Recenzja: Sony MDR-R10

Legenda

SonyR10_18Nie ma się co dziwić, że słuchawki tak kosztowne i tak rzadko spotykane stały się niemal natychmiast legendą. Na przestrzeni piętnastu lat produkcji (1989-2004) powstało ich zaledwie około tysiąca dwustu sztuk, tak jakby ktoś umyślnie zaplanował produkcję w wysokości niecałych stu sztuk rocznie, a sztuki te już jako nowe były bardzo drogie, obecnie zaś za dobrze utrzymany egzemplarz trzeba dać około sześć tysięcy dolarów i to zazwyczaj ze sporym okładem. Może nie jest to w realiach faktycznej siły nabywczej pieniądza więcej niż owe początkowe siedem tysięcy marek z 1989 roku, ale niewątpliwie to pokaźna kwota nawet jak na współczesne cenowe brewerie. Wszelako same pieniądze jeszcze legendy nie czynią, choć dzisiaj – w czasach gdy pieniądz stał się bogiem i jedyną liczącą się siłą – niewiele już trzeba do jakichkolwiek większych pieniędzy dokładać by uzyskać legendę. Mimo to można też łatwo znaleźć spektakularne przykłady klęsk za wielkie pieniądze, że wymienię choćby Eurofightera albo wspomnianą już promocję formatu SACD. Tak czy siak i co by nie rzec, nie ma wątpliwości, że bardzo drogie słuchawki Sony MDR-R10 legendą się stały, a spotykane czasami pod ich adresem kąśliwe uwagi ze strony osób, których na nie było na nie stać, w rodzaju – za te pieniądze można mieć cały tor audio i to wcale brzmieniowo nie gorszy – są w swej rozpaczliwej nieprawdzie bardziej tej legendy potwierdzeniem niż zaprzeczeniem. Owszem, zdarzają się i uwagi krytyczne ze strony zawiedzionych nabywców, ale sam mogę powiedzieć, że zawód taki mógł wyniknąć albo z zastosowania złej amplifikacji, albo z nie wiem już jakiego rodzaju oczekiwań, chyba już samej gwiazdki z nieba. Można jeszcze do tego dorzucić, że Sony MDR-R10 to słuchawki wspaniałe ale specyficzne i trudne, toteż zawód mógł brać się także z rozczarowania faktem, że sam ich zakup nie załatwił sprawy, na co niektórzy naiwni nabywcy mogli liczyć, sądząc, że za takie pieniądze słuchawki najpewniej same grają. Otóż nic bardziej mylnego.
SonyR10_22Ugruntowana i można rzec obiegowa opinia o R10 brzmi natomiast – to Słuchawkowy Król. Czytałem tego rodzaju wypowiedź zamieszczoną na Head-Fi przez właściciela absolutnie wszystkich wybitnych słuchawek jakie kiedykolwiek zostały wyprodukowane i dodatkowo posiadacza całej kolekcji najwspanialszych słuchawkowych wzmacniaczy. Umieścił on R10 w swoim prywatnym rankingu przed samym Orfeuszem i stanowczo oświadczył, że woli je od czegokolwiek, co na uszy można przywdziewać. Dodam, że nie jest to opinia sporadyczna. Wielokrotnie czytałem o wyższości R10 nad Orfeuszem, choć z drugiej strony nie brak opinii przeciwstawnych, stawiających tego ostatniego wyżej, a podobnie trafiają się też glosy podnoszące wyższość AKG K1000 i Sony Qualia. W tym kontekście już teraz sam mogę napisać, że według mnie R10 od Orfeusza i K1000 na pewno gorsze nie są, a kwestia wyższości jednych nad drugimi to sprawa indywidualnych preferencji w sumowaniu całościowych zalet, a nie obiektywnej kalkulacji, która nie wydaje się tu możliwa.
Przy tej okazji warto też wspomnieć o opinii lansowanej na Head-Fi przez pewnego słuchawkowego guru o pseudonimie Markl, który swego czasu opracował udaną skądinąd modyfikację słuchawek Denona i stwierdził, że poddany jej model D5000 jest niemal tak samo dobry jak Sony R10, czego dowodem fakt, że on – Markl – swoje Sony sprzedał, pozostając przy modyfikowanym Denonie, ponieważ nie widział sensu trzymania tak drogich słuchawek mając wielokrotnie tańsze tej samej klasy. Ponieważ tak się składa, że modyfikowanego według przepisu Markla Denona miałem okazję posłuchać, mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że mimo iż ów Denon bardzo mi się podobał, stawianie go na równi czy choćby tylko w pobliżu R10 jest kpiną z naiwnej publiczności nie mającej możliwości przeprowadzenia własnych porównań, a ze strony imć Markla, który wokół modyfikacji Denonów rozkręcił własny biznes pod marką Lawton Audio, jest to reklamowe oszustwo.
Podsumowując kwestię legendy i królowania należy jeszcze napisać, że w historycznym ujęciu słuchawkowa korona ma trzy najważniejsze klejnoty: Orfeusza, K1000 i R10, i że na pierwszym miejscu najczęściej wymieniany jest Orfeusz, niewiele rzadziej liderowanie przypisywane jest R10, a K1000 na pierwszym miejscu stawiają niezbyt liczni, ale też nie są to głosy odosobnione. Nie ma natomiast w tym gronie Staxa SR-Omegi, ale nie jestem przekonany czy słusznie, bo na jego cześć hymny pochwalne również się zdarzają, a jego technologiczne zaawansowanie także jest wyjątkowe. (Nie należy mylić tej pierwszej Omegi z produkowaną obecnie, bo to dwie różne rzeczy.)

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

5 komentarzy w “Recenzja: Sony MDR-R10

  1. mario pisze:

    Wspaniala recenzja,wspaniale sluchawki.Pozdrawiam audiofil.

  2. Piotr pisze:

    Witam panie Piotrze .Mam pytanie .Na ebay uk można je kupić za 5000 £.Czy uważa pan, ze ta cena jest dobra czy zawyżona .

    1. Piotr Ryka pisze:

      Cena jest adekwatna w sensie obecnej wyceny rynkowej. Trzeba tylko uważać na jakość sprzedawcy, bo oszustów oferujących tak drogie słuchawki nie brakuje. Warto zwłaszcza zweryfikować, czy nie miały wymienianego któregoś przetwornika, bo są spece od zastępowania oryginalnych takimi z niższych modeli. W tej sprawie polecam konsultacje z Wiktorem z forum audiohobby. Na pewno pomoże.

  3. dominator8 pisze:

    Witam. Odsłuch tych słuchawek to moje wielkie marzenie – nie ukrywam. Posiadam Stax Lambda Pro, HD600, DT770Pro oraz AKGQ701 i w każdym z wymienionych mam pewne ale.. Najbliżej do mojego ideału brakuje Staxom. Sony R10 to wedłóg wielu najlepsze słuchawki elektrodynamiczne w historii – coś w tym musi być.

  4. dominator8 pisze:

    Zapomniałem dodać, że posiadam też AH5000 w wersji zmodowanej (marks mod). Brakuje odklejenia dźwięku od głowy oraz przesada w ekspozycji basu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy