Recenzja: Tellurium Q Silver II (głośnikowy)

Brzmienie

Karbowane rurki siedzą w zaciskach szczególnie pewnie.

   Przejdźmy nareszcie do brzmienia. W moim przynajmniej przypadku budżetowy kabel Tellurium zagrał przyjemnie od pierwszych sekund. Wyraziłbym nawet opinię, że to wówczas wypadł najlepiej, a głębsze analizy wrażenie to nieco stonowały. Stan ten możemy złożyć na karb choroby zawodowej – chroniczne i mimowolne odwoływanie do zasłyszanych z najdroższą aparaturą optimów, którym przewód za dwa tysiące, grający z głośnikami za dziesięć, nie jest w stanie dorównać. Ale i tak grało przyjemnie i nie bez fascynacji. Bowiem w moim przynajmniej odbiorze i z tą a nie inną aparaturą na plan pierwszy, jako największy atut, wcale nie wysunęła się ekspozycja szczegółów.

Owszem, nie można mieć do niej zastrzeżeń: system z udziałem Tellurium Q Silver II nie tylko szczegóły eksponował, ale też operował czystym medium i przede wszystkim wyraźnym konturem. Wyraźnym, ale zarazem nie za ostrym, nie narzucającym się zbytnio. Żadna z trzech cech składających się na ostrość obrazu – czystość medium, wyraźność obrysów i czytelność szczegółów – nie miała charakteru narzucania, czegoś na dłuższą metę męczącego. Co nie znaczy, że nie były wystarczające – wszystkie dobitnie się zaznaczały. Lecz jednocześnie tonowane były przez czynniki pracujące na rzecz drugiej grupy cech decydujących o dobrym brzmieniu – na rzecz szeroko rozumianej muzykalności. Gdyż dźwięk jednocześnie był wyczuwalnie ciepły i w stopniu niemałym melodyjny. Więc wcale nie powstawało wrażenie, że to szczegóły są zaakcentowane, a reszta zostawiona na pastwę losu; jakości toru i nagrania. Mimo że srebrny i przez producenta w ten a nie inny sposób rekomendowany, oferował Tellurium Q Silver II całkiem niezgorszą muzykalność na bazie kilku argumentów o dobrej wyczuwalności, bynajmniej nie słabszej niż wyraźność.

Bo generalnie ciemne tła, a nawet ogólne przyciemnienie, pozwalające zaistnieć tajemniczości i dorzucać uroku. W ogóle cała sfera możliwa do opisania jako „cień-światło”, realizowana bardzo poprawnie, bo nie tylko w tej ciepłej atmosferze pozbawiona obcości, ale też przy dobrej wyrazistości konturów te ciemne tła i na nich dźwięki omiatane światłem o dobrze dobranej, idącej w stronę neutralności temperaturze. Żadnej więc zimnej jaskrawości (a przecież srebro tak potrafi); przeciwnie – miła dla oczu plastyczność obrazu, potrafiącego łączyć wyraźność obrysów z miękkością trójwymiarowych kształtów i tajemniczość nastroju z dobrym wszystkiego widzeniem. Więc żadnych piwnicznych mroków, kłucia ledowym światłem i atakowania szczegółami, tylko ogólnie miły nastrój, od razu ujmujący. A pośród tego cecha najważniejsza – wcale nie ta anonsowana szczegółowość, a przede wszystkim holografia.

Więc wtyki dobrze siedzą, a kabel łatwo się zgina.

Ja wiem, że to odtwarzacz Ayona stał przede wszystkim za nią, pospołu z lampami 350B w przedwzmacniaczu; bo pod jej względem on wybitny i jej w głównej mierze służy to przerabianie PCM w DSD, a niedostępne już niestety lampy 350B też dla niej pięknie pracują. Ale patrząc od strony recenzowanego trzeba jeszcze umieć tego piękna nie zepsuć, a Tellurium Q Silver II nie tylko że nie psuł, ale jeszcze dobitnie pokazywał, a nawet podkreślał.

Dźwięk, jak to przy dobrych monitorach (do których Reference 3A niewątpliwie się zaliczają) rozpościerał się panoramą na wielu planach za głośnikami, z tym, że tych planów było więcej niż ma to miejsce zazwyczaj i lepiej jeden od drugiego odgraniczony. Co łatwo się dawało wychwycić przy dobrze znanych nagraniach, kiedy zjawiały się nowe. (Nowe plany a nie nagrania.) Gdy rzeczy, do których się przywykło, że są ze sobą złączone, nagle się okazywały separować – każda w odmiennej odległości. I to w sposób wyraźny, że samo się narzucało, a nie po jakichś analizach czy uważniejszym wsłuchiwaniu. „O kurczę!” – wybrzmiewało w głowie raz po raz, ilekroć te dawniejsze zlepki naraz się rozdzielały. Że aż się parę razy roześmiałem i kręciłem z niedowierzaniem głową, mogąc doznawać rzeczy nowych podczas słuchania dobrze znanych.

 Obok tej holografii i obok wyraźności był jeszcze trzeci atut, mianowicie bogactwo tekstur. A ściślej biorąc przede wszystkim tak lubiany przeze mnie „meszek”, który możemy zaliczyć do tego czegoś, co producent obiecał i co nazwał „extension”. Wprawdzie owa extension nie pokazywała się w dużej skali, jako jakaś szczególna aura, jakieś brzmieniowe obłoki, niemniej dźwięki nie były też niczym kukły rozstawione na scenie i przede wszystkim miały bogactwo faktur, ich bardziej żywą postać. Nasrebrzanie powietrza sopranem oraz muzyka na kształt chmury – te zjawiska były raczej nieznaczne, nie przykuwające uwagi, natomiast  tekstury naturalistyczne, takie właśnie  „extension”.

I też trzeba podkreślić dźwięczność. Przy wyczuwalnie ciepłej nucie, przyjemnym oświetleniu i czarnych tłach za dźwiękami, a także tych teksturach bogatszych niż przeciętne, zjawiała się także ona – i to nie w oderwaniu. Bo grać może sobie dźwięcznie, ale zarazem płasko, kanciasto, a tutaj grało trójwymiarowo i dźwięk ładnie się perlił. Perlił, a więc opalizował i połyskiwał tym naturalnym światłem, a dźwięki się toczyły niczym rozsypane perełki. A żeby się toczyć mogły, musiały być krąglutkie, więc nie jak rozsypane gwoździe, które tylko się szczerzą. Niemało więc z tego razem płynęło satysfakcji, zwłaszcza że ta szczegółowość nie jakaś samoistna, tylko śmiało można powiedzieć – dobrze wkomponowana. I wcale nie wysilona, jakaś narzucająca.

Na zdjęciu nie ma zwór, a te były od Oyaide. (Niewiele tańsze niż kabel.)

Z lampowym wzmocnieniem przy dobrym źródle zdecydowanie włożona w muzykę, jako złożona wyraźność formy. Więc kiedy to pozbierać, to mógłby ktoś pomyśleć, że lepszego kabla już nie ma; i może jeśli nawet pod jakimś względem trochę, to to już zbytek łaski i lepszego nie trzeba. Niestety, to nieprawda. Zacząłem od pozytywów, tak sam recenzowany dyktował. Odebrałem go pozytywnie, czerpiąc wyraźną satysfakcję z taniości i jakości. Tego się  dobrze słuchało i dobrze słuchało też wcześniej, gdy kabel się wygrzewał ze wzmacniaczem Lebena oraz małymi Amphionami. Też grało wówczas ciepło i też melodyjnie, a nie z jakąś drobiazgową ostrością stającą ością w gardle. Szczególnie że ten Leben, to był ten poprawiony. Niemniej nie popadajmy w przesadę i nie stwarzajmy wrażenia, że kabel jest genialny i lepsze są zbyteczne.

Ma niewątpliwe zalety, a nawet garść ich sporą, niemniej ma także braki i tych także jest trochę. Od razu usłyszałem, że gra to bardziej skrajami, czyli rozwartym pasmem, przy czym oba te skraje bardziej operowały walorem przestrzennym aniżeli wypełniającą treścią. Soprany były delikatne, młodzieńcze, nawet kruche, chociaż na szczęście trójwymiarowe i ładnie oświetlane; a bas ciemny, nisko schodzący i także trójwymiarowy, lecz niewątpliwie względem droższych zubożony o czynnik masy. Tej masy Silver II (nawet po tej poprawce) daje akurat tyle, by się nie odnosiło wrażenia, że jej zdecydowanie brakuje. Ale kiedy uważniej się wsłuchać, ubytek jest oczywisty – ta forma ma ładne kształty oraz ładny koloryt, natomiast gdy potrzeba, by stała się treściwa, wówczas zjawia się problem. Bo nie gra chudo, ale też nie masywnie, co zresztą było obiecane.

Kabel miał być dla kochających szczegóły, a chociaż tak go nie odebrałem, to niewątpliwie dla nich jest. Nic niemalże nie ginie (aczkolwiek są szczegółowsi), wszystko wyraźnie się rysuje; i jeszcze ta melodyka. A także nastrój światłocienia zmieszany z przyjemnym ciepłem, że ta muzyka w sporym stopniu ożywa i w niemałym jest autentyczna. Jednakże mocnej treści za bogatą harmonią nie ma i kiedy fortepian czy cała orkiestra pragną słuchacza uderzyć, ten cios nie będzie wagi ciężkiej. Najwyżej lekkośredniej, że uderzony poczuje, ale go nie zamroczy. I można też dostać serią, bo te dźwięki są szybkie, jednakże nie masywne, nie treściwe, nie gęste. I także nie mające szczególnego czaru, owej addycji piękna. Soprany, i ogólnie wokal, nie epatują słodyczą; dźwięk się nie zgęszcza i nie poraża zmysłową cielesnością. Jest ładny i bogaty, i przede wszystkim z holografią. Przyjemnie się go słucha, nie ma wad zasadniczych. Srebro w tym Silver II nie przeobraża się w rozbitą szklankę, nie zionie chłodem stycznia i nie porazi jaskrawym światłem. Lekkie ciepło, kształt zgrabny i włożony w przestrzeń naprawdę ciekawą, a także szybkość, dynamika i przede wszystkim holografia z muzykalnością. Natomiast magia obecności, porażająca potęga brzmienia i gęste zwały basu z autentycznymi sopranami zostają poza zasięgiem.

I jeszcze panorama.

Po stronie pozytywów jest też brak sybilacji i dobre operowanie pogłosem, a przede wszystkim to, że forma złożonością i elegancją potrafi słuchacza zaskoczyć. Po stronie neutralnej lokuje się długość wybrzmień. Dźwięki nie są skracane, tak tego się nie odczuwa, jednak też nie wybrzmiewają do końca, że z tego w duszy „ach!”. Nie będzie więc zaśpiewu; czar się zjawia, jednak umiarkowany. Ratuje sprawę żywa przestrzeń, która naprawdę jest żywa. I to jeszcze przede wszystkim, że zagarnia słuchacza w siebie, a nie zostawia poza. Więc nie dzieje się tak, jakby słuchało się radia – że cała muzyka tam, a my jesteśmy tu. Nie dzieje się nawet tak, jak w zwykłej stereofonii, że tylko pozór przestrzeni. Przestrzeń jest autentyczna i holografią wybitna, a tylko same dźwięki nie na tyle treściwe i aż tak dobrze zrobione, by nas potęgą przytłoczyć i ciała wykonawców przeobrazić w żywe istoty. Ogólnie więc gra dobrze i generalnie przyjemnie, ale da się o wiele lepiej i za to przychodzi płacić.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

4 komentarzy w “Recenzja: Tellurium Q Silver II (głośnikowy)

    1. Marecki pisze:

      Myśleć, że dyletantów nie brakuje.
      Zresztą, co może obiektywnego powiedzieć gostek, który zajmuje się hejtem?!

      Jeżeli dorosły facet zakłada stronę poświęconą negowaniem hi-endu i hejtowaniem przy tym ludzi, to może świadczyć o jakiejś traumie z dzieciństwa – może tata zamiast cieszyć pociechę zabawkami, to cieszył się drogimi kablami – audio-zabawkami, i…
      Zemsta trwa.

      1. Paweł pisze:

        Może nie słyszy różnicy (przygłuchy lub ma sprzęt mocno budżetowy na radiomagnetofon „ZRK Kasprzak” więc zemsta na tych co słyszą lub ich stać na takie zabawki.

        Przy okazji Wesołych i Spokojnych Świąt oraz „odsłuchów” kolęd na swoim sprzęcie 😉

        1. Marecki pisze:

          Możliwości są różne.
          I poprzeczne i podłużne 😉

          Zdrowych, Wesołych! 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy