Recenzja: Spirit Torino Valkyria

     Wydawać by się mogło, że zwłaszcza w dzisiejszych czasach… Chociaż nie, nie do końca… To znaczy owszem, może się wydawać, że konstruowanie nowych słuchawek, takie konstruowanie od podstaw, to obecnie wyłącznie gra zespołowa w ramach firm mających duże zaplecze i znaczący dorobek, ale czasami nawet dzisiaj zdarzają się inżynieryjne wystrzały za sprawą jednej osoby. Od zawsze tak się działo: Beyerdynamic, Sennheiser czy Grado to teraz duże firmy i jednocześnie u zarania samotni prekursorzy; Eugen Beyer, Fritz Sennheiser i Joseph Grado działali początkowo w pojedynkę, podobnie jak John Koss – twórca pierwszych słuchawek stereofonicznych i Fang Bian – założyciel firmy HiFiMAN, twórca wielu cenionych konstrukcji. Można wymienić dziesiątki nazwisk osób odpowiedzialnych za zaistnienie ważnych dla słuchawkowej historii zdarzeń, a sam wymienię teraz nazwisko Andrei Ricci – wizjonera i założyciela firmy Spirit Soundesign (2017), w ramach której powstała słuchawkowa marka Spirit Torino.

   Wieści o tych Spirit Torino są skąpe lecz ekscytujące. Marka oferuje sporo modeli w szerokich widłach cenowych, ale zaczynających się od piekielnej drożyzny i kończących krok przed taniością. Najdroższe w tym rozrzucie Spirit Torino Valkyria miażdżą mających na nie chętkę ceną dwunastu tysięcy euro, najtańsze Spirit Torino Mistral zachęcają przystępną jedną dwunastą tego. 

   Wyssijmy wszystko z onych wieści – dlaczego ekscytacja? Rzecz jasna sama cena flagowych Duchów Turynu działa porażająco, ale cenę można ustalać dowolną, więc na Allegro i Amazonie nie brakuje cwaniaków próbujących coś sprzedać za skandalicznie wysoką, w nadziei ustrzelenia kogoś nieobytego z przedmiotem. W przypadku limitowanej serii 99 sztuk tytułowych Spirit Torino Valkyria trudno byłoby o to, zwłaszcza że to nie internetowe bazary, a specjalistyczne salony audio oraz sam producent są oferentem. Cena w tej sytuacji jedynie wstępną osobliwością, a o stojących za nią walorach będzie w następnym rozdziale. Tutaj natomiast garść informacji z ust samego Andrei Ricci – o nim, o jego firmie i o dokonaniach. 

    Wszystko zacząć się miało tak samo jak najczęściej, czyli od lat młodzieńczych. Andrea pasjonował się muzyką i aparaturą do jej odtwarzania, ale tak bardzo, bardzo serio, a nie powierzchownie, że wiesz trochę. Do tego stopnia poznał temat już w wieku piętnastu lat, że właściciel salonu audio postawił go za ladą, zorientowawszy się, że jego sprzedawcy wiedzę mają skromniejszą. To dało Andrei kontakt też z profesjonalistami, którzy wyrwali go z salonu i wrzucili do koncertowej sali, gdzie miał się opiekować stroną techniczną inscenizacji i nagrań; i tak został Andrea inżynierem dźwięku w Teatro Regio di Torino (operze turyńskiej), do czego doszły studia na politechnice w Turynie – tak wykształcił się specjalista.  Specjalista zmuszony posiłkować się słuchawkami, służącymi mu min. do kalibracji mikrofonów. – I tu zaistniał problem, bo zadań swych nie spełniały tak dobrze, jak by sobie Andrea życzył, a były to Stax Lambda Pro, które „wiernie towarzyszyły” Andrei także w późniejszych latach, podczas realizacji nagrań Orkiestry Telewizji RAI i stowarzyszenia Polincontri Classica. W międzyczasie pojawiła się też u Andrei własna wytwórnia płytowa ukierunkowana na muzykę klasyczną i naturalną koleją rzeczy gromadziły się doświadczenia, min. to, że znienawidził niemiecki styl nagraniowy, usiłujący osiągać perfekcję dzięki aż 50 mikrofonom i kilku konsoletom mikserskim. Sam tą perfekcję próbował osiągać dzięki aranżacjom skromniejszym, bardzie zbliżonym do pozycji pojedynczego widza w jego światku intymnego kontaktu z otaczającym przeżyciem muzycznym. Oferta słuchawek Stax też okazała się zbyt wąska – nie udało się znaleźć między nimi spełniających wszystkie oczekiwania. W ruch poszły więc znajomości i koneksje, zaangażowali się producenci włoscy; udało się przekonać szereg firm zajmujących się specjalistyczną obróbką mechaniczną do wykonania podzespołów. I tak narodziła się konstrukcja MMXVI – pierwsze słuchawki zaprojektowane od podstaw, a nie tylko zmodyfikowane przez Andreę Ricci. Był rok 2016 w zapisie arabskimi cyframi (rzymskimi uwieczniony w nazwie słuchawek), a więc czas jeszcze przed założeniem przez niego własnej firmy, coś niczym próbny strzał. Ten strzał okazał się celny i już rok potem, już w ramach firmy, zaistniał dzięki prototypom badawczym tzw. „SPIRIT SOUND”, czyli typ prezentacji słuchawkowej mający bezpośredniością i naturalizmem zachwycać przede wszystkim samych muzyków i realizatorów dźwięku. To we współpracy z nimi szlifowano kolejne modele w poszukiwaniu muzycznej prawdy i maksymalnej wierności, dobierając zarówno materiały, jak i samą postać konstrukcji. Zaangażowano też do współpracy amerykańską firmę Dekoni Audio, wyspecjalizowaną w budowaniu zaawansowanych technicznie nausznic, produkcję ograniczano zaś do wykonań ręcznych, jako bliższych duchowi artyzmu. Efektem zero plastików – same metale i kompozyty – jak również specyficzne nausznice w roli drugiej komory akustycznej. Z czasem także system Twin Pulse i inne innowacje – a w takim razie przyszła pora na rozdział o technice.

Technologia, wygląd, wygoda i niestety też cena

    Być może trafi się kiedyś okazja zrecenzowania któregoś z tańszych modeli Spirit Torino, ale na razie trzeba koncentrować się na szczytowym, co skądinąd przyjemne i wysoce ekscytujące. Jak zaistniał i skąd taka cena?

    Andrea Ricci wyjaśnia, że rzecz zaczęła się od pytania użytkowników jego słuchawek (głównie więc profesjonalistów i melomanów z krwi i kości), czy gdyby wolny był od ograniczeń surowcowo-kosztowych, wynikających z konieczności proponowania sensownych cen, wciąż jego najlepsze słuchawki byłyby podobne do obecnych Spirit Torino Twin Pulse? Padła odpowiedź przecząca i w konsekwencji prośba o właśnie takie niczym nie hamowane słuchawki. Tak zaczął się projekt Valkyria, o którym wiadomo było z góry, że ograniczy się do 99 egzemplarzy, ponieważ to sam Andrea będzie musiał je składać, jako swój tour de force.[1]

   Z  braku ograniczeń wypełzło owe dwanaście tysięcy euro, jako piramida kosztowa skomplikowanego projektu w oparciu o tytanowe muszle, kompozytowy szkielet, baterie neodymowych magnesów i membrany z Texalium. Przy okazji też bardzo specjalne okablowanie i nie mniej osobliwe nausznice, a wszystko w ramach maksymalizacji osiągów drajwera słuchawkowego Twin Pulse – tego samego który dał nazwę dotychczas najlepszym słuchawkom, a teraz zrzucał pęta ograniczeń.    

    Skupmy się na tym Twin Pulse, bo czegoś takiego jeszcze nie widzieliśmy przemierzając opisowym slalomem szlak między najlepszymi słuchawkami teraźniejszymi i przeszłymi.

    Nazwa dobrze oddaje istotę, to rzeczywiście puls podwojony. W każdej z wyrzeźbionych w tytanie muszli popisowych Valkyria (sądząc po nazwie mających siłą i pięknem zawojować świat słuchawkowy[2]) pracują przetworniki dynamiczne będące komorami izobarycznymi (tzn. stało ciśnieniowymi), w obrębie których natykamy się na dwa zamiast jednego głośniki.

    Sama obecność dwóch nie byłaby czymś nowym – szereg firm, by wymienić AKG, Final, oBravo, ENIGMAcoustic czy Crosszone – pokazywało wielogłośnikowość, a u słuchawek dokanałowych stanowi nawet normę. Czym innym jednak kilka głośników na ściance obok siebie (prawie zawsze jako maleńki tweeter w centrum głośnika szerokopasmowego), a czym innym Twin Pulse. W tym opatentowanym układzie głośniki nie operują membranami zawieszonymi w jednej płaszczyźnie, tylko dwiema jedna za drugą i ze znacznym dystansem. Całość tej podwójności przypomina od zewnątrz rewolwerowy magazynek, tyle że zamiast sześciu z wianuszkiem ośmiu naboi magnesów neodymowych, których w rzeczywistości jest dwa razy po trzynaście, ale pozostałych nie widać.

 

 

 

   

    Wszystkich zawiłości projektu nie ma sensu rozszyfrowywać, bo przykładowo w jednym miejscu czytamy, że dla każdej membrany pracuje te trzynaście magnesów, ale gdzie indziej, że dziesięć. Zwrócę zatem uwagę na najistotniejsze rzeczy i na zastosowane materiały. Andrea podkreśla wagę faktu, że dwugłośnikowe przetworniki Twin Pulse zostały od tyłu zamknięte, dzięki czemu akustyka skomplikowanego układu dynamicznego mogła zostać dopracowana staranniej. Także na wygłuszenie wewnętrzne izobarycznych komór, plus dodatkowe wygłuszanie dzięki specjalnie opracowanym min. pod tym kątem padom, co razem niemal bez reszty likwiduje pasożytnicze rezonanse. Ale jeszcze ważniejsza twórcza moc podwojenia, agregująca dynamikę do rzeczywistych poziomów. Bardzo istotna rola przypada też ażurowej oprawie rewolwerowych przetworników po ich stronie otwartej, czyli po stronie ucha, gdzie znowu we współpracy z padami tym razem nie pochłania się rezonansów, tylko naśladuje najlepszy możliwy przepływ dźwięku wokół małżowiny i słuchowego kanału – niemalże równie doskonały, pomimo przylegania, jak u nie przylegających, dystansowych drajwerów AKG K1000, Mysphere i RAAL Requisite. Na koniec arcyważne to, co Andrea nazywa izofoniczną odpowiedzią impulsową.

    Oddajmy głos projektantowi:

    Podejście projektowe oparte na krzywych izofonicznych Fletchera-Munsona bierze pod uwagę zasadniczy fakt nagrywania muzyki za pośrednictwem mikrofonów, mających liniową odpowiedź impulsową w całym spektrum częstotliwości i całym zakresie zmian natężenia dźwięku, podczas gdy zachowanie ludzkiego ucha obrazuje się na krzywych izofonicznych jako nieliniowe. (Przejawiające zmiany skokowe.) Przy niższych poziomach głośności (krzywe 50-60 fonów) nasze uszy nie słyszą dobrze skrajów pasma, więc jeśli tor ma charakterystykę liniową, przy cichym słuchaniu zauważysz rozbieżność pomiędzy tym, co słyszysz w życiu, a tym, co postrzegasz w nagraniu. Przy wysokim poziomie ciśnienia akustycznego (krzywe 80-100 fonów) nasz słuch staje się bardziej liniowy, ale wciąż pozostaje nadwrażliwy na zakres okolic czterech tysięcy herców. Z uwagi na powyższe odwzorowania akustyczne w oparciu o technologię Twin Pulse są modelowane w taki sposób, by pozwalały dopasowywać charakterystykę częstotliwościową do zmian głośności odsłuchu, dzięki czemu udaje się zrekompensować liniowość mikrofonów, maksymalnie upodobniając odtwarzanie do żywych doznań. Podejście to zostało opracowane, przetestowane i zaakceptowane przy udziale samych muzyków i inżynierów dźwięku; obecna konstrukcja Twin Pulse, reprezentująca ostateczny wynik tych prac, zdolna jest z dużą dokładnością pokrywać zakres krzywych izofonicznych w przedziale głośnościowym 40 dB do 95 dB bez konieczności użycia korektora.

    Odnośnie tej finalizacji po stronie oglądowej wchodzimy w kontakt z dużymi i ciężkimi słuchawkami, wyraźnie nawiązującymi formą do Grado PS2000. Niczego o nich nie wiedząc od razu byś pomyślał: – Oto kolejne flagowe Grado!

    – Tymczasem nic z tych rzeczy. Niemniej podobieństwo jest całościowe, niemalże jota w jotę powtarzające uformowanie pałąka, sposób wieszania i okrągłość muszli, również ich dużą głębokość.

    Płaską opaskę nagłowną – metalowy płaskownik obszyty Alcantarą – kończą po obu stronach metalowe zaciski na metalowych prowadnicach prętowych z podwieszonymi muszlami. Identyczny więc sposób mocowania jak u najstarszych i też całościowo metalowych Grado HP1000 – słuchawek przeszłych do legendy, w zamyśle też profesjonalnych. Pręty są gładkie i zaciski tak samo, w odróżnieniu od samych muszli. Te są w całości uformowane z tytanu, a ściślej w nim wyrzeźbione. Andrea nazywa wyrzeźbieniem zamaszyste żłobienie wieńca obiegającego rozetę, która wydaje się jedynym w miarę wyraźnym odstępstwem od architektury Grado. U którego centralny otwór z guziczkiem albo bez z reguły był przysłaniany drobną, nie rzucającą się w oczy siateczką, podczas gdy tu ma postać wieloramiennej gwiazdy z wpisanym w centrum kołem. Gwiazda jest wycięta w Texalium – kompozycie na bazie włókien szklących, z którego to materiału zrobiono także kołnierz oprawiający membranę, o której nic się nie dowiadujemy ponad to, że też powstała z kompozytowych włókien i jest metalizowana. Każdą z tych metalizowanych membran napędzają kapsle neodymowych magnesów (dziesięć, a może trzynaście? – tak czy tak o uciągu wspólnym 13,8 kg). I każda tworzy drajwer o nazwie Spirit, w podwojeniu i oprawie izobarycznej komory jako super drajwer Twin Pulse.

   Rzeźbione w tytanie muszle separują od głowy obszerne, skomplikowane wewnętrznie pady od zewnątrz całe z Alcantary, dzięki kanałom akustycznym i wewnętrznym powierzchniom tłumiącym mające dawać wrażenie, że słuchawki nie przylegają do głowy – że fale akustyczne swobodnie uszy omiatają.

    Zwieńczeniem tego wszystkiego nadzwyczajne okablowanie, które zamocowano na stałe, żeby nie tracić jakości na psujących ją złączkach. Też nie zawracać sobie głowy ewentualną wymianą – oryginalny kabel stanowi integralny składnik projektu, jest jego idealnym dopełnieniem. Jego budowę opracowywano z równą starannością co same muszle i pady, w efekcie przybrał postać dwóch oddzielnych przewodów biegnących równolegle dzięki spinającym obejmom, gdzie każdy składa się z 18 żył: szesnastu srebrnych ø0,08 mm² i dwóch miedzianych ø0,25 mm². Zakończeniem mogą być dwa 3-piny albo pojedynczy 4-pin; z każdymi słuchawkami na bazie tego samego przewodu w komplecie przejściówka na duży jack.

  Valkyrie otrzymujemy w dwóch pudłach, gdzie zewnętrzne pełni wyłącznie funkcje ochronne dla eleganckiej drewnianej kasety ze słuchawkami, przejściówką i papierami, ale bez dodatku stojaka. (A własny stojak Spirit Torino ma – a jakże.) 

    Czysto techniczne parametry to pasmo przenoszenia 18 Hz – 35 kHz, maksymalna siła sygnału 4,0 W, impedancja 64 Ω, skuteczność 96 dB i waga 620 g. Słuchawki nie są więc trudne do wysterowania, natomiast sporo ważą. Pomimo dużych padów nie są specjalnie wygodne, ich niczym nie zmiękczany pałąk prosi się o wyścielenie. Ale kiedy dobrze ułożyć, siedzą w miarę wygodnie, mimo to córka bardzo chwaląc brzmienie mocno skrytykowała wygodę. Samo Spirit Torino dedykuje swoim Valkyriom hybrydowy wzmacniacz o pasującej nazwie Sigfrid (€11 500), tak aby Der Ring des Nibelungen należycie się scalił.   

  Wzmacniacz ma wydobywać ze słuchawek to, co obok doskonałości odtwórczej jest u nich najważniejsze – wyciągać na wierzch emocje. Andrea Ricci wypowiedział się odnośnie szkół brzmieniowych; i tak, jego zdaniem, dla niemieckiej ważna jest perfekcja ogólna, a dla japońskiej pietyzm odnośnie każdego detalu. Z kolei amerykańska to żywiołowość, a włoska właśnie emocje. Muzyka – niezależnie czy kameralna, czy symfoniczna, czy poważna, czy rozrywkowa – ma w wydaniu słuchawek Spirit Torino (tym bardziej z firmowym wzmacniaczem) przede wszystkim rozniecać emocje. Żadnej zimnej perfekcji ani sztucznego podkręcania, sama żywa muzyka w wydaniu emocjonalnym.

   Odnośnie tych emocji rzucę na koniec uwagę, że cena jeszcze bez muzyki już je niemało rozpala, zwłaszcza gdy kogoś nie stać…

[1] (z fr.) popisowy wyczyn.

[2] Córki Odyna nie tylko były straszne, ale też piękne.

Emocje odsłuchowe

    Tor obsługujący brany od komputera sygnał składał się (jak zawsze ostatnimi czasy) ze wzmacniacza słuchawkowego i przetwornika od japońskiego Phasemation; tego przetwornika nieprodukowanego od dawna, ale mającego wbudowany pamiętny procesor K2; ten sam, który służył drogim wydaniom płyt CD japońskiej szkoły nagraniowej, ten sam o którym jego twórca – Kazuo Kiuchii – mawiał, że ma stwarzać muzykę, a nie jej techniczny obraz. Takie podejście też bazującym na emocjach włoskim słuchawkom Valkyria bez cienia wątpliwości pasowało, pospołu z przetwornikiem K2 buchnęły emocjami. Muzyczny przekaz w tym wydaniu ukazał się przede wszystkim jako darzący niezwykłą obfitością; te same nagrania odtwarzane przez inne słuchawki jawiły się jako uboższe. Bowiem nie tylko emocjami buchał, także bogactwem brzmieniowym. Valkyrie okazały się grać niespotykanie blisko słuchacza, wciągając go w wir brzmień i pięknych, i dynamicznych, i z przepychem.

    Dopiero co recenzowałem słuchawki ZMF Atrium, które dzięki rozbudowanej akustyce wewnątrz muszli potrafiły wyciskać z nagrań ciekawsze od przeciętnych scenografie, ale te ZMF miały pecha być u mnie równocześnie ze Spirit Torino Valkyria, które potrafią muzyczne aranże uczynić jeszcze wspanialszymi. Różnica obfitości stołu nie dała się pomijać – zwykłe słuchawki to jak samotna miska, ZMF kilka dań, Valkyrie cała uczta.

    Przepraszam za to kulinarne porównanie – głodnemu chleb na myśli (choć w sumie syty jestem), ale tak mi się to kojarzyło raz po raz przy słuchaniu. „Rozbudowa muzycznego obrazu” – te słowa obrazują przejście na flagowe Spirit Torino; słuchanie poprzez nie nagranie staje się bogatsze i szersze. Scena wprawdzie się nie rozszerza, a jedynie przybliża, ale muzyczne otoczenie nie tylko staje się bliższe, ale też harmonicznie bardziej złożone, gęstsze i wielopostaciowe. Zupełnie jakby pomiędzy wcześniej obecnymi dźwiękami pojawiły się nowe, nie wiedzieć z czego brane, bo przecież nie z tych podwojonych przetworników w sensie samego podwojenia. Membrany ich pracują synchronicznie z niezwykłą dokładnością, ale ich większe osiągi energetyczne w połączeniu z niezwykłymi padami zaludniają muzyczną scenę jakby nowymi dźwiękami. Tymi samymi, ale bogatszymi, rozrośniętymi harmonicznie. Coś jakbyś zmienił na większy akordeon albo pianino na fortepian. I staje się ciekawiej, obficiej, aż pieniście. – – Nudziłeś się? – To przestałeś. – Masz teraz wszystkiego więcej.

    Ten chwyt z dodawaniem siły brzmieniom i poprzez to rozrost nagrania nie jest czymś całkiem niespotykanym, podobnie mogą działać Ultrasone z linii E7/E9/T7. Niesamowicie zgęszczając przekaz i podbijając oba skraje dodają jeszcze do tego mocny pogłos, nim dodatkowo rozbudowując scenerię. Ich diabelskie pomruki też wyzwalają od nudy, ale nie jest to takiej miary perfekcja odtwórcza jak u flagowych Spirit Torino. Niemniej gdy się nudziłeś i do słuchania straciłeś zapał, diabelskie Ultrasone potrafią go przywrócić jak niemal żadne inne. To samo w odniesieniu do nie tak może diabelskich, ale równie niezwykłych i doskonalszych odtwórczo Valkyrii. Słucha się ich – i aż nie do wiary, że tyle jeszcze z każdego nagrania można zmianą słuchawek wycisnąć.

    Pora porzucić gołosłowie i tor przy komputerze, przenieść akcję do lampowego z odtwarzaczem i zacząć porównania. Dwie tury tych porównań pozwoliłem sobie wykonać – jedną z samym Cairnem za źródło, drugą z nim w roli napędu i przetwornikiem PrimaLuna rasowanym najlepszymi lampami: prostowniczymi Aperex „Buggle boy” i sterującymi Siemensa oraz Westinghouse’a. Za wzorce porównawcze posłużyły w obu podejściach referencyjne dla redakcji AKG K1000 z kablem Entreq Olympus i HiFiMAN Susvara z okablowaniem Tonalium.

    Zacznijmy od Cairna solo w roli dostarczyciela sygnału przedwzmacniaczowi ASL Twin-Head i końcówce Croft Polestar.

    Susvary w tym układzie okazały się najcieplejsze i bez najmniejszej przesady jako potęgowe, zarówno w odniesieniu do rozmachu scenerii, jak potęgi samego dźwięku. Misterność najkruchszych sopranów była w nich łagodzona podwyższoną temperaturą i elegancką płynnością z akcentem na zaokrąglanie kształtów, a bas potężny i przestrzenny, zdolny w razie potrzeby zalewać całą scenę. Stereofonia dobrze zaznaczona, ale głównie przez separację, a nie scalanie sceny. W przypadku intymnych kontaktów w kameralnych utworach prowadzonych przez pojedynczy wokal lub instrument zaznaczało się minimalne podbijanie sopranem, ale nic nie przeszkadzające już wskazanej ciepłocie i równie wyraźnej słodyczy. Efektem wokaliści młodsi od danych z kalendarza i jednocześnie emocjonalnie bardzo zaangażowani, a całokształt brzmieniowy bardzo łatwy w odbiorze – z ciemnymi tłami, piękną melodyką i efektowną trójwymiarowością, w razie potrzeby przechodzącą w jawną już holografię.

   AKG K1000 od razu uderzyły najdobitniejszą magią przestrzeni, poczucie zanurzenia w której, na skutek wyczuwania jej oddechu, było w nich niezrównane. To samo w odniesieniu do powiązanej z tym holografii, jako najdoskonalej obecnej – i w ogóle całej sfery przestrzenności, poprzez magię dotyku medium i całościową trójwymiarowości. Ale nie tylko samo czucie przestrzeni najmocniejsze, także najlepsze plasowanie w niej dźwięków i całościowy skutkiem tego najlepszy obraz przestrzenny. Też w ramach tego stereofonia i jednocześnie koherentność, a w odniesieniu do samych dźwięków najbardziej intensywne soprany i najbardziej realistyczny bas. Lecz mimo takiej ekstensji sopranów same brzmienia nimi nie podbarwione, w efekcie wokaliści zgodni z danymi kalendarza, nie jak u Susvar odmłodzeni. Bas zaś, owszem, najbardziej wyrazisty i najbardziej obecny, ale bez tak niskiego jak u Susvar zejścia. Niemniej brzmieniowa całość i bez takiego schodzenia zjawiła się jako najdostojniejsza, po części dzięki przestrzenności, po części przejrzystości, także największej otwartości i skutkiem braku ocieplania.

    Spirit Torino Valkyria – czyli nareszcie przedmiot recenzji w pierwszej turze porównań. Przede wszystkim muzyka teraz bliżej słuchacza, ze wszystkich stron otaczająca. Nie obraz z perspektywą za odseparowanym mniej albo bardziej pierwszym planem, tylko lądujesz wewnątrz zdarzeń, w zespole czy orkiestrze. Tak blisko w sercu muzyki, że już bardziej się nie da, co wcale nie oznacza, że jest to granie w głowie. W głowie nie, tylko w najbliższym otoczeniu i dzięki temu maksymalna, aż dotykowa bezpośredniość. Samo zaś brzmienie najgłębsze, mocno uwydatniające szczegóły i tak jak u AKG pozbawione dodatku ciepła. Wraz z tymi szczegółami najmocniejszy szum tła w kontraście z niskim, zdecydowanie najniżej schodzącym basem; ale najniżej schodzącym, natomiast mniej wyraźnym rysowanym konturem niż u AKG i nawet Susvar. – Basem bardziej jak walec niż prawdziwy obraz przestrzenny bębna czy wiolonczeli. Aż przy gorszych jakościowo produkcjach potrafiącym się zlewać w zbitą masę dudnienia lub dawać zły rezonans, ale przy dobrych jakościowo realizacjach niskich partii nagrania potrafiący tym swoim najniższym zejściem naprawdę imponować. Efekty tego bywają zaskakujące, bo przy gorszych realizacjach rockowych ten bas się potrafi oddzielać od reszty i w swej piwnicy się gubić, przez co można odnieść wrażenie, że jest go paradoksalnie mało. W rzeczywistości jest zaś najniższy z możliwych, ale nie dość wyraźny, przez co zlewający się z tłem. Niemniej jest to bas super potęgowy, tyle że taki przeznaczony do odtwarzania dobrych nagrań, bez których traci ręce trzymające pałeczki, zostaje stopa perkusyjna. Odnośnie natomiast sopranów, to są wysoko rozciągnięte, niemalże jak te z AKG, ale mają tendencję do popadania w jaskrawość malując najwyższe partie. Zwłaszcza Karolowi to przeszkadzało, bo ma młodsze uszy od moich, choć natychmiast muszę napisać, że tak samo jak córka Gabriela syn słuchawkami był zachwycony. One nie są wygodne, mają takie czy inne wady, lecz całościowo są genialne. Kto chce się maksymalnie wżywać w muzykę i mieć poprzez nią ekscytacje, powinien sobie je sprawić. (Pomijam aspekt ceny.) Inną cechą Spirit Torino Valkyria jest mniej widoczne niż u porównywanych narastanie głośności, bo one zawsze głośno grają, już na starcie głośniej od tamtych. Co łatwo wytłumaczyć tą bliskością muzyki i co też się przekłada na wzmaganie emocji. Emocjonalny aspekt nie narasta wraz z głośniejszymi partiami utworu, nieustannie nam towarzyszy. Co bierze się też z największej intensywności dźwięków, z ich głębi i wyraźności, a nie wyłącznie tego, że wokaliści śpiewają tuż przy twarzy, a ciemne pomruki basu przeplatają się z jasnością sopranów. Bliskość i intensyfikacja pospołu z arcy wyraźnością i muzykalnością również szczytową dają coś niczym wstrzyknięcie muzycznego narkotyku wywracającego świat do góry nogami. Zostaje tylko muzyka – pełna przepychu, nacierająca i mistrzowsko uformowana. W niej się pławisz, nurkujesz, i jest to bardzo przyjemne, zarazem skrajnie silne doznanie. Nie ma żadnego dystansu, żadnego miejsca widokowego do podziwiania muzyki. Ona jest tuż przy tobie i staje się całym tobą.

   Przy przetworniku PrimaLuny obrazowanie melodyczne stało się spokojniejsze oraz bardziej wytworne.

  Recenzowane Spirit Torino Valkyria (zacznijmy teraz od nich) wzmogły jeszcze czynnik melodyjności, zbliżając styl prezentacji do Susvar. Spokojniejszy, mniej dramatyzujący przekaz, ale zarazem jeszcze głębszy, gdy chodzi o głębokość dźwięku. Wokale gładkie i giętkie z sopranową poświatą, tzn. bez sopranowej przymieszki w samych głosach, jedynie z sopranową aureolą wokół głowy, niczym w obrazach Caravaggia. Pomimo braku tej przymieszki wyczuwalna na powierzchniach „kruszonka”, jakże miły ozdobnik dodatku chropawości, jak w gamie chromatycznej. Dystans do muzyki wciąż przy tym bardzo bliski, ale już z zaznaczoną odległością. Odnośnie porównania z Susvarami „przewrót kopernikański”, bo teraz tamte jako mniej ciepłe i smutniejsze, wciąż z teraz tak działającą przymieszką sopranów. Brzmienie Torino bardziej bezpośrednie, i mimo że z tym przetwornikiem spokojniejsze, wciąż bardziej atakujące. Poprawie przy tym przetworniku uległa trójwymiarowość sopranów, obecnie już tak popisowa, że trudno wskazać lepszą. Holografia wraz z nią o średniej głębokości, ale bardzo wyraźna. Scena względem grania bezpośrednio z Cairna nieznacznie powiększona i wraz z tym całkiem duża. Najciekawsze zaś to, że znikło rozjaśnienie sopranów, można powiedzieć zatem, że wzrost ich trójwymiarowości to rozjaśnienie pochłonął.

   W trakcie tej części odsłuchów więcej uwagi poświęciłem analizie tego, co flagowe Spirit Torino robią ze słabszą jakością nagrań. Okazało się, że ich słabość pokazują, nie usiłując jej maskować, choć oczywiście to pokazywanie też odbywa się na szczytowym odtwórczym poziomie. Odbywa przy tym w ramach ogólnego obiektywizmu – nie dało się zauważyć podbarwiania centrum skrajami pasma, nie dało zdiagnozować naprężeń, dodawania czy ujmowania pogłosów. Dało natomiast zauważyć perfekcję odnośnie naturalności głosów – ich podobieństwo do spotykanych w życiu było perfekcyjnym złudzeniem. (Akurat mam na płytach wypowiedzi osób, które też spotykałem w życiu.)  

    Lecz to nie unikanie pokazywania słabszych stron nagrań, czy ich słabości ogólnej, jest tylko fragmentem całościowego podejścia flagowych Spirit Torino do realizacji muzycznych. A to jest naprawdę godne podkreślenia, bowiem z niezwykle rzadką intensywnością ukazuje cechy swoiste. Najczęściej mówi się, że te czy inne słuchawki reprezentują pewien styl własny, nadbudowując go nad nagraniami, ukazując je w jego kontekście. Podczas gdy Spirit Torino Valkyria też wprawdzie ma styl własny (bliskość muzyki, harmoniczny przepych, potężną energię itd.) ale prymat w obrazowaniu muzyki przejmuje u nich samo nagranie, a nie cechy stylistyczne słuchawek. Co łatwo wytłumaczyć tym, że ich stylistyka odtwórcza jest zbieżna z żywą prezentacją, czyli nie wnosi własnych cech deformujących, tylko podkreśla prawdziwość. Tym samym nie powstaje melanż deformacji z nagrania z deformacjami własnymi słuchawek – te pierwsze zostają obnażone, a gdy nagranie jest mistrzowskie, mistrzostwo to zostanie podkreślone. Wystawia to flagowym Spirit Torino najwyższą notę odtwórczą, choć oczywiście mają swoją specyfikę, a można woleć inne. Można woleć muzykę ukazywaną w perspektywie z dużym dystansem do wykonawców, można też lubić którąś ze stylistyk, na przykład ocieplanie. W perspektywie, z dystansem Torino nie zagrają, chociaż na przykład binauralna płyta Staksa pozwoliła im na budowanie wielkich scen w oprawie wielkich audytoriów, co w pełni nawiązało do stylu AKG, ale właśnie poprzez nagranie, a nie specyfikę słuchawek. Natomiast ciepło, nawet duża dawka, o ile tylko tak w nagraniu, pojawia się bez żadnych ograniczeń, bo same te Torino nie ocieplają i nie chłodzą. Też oczywiście od reszty toru będzie to zależało, ale tor dajemy najlepszy, inaczej to nie ma sensu.

 

 

 

 

   Na koniec znowu kontekst porównawczy do AKG i Susvar, ale już bez opisywania tamtych w osobnych akapitach. Bo nic się nie zmieniło, jak chodzi o cechy główne. – AKG i teraz pokazywały swą wyższość w kreowaniu zjawisk przestrzennych: głębi i rozległości scen, wyczucia obecności medium, lepszego plasowania dźwięków. Odnośnie tego przeleciała mi przez głowę uwaga, że Spirit Torino Valkyria mają „większe płuca niż boisko”, w sensie że bardziej atakują ciśnieniami, bezpośredniością, dynamiką i głośnością niż rozległością scenerii. Swój aspekt potęgowy realizują dźwiękami, a nie ich relacjami położenia i odległości – realizują potężnie i pięknie. Bo może minimalnie za nisko nastroiły fortepian i jego niższych partii nie umiały tak finezyjnie oddać jak te fenomenalne AKG, ale ogólnie biorąc precyzja formowania dźwięków, ich koloryt i rozmach, a w ostatniej instancji tego wszystkiego czar – to Spirit Torino mają fenomenalne, tego nie można przestać słuchać. Audiofilska baśń i ostateczne spełnienie – zakładasz te słuchawki, lądujesz w brazylijskim karnawale, a nie na jakimś proteście, że smętne gęby wokół.

   Susvary grają cieplej, krąglej, nie aż tak przy słuchaczu i z niewątpliwie większym naciskiem na poszerzanie scenerii. W całościowym wyrazie są delikatniejsze i bardziej pieszczące, natomiast nie tak obfite, tak forsowne i tak doskonale obiektywne pomimo rozpalania emocji. Cokolwiek upiększają i nie uderzają tak mocno dźwiękiem; pozwalają na zachowanie dystansu, podczas kiedy Valkyrie cwałują prosto przez duszę, chociaż na całe szczęście bez woni napalmu o świcie.

Podsumowanie

   Valkyrie miałem za krótko, z pewnością coś mi umknęło. Ale dobre i to. Przeglądając Internet trudno cokolwiek znaleźć o nich w sensie opisu brzmienia, a o tym jak się produkują z dedykowanym wzmacniaczem można przeczytać tylko ogólnikową wzmiankę na stronie producenta. Cokolwiek jednak wiemy i czegokolwiek nie wiemy, słuchawki są fenomenalne. W sumie szkoda, bo gdyby grały głupio za te dzikie pieniądze, to byśmy się na pięcie odwrócili i pod nosem chichrali. Ale nie ma chichrania i nie ma odwracania, trzeba oddać szacunek. Gdyby nie trochę za mało rozdzielczy bas, który, całkiem możliwe, przy dedykowanym wzmacniaczu okaże się rozdzielczy, a super potężny już jest, to w ogóle nie byłoby się czego czepić, a zachwyty sypią się same. Oczywiście można woleć bezkresne połacie, jakimi zachwycały Sony R10, Orfeusz i Stax SR-Ω, można woleć czułą pieszczotę Susvar i Stax SR- X9000, albo z dystansem perspektywy ukazywaną brutalną prawdę od T+A Solitaire P czy Abyss 1266. Ale trzeba przyznać maestro Ricci, że stworzył słuchawki jakie chciał – wrzucające słuchacza w obręb muzycznej eksplozji oraz bujności dźwięku maksymalnej. Pod względem tej bujności nie ma lepszych, podobnie jak pod względem bliskości, potęgi i bezpośredniości. A że jest przy tym owa bujność cała w wymiarze autentyzmu, to przecież jeszcze lepiej. Gdyby mnie było stać, miałbym te Valkyrie już dzisiaj, i to by było biada przyjeżdżającym po recenzje, a już zwłaszcza przy komputerze. Może przesadzam, takie Ultrasone się bronią, ale to inna prezentacja, na pewno nie tak obiektywna odnośnie samych dźwięków, jak również mniej obfita.

 

W punktach:

Zalety

  • Jeżeli komuś zdawało się czymś niemożliwym, stworzenie od podstaw przez nowo zaistniałą firmę słuchawek na miarę legendy, do tego jeszcze takich z innowacyjnymi przetwornikami, to po raz drugi, po wcześniejszym przykładzie RAAL Requisite, nie miał racji.
  • Zatem radykalnie odmienne od wszystkich wcześniejszych referencyjne słuchawki, od których żadne nie są lepsze, mogą być tylko różne stylistyczne; inaczej, czasem też lepiej, prezentując jakieś aspekty.
  • Gdy chodzi o specyfikę tych Spirit Torino Valkyria, to składają się na nią:
  • Wyjątkowa bliskość kontaktu.
  • Niesamowita energia.
  • Całkowita przejrzystość.
  • Najlepsza z możliwych wyraźność.
  • Zdumiewająco niskie zejścia basowe.
  • Zachwycająca obfitość muzyczna.
  • Ciśnieniowość i jednoczesna pełna transparentność medium.
  • Do perfekcji opanowana sztuka indywidualizowania brzmień.
  • Brak ocieplania i brak schładzania.
  • Brak podbarwiania czegokolwiek czymkolwiek.
  • Potrafią dostrzec wnętrza (sufity i ściany) także i w tych nagraniach, w których dla innych pozostają one niewidoczne.
  • Realizm popisowy na bazie referencyjnej dokładności.
  • A zatem pełny naturalizm – najwyższej miary wierność odtwórcza.
  • W ramach tego lepiej od innych ukazują zarówno samą jakość nagrania, jak i sposób jego realizacji.
  • Zgodnie z założeniami twórcy rozpalają emocje.
  • Czyniąc, poprzez obfitość i bezpośredniość, muzykę czymś pasjonującym nawet dla osób nią znudzonych.
  • Też zgodnie z tymi założeniami są strojone wg krzywych Fletchera-Munsona.
  • Zatem uwzględniające nieliniowość ludzkiego słuchu.
  • Muszle całe z tytanu.
  • Innowacyjne przetworniki Twin Pulse własnej konstrukcji.
  • Innowacyjne pady od Dekoni.
  • Zamontowane na stałe szczytowej klasy okablowanie.
  • Pełne tłumienie rezonansów.
  • Symetryczne podpięcie i przejściówka na duży jack.
  • Same najwyższej klasy surowce.
  • Padom w całości z Alcantary po drodze z ekologią.
  • Drewniana kaseta za opakowanie.
  • Włoska szkoła brzmieniowa i włoska szkoła designu.
  • Ich twórca to inżynier dźwięku.
  • Powstały na życzenie klientów, a nie dla czczych przechwałek.
  • Co tłumaczy ich cenę – to z założenia miał być projekt wolny od budżetowych ograniczeń.
  • Istnieje dedykowany wzmacniacz.
  • Made in Italy.
  • Ryka strongly approved.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Piekielnie drogie.
  • Produkcja limitowana do 99 sztuk.
  • Ciężkie.
  • Niezbyt wygodne. (Chociaż da się wytrzymać.)
  • Bardzo podobne z wyglądu do słuchawek od Grado, zatem wprowadzający w błąd, naśladowczy wygląd. (Co dotyczyło kiedyś także mało znanych włoskich słuchawek autorstwa Rudiego Stora.)
  • Za te pieniądze firmowy stojak w komplecie wydaje się oczywistością, gdy tymczasem go nie ma.
  • Mało znany producent, ale to się już zmienia.

 

Dane techniczne Spirit Torino Valkyria

  • Typ: wokółuszne, dynamiczne, otwarte.
  • Technologia: tytanowy system izobaryczny Twin Pulse (typu dynamicznego).
  • Drajwer: rewolwerowy typu Spirit; w każdej muszli podwójny, po dwa jeden za drugim.
  • Membrana: Texalium (tkanina z włókna szklanego o splocie diagonalnym pokrytego folią aluminiową grubości 200 angstremów).
  • Magnesy: neodymowe o łącznym uciągu 13,8 kg (po 13 magnesów na muszlę).
  • Muszle: z tytanu klasy 5, tłumione wewnątrz rezonansowo.
  • Okablowanie: zamontowany na stałe 36-żyłowy podwójny kabel miedziano-srebrny o długości 2,0 m. (32 żyły srebrne ø0,08 mm² i 4 żyły miedziane ø0,25 mm²)
  • Maksymalna dawka energii: 4,0 W.
  • Pasmo przenoszenia: 18 Hz – 35 kHz.
  • Impedancja: 64 Ω.
  • Czułość: 96 dB.
  • Waga: 620 g.
  • Pady: skóra lub Alcantara z systemem wentylacyjnym Pad System Evo (opracowane przez firmę Dekoni).

Cena: €12 000

 

System:

  • Źródła: PC, Accuphase DP-1000/DC-1000, Cairn Soft Fog V2 (solo i z przetwornikiem PrimaLuna EVO 100).
  • Wzmacniacze słuchawkowe: ASL Twin-Head Mark III, EAR Yoshino HP-4, Phasemation EPA-007.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Słuchawki: AKG K1000 (kabel Entreq Olympus), Audio-Technica ATH-L5000, Dan Clark Audio STEALTH i EXPANSE (kable VIVO Cables i Tonalium), HiFiMAN Susvara (kabel Tonalium – Metrum Lab), Spirit Torino Valkyria, T+A Solitaire P (kabel Entreq Olympus), Ultrasone Tribute 7 (kabel Tonalium – Metrum Lab).
  • Interkonekty: Next Level Tech (NxLT) Flame, Siltech Triple Crown, Sulek 6×9, Tara Labs Air 1, Tellurium Q Black Diamond XLR.
  • Listwa: Sulek Edia.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjonery masy: Entreq Minimus, Entreq Olympus, QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

15 komentarzy w “Recenzja: Spirit Torino Valkyria

  1. Darek pisze:

    Piotrze ,
    Wspaniałe to opisałeś. Zgadzam się absolutnie. Mam przy nich emocje non-stop. Przeżywa się w nich muzykę w nieprawdopodobny sposób.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Dzięki za wypożyczenie. I nie pozbywaj się ich pod żadnym pozorem.

      1. Darek pisze:

        nie, nie. z ich powodu trochę zmieniłem nawet nawyki muzyczne. niczego nie żałuję 🙂 mam jeszcze jedno takie nietypowe i rzadkie cudenko , i jestem ciekaw co na to powiesz ?

        1. Piotr+Ryka pisze:

          Cudeńko, powiadasz…
          ???

          1. Darek pisze:

            tak 🙂
            Mojo Audio Mystique Evo pro (R2R) Dac.
            mam też od Ben’a jego Mojo Audio dejaVu server. oh boziu, z Valkyria lecą łzy szczęścia 🙂

            tu jest jedną recenzja, jest ich tak samo mało jak i o spririt Torino.
            https://www.audiophilia.com/reviews/2020/5/21/sigmanmojoevodac

          2. Piotr+Ryka pisze:

            Mojo. Cóż, za jakiś czas pewnie poproszę o pożyczenie do recenzji. Bo skoro taki świetny…

  2. Alucard pisze:

    12 tys euro za słuchawki. Heh 🙂 pozdrawiam właściciela 🙂

  3. Dariusz pisze:

    Konkretnie jakie to Ultrasone się bronią?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Ultrasone Tribute 7 z kablem Tonalium.

  4. Fon pisze:

    kiedy teścik Sennheiser 660s2, czy jest szansa.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Raczej nie ma. Za dużo ważniejszych, bardziej będących debiutami rzeczy.

    2. Tomek pisze:

      Jak to często bywa premiery/recenzje „dobrych” rzeczy przechodzą bez echa 🙂 no i później taki Sennheiser zachodzi w głowę gdzie popełnił błąd że sprzedaż słaba i dalej kombinuje jak tu jeszcze udoskonalić coś co i tak za tą kasę jest doskonałe i nie jest to rzecz z gatunku eksperymentu i wynalazku (mniej lub bardziej udanego) za duże pieniądze typu Susvary i inne Focale 🙂

      1. Piotr+Ryka pisze:

        Przyznam, że nabawiłem się lekkiego uczulenia na kolejne wersje udanych słuchawek. Stax Omega II były najlepsze w pierwszej wersji, kolejne tylko je psuły. Nie spodobało mi się też przejście u Sennheisera od wersji pierwotnej HD800 do tej z dopiskiem S, a Beyerdynamic T2 w wersji V3 to już wyraźne nieporozumienie. Mniej także czarodziejskie okazały się Fostex TH900 w wersji rzekomo poprawionej, doposażonej w odpinany kabel, nie przypadło mi też do gustu rzucone dawno temu na rynek udoskonalenie Sennheiser HD600 pod nazwą HD650. Po tych doświadczeniach nie pałam żądzą pisania recenzji kolejnych wersji czegoś w pierwotnej udanego, zwłaszcza że to i tak będzie zawsze powtórka, a tyle jest spraw nietkniętych.

        1. Tomek pisze:

          Jak najbardziej rozumiem, różnorodność w świecie słuchawkowym potrafi przytłoczyć 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy