Recenzja: Spirit Torino Valkyria

     Wydawać by się mogło, że zwłaszcza w dzisiejszych czasach… Chociaż nie, nie do końca… To znaczy owszem, może się wydawać, że konstruowanie nowych słuchawek, takie konstruowanie od podstaw, to obecnie wyłącznie gra zespołowa w ramach firm mających duże zaplecze i znaczący dorobek, ale czasami nawet dzisiaj zdarzają się inżynieryjne wystrzały za sprawą jednej osoby. Od zawsze tak się działo: Beyerdynamic, Sennheiser czy Grado to teraz duże firmy i jednocześnie u zarania samotni prekursorzy; Eugen Beyer, Fritz Sennheiser i Joseph Grado działali początkowo w pojedynkę, podobnie jak John Koss – twórca pierwszych słuchawek stereofonicznych i Fang Bian – założyciel firmy HiFiMAN, twórca wielu cenionych konstrukcji. Można wymienić dziesiątki nazwisk osób odpowiedzialnych za zaistnienie ważnych dla słuchawkowej historii zdarzeń, a sam wymienię teraz nazwisko Andrei Ricci – wizjonera i założyciela firmy Spirit Soundesign (2017), w ramach której powstała słuchawkowa marka Spirit Torino.

   Wieści o tych Spirit Torino są skąpe lecz ekscytujące. Marka oferuje sporo modeli w szerokich widłach cenowych, ale zaczynających się od piekielnej drożyzny i kończących krok przed taniością. Najdroższe w tym rozrzucie Spirit Torino Valkyria miażdżą mających na nie chętkę ceną dwunastu tysięcy euro, najtańsze Spirit Torino Mistral zachęcają przystępną jedną dwunastą tego. 

   Wyssijmy wszystko z onych wieści – dlaczego ekscytacja? Rzecz jasna sama cena flagowych Duchów Turynu działa porażająco, ale cenę można ustalać dowolną, więc na Allegro i Amazonie nie brakuje cwaniaków próbujących coś sprzedać za skandalicznie wysoką, w nadziei ustrzelenia kogoś nieobytego z przedmiotem. W przypadku limitowanej serii 99 sztuk tytułowych Spirit Torino Valkyria trudno byłoby o to, zwłaszcza że to nie internetowe bazary, a specjalistyczne salony audio oraz sam producent są oferentem. Cena w tej sytuacji jedynie wstępną osobliwością, a o stojących za nią walorach będzie w następnym rozdziale. Tutaj natomiast garść informacji z ust samego Andrei Ricci – o nim, o jego firmie i o dokonaniach. 

    Wszystko zacząć się miało tak samo jak najczęściej, czyli od lat młodzieńczych. Andrea pasjonował się muzyką i aparaturą do jej odtwarzania, ale tak bardzo, bardzo serio, a nie powierzchownie, że wiesz trochę. Do tego stopnia poznał temat już w wieku piętnastu lat, że właściciel salonu audio postawił go za ladą, zorientowawszy się, że jego sprzedawcy wiedzę mają skromniejszą. To dało Andrei kontakt też z profesjonalistami, którzy wyrwali go z salonu i wrzucili do koncertowej sali, gdzie miał się opiekować stroną techniczną inscenizacji i nagrań; i tak został Andrea inżynierem dźwięku w Teatro Regio di Torino (operze turyńskiej), do czego doszły studia na politechnice w Turynie – tak wykształcił się specjalista.  Specjalista zmuszony posiłkować się słuchawkami, służącymi mu min. do kalibracji mikrofonów. – I tu zaistniał problem, bo zadań swych nie spełniały tak dobrze, jak by sobie Andrea życzył, a były to Stax Lambda Pro, które „wiernie towarzyszyły” Andrei także w późniejszych latach, podczas realizacji nagrań Orkiestry Telewizji RAI i stowarzyszenia Polincontri Classica. W międzyczasie pojawiła się też u Andrei własna wytwórnia płytowa ukierunkowana na muzykę klasyczną i naturalną koleją rzeczy gromadziły się doświadczenia, min. to, że znienawidził niemiecki styl nagraniowy, usiłujący osiągać perfekcję dzięki aż 50 mikrofonom i kilku konsoletom mikserskim. Sam tą perfekcję próbował osiągać dzięki aranżacjom skromniejszym, bardzie zbliżonym do pozycji pojedynczego widza w jego światku intymnego kontaktu z otaczającym przeżyciem muzycznym. Oferta słuchawek Stax też okazała się zbyt wąska – nie udało się znaleźć między nimi spełniających wszystkie oczekiwania. W ruch poszły więc znajomości i koneksje, zaangażowali się producenci włoscy; udało się przekonać szereg firm zajmujących się specjalistyczną obróbką mechaniczną do wykonania podzespołów. I tak narodziła się konstrukcja MMXVI – pierwsze słuchawki zaprojektowane od podstaw, a nie tylko zmodyfikowane przez Andreę Ricci. Był rok 2016 w zapisie arabskimi cyframi (rzymskimi uwieczniony w nazwie słuchawek), a więc czas jeszcze przed założeniem przez niego własnej firmy, coś niczym próbny strzał. Ten strzał okazał się celny i już rok potem, już w ramach firmy, zaistniał dzięki prototypom badawczym tzw. „SPIRIT SOUND”, czyli typ prezentacji słuchawkowej mający bezpośredniością i naturalizmem zachwycać przede wszystkim samych muzyków i realizatorów dźwięku. To we współpracy z nimi szlifowano kolejne modele w poszukiwaniu muzycznej prawdy i maksymalnej wierności, dobierając zarówno materiały, jak i samą postać konstrukcji. Zaangażowano też do współpracy amerykańską firmę Dekoni Audio, wyspecjalizowaną w budowaniu zaawansowanych technicznie nausznic, produkcję ograniczano zaś do wykonań ręcznych, jako bliższych duchowi artyzmu. Efektem zero plastików – same metale i kompozyty – jak również specyficzne nausznice w roli drugiej komory akustycznej. Z czasem także system Twin Pulse i inne innowacje – a w takim razie przyszła pora na rozdział o technice.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

15 komentarzy w “Recenzja: Spirit Torino Valkyria

  1. Darek pisze:

    Piotrze ,
    Wspaniałe to opisałeś. Zgadzam się absolutnie. Mam przy nich emocje non-stop. Przeżywa się w nich muzykę w nieprawdopodobny sposób.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Dzięki za wypożyczenie. I nie pozbywaj się ich pod żadnym pozorem.

      1. Darek pisze:

        nie, nie. z ich powodu trochę zmieniłem nawet nawyki muzyczne. niczego nie żałuję 🙂 mam jeszcze jedno takie nietypowe i rzadkie cudenko , i jestem ciekaw co na to powiesz ?

        1. Piotr+Ryka pisze:

          Cudeńko, powiadasz…
          ???

          1. Darek pisze:

            tak 🙂
            Mojo Audio Mystique Evo pro (R2R) Dac.
            mam też od Ben’a jego Mojo Audio dejaVu server. oh boziu, z Valkyria lecą łzy szczęścia 🙂

            tu jest jedną recenzja, jest ich tak samo mało jak i o spririt Torino.
            https://www.audiophilia.com/reviews/2020/5/21/sigmanmojoevodac

          2. Piotr+Ryka pisze:

            Mojo. Cóż, za jakiś czas pewnie poproszę o pożyczenie do recenzji. Bo skoro taki świetny…

  2. Alucard pisze:

    12 tys euro za słuchawki. Heh 🙂 pozdrawiam właściciela 🙂

  3. Dariusz pisze:

    Konkretnie jakie to Ultrasone się bronią?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Ultrasone Tribute 7 z kablem Tonalium.

  4. Fon pisze:

    kiedy teścik Sennheiser 660s2, czy jest szansa.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Raczej nie ma. Za dużo ważniejszych, bardziej będących debiutami rzeczy.

    2. Tomek pisze:

      Jak to często bywa premiery/recenzje „dobrych” rzeczy przechodzą bez echa 🙂 no i później taki Sennheiser zachodzi w głowę gdzie popełnił błąd że sprzedaż słaba i dalej kombinuje jak tu jeszcze udoskonalić coś co i tak za tą kasę jest doskonałe i nie jest to rzecz z gatunku eksperymentu i wynalazku (mniej lub bardziej udanego) za duże pieniądze typu Susvary i inne Focale 🙂

      1. Piotr+Ryka pisze:

        Przyznam, że nabawiłem się lekkiego uczulenia na kolejne wersje udanych słuchawek. Stax Omega II były najlepsze w pierwszej wersji, kolejne tylko je psuły. Nie spodobało mi się też przejście u Sennheisera od wersji pierwotnej HD800 do tej z dopiskiem S, a Beyerdynamic T2 w wersji V3 to już wyraźne nieporozumienie. Mniej także czarodziejskie okazały się Fostex TH900 w wersji rzekomo poprawionej, doposażonej w odpinany kabel, nie przypadło mi też do gustu rzucone dawno temu na rynek udoskonalenie Sennheiser HD600 pod nazwą HD650. Po tych doświadczeniach nie pałam żądzą pisania recenzji kolejnych wersji czegoś w pierwotnej udanego, zwłaszcza że to i tak będzie zawsze powtórka, a tyle jest spraw nietkniętych.

        1. Tomek pisze:

          Jak najbardziej rozumiem, różnorodność w świecie słuchawkowym potrafi przytłoczyć 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy