Brzmienie cd.
Focal Utopia
To od Utopii odsłuch zacząłem, na koniec do nich wróciłem po kolejną serię porównań, dlatego ich opis jest ostatni. Zrazu, w miarę jak słuchałem kolejnych, wydały mi się od pozostałych słabsze, gdyż niewątpliwie odznaczały się pewną wadą. Rewir basowy bardziej zlewał się u nich niż u reszty; stale przywoływany w recenzjach i dyskusjach parametr rozdzielczości basu był w Utopiach najsłabszy. Ale tak działo się dlatego, że całościowy muzyczny obraz był w ich prezentacji najbardziej złożony, dźwięki przez nie podawane odznaczały się najbogatszą oprawą. Zachodziły jedne na drugie i ze sobą dialogowały, ich otaczane łunami wybrzmień poszczególne tony zajmował największe obszary na skalach przestrzeni i czasu. W efekcie zjawiała się muzyka najciekawsza, bo najbardziej żyjąca – najmocniej ożywiająca medium i sama też najbardziej kreatywna. Odnośnie spraw czysto technicznych jako najniższa tonalnie – głęboko schodząca w siebie i otaczana efektownym pogłosem. Ale przede wszystkim efekt analogowej muzykalności osiągająca nie samymi obłościami obrysów i elegancją płynięcia, ale także strzępieniem krawędzi – odrywaniem się od nich muzycznego pyłu i brzmieniowych strzępów. A przy różnych okazjach pisałem, że tak ukazywana muzyka zyskuje wyższy walor od tej rysowanej samą dźwiękową plamą o jednoznacznej krawędzi.
Za wyjątkowo wybitny musiałem na koniec uznać sposób łączenia przez te Utopie sopranów z resztą pasma, jako taki okrywających inne dźwięki srebrnym pyłem i poprzez to sączącym w przekaz nostalgię. Nostalgię nie poprzez jakieś zawodzące podwyższenie tonacji, ale poprzez największą dźwięczność i wielowymiarowość sfery sopranowej, w sposób niezwykle udany dającej przeciwwagę dla też stale obecnego ciemnego, głębokiego basu. By dać na koniec bardzo niecodzienne połączenie masywności z kruchością i dostojeństwa ze skargą – spektakl najwyższej klasy.
Pełność oraz głębokie osadzenie łączyło się plamkami smutku, tak jak w ogromnym drzewie potężny pień i rozpostarte gałęzie łączą się z tysięcznymi szumami liści.
W porównaniu do tej prezentacji pozostałe wydawały się mniejsze, a już z całą pewnością uczuciowo uboższe, choć może to ja preferuję takie smutniejsze nastroje, radośniejsze mając za bardziej przaśne.
Najważniejsza jednak jest suma, a ta pokazała, że Wells Audio Headtrip II może śpiewać różnymi głosami, ale zawsze udanie. Dość ma mocy i klasy dla dowolnie trudnych słuchawek, pozostało pytanie, jak będzie to wyglądać na tle mojej referencji.
Konfrontacja
Przypomnieniowo muszę zaznaczyć, że na stanowiący punkt odniesienia dzielony wzmacniacz recenzenta składały się przedwzmacniacz i końcówka mocy dogłębnie przerobione – ani obecnie, ani kiedyś nie można było kupić tych urządzeń takimi, jakimi tu występowały.
Metodologia porównania była prosta: Headtrip został podpięty do wyjść symetrycznych odtwarzacza, ASL Twin-Head + Croft Polestar1 do niesymetrycznych. Akurat mój odtwarzacz posiada tę zaletę, że nie odmawia pracy przy takim obciążeniu, ani też nie przejawia osłabienia jakościowego odnośnie któregoś z wyjść. Odbiorcami finalnymi sygnału były cztery pary słuchawek, wszystkie potrzebujące bardzo mocnego napędu (odeszły Utopie, doszły Dan Clark Audio EXPANSE), w związku z czym napędzane z końcówki mocy Crofta, a nie wprost z przedwzmacniacza aka słuchawkowego wzmacniacza Twin-Head. Ten Croft to hybryda o mocy circa 25W/8Ω, zatem i tak na papierze słabsza wyraźnie od Headtripa, nominalnie generującego wzmocnienie rzędu 50W/8Ω. (Jednak praktyka pokazywała raczej zbliżoną moc obu.)
Nieważne co z tą mocą, i tak była wystarczająca – ważne różnice brzmieniowe. Nie będę ich już rozbijał na poszczególne słuchawki, bowiem odnośnie każdych były mocno zbliżone. Podobne względem siebie były też oba wzmacniacze, niemniej pewne różnice były – dla poszukującego różnic ucha nawet dosyć wyraźne. Wyszczególnijmy je w punktach:
- Wells Audio Headtrip operował niższą tonalnie średnicą.
- Nie tak mocno akcentował soprany.
- Nie czynił ich też tak złożonymi i dźwięcznymi.
- Jego dźwięki przejawiały natomiast ogólnie głębsze brzmienie.
- Były generalnie ciemniejsze.
- I na ciemniejszych tłach ukazywane.
- Mocniejszy u Headtrip akcent na bas niż na soprany przydawał jego brzmieniom więcej jednoznaczności.
- Poza tym Headtrip miał szerszą scenę.
- Twin-Head z Croftem zaś lepszą holografię, na bazie głębszej i mocniej rozwarstwionej na plany.
- Główny brzmieniowy nacisk szedł u Headtrip na atak i całościową potęgę.
- Twin-Head z Croftem dawały granie bardziej refleksyjne i łatwiej wtrącające w melancholię.
- Bardziej też poetyckie i malarskie – częściej operujące niejednoznacznymi stanami emocjonalnymi i złamanymi kolorami.
- A przede wszystkim bardziej miękkie, mieniące się i delikatne, poprzez zwiększoną dawkę sopranów na średnicy.
- Twin-Head z Croftem bardziej różnicowały co delikatne, co potężne.
- W kontrze do tego Headtrip proponował dźwięk bardziej ofensywny, bardziej motywujący do czynu.
Taka paleta różnic, przy jednocześnie najwyższej klasie obu, powodowała, że przyjemność słuchania tego lub tego urządzenia uzależniona była od muzycznego materiału: Headtrip bardziej nadawał się do rocka i rytmicznej muzyki rozrywkowej, jego lampowy konkurent zyskiwał dość wyraźną przewagę w repertuarze operowym i poezji śpiewanej. Z czego ni krztynę nie wynika, że któryś z nich przejawiał repertuarowe ograniczenia – przy tym poziomie jakościowym było to niemożliwe, a bez tak bezpośrednich porównań w ogóle ta obecność różnic byłaby trudna do wychwycenia.
Biorąc pod uwagę ceny najwyższych modeli słuchawek obecnie produkowanych, inflację, gospodarkę i ogólny trend drożyzny w każdym aspekcie… cena nie jest wcale tak wyśrubowana, jeśli to ma wyciągać praktycznie maks ze wszystkiego. Chętnych jak zwykle nie zabraknie. Wszechświat nie zna pustki. Czytałem gdzieś opinię o D8000 które grały z ich Milo, i podobało się to bardziej całościowo niż Abyss 1266. Headtrip 2 pewnie wyciąga jeszcze więcej z jednych jak i drugich. I z wielu innych.
Topowy wzmacniacz za trzydzieści parę tysięcy. I to tranzystorowy – nie grzeje, nie potrzebuje lepszych lamp. Tylko dla kabli zasilających trochę grymaśny, nie każdy markowy mu pasuje. Ale można dobrać pasujący z nie jakichś piekielnie drogich, czyli wszystko oki.
porównuje od wczoraj na headtripie z daciem R2-r (holo audio spring) k-1000 (obie pary) z raal rs-1b, poprzez tę ich „przejściówkę” TI-1b plus dołączone do zestawu „przejściówki kompensacyjne” (do podpięcia do wejść xlr wzmacniacza) i dla mnie k-1000 są po prostu lepszymi, przyjemniejszymi w odbiorze słuchawkami, o niezgorszych technikaliach.
Moje porównanie odnośnie pierwszej wersji RAAL i ich innej niż obecna przejściówki napędzającej tutaj: https://hifiphilosophy.com/recenzja-raal-sr1a-true-ribbon/3/
Panie Piotrze. Po pańskiej recenzji strasznie wzmógł się mój apetyt na tego Headtripa i umyśliłem sobie odkładać systematycznie pieniądze na Level II.. Na stronie producenta widnieje cena 15 tys. USD, co przekłada się na nasze 60 tysięcy zł. No właśnie, ale jak się to ma do realnej, końcowej ceny? Chyba trzeba jeszcze doliczyć cło, ponad 20%? A jeśli tak, to robi nam się z tego około 80 tysięcy i mina całkiem rzednie… No i za podobną cenę można już kupić Rivierę AIC-10 z polskiej dystrybucji, pewnie nie gorszą od tego Headtripa… na dodatek z mojego miasta. Zaiste, nie wiem co zrobić…