Recenzja: Ultrasone Edition 15

Wygląd, technika i wygoda

Duże pudło od razu nam przedstawia swoją nieskromną zawartość.

   Słuchawki dostajemy przyobleczone tekturową obwolutą z dużym ich wizerunkiem opatrzonym tytułem: „E·D·I·T·I·O·N·15”.  Po ściągnięciu tektury będziemy mieli do czynienia ze skórą obszytym neseserem zapinanym na magnetyczny zatrzask, wewnątrz którego same słuchawki, do ich czyszcząca miękka ściereczka i dwa komplety okablowania. Kable – oba z cienkiego splotu dwóch srebrzystych (każdy podwójny) przewodów – mają więc nie dwie, a cztery żyły, z beztlenowej i posrebrzanej miedzi. Dzięki tej żył ilości i odpowiednik stykom przy muszlach od szwajcarskiego Lemo są wg producenta gotowe do pracy w trybie symetrycznym, tyle że oba zakończono jackami 3,5 mm, które, jak powszechnie wiadomo, do połączeń symetrycznych nie służą. Jeden mierzy 3,5 metra, więc z założenia jest stacjonarny i opatrzony wtykiem gwintowanym, przystosowanym do nakręcania przejściówki na duży jack; drugi skierowano do sprzętu przenośnego – mierzy 1,2 metra, jego wtyk nie ma gwintu. Kto w takim razie zapała niepohamowaną żądzą symetrii, żądając spacerowej bądź stacjonarnej, zmuszony będzie nabyć któryś z oferowanych oddzielnie kabli symetrycznych, już takich od A do Z, wchodząc w posiadanie droższego (€239) bądź tańszego (€169) z 4-pinem na końcu, albo o tandetę się ocierającego dla sprzętu przenośnego z wtykiem kątowym 2,5 mm (za €39,95). Podsumowując kablologię dodać jeszcze należy, iż przy tej cenie słuchawkowego setu trudno nie nazwać tego zdzierstwem. I może jeszcze dodam, iż takie same, albo bardzo podobne kable dołączane do Tribute 7 okazały się mocno średnie – skąpiące wypełnienia, melodyjności podobnie.

Weźmy do ręki te pozbawione symetrycznego okablowania w sprzedażowym zestawie słuchawki. Od razu czuć, że są lekkie – ważą 335 gramów. Mniej zatem od Tribute 7 (396 g), jednakże więcej od Edition 5 (280 g). Tak czy owak są stosunkowo lekkie, zwłaszcza w relacji do wielkości. Muszle mają bowiem obszerne, rozmiarem oraz uformowaniem identyczne tym z poprzednich flagowców – a więc podłużne, dostosowane do kształtu ucha, swobodnie i wygodnie każde uszy mieszczące. Zewnętrzne pokrycie to aluminiowe maskownice perforowane ponad tysiącem dziurek, wewnętrzne – mięciutka tkanina osłonowa nad przetwornikiem głęboko na dnie studni padów. Które są dystansowe i dodatkowo pogłębiane metalowymi opaskami; zamocowane magnetycznie (tak więc ich zdjęcie to moment), obszyte wyjątkowo miękką skórką koloru jasny brąz.  Dystans membrana-ucho jest w tym wypadku większy niż ma to miejsce zazwyczaj, co ma poprawiać akustykę tworzoną przez chlubę firmy – system akustyczny S-Logic. Ten odpowiada za naturalne rozpraszanie dźwięku nad małżowiną uszną; współistniejący z nim system ULE za prozdrowotne zmniejszanie akustycznego ciśnienia. Dzięki ich stosowaniu dostajemy od Ultrasone efekt podobny do mieszania kanałów bez faktycznego ich mieszania oraz możność bardzo głośnego słuchania bez obaw o uszkodzenie słuchu.

W komplecie nie ma kabli z symetrycznymi końcówkami, mimo iż same przewody są do nich przystosowane.

Różnice między Edition 5 a 15 nie kończą się na lekkim cofnięciu przetworników i perforacji wierzchnich pokryw (skądinąd bardzo zmyślnej, dokładnie dostosowanej do współpracy z S-Logic). Jest też różnica kolejna, o której dowiadujemy się analizując techniczne dane. Edition 5 miały membrany napylane tytanem, Edition 15 mają tytanową tylko kopułkę, resztę membran pokrytą złotem. Średnica tam i tu to ø40 mm, ale kombinowanie przy nowszych przetwornikach zaowocowało przyrostem pasma na odcinku górnym o równe 2 kHz (do łącznego zakresu 5 Hz – 48 kHz). Urosła też impedancja (z 32 do 40 Ω), magnesy pozostały neodymowe. Ostał się też identyczny pałąk z metalu obłożonego otuliną i obszytego skórą. Pozostała w tej sytuacji ta sama regulacja na bazie ząbkowanych podłużnic i lekko skrętnych muszli. (Mała swoboda ich obrotu zupełnie nie przeszkadza, zadany kształt bez regulacji dopasowuje się do głowy.)

Całość oferuje dużą wygodę i prezentuje się ekskluzywnie, choć nie tak nadzwyczajnie, jak w przypadku Edition 5 i Jubilee, wykończonych szlachetnym drzewem. Połączenie jasnego brązu elementów skórzanych z jedwabiście połyskującym srebrem metalowych może być zestawieniem kontestowanym, jako nie całkiem pasujące, ale współczesne wzornictwo łamie dawne kanony kolorystyczne, kojarząc barwy wbrew regułom klasycznej palety malarskiej. Nie będę się z nim spierał – mnie się to podobało mało, ale po założeniu i tak znika, a dysonans jest średni.

W dokładne działanie przetwornika nie będę raz kolejny wnikał, o technologii S-Logic i dwóch jej rozwojowych wersjach pisałem wielokrotnie, wystarczy zatem zajrzeć do dawniejszych recenzji. Dość powiedzieć, że przestrzeń ma być naturalniejsza niż u każdych jednych słuchawek za wyjątkiem sześcioprzetwornikowych Crosszone, które kanały mieszają faktycznie, a także AKG K1000, Mysphere oraz RAAL, które są binauralne dzięki nie przyleganiu do głowy i ruchomości przetworników.

Pierwsze od Ultrasona luksusowe słuchawki otwarte.

Na koniec sprawa ceny. Słuchawki startowały od jedenastu tysięcy, szybko skoczyły na trzynaście. W tej samej cenie jest oferowana ich wariacja zamknięta, którą mam i zaraz też wejdzie na tapetę. Odnośnie obu pocieszającym jest, iż pod dekadach wzrostu nareszcie doczekaliśmy się spadku ceny flagowych, lecz w międzyczasie ceny słuchawek luksusowych bardzo poszybowały i to trzynaście tysięcy jest jeszcze jednym tego wyrazistym przykładem.

 

 

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

2 komentarzy w “Recenzja: Ultrasone Edition 15

  1. Sławek pisze:

    Żadnych Ultrasone chyba nie słyszałem, no może na AVS, ale nie zakodowały mi się w pamięci. Ale może nie na temat, ale skoro Pan wspomniał DiValdiego…
    Otóż miałem okazję krótko dwukrotnie słuchać go w roli wzmacniacza słuchawkowego (źródłem był CD Pioneer). Duża klasa, ale najdziwniejsze to, że uciągnął on moje HiFiMan HE-6… Ma niecały wat, 3,5 wata w impulsie…
    To przy okazji odbioru kabla Tonalium od Konstruktora.
    Ten Tonalium gra już z miesiąc i jest rewelacyjny, a zwłaszcza w zestawieniu z winylem wspomaganym lampowym preampem gramofonowym.
    Pozdrawiam

    1. Piotr Ryka pisze:

      Pożyczyłem swojego Tonalium do HEDDphone i Meze Empyrean – bardzo się źle bez niego czuję.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy