Recenzja: Tellurium Q Silver II (głośnikowy)

   Rachunek dla tytułowego kabla jest prosty: 2,0 m kosztuje 2000 PLN, 2,5 m – 2500 PLN – itd. Krótko mówiąc tysiąc za metr. Relatywnie więc bardzo tanio, bo już mój Sulek 6×9 chce za siebie cztery razy tyle, a dla najdroższego na świecie (chyba) Siltech Royal Triple Crown metrowy równoważnik w złotówkach wynosi 86 000 PLN. (Słownie: osiemdziesiąt sześć tysięcy złotych za dwa razy po metr kabla, jako że głośnikowe i interkonekty to kable podwójne.) Taką przynajmniej cenę wystawia jeden z nielicznych dystrybutorów nie chowających się za tradycyjnym unikiem „zadzwoń” – hiszpański Werner. Stosunkowa taniość nie znaczy jednak, że może być ten srebrny Tellurium Q II byle jaki, bo przecież świetnie wypadły w teście Harmonix CS-120 Improved Version kazał płacić za metr siebie jedynie 1345 zł, czyli niewiele więcej. Co by jednak nie mówić i czym by temu testowanemu humoru nie psuć – jest tani. Pytaniem pozostaje: na ile przy tym dobry? Nim jednak o tym, zapoznajmy się z notą producenta.

Ten powiada, że Tellurium Q Silver II Speaker Cable nie należy do takich w przeciętnym sensie znormalizowanych, czyli nie jest jak najbardziej wyważony, a co za tym idzie niekoniecznie dla wszystkich, a tych, którzy szczególnie szczegóły lubią. Im służyć będzie najlepiej, bo tychże wyłapie najwięcej i jeszcze pod nos podsunie, aby mieli radochę; natomiast nie będzie niczego podbarwiał, koloryzował, dopełniał i dopieszczał, czyli wyczarowywał muzyki z niczego. Reszta w jego wydaniu ma zostać neutralna – taka jak w torze i nagraniu – a jedynie szczegóły bardziej niż przeciętnie wyeksponuje oraz także to coś, co określa się mianem „extension”.

To określenie można różnie rozumieć, ale należy chyba w ten sposób, że będzie ów srebrny Tellurium produkował coś takiego, co czasem określam jako dźwiękową chmurę albo aurę. Nasrebrzał przekaz oraz roznosił dźwięki jak najbardziej na przestrzeń, dzięki czemu się  będą srebrzyły w ten sam sposób, w jaki czasami światło nasrebrza powietrze. Nie zrobi tego tak dobrze, jak topowy swojego producenta Silver Diamond, ale na tyle dobrze, by otrzymać nagrody. A te już Silver II dostał. Ale najpierw dostawał Silver I, wobec czego zachodzi pytanie: co skłoniło firmę Tellurium do nowszej jego wersji i czym ona się różni?

Skłonności tego rodzaju zawsze można złożyć na karb dążenia, by był ruch w interesie, lecz w tym wypadku nie do końca, gdyż Tellurium tłumaczy sprawę klasycznym vox populi, który jest jak wiadomo vox Dei. Użytkownicy kabel Tellurium Silver przyjęli z entuzjazmem i świetnie się sprzedawał, niemniej proszono, aby poprawić czynnik masy; czyli to tradycyjne „wypełnienie”. Producent wziął sobie rzecz do serca, nad kablem popracował, i teraz ponoć satysfakcja pełna, wszakże odnośnie technicznego tego zaplecza, to nic się nie dowiemy. Musimy rzecz potraktować jako filozoficzną czarną skrzynkę (zupełnie różną do lotniczej), że mianowicie wnętrze nas nie obchodzi, obchodzi sam rezultat. Coś wchodzi, coś wychodzi, a nam chodzi wyłącznie o to, żeby to coś, co wychodzi, jak najbardziej nam pasowało. Jakim sposobem – nie jest ważne; ważna jedynie cena, wygoda i przede wszystkim dźwięk. Gra dobrze? Cena pasuje? To kupujemy i nie pytamy. Srebrne to jest, poprawione, niedrogie – a o resztę nie pytaj.

Zostaje więc jedynie test czarnej skrzynki w odniesieniu do dźwięku, ale najpierw przypomnę cośkolwiek o Tellurium Q.

Tellurium to pierwiastek chemiczny będący półmetalem, a także przyrząd modelujący ruch Ziemi i Księżyca na orbicie wokółsłonecznej. Natomiast firma Tellurium Q Ltd jest angielska i stosunkowo młoda, a swe powstanie opisuje jako efekt spotkania predyspozycji naukowych, marketingowych i studyjnych, sprzężonych w działy badawczo-rozwojowy (mający wyjątkowo nowoczesne zaplecze), marketingowy i testowy. I oczywiście też produkcyjny, bo bez produkcji ani rusz.

Zaznacza przy tym Tellurium, że ujawnianie zastosowanych rozwiązań byłoby czymś nierozsądnym, ponieważ naprowadziłoby konkurencję na trop technologicznych tajemnic. Uchyla jednak rąbka tajemnicy w tym sensie, że każe zwracać uwagę na fakt, iż fala elektromagnetyczna w przewodniku powinna być zabezpieczona przed przenikaniem do dielektryka, a w samym przewodniku wcale nie najważniejszy jest współczynnik czystości, jak się powszechnie sądzi. Najważniejsze jest zbalansowanie pojemności, indukcyjności i dokładności transmisji oraz zdolność do tego czegoś, co można nazwać potencjałem przyjmowania, czyli ogólną zdolnością przewodzenia. Zwraca przy tym Tellurium uwagę, że przepływu sygnału w przewodzie nie należy sobie wyobrażać jako garści cząstek mknących niczym samochody po autostradzie, gdyż fala elektromagnetyczna przepływa przez przewód bardziej jak sygnał w wahadle Newtona.

Budowa

Czarny płaszcz z białymi rękawami i srebrne końcówki.

    Starczy już tych wspominków odnośnie producenta oraz szczegółowszych odniesień do jego produktu. W ręce i uszy testera trafił kabel niedrogi i uchodzący za w swej przegródce cenowej wyróżniający, a nawet – z uwagi na te nagrody – do pewnego stopnia wybitny. Lecz zanim o tej wybitności (lub o jej braku), wpierw o wyglądzie i własnościach fizycznych.

Kabel ma postać płaskiej taśmy z przewężeniem pośrodku, jako odgraniczeniem żył. Zatem i same żyły muszą być płaskie, w czym nie ma nic zdrożnego, jako że nawet sławne i drogie kable taką postać miewają. Płaska wstęga z dwóch taśm oddzielonych wgłębieniem jest na prawie całej długości matowo czarna, z lekka sztywnawa, cokolwiek sprężynująca i przy tym wszystkim łatwa do zginania oraz lekka. Przy samych końcach rozwidla się i z czarnej staje białą, a wtyki to banany, ale nie lite tylko z rurek. Rurki są srebrne, aby się nie utleniały oksydowane, i by na zaciskach dobrze trzymały mają karby, które ze swojej roli wywiązują się bez zarzutu.

W otworach dla wtyków bananowych końcówki Tellurium siedziały wyjątkowo pewnie, czego o większości wyposażonych w banany kabli nie da się powiedzieć. Plusową końcówkę od minusowej odróżnia czarny lub czerwony napis na końcowym białym odcinku, a poza nimi na części czarnej widnieją srebrzyste nadruki „Tellurium Q Silver II”, aby nie było wątpliwości. Kierunkowość oznakowano dużymi strzałkami, tak więc i ona oczywista. Dwa tak oznakowane płaskowniki lądują w lśniącym, czarnym pudełku, typowym dla Tellurium, które firma kurierska potraktowała z właściwym sobie wdziękiem, toteż na zdjęciach nie występują.

Wyjęte z niego kable wylądowały w zaciskach Crofta, łącząc głośniki Reference 3A, tak żeby nie robić drożyzny. Ta bowiem by nie pasowała; wszak nie dla niej kabel jest tani. I bez tego zresztą system był zbyt kosztowny, zarówno dzielony wzmacniacz, jak i ekskluzywny odtwarzacz. Lecz dzięki temu wiedza o testowanym pełniejsza, obrazująca maksimum możliwości.

Napis nie pozostawia wątpliwości.

I by te możliwości z czymś skonfrontować, na koniec porównawczo podpiąłem własnego Sulka, o którym już wspominałem, że dwumetrowy byłby czterokrotnie droższy, z tym że Sulek robi wyłącznie dwa razy dłuższe (4m), uważając, że tylko takie brzmią odpowiednio dobrze. W efekcie jego kabel to szesnaście a nie osiem tysięcy, co względem dwóch za recenzowany czyni zasadniczą różnicę.

 

 

Brzmienie

Karbowane rurki siedzą w zaciskach szczególnie pewnie.

   Przejdźmy nareszcie do brzmienia. W moim przynajmniej przypadku budżetowy kabel Tellurium zagrał przyjemnie od pierwszych sekund. Wyraziłbym nawet opinię, że to wówczas wypadł najlepiej, a głębsze analizy wrażenie to nieco stonowały. Stan ten możemy złożyć na karb choroby zawodowej – chroniczne i mimowolne odwoływanie do zasłyszanych z najdroższą aparaturą optimów, którym przewód za dwa tysiące, grający z głośnikami za dziesięć, nie jest w stanie dorównać. Ale i tak grało przyjemnie i nie bez fascynacji. Bowiem w moim przynajmniej odbiorze i z tą a nie inną aparaturą na plan pierwszy, jako największy atut, wcale nie wysunęła się ekspozycja szczegółów.

Owszem, nie można mieć do niej zastrzeżeń: system z udziałem Tellurium Q Silver II nie tylko szczegóły eksponował, ale też operował czystym medium i przede wszystkim wyraźnym konturem. Wyraźnym, ale zarazem nie za ostrym, nie narzucającym się zbytnio. Żadna z trzech cech składających się na ostrość obrazu – czystość medium, wyraźność obrysów i czytelność szczegółów – nie miała charakteru narzucania, czegoś na dłuższą metę męczącego. Co nie znaczy, że nie były wystarczające – wszystkie dobitnie się zaznaczały. Lecz jednocześnie tonowane były przez czynniki pracujące na rzecz drugiej grupy cech decydujących o dobrym brzmieniu – na rzecz szeroko rozumianej muzykalności. Gdyż dźwięk jednocześnie był wyczuwalnie ciepły i w stopniu niemałym melodyjny. Więc wcale nie powstawało wrażenie, że to szczegóły są zaakcentowane, a reszta zostawiona na pastwę losu; jakości toru i nagrania. Mimo że srebrny i przez producenta w ten a nie inny sposób rekomendowany, oferował Tellurium Q Silver II całkiem niezgorszą muzykalność na bazie kilku argumentów o dobrej wyczuwalności, bynajmniej nie słabszej niż wyraźność.

Bo generalnie ciemne tła, a nawet ogólne przyciemnienie, pozwalające zaistnieć tajemniczości i dorzucać uroku. W ogóle cała sfera możliwa do opisania jako „cień-światło”, realizowana bardzo poprawnie, bo nie tylko w tej ciepłej atmosferze pozbawiona obcości, ale też przy dobrej wyrazistości konturów te ciemne tła i na nich dźwięki omiatane światłem o dobrze dobranej, idącej w stronę neutralności temperaturze. Żadnej więc zimnej jaskrawości (a przecież srebro tak potrafi); przeciwnie – miła dla oczu plastyczność obrazu, potrafiącego łączyć wyraźność obrysów z miękkością trójwymiarowych kształtów i tajemniczość nastroju z dobrym wszystkiego widzeniem. Więc żadnych piwnicznych mroków, kłucia ledowym światłem i atakowania szczegółami, tylko ogólnie miły nastrój, od razu ujmujący. A pośród tego cecha najważniejsza – wcale nie ta anonsowana szczegółowość, a przede wszystkim holografia.

Więc wtyki dobrze siedzą, a kabel łatwo się zgina.

Ja wiem, że to odtwarzacz Ayona stał przede wszystkim za nią, pospołu z lampami 350B w przedwzmacniaczu; bo pod jej względem on wybitny i jej w głównej mierze służy to przerabianie PCM w DSD, a niedostępne już niestety lampy 350B też dla niej pięknie pracują. Ale patrząc od strony recenzowanego trzeba jeszcze umieć tego piękna nie zepsuć, a Tellurium Q Silver II nie tylko że nie psuł, ale jeszcze dobitnie pokazywał, a nawet podkreślał.

Dźwięk, jak to przy dobrych monitorach (do których Reference 3A niewątpliwie się zaliczają) rozpościerał się panoramą na wielu planach za głośnikami, z tym, że tych planów było więcej niż ma to miejsce zazwyczaj i lepiej jeden od drugiego odgraniczony. Co łatwo się dawało wychwycić przy dobrze znanych nagraniach, kiedy zjawiały się nowe. (Nowe plany a nie nagrania.) Gdy rzeczy, do których się przywykło, że są ze sobą złączone, nagle się okazywały separować – każda w odmiennej odległości. I to w sposób wyraźny, że samo się narzucało, a nie po jakichś analizach czy uważniejszym wsłuchiwaniu. „O kurczę!” – wybrzmiewało w głowie raz po raz, ilekroć te dawniejsze zlepki naraz się rozdzielały. Że aż się parę razy roześmiałem i kręciłem z niedowierzaniem głową, mogąc doznawać rzeczy nowych podczas słuchania dobrze znanych.

 Obok tej holografii i obok wyraźności był jeszcze trzeci atut, mianowicie bogactwo tekstur. A ściślej biorąc przede wszystkim tak lubiany przeze mnie „meszek”, który możemy zaliczyć do tego czegoś, co producent obiecał i co nazwał „extension”. Wprawdzie owa extension nie pokazywała się w dużej skali, jako jakaś szczególna aura, jakieś brzmieniowe obłoki, niemniej dźwięki nie były też niczym kukły rozstawione na scenie i przede wszystkim miały bogactwo faktur, ich bardziej żywą postać. Nasrebrzanie powietrza sopranem oraz muzyka na kształt chmury – te zjawiska były raczej nieznaczne, nie przykuwające uwagi, natomiast  tekstury naturalistyczne, takie właśnie  „extension”.

I też trzeba podkreślić dźwięczność. Przy wyczuwalnie ciepłej nucie, przyjemnym oświetleniu i czarnych tłach za dźwiękami, a także tych teksturach bogatszych niż przeciętne, zjawiała się także ona – i to nie w oderwaniu. Bo grać może sobie dźwięcznie, ale zarazem płasko, kanciasto, a tutaj grało trójwymiarowo i dźwięk ładnie się perlił. Perlił, a więc opalizował i połyskiwał tym naturalnym światłem, a dźwięki się toczyły niczym rozsypane perełki. A żeby się toczyć mogły, musiały być krąglutkie, więc nie jak rozsypane gwoździe, które tylko się szczerzą. Niemało więc z tego razem płynęło satysfakcji, zwłaszcza że ta szczegółowość nie jakaś samoistna, tylko śmiało można powiedzieć – dobrze wkomponowana. I wcale nie wysilona, jakaś narzucająca.

Na zdjęciu nie ma zwór, a te były od Oyaide. (Niewiele tańsze niż kabel.)

Z lampowym wzmocnieniem przy dobrym źródle zdecydowanie włożona w muzykę, jako złożona wyraźność formy. Więc kiedy to pozbierać, to mógłby ktoś pomyśleć, że lepszego kabla już nie ma; i może jeśli nawet pod jakimś względem trochę, to to już zbytek łaski i lepszego nie trzeba. Niestety, to nieprawda. Zacząłem od pozytywów, tak sam recenzowany dyktował. Odebrałem go pozytywnie, czerpiąc wyraźną satysfakcję z taniości i jakości. Tego się  dobrze słuchało i dobrze słuchało też wcześniej, gdy kabel się wygrzewał ze wzmacniaczem Lebena oraz małymi Amphionami. Też grało wówczas ciepło i też melodyjnie, a nie z jakąś drobiazgową ostrością stającą ością w gardle. Szczególnie że ten Leben, to był ten poprawiony. Niemniej nie popadajmy w przesadę i nie stwarzajmy wrażenia, że kabel jest genialny i lepsze są zbyteczne.

Ma niewątpliwe zalety, a nawet garść ich sporą, niemniej ma także braki i tych także jest trochę. Od razu usłyszałem, że gra to bardziej skrajami, czyli rozwartym pasmem, przy czym oba te skraje bardziej operowały walorem przestrzennym aniżeli wypełniającą treścią. Soprany były delikatne, młodzieńcze, nawet kruche, chociaż na szczęście trójwymiarowe i ładnie oświetlane; a bas ciemny, nisko schodzący i także trójwymiarowy, lecz niewątpliwie względem droższych zubożony o czynnik masy. Tej masy Silver II (nawet po tej poprawce) daje akurat tyle, by się nie odnosiło wrażenia, że jej zdecydowanie brakuje. Ale kiedy uważniej się wsłuchać, ubytek jest oczywisty – ta forma ma ładne kształty oraz ładny koloryt, natomiast gdy potrzeba, by stała się treściwa, wówczas zjawia się problem. Bo nie gra chudo, ale też nie masywnie, co zresztą było obiecane.

Kabel miał być dla kochających szczegóły, a chociaż tak go nie odebrałem, to niewątpliwie dla nich jest. Nic niemalże nie ginie (aczkolwiek są szczegółowsi), wszystko wyraźnie się rysuje; i jeszcze ta melodyka. A także nastrój światłocienia zmieszany z przyjemnym ciepłem, że ta muzyka w sporym stopniu ożywa i w niemałym jest autentyczna. Jednakże mocnej treści za bogatą harmonią nie ma i kiedy fortepian czy cała orkiestra pragną słuchacza uderzyć, ten cios nie będzie wagi ciężkiej. Najwyżej lekkośredniej, że uderzony poczuje, ale go nie zamroczy. I można też dostać serią, bo te dźwięki są szybkie, jednakże nie masywne, nie treściwe, nie gęste. I także nie mające szczególnego czaru, owej addycji piękna. Soprany, i ogólnie wokal, nie epatują słodyczą; dźwięk się nie zgęszcza i nie poraża zmysłową cielesnością. Jest ładny i bogaty, i przede wszystkim z holografią. Przyjemnie się go słucha, nie ma wad zasadniczych. Srebro w tym Silver II nie przeobraża się w rozbitą szklankę, nie zionie chłodem stycznia i nie porazi jaskrawym światłem. Lekkie ciepło, kształt zgrabny i włożony w przestrzeń naprawdę ciekawą, a także szybkość, dynamika i przede wszystkim holografia z muzykalnością. Natomiast magia obecności, porażająca potęga brzmienia i gęste zwały basu z autentycznymi sopranami zostają poza zasięgiem.

I jeszcze panorama.

Po stronie pozytywów jest też brak sybilacji i dobre operowanie pogłosem, a przede wszystkim to, że forma złożonością i elegancją potrafi słuchacza zaskoczyć. Po stronie neutralnej lokuje się długość wybrzmień. Dźwięki nie są skracane, tak tego się nie odczuwa, jednak też nie wybrzmiewają do końca, że z tego w duszy „ach!”. Nie będzie więc zaśpiewu; czar się zjawia, jednak umiarkowany. Ratuje sprawę żywa przestrzeń, która naprawdę jest żywa. I to jeszcze przede wszystkim, że zagarnia słuchacza w siebie, a nie zostawia poza. Więc nie dzieje się tak, jakby słuchało się radia – że cała muzyka tam, a my jesteśmy tu. Nie dzieje się nawet tak, jak w zwykłej stereofonii, że tylko pozór przestrzeni. Przestrzeń jest autentyczna i holografią wybitna, a tylko same dźwięki nie na tyle treściwe i aż tak dobrze zrobione, by nas potęgą przytłoczyć i ciała wykonawców przeobrazić w żywe istoty. Ogólnie więc gra dobrze i generalnie przyjemnie, ale da się o wiele lepiej i za to przychodzi płacić.

Podsumowanie

   Kabel jest bez wątpienia udany, choć taki na początek. Wolałbym móc napisać, że można przy nim zostać, ale byłbym w sprzeczności z sobą. Zresztą, co się będę tłumaczył? Recenzowałem kiedyś głośnikowy Tellurium Q Black Diamond kosztujący 20 tys. złotych, i on należy do takich, przy których się zostaje. Choć oczywiście zostać można z każdym, zależy od wymagań. Zakładam jednak, że audiofil dąży do stanu perfekcji i jeśli tak zakładać, to jest dokładnie jak mówię. Tellurium Q Silver II (mogę się o to założyć) opisywany był przez niektórych jako genialny i ostateczny, ale on jest z tych raczej na dzień dobry, choć w razie czego oferuje dźwięk na tyle miły dla ucha i w takim stopniu ciekawy, że da się z nim wcale długo w całkiem przyjemny dzień wchodzić. Tym łatwiej będzie o to, o takie przeciąganie, im mniej nam będzie chodzić po głowie porównywanie do lepszych. Bo nie ma złudzeń – każdy rasowy głośnikowy z przedziału 10-20 tys. okaże się znacznie lepszy. I okaże się głównie poprzez muzyczne ciało, którego tu brakuje. Miało być tego ciała w Silver II więcej niż w Silver I, i być może, że jest, ale nawet to więcej nie do końca wystarcza. To zresztą można nazwać regułą, tak się z reguły dzieje. Znakomity pod względem obrazowania i też najtańszy w ofercie głośnikowy Entreq Discover jest od tego Silvera dwa i pół raza droższy, a wadę ma tę samą. Ciała ma wprawdzie nieco więcej i gdy unikać brzmień basowych, to wszystko jest w porządku, ale gdy wypełnienie staje się twardą koniecznością, trzeba już szukać lepszego. Z jakiego diabła to wynika? Czy tylko z banalnej przepustowości ? Nie podejmuję się zgadywać, nie jest producentem kabli. Z pozycji więc recenzenta po raz kolejny powtórzę, że kabel jest udany, ale na audiofilski początek.

W punktach:

Zalety

  • Ciekawe brzmienie.
  • Bo holograficzne.
  • Wyraźne,
  • Szczegółowe.
  • Oparte o przejrzyste medium.
  • I jednocześnie medium ożywione.
  • Też o bogate tekstury, mające czynnik „extension”.
  • Który do nich się bardziej odnosi niż do promieniotwórczości całego dźwięku.
  • Brzmienie równocześnie przyjemne.
  • Bo wyczuwalnie ciepłe.
  • Co jednak w większym stopniu odnosi się do brzmieniowej materii niż padającego na nią światła.
  • Niemniej to światło też przyjemne, bo odrobinę ciepłe a wcale nie jaskrawe.
  • Przyjemna także dźwięczność wpisana w melodyjność.
  • I w ogóle strona muzyczna stoi na dobrym poziomie, mimo iż jej akurat producent nie obiecywał.
  • Prócz braku jaskarawości nie ma też sybilacji.
  • A operowanie pogłosem jest dobre, nie narażające na poczucie obcości.
  • I jeszcze rzecz najważniejsza: sfera muzyczna nas wsysa.
  • Poza tym dobra ergonomia.
  • Kabel jest lekki.
  • Skrętny.
  • Ale zarazem mocny i niepodatny na uszkodzenia.
  • Też dobrze opisany i dobrze siedzący w przyłączach.
  • I przede wszystkim stosunkowo tani; z osiem przynajmniej razy tańszy od takich ostatecznych.
  • Uznany producent.
  • Świetne opinie oraz liczne nagrody.
  • Polski dystrybutor.

Wady i zastrzeżenia

  • Nacisk głównie na przestrzeń i wyraźność, brakuje czynnika masy.
  • Średniej długości podtrzymanie.
  • Nie będzie słodyczy w głosach.
  • I ogólnie mniej niż u najlepszych czaru, potęgi i spoistości.

Sprzęt do testu dostarczyła firma: Szymański Audio

System:

  • Źródło: Ayon CD-35 HF Edition.
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Interkonekty: Sulek 6×9 & Sulek Audio.
  • Głośniki: Reference 3A.
  • Kable głośnikowe: Sulek 6×9, Tellurium Q Silver II.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Sulek Power.
  • Listwa: Power Base High End.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Stopki antywibracyjne: Acoustic Revive RIQ-5010, Avatar Audio Nr1, Solid Tech Discs of Silence.
  • Kondycjoner masy: QAR S-15.
  • Ustroje akustyczne: Audioform.
  • Kot towarzyszący: Gary – rasa Maine Coon.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

4 komentarzy w “Recenzja: Tellurium Q Silver II (głośnikowy)

    1. Marecki pisze:

      Myśleć, że dyletantów nie brakuje.
      Zresztą, co może obiektywnego powiedzieć gostek, który zajmuje się hejtem?!

      Jeżeli dorosły facet zakłada stronę poświęconą negowaniem hi-endu i hejtowaniem przy tym ludzi, to może świadczyć o jakiejś traumie z dzieciństwa – może tata zamiast cieszyć pociechę zabawkami, to cieszył się drogimi kablami – audio-zabawkami, i…
      Zemsta trwa.

      1. Paweł pisze:

        Może nie słyszy różnicy (przygłuchy lub ma sprzęt mocno budżetowy na radiomagnetofon „ZRK Kasprzak” więc zemsta na tych co słyszą lub ich stać na takie zabawki.

        Przy okazji Wesołych i Spokojnych Świąt oraz „odsłuchów” kolęd na swoim sprzęcie 😉

        1. Marecki pisze:

          Możliwości są różne.
          I poprzeczne i podłużne 😉

          Zdrowych, Wesołych! 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy