. Paskudne? Tak. Nieuczciwe? Owszem. Skuteczne? Niestety

      – zaprzeczanie samemu sobie, bez zaprzeczania samemu sobie. Już tłumaczę. Co światlejsi audiofile mówią o oderwaniu w high-endzie tego co faktycznie otrzymujemy od kasy jaką wykładamy. Znaczy, płacisz krocie, a progres (o ile w ogóle jest) to już tylko minimalny tj. na granicy percepcji, 5% np. Ktoś powie – cholera, ale to może jest właśnie TO 5%. Można i tak, ale to już raczej dla absolutnego marginesu ludzi, którzy mają jakieś bardzo, ale to bardzo osobliwe potrzeby. Rzecz bez znaczenia, no ciekawostka przyrodnicza. Problem w tym, że recenzent bardzo szybko zapomina o tej starej prawdzie (o której, praktycznie każdy, taki szanujący się, z przerobionymi setkami konfiguracji audiofil wie) i jak już zajmie się opisywaniem, zacznie zarabiać w ten sposób na życie… to cholera, automagicznie robi się z tego audiovoodoo w najczystszej formie.

      To tak z brzegu. Poza tym, jest jeszcze jedna kwestia, poruszana powyżej, ale skrzętnie pomijana we wszystkich kwiecistych opisach, recenzjach udowadniających, że coś nawet za absurdalne pieniądze, jest warte tych pieniędzy, bo – i tu musi być, no musi być to uzasadnienie wplecione i jest (bombastycznie, czasami wręcz nieprzetłumaczalnie spisane), że kosmos, ostatni szlif, kropka nad „i” itd itp. To jest w ogóle przykre, bo psychoakustyka, adaptacja, odmienna budowa i – co by tu nie mówić – indywidualne, unikalne cechy naszego aparatu słuchu (każdego z nas z osobna) sugerują co najmniej wstrzemięźliwość w formułowaniu jednoznacznych, doktrynalnych, autorytarnych twierdzeń, a to przecież chleb powszedni większości periodyków, blogów, portali, całej audio pisaniny, najczęściej tworzonej z powodów mocno przyziemnych, wprost – merkantylnych.

      Moim zdaniem, zdrowy sceptycyzm, odwoływanie się do faryzejsko podnoszonego przez recenzentów „złotego” argumentu – uwierz swoim uszom – w sensie… ok idę do rzeczonego salonu, proszę o podłożenie pod kabel podkładki, a następnie o usunięcie podkładki, nawet pierdyliard razy, w scenariuszu wiadomym, nieświadomym, po przyjściu inną porą, po obiedzie, przed obiadem, w nastroju paskudnym i odwrotnie – turbo pozytywnym (mogą być przewody, mogą być kamienie, mogą być magiczne wtyki… no kto co tam lubi) to właśnie pewny sposób na weryfikację. Warunek oczywisty – zaufani ludzie, zaufane miejsce i otwarta głowa. Słyszę? Fajno, będzie pieniądz płynął, zamiast muzyki będę słuchał tego, co reprodukuje, albo przynajmniej tak mi się zdaje, że to robi. Nie słyszę? Fajno idę do najbliższego sklepu, giełdy, kupuję płyty i głowy sobie nie zawracam bzdurami.

      I jeszcze jedno. Dzisiaj komputer, DSP może wszystko. Może tak zmieniać dźwięk, tak bardzo na niego wpłynąć, no stworzyć go(wszystkie zmienne, łącznie z tą wg. mnie kluczową sprawą, tj. akustyką pomieszczenia / ustawieniem), że te wszystkie kable, te podstawki, te kamienie i co tam jeszcze, przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Można dźwięk zrobić. To przykre dla dużej części branży, przykre dla recenzentów. Cóż poradzić? Jeżeli przyjmiemy, jak to czynią audiofile, że WSZYSTKO MA ZNACZENIE i że nawet niewielkie, zdawałoby się, zmiany w systemie mogą skutkować całkowitą, czy radykalną poprawą SQ to… komputer i odpowiedni kawałek kodu stanowią K.O. dla wszystkiego, co w takich zachwytach opisują złotouszaci. Bądźmy konsekwentni. Prywatnie, uważam że to, co powyżej ma wpływ REALNY (kod), a to czemu przypisywane są różnego rodzaju zjawiska nadprzyrodzone takiego wpływu nie ma, ale jak wyżej… jeżeli podstawka pod kabel tak wiele zmienia to tym bardziej zaawansowany silnik DSP wywraca wszystko, przenicowuje, no stolik wywraca i na nic się zdadzą te fizyczne poprawiacze, gdy potęga kodu stworzy nam dźwięk, ukształtuje w dowolny sposób, bez względu na to, co tam się wije, zwisa. Nie zapominajmy o coraz gorszym (zazwyczaj, choć nie zawsze i nie w takim samym stopniu ofc) słuchu. To biologia i choćby nie wiem jak zaklinać rzeczywistość to jeszcze jeden, oczywiście pomijany, aspekt całej sprawy.

      Wystarczy przestudiować silnik True-Fi (kod, komputery, stale w rozwoju), można się z tego śmiać, uważać że ktoś tu przesadza, a przynajmniej generalizuje.Nic bardziej błędnego. Słyszymy inaczej. To wprowadza jeszcze większą, w praktyce kompletnie subiektywną i niemożliwą do „odtworzenia” sytuację na wstępie dla każdego testu, dla opisu, dla oceny, dla wrażeń. Wnioski są uwarunkowane czynnikami, nazwijmy je, spoza listy. Przy subtelnych (ważne!) różnicach, właściwie nie ma o czym mówić, adekwatność obserwacji jest równa „0”.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Mam rozumieć, że to jest napisane z pozycji jedynego uczciwego recenzenta sprzętu audio, piszącego na blogu HD Opinie pana Antoniego Woźniaka, czy może ktoś się pod niego podszył?

        A niezależnie od tego uwaga, że komputery wszystkiego nie mogą, bo są źródłem cyfrowym i na dodatek nie stworzonym do odtwarzania muzyki.

        1. Ein pisze:

          Po co te złośliwości? Czy ja Panu wprost zarzucam nieuczciwość? To moje opinie na tematy poruszane w felietonie oraz w odniesieniu do dyskusji. Nie zgadzamy się? A proszę bardzo, ale może merytorycznie, a nie argumentum ad personam?

          Owszem, mogą. To nie tylko źródło cyfrowe muzyki, ale także – czy przede wszystkim – kod. A ten może wszystko. Pana błędne założenia to i błędne Pana wnioski.

          1. Piotr Ryka pisze:

            Wie Pan, gdybym chciał napisać komentarz na Pana stronie, to na pewno uczyniłbym to pod własnym imieniem i nazwiskiem, ponieważ biorę odpowiedzialność za swoje słowa, a poza tym tak chyba by wypadało, nieprawdaż? Natomiast co do oskarżeń, to jeśli pisze się, że argument „uwierz własnym uszom” jest faryzejski, a chwalenie podstawek pod kable (akurat chwaliłem) i innych tego typu dodatków (też nieraz) to tak naprawdę zawracanie dupy, podczas gdy komputery mogą wszystko (tego zdania akurat nie podzielam) – to to jest atak frontalny, n’est-ce pas? Mogą, bo mają kod. Pardon, ale komputery nawet liczyć nie potrafią – wie Pan? Te same rachunki na różnych komputerach dają różne wyniki, ponieważ różne różnie zaokrąglają. I co znowu z tym kodem. Mógłby Pan to wyjaśnić?

  37. Ein pisze:

    To, że w sieci ktoś stosuje nick, podając jednocześnie dane do identyfikacji w panelu całkowicie wywraca Pana narrację. Chcę Czytelników zapewnić, że takowe dane podałem, wchodząc w polemikę z autorem. Znowu autor stosuje metodę ataku, a nie merytorycznego odniesienia się. Chodzi o podstawy, o skalę, o metodologię, o język. Wpis bez możliwości odpowiedzi (dziecinny wybieg) dowodzi, że ktoś tu nie panuje nad emocjami. To proste: uważam, że bardzo się Pan myli, wychodzi z błędnych założeń, nie zna się na pewnych rzeczach (a twierdzi coś innego) i wprowadza innych w błąd. To krytyka.

    Nie zna się Pan na komputerach, na oprogramowaniu. To nie jest problem, problemem jest to, że uważa Pan, że coś na ten temat wie, robiąc ludziom wodę z mózgu. Robił Pan to już wcześniej, wielokrotnie (iFI), w końcu stwierdziłem, że warto odnieść się do tego. Błędnie działający układ ma być dowodem na Pana niewydarzone tezy? Czy Pan w ogóle rozumie, o czym Pan pisze? Śmiem wątpić. Głębokie niezrozumienie istoty rzeczy – to właśnie, delikatnie rzecz ujmując, zawierają te dziecinne próby udowodnienia swoich racji (jakich?) „Co ma piernik do wiatraka” pozostaje słodką tajemnicą interlokutora. Kod jest niedoskonały, ale kod podlega ciągłym udoskonaleniom – to jest oczywista sprawa. Proszę to sobie przyswoić. To co Pan napisał dowodzi tylko i aż Pana głębokiej niewiedzy.

    Odnośnie różnego rodzaju akcesoriów opisywanych przez Pana: skala, odniesienie, język, adekwatność. Można błądzić nieświadomie, można się zwyczajnie mylić, ale można też brnąć. Jakieś niedojrzałe wyzłośliwianie się świadczy tylko o autorze. Te komputery pojawiły się tutaj nie bez przyczyny. Ciekawe, czy Pan to zrozumiał, pojął? Obawiam się, po powyższym wpisie, że nie bardzo….

    Antoni Woźniak

    PS. Zawracanie dupy? To Pana określenie, proszę mieć pretensje wyłącznie do siebie.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie myślałem, że coś takiego będę musiał kiedykolwiek napisać, ale sądząc po powyższej wypowiedzi, Pan jest po prostu nieukiem i ignorantem, nie potrafiącym nawet sprawnie artykułować swoich poglądów. W pierwotnej wersji tego postu wyraziłem się nawet dosadniej.

      Szerzej odniosę się do tych kodowych bredni później, bo teraz nie mam czasu.

      1. Piotr Ryka pisze:

        I jeszcze takie małe olśnienie: genezą tego wszystkiego jest prawdopodobnie recenzja słuchawek HiFiMAN Sundara, o których pozwoliłem sobie wyrazić odmienne zdanie niż w swojej wyraził adwersarz, uważający je za genialne, wywracające rynek i w ogóle „DEAD END”.

        1. Ein pisze:

          O jakie to słabe. No pudło. To, że dla mnie te słuchawki są wybitne, a dla Pana (ekhmm, coś Pan tam popełnił na ich temat, taaak?) nie są, ma być tym ekhmm „olśnieniem”? Pomijając wcześniejsze cyt. „brednie” (można też napisać: błędne wnioski, czy błędne założenia, ale trzeba umieć, a nie umić dyskutować), dowodzi to wszystko (co powyżej) trzech rzeczy:
          – braku dystansu do siebie (to zresztą widać doskonale w „twórczości” adwersarza, negatywnie to wpływa na odbiór)
          – braku kultury osobistej (to może medal za „hamowanie” się, jeszcze, że tak ironicznie zapytam?)
          – poważnych deficytów w znajomości rzeczy. Odniosłem się do komputerowego, bliskiego mi, tematu – poruszanego przez autora wielokrotnie na łamach, przy okazji testowanych produktów. Nie będę się znęcał, napiszę to po raz ostatni: Pan się na tym nie zna. Wprowadza Pan ludzi w błąd. Najgorsze zaś jest to, że ta pisanina podpada pod recydywę, bo w tym błądzeniu jest Pan bardzo konsekwentny i brnie.

          To tak z grubsza, a odnośnie meritum, tj. akcesoriów wszelkiej maści. Nadal nie wyjaśnił Pan nieadekwatności, braku skali odniesienia, całkowitego oderwania pańskich ocen, znaczy przedstawienia REALNEGO wpływu tej całej „biżuterii”, dodatków na uzyskane w efekcie rezultaty brzmieniowe. Wspomniałem o tym powyżej, przypomnę zatem, bo ważne: subtelne, na granicy percepcji, niewielkie, efemeryczne, ulotne… polski język jest niezwykle bogaty, Pan coś o tym wie.

          Tak, na koniec – proszę wybaczyć – będę złośliwy: nie pozostaje ta pańska pisanina bez wpływu na Czytelnika, który nierzadko musi przebrnąć przez coś, co nazwałbym „formą dla formy”, albo „sztuką dla sztuki” tylko. Także, gdyby tak zamiast tych barokowych, archaizmami zalatujących zdań znalazłoby się miejsce na krótszy, jednak zwięźlejszy i (koniecznie!) nie-tak-odrealniony pisarski patent @ jasne & czytelne przedstawienie „a po co to i ile to daje” z jw. adekwatnym do tego zjawiska (druty same z siebie nie grają, podstawki nie budują, kamienie nie przemieniają) określeniami, przymiotnikami to…

          PS. W odróżnieniu od Pana traktuję całą rzecz czysto hobbistycznie, nie zarabiam, nic nie muszę, nikomu niczego, ani nic. To fajna sytuacja, bo moje oceny są ocenami kogoś, kto właśnie – nic nie musi. Także jak coś jest tanie, a może być docelowe i jest – właśnie – tak dobre, że aż potem kosi znaczki, zachwyty, bardzo przychylne w treści recenzje (no Pan miał te swoje małe olśnienie… naprawdę, nie musi się Panu podobać coś, co innym, ale to nie oznacza, że to coś jest <>, ani – w drugą stronę – że Pan nie ma racji, a inni mają – to są subiektywne oceny) to może być i naj… choć dla kogoś, kto pewnie musi, to jak widzę przykre. Także trochę pokory. Można podać sporo przykładów ponadczasowych, świetnych konstrukcji, które zaskarbiły sobie szacunek (np. HD6xx) i jak najbardziej zasłużyły na najwyższe laury, na uznanie. Też będziemy wytykać paluchem? Obrażać się na rzeczywistość, na fakty? Aż z ciekawości spróbuję przebrnąć przez ten tekst o Sundarach…

          1. Piotr Ryka pisze:

            Też mógłbym być złośliwy i napisać, że jeśli Sundary ze zwykłym kablem (i lepszym w sumie też) to dla Pana „DEAD END”, to faktycznie dead end i nie ma co dalej tego ciągnąć. Mimo to życzę jak najlepszych recenzji i pełnego spełnienia, a także lekkiego pióra i zadowolonych czytelników.

  38. Marek pisze:

    Jakże ciekawą okazała się ta dyskusja ! Jak się przeciąga! Jakie wywołuje pasje!
    To wspaniałe studium przekonań, nawyków, upodobań i wierzeń, a zapewne też osobowości.
    Czytam i z podziwem odkrywam, jak to w naszym ulubionym audio, naszej pasji, naszym hobby znajduje się miejsce na ludzi, którzy muszą się za wszelką cenę wypowiedzieć li tylko po to, żeby pokazać, że oni tej pasji nie podzielają, nie rozumieją i pokazują, że nawet nie posiadają stosownych zdolności, by ją przynajmniej uznać. Będą się opierać na „naukowych” podstawach, które – a tak to w nauce bywa – bywają różne zależnie od naszego obszaru wiedzy i bardziej przypominają dogmatycznych praktykujących swoją religię – no bo przecież tak napisano w Księdze. To fascynujące.
    A tu rzeczywistość ma poziom złożoności, której sami nie jesteśmy w stanie ogarnąć – i jak tu pojąć co kto inny (niż my sami) – wie, odbiera, jest wstanie widzieć, słyszeć, odczuć?
    Żyję w kraju, który przez wieki wytworzył kulturę wina, na której wzoruje się cały winny Świat. Zacząłem tam poznawać wino mając ok. 30 lat. Okazuje się, że to za późno. Aby być w tej dziedzinie dobrym – nie tylko trzeba mieć w tym kierunku specyficzne zdolności ale też trzeba zacząć się uczyć w młodym wieku. Tak więc by stać się mistrzem nie wystarczy mieć wiedzę i talent, trzeba jeszcze doświadczenie – a to nabyte w nieprzypadkowym momencie, czyli w wieku, kiedy nasze zdolności są na najbardziej rozwojowym etapie. W przypadku wina nikt tego nie kwestionuje. Weźmy teraz szefa – mistrza kuchni z kraju, gdzie wino nie jest znane. Jakie są szanse, żeby ten człowiek (przypominam – mistrz w swoim obszarze) osiągnął poziom mistrzowski w tym nieznanym dla niego obszarze? To nie jest niemożliwe, jednak może okazać się bardzo trudne. Jeśli na dodatek został wychowany w kulturze dogmatu, a nie kulturze otwartości i poszukiwania – może to być absolutnie dla niego niedostępne.
    Filozofia zakładająca poszukiwanie, odkrywanie i zastępowanie dotychczasowej wiedzy nową, pod warunkiem, że jest lepsza – często jest zastąpiona filozofią wiedzy, którą zdobywamy jako definitywną i poszukujemy w kółko argumentów na jej potwierdzanie. (To nazywam dogmatem, konserwatyzmem.) – Ogólnie dotyczy to pewnego typu ludzi, którzy kiedy widzą, słyszą i czują, że ktoś odbiera inaczej wpadają w agresywny stan z nieokiełznaną potrzebą pokazania, że to oni mają rację. Ich słabością jest to, że nawet nie posiadają stosownych kryteriów do zrozumienia racji innych.
    Czytam prasę audio od dziesiątków lat. Są w niej ludzie bardzo utalentowani i intelektualnie uczciwi, są pasjonaci, bywają profesjonaliści audio (np. Jean Hiraga), są też inni – jak w każdej branży. Większość ma swoje procedury – systemy odniesienia, swoje gusta i smaczki oraz swoje unikalne UCHO. Tego się nie przeskoczy! Od czasu kiedy wpadłem na stronę pana Piotra uznałem, że to jest to. Jego testy i ich opis trafia do mnie i już. Zaglądam więc do niego i szukam, co nowego przesłuchał, co o tym napisał – czuję się trochę u niego gościem.
    Gdybym się nie zgadzał w jakichś szczegółach – chętnie podyskutuję. Jeśli miałbym się nie zgodzić w całości – to po prostu się u niego nie będę zjawiać, tak, jak nie zjawiam się w wielu innych miejscach. Nie akceptuję tych, którzy nie rozumieją, nie mają wyraźnie po temu zdolności, a może nawet aparatu intelektualnego, a mimo to włażą i z uporem godnym lepszej sprawy się czepiają wszystkiego, co mogą – w tym osobiście Pana Piotra Ryki.

  39. Dziadek pisze:

    Wszystkie elementy wymienione w tym artykule (kable wszelkiej maści,podkładki,ustroje itp)zmieniają dźwięk! i basta. I koniec dyskusji.Umiejętność strojenia systemu to jest sztuka i dlatego ten cały audiofilizm jest taki ciekawy. Panie Piotrze niech pan dalej pisze o akcesoriach. Pozdrawiam.

  40. Dziadek pisze:

    Ostatnio kupiłem po wcześniejszym odsłuchu srebrną sieciówkę z łódzkiej manufaktury QSW. Dało to mi w dźwięku rytmiczność i kontur na basie. A z tylu za kolumnami powiesiłem płytę falista z PCV kupiona w mrówce za 50 zł (polecam ten eksperyment), co nasyciło barwy instrumentów.

  41. Pablo S pisze:

    Ciekawe,ze taki zar wywoluje wciaz temat kabli i ich wplywu na dzwiek.
    Podczas gdy znanym i tym razem obiektywnym faktem jest ze tandem glosniki + zrodlo wplywaja dalece bardziej na finalny odbior muzyki niz jakikolwiek inny element toru. Oraz oczywiscie akustyka pomieszczenia. i to latwo udowodnic za pomoca fizyki lub nawet zwyklej logiki.

    Zgadza sie rowniez,ze im wyzszej jakosci glosnik + zrodlo,tym pozostale skladowe toru zaczynaja byc odczuwalne. Zwlaszcza gdy sluchamy na tubach o czulosci pow.100dB. A sa przeciez tuby o czulosci 114dB.

    Procentowo udzial w finalnym wrazeniu audio jest z grubsza taki (tylko sprzet bez akustyki)
    – glosniki 50% zrodlo 45% amplifikacja 4% standy pod sprzet 0.5% kondycjoner 0.3% no i na kabelki zostaje plus minus 0.2% Moze nawet duzo mniej a moze nieco wiecej. Ale na Boga z pewnoscia wielokrotnie mniej niz na pierwsze trzy elementy.

    Sprawa wyglada inaczej przy sluchawkach gdyz nie maja one az takiego zroznicowania cech jak kolumny do duzych przestrzeni. Wzmacniacze do sluchawek rowniez nie maja az tak trudnego zadania jak przy kolumnach. Stad znaczenie kabli moze byc relatywnie wieksze przy sluchawkach. Ot cala magia.

    1. Paweł pisze:

      Pablo co do tego, ze każdy element toru (szczególnie analogowego) ma wpływ na dźwięk to rzez jasna chociaż niektórzy tego jak widać w wypowiedzi nie akceptują (nie przyjmują do wiadomości). Cieka jestem skąd wziąłeś te wagi (udział %) wpływu na dźwięk poszczególnych elementów toru. Możesz podać jakieś źródło z opublikowanymi badaniami?

    2. Piotr Ryka pisze:

      To jest z grubsza tak, jakby ktoś napisał, że dla zupy pomidorowej najważniejsze są pomidory. Fakt – są, ale kiedy Ci wsypię do talerza kopiatą łyżkę soli, to najlepsze pomidory nie pomogą.

      1. Paweł pisze:

        Dobrze wytłumaczone 🙂 🙂 🙂

      2. Pablo pisze:

        Piotrze,

        Fajny przyklad ale mozna bylo to trafniej okreslic.

        Jako ze kabel „zaledwie” przenosi sygnal gdzies juz zapisany , dostarcza do glosnikow ktore maja o wiele trudniejsze zadania gdyz podaja go z postaci zapisow do kubkow smakowych (uszu) w postaci fizycznych fal, to rola kabla w analogii zupy
        bylaby podobna do hmmm
        bo ja wiem,
        lyzki? talerza?
        bardziej lyzki. Mozna jesc plastikowa, mozna srebrna, mozna zlota.
        Ale to tylko wehikul transportujacy meritum.
        Danie glowne clue i mieso jest w tym gdzie rosly pomidory jak kucharz je przyrzadzil co dodal jaka jest temp. zupy, balans smakow (czestotliwosci…), w jakim towarzystwie sie je i gdzie, w jakim pokoju:)

        1. 1piotr13 pisze:

          Przykład który podaje Pablo bardziej do mnie przemawia. Dobrze to ująłeś.

        2. Piotr Ryka pisze:

          W tym wypadku powiem tak: Dla, powiedzmy, „Recuerdos de la Alhambra” najważniejsza jest sama kompozycja Tárregi, potem wykonujący ją gitarzysta, a następnie jego gitara i sala, w której gra. Ale jak zmienisz mu struny na lepsze (zakładając, że takich nie ma), to zabrzmi jednak lepiej.

  42. jafi pisze:

    Nie rozumiem poglądu, że kable w audio są dodatkiem, który można marginalizować.
    System składa się ze źródła, wzmacniacza i kolumn głośnikowych.
    By zagrał trzeba spiąć te podstawowe elementy kablami.
    Można nie używać wszelkich innych dodatków, o których w artykule była mowa, ale bez kabli
    zestaw nie zagra!
    Myślę, że świadomy użytkownik dba o jakość/dopasowanie okablowania.
    Dlatego dopisuję kable do trzech podstawowych elementów toru audio na równi z pozostałymi.
    Tak to rozumiem po wielu przygodach i doświadczeniach z domowym dźwiękiem.

  43. rafa pisze:

    Wyznawcy reduktora są tak ograniczeni i zaślepieni że ignorują to co mają pod nosem (uchem).

    1. Grzegorz pisze:

      „Wyznawców” należy raczej szukać w „drugim obozie”.

      W dużej mierze korzyści o których się wspomina opierają się na „wierze”, jak w przypadku religii. Nie można natomiast ich stwierdzić przy użyciu aparatury pomiarowej.

  44. Fon pisze:

    A ja ostatnio po wielu latach zacząłem zgłębiać temat zaślepiania nieużywany gniazd rca w cd i wzmacniaczu, zakupiłem zaślepki cardasa i zrobiłem kilka z miedzi, no i tak już zostało jest lepiej i basta, czarniejsze tło mniej ostrości, ale stwierdziłem przy okazji, że kabel Słuchawkowy z słuchawkami wpięty do wzmacniacza też zbiera śmieci i po jego wyjęciu słuchając na kolumnach jest mniej nerwowo i czyściej!!! Takie to voodoo najnormalniej słyszalne

  45. Fon pisze:

    I teraz się zastanawiam czym zaślepić gniazdo słuchawkowe… Bo może i tu się da coś poprawić 🙂

  46. Artur pisze:

    Przeczytałem praktycznie całą powyższą dyskusję i postanowiłem wtrącić swoje trzy grosze jako osoba zupełnie z zewnątrz. Dlaczego z zewnątrz? Chociaż moja osobowość predestynuje mnie w zasadzie do bycia audiofilem, to niestety szereg innych czynników powoduje, że nigdy nim nie byłem, nie jestem i nie będę. Z pewnością nie mam wystarczających środków finansowych na tak kosztowne hobby, z racji wieku spodziewam się, że w następnych latach będę zarabiał tak samo albo mniej, a na pewno nie więcej, a już zarabiam słabo. Słuch też mam kiepski, a z wiekiem jeszcze bardziej się pogorszy, to nieunikniony proces. Mieszkam w bloku z wielkiej płyty, w ciasnym mieszkaniu, w którym wiecznie brakuje miejsca, a nie mieszkam tutaj sam, więc o jakimkolwiek ustawianiu pokoju dla celów odsłuchowych można zapomnieć. Chciałem zwrócić jednak uwagę na następujące elementy:
    1). ogólnie w nauce nie udowadnia się nieistnienia czegoś, tylko istnienie (występowanie) jakiegoś zjawiska, co oznacza, że to twierdzenie o wpływie kabli na brzmienie dźwięku należy udowadniać. Ciężko jest bowiem udowadniać nieistnienie zjawiska, zwłaszcza jeżeli osoba, która ma to udowadniać, tego zjawiska nie dostrzega 😉
    2). Audiofile mają prawo wydawać swoje własne pieniądze, na co tylko chcą, z jednym małym zastrzeżeniem: o ile nie odbywa się to kosztem innych ludzi, na przykład ich własnej rodziny. Ważne jest bowiem, żeby hobby nie przerodziło się w rodzaj uzależnienia i nie zrujnowało całej rodzinie finansów (ówdzie życia).
    3). Przy wszelkich tego typu dyskusjach od razu na początku każda ze stron powinna zadać sobie pytanie: czy jeżeli argumenty drugiej strony okażą się prawdziwe, jestem skłonny zmienić zdanie? Czy w ogóle istnieje jakikolwiek argument czy eksperyment, który mógłby spowodować, że zmienię zdanie? Bo jeżeli nie, to należy to powiedzieć na samym początku dyskusji i w zasadzie zakończyć rozmowę, gdyż jej dalszy ciąg będzie pozbawiony jakiegokolwiek sensu.
    4). z wypowiedzi „zwolenników” grających kabli i innych poprawiających brzmienie wynalazków wnioskuję, iż według nich istnieje jakaś niemierzalna siła/energia/zjawisko, które wymyka się badaniu wszelkimi znanymi w chwili obecnej metodami naukowymi, a jest wyłapywane przez niektórych ludzi i wpływa na ich percepcję dźwięku – czy dobrze zrozumiałem? Od razu zaznaczam, że nie zamierzam się z tego naśmiewać, próbuję tylko zrozumieć ideę. Osobiście jestem przekonany, że w całym wszechświecie istnieje mnóstwo rzeczy, których jeszcze nie umiemy badać. Jednak z wypowiedzi autora artykułu dowiedziałem się, że niektóre z „ulepszaczy” dźwięku jednak mają (podobno) poparcie a to w teoriach dotyczących zachowania się elektronów, a to w zjawiskach kwantowych, a to w rzekomo super tajnych technologiach wojskowych: ciekawi mnie, gdzie były publikowane tego typu badania, eksperymenty, czy zostały one zweryfikowane przez innych naukowców, czy jest to poparte jakąś prawdziwą naukową wiedzą czy tylko producenci tych gadżetów zapożyczyli sobie fachową, niezrozumiałą dla 99% społeczeństwa terminologię celem podniesienia sobie sprzedaży?
    5). w wielu różnych publikacjach dotyczących wpływu okablowania na brzmienie dźwięku cyfrowego (podkreślam: cyfrowego) pojawia się motyw różnic brzmienia pomiędzy tanimi i drogimi kablami, na przykład USB. Pragnę zauważyć, że to naprawdę zalatuje jakimiś gusłami, gdyż zarówno poprzez porty LAN, jak i USB w swojej zawodowej karierze “przepompowałem” niewiarygodne wręcz ilości danych cyfrowych i zawsze to co na wyjściu równało się temu co na wejściu, w przeciwnym razie nie działałyby żadne sieci, serwerownie ani komputery. Nie miało żadnego znaczenia, jakich użyłem kabli, oczywiście dopóki nie doszedłem do połączenia tak fatalnej jakości, że po prostu urządzenie traciło połączenie. Przy połączeniach na odległościach bliskich granicznym dla danego typu połączenia i przy zastosowaniu kiepskiej jakości kabli może spaść transfer danych, ale nie może dojść do zafałszowania tychże danych! Źródło piszące takie banialuki jest dla mnie od razu spalone. Myślę, że właśnie stąd biorą się liczne złośliwości ze strony przeciwników „grających kabli” pod adresem zwolenników.
    Tak podsumowując: nie ma co tracić czasu na jakieś wzajemne przepychanki i uszczypliwości, niech każdy sobie słucha czego tam chce i na czym chce, życie jest jedno i jest bardzo krótkie, niech się każdy nacieszy tym, co mu sprawia największą radość, bo zacznie to przypominać przekomarzanie się, kto ma lepszego… druta w kablu 🙂

  47. Gregory House pisze:

    Kable kabelki itp, najważniejsze w zestawie profesjonalnym to oczywiście sprzęt. Przetworniki akustyczne, wzmacniacze itp. Kable do głośników od dawna wiadomo muszą odpowiedniego przekroju, ponieważ płynie spory prąd. Podobnie z zasilaniu, wzmacniacz to nie perpetuum mobile, i moc musi pobrać zwykle dużo wyższą niż to co oddaje na zestawy głośnikowe. Zapewne wpływ wszechobecnych pól elektromagnetycznych nie jest bez znaczenia, dla sygnałów analogowych. Tak się składa że nie jeden sprzęt już naprawiałem, coś wiem na tematy audio, i nie tylko. Nikt nie zdaje sobie sprawy co najbardziej zakłóca sieć elektroenergetyczną. Pierwsze sam generator, następnie macie masę instalacji fotowoltaicznych te produkują prąd stały, do tego są falowniki, te powodują zjawisko w sieci mocy biernej pojemnościowej. Każdy z was ma w domu jakiś silnik elektryczny, urządzenia gdzie są przetwornice – zasilacze impulsowe, urządzenia indukcyjne są winne mocy biernej indukcyjnej, a przetwornice, czyli impulsowe powodują najwięcej zakłóceń sieci elektrycznej. Ale urządzenia mają filtry PFC, po to by te zakłócenia do sieci nie trafiały. A w dużych firmach gdzie mamy duże moce bierne, stosuje się kompensator mocy biernej, bo firmy płacą za kilo vary, bo to jednostka mocy biernej. Z konstrukcji wzmacniacza wynika że napięcie zasilania zaraz za transformatorem jest prostowane, oraz filtrowanie potężną baterią kondensatorów, więc przepływ w kablu tym jedno metrowym nie ma żadnego znaczenia. To efekt placebo. W samym wzmacniaczu najtrudniejszy do zaprojektowania jest zasilacz. 59 Hz z sieci jest świetnie słyszane w głośnikach, dlatego producenci wiedzą co robią. Przedwzmacniacze często są zasilane napięciem stabilizowanym. Wszystkie napięcia panujące we wzmacniaczu muszą przejść przez diody prostownicze, w lampowym równie napięcie prostowane jest diodą lub lampą zwana diodą. Więc kabel zasilający czy drgania elementów elektronicznych można sobie darować. Jak kupujesz wzmacniać za 100 tys to myślisz że producent nie zadbał o detale, by nic nie zakłócało sielanki w odsłuchu, kupujesz sprzęt nie dla ludu, tylko profesjonalny. Jedynie jakość kabli pomiędzy wzmacniaczem, a zestawami głośnikowymi ma znaczenie, ale nie muszą być ze złota. W naturalnych warunkach nadprzewodnictwo prądu nie istnieje, największe straty są w punktach połączeń. Praw fizyki nie da się oszukać. Oglądałem te odcinki, i nie chcę w chodzić w polemikę bi nie jestem tzw audiofilem, ale cenię sobie dobre brzmienie, biorąc pod uwagę akustykę pomieszczenia w którym się czegoś słucha. Ale kto bogatemu zabroni kupować za kupę hajsu rzeczy, które nic nie wnoszą.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy