Recenzja: Spirit Torino Valkyria

Emocje odsłuchowe

    Tor obsługujący brany od komputera sygnał składał się (jak zawsze ostatnimi czasy) ze wzmacniacza słuchawkowego i przetwornika od japońskiego Phasemation; tego przetwornika nieprodukowanego od dawna, ale mającego wbudowany pamiętny procesor K2; ten sam, który służył drogim wydaniom płyt CD japońskiej szkoły nagraniowej, ten sam o którym jego twórca – Kazuo Kiuchii – mawiał, że ma stwarzać muzykę, a nie jej techniczny obraz. Takie podejście też bazującym na emocjach włoskim słuchawkom Valkyria bez cienia wątpliwości pasowało, pospołu z przetwornikiem K2 buchnęły emocjami. Muzyczny przekaz w tym wydaniu ukazał się przede wszystkim jako darzący niezwykłą obfitością; te same nagrania odtwarzane przez inne słuchawki jawiły się jako uboższe. Bowiem nie tylko emocjami buchał, także bogactwem brzmieniowym. Valkyrie okazały się grać niespotykanie blisko słuchacza, wciągając go w wir brzmień i pięknych, i dynamicznych, i z przepychem.

    Dopiero co recenzowałem słuchawki ZMF Atrium, które dzięki rozbudowanej akustyce wewnątrz muszli potrafiły wyciskać z nagrań ciekawsze od przeciętnych scenografie, ale te ZMF miały pecha być u mnie równocześnie ze Spirit Torino Valkyria, które potrafią muzyczne aranże uczynić jeszcze wspanialszymi. Różnica obfitości stołu nie dała się pomijać – zwykłe słuchawki to jak samotna miska, ZMF kilka dań, Valkyrie cała uczta.

    Przepraszam za to kulinarne porównanie – głodnemu chleb na myśli (choć w sumie syty jestem), ale tak mi się to kojarzyło raz po raz przy słuchaniu. „Rozbudowa muzycznego obrazu” – te słowa obrazują przejście na flagowe Spirit Torino; słuchanie poprzez nie nagranie staje się bogatsze i szersze. Scena wprawdzie się nie rozszerza, a jedynie przybliża, ale muzyczne otoczenie nie tylko staje się bliższe, ale też harmonicznie bardziej złożone, gęstsze i wielopostaciowe. Zupełnie jakby pomiędzy wcześniej obecnymi dźwiękami pojawiły się nowe, nie wiedzieć z czego brane, bo przecież nie z tych podwojonych przetworników w sensie samego podwojenia. Membrany ich pracują synchronicznie z niezwykłą dokładnością, ale ich większe osiągi energetyczne w połączeniu z niezwykłymi padami zaludniają muzyczną scenę jakby nowymi dźwiękami. Tymi samymi, ale bogatszymi, rozrośniętymi harmonicznie. Coś jakbyś zmienił na większy akordeon albo pianino na fortepian. I staje się ciekawiej, obficiej, aż pieniście. – – Nudziłeś się? – To przestałeś. – Masz teraz wszystkiego więcej.

    Ten chwyt z dodawaniem siły brzmieniom i poprzez to rozrost nagrania nie jest czymś całkiem niespotykanym, podobnie mogą działać Ultrasone z linii E7/E9/T7. Niesamowicie zgęszczając przekaz i podbijając oba skraje dodają jeszcze do tego mocny pogłos, nim dodatkowo rozbudowując scenerię. Ich diabelskie pomruki też wyzwalają od nudy, ale nie jest to takiej miary perfekcja odtwórcza jak u flagowych Spirit Torino. Niemniej gdy się nudziłeś i do słuchania straciłeś zapał, diabelskie Ultrasone potrafią go przywrócić jak niemal żadne inne. To samo w odniesieniu do nie tak może diabelskich, ale równie niezwykłych i doskonalszych odtwórczo Valkyrii. Słucha się ich – i aż nie do wiary, że tyle jeszcze z każdego nagrania można zmianą słuchawek wycisnąć.

    Pora porzucić gołosłowie i tor przy komputerze, przenieść akcję do lampowego z odtwarzaczem i zacząć porównania. Dwie tury tych porównań pozwoliłem sobie wykonać – jedną z samym Cairnem za źródło, drugą z nim w roli napędu i przetwornikiem PrimaLuna rasowanym najlepszymi lampami: prostowniczymi Aperex „Buggle boy” i sterującymi Siemensa oraz Westinghouse’a. Za wzorce porównawcze posłużyły w obu podejściach referencyjne dla redakcji AKG K1000 z kablem Entreq Olympus i HiFiMAN Susvara z okablowaniem Tonalium.

    Zacznijmy od Cairna solo w roli dostarczyciela sygnału przedwzmacniaczowi ASL Twin-Head i końcówce Croft Polestar.

    Susvary w tym układzie okazały się najcieplejsze i bez najmniejszej przesady jako potęgowe, zarówno w odniesieniu do rozmachu scenerii, jak potęgi samego dźwięku. Misterność najkruchszych sopranów była w nich łagodzona podwyższoną temperaturą i elegancką płynnością z akcentem na zaokrąglanie kształtów, a bas potężny i przestrzenny, zdolny w razie potrzeby zalewać całą scenę. Stereofonia dobrze zaznaczona, ale głównie przez separację, a nie scalanie sceny. W przypadku intymnych kontaktów w kameralnych utworach prowadzonych przez pojedynczy wokal lub instrument zaznaczało się minimalne podbijanie sopranem, ale nic nie przeszkadzające już wskazanej ciepłocie i równie wyraźnej słodyczy. Efektem wokaliści młodsi od danych z kalendarza i jednocześnie emocjonalnie bardzo zaangażowani, a całokształt brzmieniowy bardzo łatwy w odbiorze – z ciemnymi tłami, piękną melodyką i efektowną trójwymiarowością, w razie potrzeby przechodzącą w jawną już holografię.

   AKG K1000 od razu uderzyły najdobitniejszą magią przestrzeni, poczucie zanurzenia w której, na skutek wyczuwania jej oddechu, było w nich niezrównane. To samo w odniesieniu do powiązanej z tym holografii, jako najdoskonalej obecnej – i w ogóle całej sfery przestrzenności, poprzez magię dotyku medium i całościową trójwymiarowości. Ale nie tylko samo czucie przestrzeni najmocniejsze, także najlepsze plasowanie w niej dźwięków i całościowy skutkiem tego najlepszy obraz przestrzenny. Też w ramach tego stereofonia i jednocześnie koherentność, a w odniesieniu do samych dźwięków najbardziej intensywne soprany i najbardziej realistyczny bas. Lecz mimo takiej ekstensji sopranów same brzmienia nimi nie podbarwione, w efekcie wokaliści zgodni z danymi kalendarza, nie jak u Susvar odmłodzeni. Bas zaś, owszem, najbardziej wyrazisty i najbardziej obecny, ale bez tak niskiego jak u Susvar zejścia. Niemniej brzmieniowa całość i bez takiego schodzenia zjawiła się jako najdostojniejsza, po części dzięki przestrzenności, po części przejrzystości, także największej otwartości i skutkiem braku ocieplania.

    Spirit Torino Valkyria – czyli nareszcie przedmiot recenzji w pierwszej turze porównań. Przede wszystkim muzyka teraz bliżej słuchacza, ze wszystkich stron otaczająca. Nie obraz z perspektywą za odseparowanym mniej albo bardziej pierwszym planem, tylko lądujesz wewnątrz zdarzeń, w zespole czy orkiestrze. Tak blisko w sercu muzyki, że już bardziej się nie da, co wcale nie oznacza, że jest to granie w głowie. W głowie nie, tylko w najbliższym otoczeniu i dzięki temu maksymalna, aż dotykowa bezpośredniość. Samo zaś brzmienie najgłębsze, mocno uwydatniające szczegóły i tak jak u AKG pozbawione dodatku ciepła. Wraz z tymi szczegółami najmocniejszy szum tła w kontraście z niskim, zdecydowanie najniżej schodzącym basem; ale najniżej schodzącym, natomiast mniej wyraźnym rysowanym konturem niż u AKG i nawet Susvar. – Basem bardziej jak walec niż prawdziwy obraz przestrzenny bębna czy wiolonczeli. Aż przy gorszych jakościowo produkcjach potrafiącym się zlewać w zbitą masę dudnienia lub dawać zły rezonans, ale przy dobrych jakościowo realizacjach niskich partii nagrania potrafiący tym swoim najniższym zejściem naprawdę imponować. Efekty tego bywają zaskakujące, bo przy gorszych realizacjach rockowych ten bas się potrafi oddzielać od reszty i w swej piwnicy się gubić, przez co można odnieść wrażenie, że jest go paradoksalnie mało. W rzeczywistości jest zaś najniższy z możliwych, ale nie dość wyraźny, przez co zlewający się z tłem. Niemniej jest to bas super potęgowy, tyle że taki przeznaczony do odtwarzania dobrych nagrań, bez których traci ręce trzymające pałeczki, zostaje stopa perkusyjna. Odnośnie natomiast sopranów, to są wysoko rozciągnięte, niemalże jak te z AKG, ale mają tendencję do popadania w jaskrawość malując najwyższe partie. Zwłaszcza Karolowi to przeszkadzało, bo ma młodsze uszy od moich, choć natychmiast muszę napisać, że tak samo jak córka Gabriela syn słuchawkami był zachwycony. One nie są wygodne, mają takie czy inne wady, lecz całościowo są genialne. Kto chce się maksymalnie wżywać w muzykę i mieć poprzez nią ekscytacje, powinien sobie je sprawić. (Pomijam aspekt ceny.) Inną cechą Spirit Torino Valkyria jest mniej widoczne niż u porównywanych narastanie głośności, bo one zawsze głośno grają, już na starcie głośniej od tamtych. Co łatwo wytłumaczyć tą bliskością muzyki i co też się przekłada na wzmaganie emocji. Emocjonalny aspekt nie narasta wraz z głośniejszymi partiami utworu, nieustannie nam towarzyszy. Co bierze się też z największej intensywności dźwięków, z ich głębi i wyraźności, a nie wyłącznie tego, że wokaliści śpiewają tuż przy twarzy, a ciemne pomruki basu przeplatają się z jasnością sopranów. Bliskość i intensyfikacja pospołu z arcy wyraźnością i muzykalnością również szczytową dają coś niczym wstrzyknięcie muzycznego narkotyku wywracającego świat do góry nogami. Zostaje tylko muzyka – pełna przepychu, nacierająca i mistrzowsko uformowana. W niej się pławisz, nurkujesz, i jest to bardzo przyjemne, zarazem skrajnie silne doznanie. Nie ma żadnego dystansu, żadnego miejsca widokowego do podziwiania muzyki. Ona jest tuż przy tobie i staje się całym tobą.

   Przy przetworniku PrimaLuny obrazowanie melodyczne stało się spokojniejsze oraz bardziej wytworne.

  Recenzowane Spirit Torino Valkyria (zacznijmy teraz od nich) wzmogły jeszcze czynnik melodyjności, zbliżając styl prezentacji do Susvar. Spokojniejszy, mniej dramatyzujący przekaz, ale zarazem jeszcze głębszy, gdy chodzi o głębokość dźwięku. Wokale gładkie i giętkie z sopranową poświatą, tzn. bez sopranowej przymieszki w samych głosach, jedynie z sopranową aureolą wokół głowy, niczym w obrazach Caravaggia. Pomimo braku tej przymieszki wyczuwalna na powierzchniach „kruszonka”, jakże miły ozdobnik dodatku chropawości, jak w gamie chromatycznej. Dystans do muzyki wciąż przy tym bardzo bliski, ale już z zaznaczoną odległością. Odnośnie porównania z Susvarami „przewrót kopernikański”, bo teraz tamte jako mniej ciepłe i smutniejsze, wciąż z teraz tak działającą przymieszką sopranów. Brzmienie Torino bardziej bezpośrednie, i mimo że z tym przetwornikiem spokojniejsze, wciąż bardziej atakujące. Poprawie przy tym przetworniku uległa trójwymiarowość sopranów, obecnie już tak popisowa, że trudno wskazać lepszą. Holografia wraz z nią o średniej głębokości, ale bardzo wyraźna. Scena względem grania bezpośrednio z Cairna nieznacznie powiększona i wraz z tym całkiem duża. Najciekawsze zaś to, że znikło rozjaśnienie sopranów, można powiedzieć zatem, że wzrost ich trójwymiarowości to rozjaśnienie pochłonął.

   W trakcie tej części odsłuchów więcej uwagi poświęciłem analizie tego, co flagowe Spirit Torino robią ze słabszą jakością nagrań. Okazało się, że ich słabość pokazują, nie usiłując jej maskować, choć oczywiście to pokazywanie też odbywa się na szczytowym odtwórczym poziomie. Odbywa przy tym w ramach ogólnego obiektywizmu – nie dało się zauważyć podbarwiania centrum skrajami pasma, nie dało zdiagnozować naprężeń, dodawania czy ujmowania pogłosów. Dało natomiast zauważyć perfekcję odnośnie naturalności głosów – ich podobieństwo do spotykanych w życiu było perfekcyjnym złudzeniem. (Akurat mam na płytach wypowiedzi osób, które też spotykałem w życiu.)  

    Lecz to nie unikanie pokazywania słabszych stron nagrań, czy ich słabości ogólnej, jest tylko fragmentem całościowego podejścia flagowych Spirit Torino do realizacji muzycznych. A to jest naprawdę godne podkreślenia, bowiem z niezwykle rzadką intensywnością ukazuje cechy swoiste. Najczęściej mówi się, że te czy inne słuchawki reprezentują pewien styl własny, nadbudowując go nad nagraniami, ukazując je w jego kontekście. Podczas gdy Spirit Torino Valkyria też wprawdzie ma styl własny (bliskość muzyki, harmoniczny przepych, potężną energię itd.) ale prymat w obrazowaniu muzyki przejmuje u nich samo nagranie, a nie cechy stylistyczne słuchawek. Co łatwo wytłumaczyć tym, że ich stylistyka odtwórcza jest zbieżna z żywą prezentacją, czyli nie wnosi własnych cech deformujących, tylko podkreśla prawdziwość. Tym samym nie powstaje melanż deformacji z nagrania z deformacjami własnymi słuchawek – te pierwsze zostają obnażone, a gdy nagranie jest mistrzowskie, mistrzostwo to zostanie podkreślone. Wystawia to flagowym Spirit Torino najwyższą notę odtwórczą, choć oczywiście mają swoją specyfikę, a można woleć inne. Można woleć muzykę ukazywaną w perspektywie z dużym dystansem do wykonawców, można też lubić którąś ze stylistyk, na przykład ocieplanie. W perspektywie, z dystansem Torino nie zagrają, chociaż na przykład binauralna płyta Staksa pozwoliła im na budowanie wielkich scen w oprawie wielkich audytoriów, co w pełni nawiązało do stylu AKG, ale właśnie poprzez nagranie, a nie specyfikę słuchawek. Natomiast ciepło, nawet duża dawka, o ile tylko tak w nagraniu, pojawia się bez żadnych ograniczeń, bo same te Torino nie ocieplają i nie chłodzą. Też oczywiście od reszty toru będzie to zależało, ale tor dajemy najlepszy, inaczej to nie ma sensu.

 

 

 

 

   Na koniec znowu kontekst porównawczy do AKG i Susvar, ale już bez opisywania tamtych w osobnych akapitach. Bo nic się nie zmieniło, jak chodzi o cechy główne. – AKG i teraz pokazywały swą wyższość w kreowaniu zjawisk przestrzennych: głębi i rozległości scen, wyczucia obecności medium, lepszego plasowania dźwięków. Odnośnie tego przeleciała mi przez głowę uwaga, że Spirit Torino Valkyria mają „większe płuca niż boisko”, w sensie że bardziej atakują ciśnieniami, bezpośredniością, dynamiką i głośnością niż rozległością scenerii. Swój aspekt potęgowy realizują dźwiękami, a nie ich relacjami położenia i odległości – realizują potężnie i pięknie. Bo może minimalnie za nisko nastroiły fortepian i jego niższych partii nie umiały tak finezyjnie oddać jak te fenomenalne AKG, ale ogólnie biorąc precyzja formowania dźwięków, ich koloryt i rozmach, a w ostatniej instancji tego wszystkiego czar – to Spirit Torino mają fenomenalne, tego nie można przestać słuchać. Audiofilska baśń i ostateczne spełnienie – zakładasz te słuchawki, lądujesz w brazylijskim karnawale, a nie na jakimś proteście, że smętne gęby wokół.

   Susvary grają cieplej, krąglej, nie aż tak przy słuchaczu i z niewątpliwie większym naciskiem na poszerzanie scenerii. W całościowym wyrazie są delikatniejsze i bardziej pieszczące, natomiast nie tak obfite, tak forsowne i tak doskonale obiektywne pomimo rozpalania emocji. Cokolwiek upiększają i nie uderzają tak mocno dźwiękiem; pozwalają na zachowanie dystansu, podczas kiedy Valkyrie cwałują prosto przez duszę, chociaż na całe szczęście bez woni napalmu o świcie.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

15 komentarzy w “Recenzja: Spirit Torino Valkyria

  1. Darek pisze:

    Piotrze ,
    Wspaniałe to opisałeś. Zgadzam się absolutnie. Mam przy nich emocje non-stop. Przeżywa się w nich muzykę w nieprawdopodobny sposób.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Dzięki za wypożyczenie. I nie pozbywaj się ich pod żadnym pozorem.

      1. Darek pisze:

        nie, nie. z ich powodu trochę zmieniłem nawet nawyki muzyczne. niczego nie żałuję 🙂 mam jeszcze jedno takie nietypowe i rzadkie cudenko , i jestem ciekaw co na to powiesz ?

        1. Piotr+Ryka pisze:

          Cudeńko, powiadasz…
          ???

          1. Darek pisze:

            tak 🙂
            Mojo Audio Mystique Evo pro (R2R) Dac.
            mam też od Ben’a jego Mojo Audio dejaVu server. oh boziu, z Valkyria lecą łzy szczęścia 🙂

            tu jest jedną recenzja, jest ich tak samo mało jak i o spririt Torino.
            https://www.audiophilia.com/reviews/2020/5/21/sigmanmojoevodac

          2. Piotr+Ryka pisze:

            Mojo. Cóż, za jakiś czas pewnie poproszę o pożyczenie do recenzji. Bo skoro taki świetny…

  2. Alucard pisze:

    12 tys euro za słuchawki. Heh 🙂 pozdrawiam właściciela 🙂

  3. Dariusz pisze:

    Konkretnie jakie to Ultrasone się bronią?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Ultrasone Tribute 7 z kablem Tonalium.

  4. Fon pisze:

    kiedy teścik Sennheiser 660s2, czy jest szansa.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Raczej nie ma. Za dużo ważniejszych, bardziej będących debiutami rzeczy.

    2. Tomek pisze:

      Jak to często bywa premiery/recenzje „dobrych” rzeczy przechodzą bez echa 🙂 no i później taki Sennheiser zachodzi w głowę gdzie popełnił błąd że sprzedaż słaba i dalej kombinuje jak tu jeszcze udoskonalić coś co i tak za tą kasę jest doskonałe i nie jest to rzecz z gatunku eksperymentu i wynalazku (mniej lub bardziej udanego) za duże pieniądze typu Susvary i inne Focale 🙂

      1. Piotr+Ryka pisze:

        Przyznam, że nabawiłem się lekkiego uczulenia na kolejne wersje udanych słuchawek. Stax Omega II były najlepsze w pierwszej wersji, kolejne tylko je psuły. Nie spodobało mi się też przejście u Sennheisera od wersji pierwotnej HD800 do tej z dopiskiem S, a Beyerdynamic T2 w wersji V3 to już wyraźne nieporozumienie. Mniej także czarodziejskie okazały się Fostex TH900 w wersji rzekomo poprawionej, doposażonej w odpinany kabel, nie przypadło mi też do gustu rzucone dawno temu na rynek udoskonalenie Sennheiser HD600 pod nazwą HD650. Po tych doświadczeniach nie pałam żądzą pisania recenzji kolejnych wersji czegoś w pierwotnej udanego, zwłaszcza że to i tak będzie zawsze powtórka, a tyle jest spraw nietkniętych.

        1. Tomek pisze:

          Jak najbardziej rozumiem, różnorodność w świecie słuchawkowym potrafi przytłoczyć 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy