Recenzja: Ultrasone Edition 15

Brzmienie

Z dopasowaniem tej otwartości do systemu S-Logic.

  Czasy takie, iż zaczynać należy od aparatury przenośnej. W końcu te małe jacki na końcach dołączonych kabli jasno coś sugerują. Dając do zrozumienia, że i w domu, i poza nim DAP będzie głównym towarzyszem. Zapewne tak się dzieje w przypadku twórców słuchawek i tym się oni kierowali, ale dlaczego ani w komplecie, ani nawet ofercie Ultrasona, nie ma porządnego kabla symetrycznego z końcówką mały jack 2,5 mm, tego – dalibóg – nie odgadnę. Naprawdę dziwne, gdyż o ile w przypadku wzmacniaczy stacjonarnych różnice symetryczny-niesymetryczny przeważnie tyczą transferu i w warstwie brzmienia są niewielkie (tak więc nie stanowi reguły zasada, że symetryczność musi pomóc), o tyle w przypadku plejerów przenośnych, gdzie najczęściej łączy się symetryczność z istotnym  przyrostem mocy, zwykle pomaga jakości znacznie, niejednokrotnie zasadniczo. Czy tak się dzieje także w przypadku słuchawek Ultrasone Edition 15, nie dane było mi sprawdzić.  Ostatecznie mógłbym poprosić którąś z manufaktur kablowych o wykonanie odpowiedniego przewodu, ale z jakiej, pytam się, racji? Nie daje takiego producent, ja go nie będę wyręczał. Dufny widać jest w swą pozycję rynkową, pewny zbywalności produktów (inaczej niż na przykład oBravo). A że symetria by się przydała, to od razu rzucił na stół odtwarzacz Astell & Kern AK380. W symetrycznym układzie ma bowiem właśnie więcej mocy, a tej dla Edition 15 trochę mu brakowało. Zaskoczeni? Sam byłem zaskoczony. Toż bycze i z miechowymi przetwornikami o małej skuteczności HEDDphone grały z tym AK bez problemu, a zwyczajne, nisko oporne, i na dodatek wydające się być dla takich plejerków stworzone E15 w przypadku nagrań z niską natywną głośnością (najczęstszą przecież w przypadku muzyki klasycznej) miały problemy z pełnym rozwinięciem skrzydeł nawet dla maksymalnego ustawienia. No tak, tylko że HEDDphone grały via symetryczny przewód Tonalium z przejściówką 4-pin na 2,5 mm od oBravo, bo taki zestaw miałem. Czy analogiczny by wystarczył do grania pełną parą przez Edition 15, tego nie jestem całkiem pewny, ale prawie na pewno tak.

W tej sytuacji pozostawało nie oglądać się na ograniczenia i skupić na nagraniach głośnych. Z tymi nie było już problemu, pary nie brakowało. Tym bardziej, że słuchawki nie gubiły się przy wysokich poziomach – nie gubiły zupełnie. Albowiem jeśli coś wysuwać na plan pierwszy pośród ich zalet, tym czymś będzie precyzja. Wyjątkowo starannie separują dźwięki i każdy opowiadają dokładnie – z techniczną rzetelnością posuniętą aż tak daleko, że trochę brak im spontaniczności. Aż zaczyna to przypominać rysunek na papierze milimetrowym, a nie żywą, naturalną muzykę z jej porywami, nakładaniem się dźwięków, wirem. Dźwięków u E15 samych trochę aż za sterylnych, choć nieźle wyważonych między gładkością a chropawością. Ani przesadnie gładkich, ani przesadnie drapiących, ani tym bardziej nie ostrych, czy choćby tylko ostrawych. Od strony uciekania przed ostrością i zbytnim wygładzaniem są E15 dobrze zabezpieczone, natomiast nieco gorzej wypada u nich ekspresja. Atak, żywość, muzyczny wir, zapamiętanie – to wszystko nieco powściągnięte, oddane za uporządkowanie. Które naprawdę jest świetne, że nawet najskomplikowańsze układy brzmieniowe nie są w stanie zbić E15 z tropu. Arabeski dowolnej komplikacji układają się bez zarzutu, brakuje natomiast nieco błysku, naturalnie postrzępionych krawędzi, stuprocentowej otwartości i wejścia w pełne interakcje. Brzmią odrobinę sztucznie, wydają się „zrobione”. Nie ma tam pełni życia, całej w razie potrzeby agresji, innych emocjonalnych skrajności. Nie ma też pełnej bezpośredniości – przynajmniej z AK380 jej nie było. Dla porównania sięgnąłem po Ultrasone Tribute 7, które z kolei prezentować się mogły jedynie w konfiguracji symetrycznej, jako że kabel symetryczny (Tonalium) mają zainstalowany na stałe. Nie było wątpliwości – ich prezentacja okazała się lepsza: dynamiczniejsza, bardziej otwarta, bezpośrednia i spontaniczna. Także bardziej wilgotna oraz z efektowniejszym światłocieniem – ogólnie biorąc bliższa muzyce prawdziwej i high-endowej w elitarnym jej sensie. Jak grałyby z takim kablem E15, tego rzecz jasna nie wiem; mogłem natomiast sprawdzić brzmienie HEDDphone z ich oryginalnym przewodem, który tak samo nie jest symetryczny. Wydajność głośnościowa w takim układzie okazała się dość podobna (nieco niższa), brzmieniowo natomiast górowały. Oferowały dźwięk o walorach analogicznych do Tribute 7, lecz subtelniejszy, z mniejszym basowym i pogłosowym akcentem, bardziej trójwymiarowy (też w sensie holografii), wraz z tym też mocniej osadzony w perspektywie i ogólnie prawdziwszy. Jak dla mnie – z trzech najlepszy.

Pokrój identyczny jak u modeli poprzednich.

Wracając do recenzowanych. Sprawa nie jest jednak tak prosta, bo zrelatywizowana też do nagrań. Im one były słabsze, tym E15 wypadały słabiej. Jednak przy maksymalnej jakości plików zgranych z formatu K2 sytuacja się wyrównywała i nowe, otwarte Ultrasone niemalże dościgały HEDDphone. Plan pierwszy podawały przy tym nieco dalszy i holografię oraz trójwymiarowość słabszą, a także trochę suchszy i mniej nasycony barwami dźwięk (co było ich najsłabszą stroną), niemniej w pełni otwarty i prawie równie bezpośredni. Niewątpliwie wybrałbym HEDDphone, to bez chwili wahania, niemniej klasę Ultrasone Edition 15 też trzeba uznać. I mieć w pamięci, że tak samo jak Tribute 7 z lepszym kablem zagrają dużo lepiej. Zwłaszcza gdyby to przekaz nawilżyło, dorzuciło substancjalności i nasyciło pigmentami barwy oraz uczyniło brzmienie jeszcze bardziej otwartym – a tak by się niewątpliwie stało. Poza tym Edition 15 są od HEDDphone dużo, dużo wygodniejsze, a to nie jakaś błahostka.

Że przejście na kabel wyższej jakości i przy okazji symetryczny dużo na pewno by zmieniło, to ukazała próba z użyciem odtwarzacza KANN Cube, który na niedostatki mocy jest całkowicie uodporniony, nie cierpiąc na nie w żadnych warunkach. Różnice jakości dźwięku pomiędzy nim a AK380 były niemalże żadne, co w sytuacji lepszego i symetrycznego okablowania się nigdy nie zdarza.

Przejdźmy do aparatury stacjonarnej na bazie toru komputer-przetwornik-słuchawkowy wzmacniacz. Na początek krótka relacja o porównaniach odnośnie wzmacniacza lampowego. Nie dlatego, że od niego zacząłem, i nie dlatego, że do Edition 15 pasował najlepiej. O pasowaniu za momencik, wcześniej o samym brzmieniu. Sytuacja zdiagnozowana z DAP-ami dokładnie się powtórzyła: Tribute 7, mające lepszy kabel (jego symetryczność obecnie bez znaczenia, wzmacniacz niesymetryczny, jednakże lepszość nie) ponownie okazały się bardziej interesujące. Na ich tle Edition 15 grały bardziej stłumionym, suchszym, trochę nosowym, ogólnie mniej bezpośrednim i efektownym dźwiękiem. Trochę jakby spod koca, wyraźnie mniej porywająco. Bardzo podobnie wypadło porównanie do HEDDphone, z tym że dwupoziomowo, ponieważ te próbowałem z ich własnym kablem i Tonalium. Różnice pomiędzy kablami też wyraźne, lepszy Tonalium o jeszcze jeden skok oddalał je ku górze. Poza tym nic nowego, różnice znane z DAP-ów nie zmieniły się ani trochę.

Miało być o pasowaniu, a w ramach tego już zdążyłem napisać, że wzmacniacz lampowy, przynajmniej ten użyty jako pierwszy (zaraz użyty będzie inny) nie okazał się optymalny. Nie okazał się nim też używany naprzemiennie tranzystorowy Phasemation, którego zwykle do weryfikacji brzmień tranzystorowych wzmacniaczy słuchawkowych używam. Też nie był brzmieniowo wespół z Edition 15 wystarczająco barwny, otwarty i bezpośredni. Co mnie dość rozzłościło, bo przecież bardzo podobne Ultrasone Edition 5 Limited bardzo kiedyś chwaliłem – w wielu lokalizacjach ich próbowałem, wszędzie spisywały się świetnie. Podumawszy przez chwilę nad zaskakującą tą sytuacją, przypomniałem sobie o leżącym w magazynie, prawie już zapomnianym tranzystorowym Divaldi, opisywanym dawno temu, obecnie produkowanym w wersji poprawionej, mającej wyosobniony wysokiej klasy zasilacz. (I takim dysponowałem.) Ten wzmacniacz posiada zaskakującą cechę – do niektórych słuchawek pasuje szczególnie dobrze. Takimi okazały się kiedyś Final Sonorous VI, z którymi zresztą był prezentowany lata temu na AVS. Postawiłem tego Divaldi na miejscu Phasemation, nie tyle licząc na dobry efekt, co bardziej z obowiązku, a także z ciekawości. Można to przypisywać intuicji, ale sam w to raczej nie wierzę: intuicję mam słabą, przeważnie mnie zawodzi. Dużo częściej przynosi korzyść analityczne rozumowanie, ale akurat w tym wypadku nie było żadnej analizy, bo niby, psia krew –  jaka? Jedynie podejrzenie, niczym właściwie nie poparte, że ten zaskakująco dobrze potrafiący pasować wzmacniacz może i tym razem akurat? Poza tym bez obawy błędu – Divaldi to świetny wzmacniacz, pasujący do każdych słuchawek. Prócz tego do niektórych pasuje właśnie wyjątkowo…

 

 

 

 

Rozwlokły się te wstępne podchody i już z pewnością się domyślacie, że do Ultrasone Edition 15 też pasował szczególnie. Faktycznie – nie wiem dlaczego, nie wiem jak, ale okazał się najlepszy. Prześcignął obie dużo droższe i pokaźniejsze konstrukcje – tranzystorową i lampową – zdejmując  z najnowszego popisu Ultrasona odium braku bezpośredniości, niedostatecznej otwartości i nie dość wilgotnego brzmienia. Wszystkie te niedostatki, jak za dotykiem czarodziejskiej różdżki prysły, przeistaczając się w brzmienie bardzo podobne do proponowanych przez Tribute 7 i HEDDphone. Wilgotne, gęste i zmysłowe, także ciemniejsze niż poprzednio i bardziej melodyjne, stanowiło całkowicie równorzędną alternatywę, można zawołać– nareszcie! Takich wzmacniaczy musi być więcej, jako że inne redakcje posiadają wyłącznie takie; w innych recenzjach cały czas te Edition 15 niemalże bez opamiętania chwalą. I tylko szkoda, że nie wymieniają nazw tych wzmacniaczy, ale najwyższa szkoła recenzowania opiera się na wglądzie istotowym bez mieszania do tego aparatury (szczególnie periodyki papierowe nie raczą nam swojej przytaczać). Mniejsza z tym, w każdym razie Divaldi akurat świetnie pasował, zupełnie jakby był własnością redakcji papierowej. Dobitnie udowodnił, że da się z tych Edition 15 wyciskać brzmienia najwyższej klasy bez uciekania się do zmiany kabla. Która to zmiana, skądinąd, też by bardzo pomogła, brak co do tego wątpliwości. Porównywanie oryginalnego kabla HEDDphone (który nawiasem jest znacznie lepszy niż oryginalny Edition 15) do Tonalium jasno stawiało sprawę.

To wszystko jednak perypetie techniczne, a najważniejsza wiadomość taka, że są te Edition 15 w porządku, trzeba jedynie poszukać pasującego wzmacniacza. Dobrze będzie też sięgnąć przy okazji po lepszy kabel, a wówczas ich wysoka cena pogodzi się z jakością, wyglądem i wygodą – nie odczujemy rozziewu. Oczywiście obecne ceny słuchawek tak w ogóle, to jest osobna kwestia, ale tu nie będziemy jej miętosić.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

2 komentarzy w “Recenzja: Ultrasone Edition 15

  1. Sławek pisze:

    Żadnych Ultrasone chyba nie słyszałem, no może na AVS, ale nie zakodowały mi się w pamięci. Ale może nie na temat, ale skoro Pan wspomniał DiValdiego…
    Otóż miałem okazję krótko dwukrotnie słuchać go w roli wzmacniacza słuchawkowego (źródłem był CD Pioneer). Duża klasa, ale najdziwniejsze to, że uciągnął on moje HiFiMan HE-6… Ma niecały wat, 3,5 wata w impulsie…
    To przy okazji odbioru kabla Tonalium od Konstruktora.
    Ten Tonalium gra już z miesiąc i jest rewelacyjny, a zwłaszcza w zestawieniu z winylem wspomaganym lampowym preampem gramofonowym.
    Pozdrawiam

    1. Piotr Ryka pisze:

      Pożyczyłem swojego Tonalium do HEDDphone i Meze Empyrean – bardzo się źle bez niego czuję.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy