Recenzja: Spirit Torino Valkyria

Technologia, wygląd, wygoda i niestety też cena

    Być może trafi się kiedyś okazja zrecenzowania któregoś z tańszych modeli Spirit Torino, ale na razie trzeba koncentrować się na szczytowym, co skądinąd przyjemne i wysoce ekscytujące. Jak zaistniał i skąd taka cena?

    Andrea Ricci wyjaśnia, że rzecz zaczęła się od pytania użytkowników jego słuchawek (głównie więc profesjonalistów i melomanów z krwi i kości), czy gdyby wolny był od ograniczeń surowcowo-kosztowych, wynikających z konieczności proponowania sensownych cen, wciąż jego najlepsze słuchawki byłyby podobne do obecnych Spirit Torino Twin Pulse? Padła odpowiedź przecząca i w konsekwencji prośba o właśnie takie niczym nie hamowane słuchawki. Tak zaczął się projekt Valkyria, o którym wiadomo było z góry, że ograniczy się do 99 egzemplarzy, ponieważ to sam Andrea będzie musiał je składać, jako swój tour de force.[1]

   Z  braku ograniczeń wypełzło owe dwanaście tysięcy euro, jako piramida kosztowa skomplikowanego projektu w oparciu o tytanowe muszle, kompozytowy szkielet, baterie neodymowych magnesów i membrany z Texalium. Przy okazji też bardzo specjalne okablowanie i nie mniej osobliwe nausznice, a wszystko w ramach maksymalizacji osiągów drajwera słuchawkowego Twin Pulse – tego samego który dał nazwę dotychczas najlepszym słuchawkom, a teraz zrzucał pęta ograniczeń.    

    Skupmy się na tym Twin Pulse, bo czegoś takiego jeszcze nie widzieliśmy przemierzając opisowym slalomem szlak między najlepszymi słuchawkami teraźniejszymi i przeszłymi.

    Nazwa dobrze oddaje istotę, to rzeczywiście puls podwojony. W każdej z wyrzeźbionych w tytanie muszli popisowych Valkyria (sądząc po nazwie mających siłą i pięknem zawojować świat słuchawkowy[2]) pracują przetworniki dynamiczne będące komorami izobarycznymi (tzn. stało ciśnieniowymi), w obrębie których natykamy się na dwa zamiast jednego głośniki.

    Sama obecność dwóch nie byłaby czymś nowym – szereg firm, by wymienić AKG, Final, oBravo, ENIGMAcoustic czy Crosszone – pokazywało wielogłośnikowość, a u słuchawek dokanałowych stanowi nawet normę. Czym innym jednak kilka głośników na ściance obok siebie (prawie zawsze jako maleńki tweeter w centrum głośnika szerokopasmowego), a czym innym Twin Pulse. W tym opatentowanym układzie głośniki nie operują membranami zawieszonymi w jednej płaszczyźnie, tylko dwiema jedna za drugą i ze znacznym dystansem. Całość tej podwójności przypomina od zewnątrz rewolwerowy magazynek, tyle że zamiast sześciu z wianuszkiem ośmiu naboi magnesów neodymowych, których w rzeczywistości jest dwa razy po trzynaście, ale pozostałych nie widać.

 

 

 

   

    Wszystkich zawiłości projektu nie ma sensu rozszyfrowywać, bo przykładowo w jednym miejscu czytamy, że dla każdej membrany pracuje te trzynaście magnesów, ale gdzie indziej, że dziesięć. Zwrócę zatem uwagę na najistotniejsze rzeczy i na zastosowane materiały. Andrea podkreśla wagę faktu, że dwugłośnikowe przetworniki Twin Pulse zostały od tyłu zamknięte, dzięki czemu akustyka skomplikowanego układu dynamicznego mogła zostać dopracowana staranniej. Także na wygłuszenie wewnętrzne izobarycznych komór, plus dodatkowe wygłuszanie dzięki specjalnie opracowanym min. pod tym kątem padom, co razem niemal bez reszty likwiduje pasożytnicze rezonanse. Ale jeszcze ważniejsza twórcza moc podwojenia, agregująca dynamikę do rzeczywistych poziomów. Bardzo istotna rola przypada też ażurowej oprawie rewolwerowych przetworników po ich stronie otwartej, czyli po stronie ucha, gdzie znowu we współpracy z padami tym razem nie pochłania się rezonansów, tylko naśladuje najlepszy możliwy przepływ dźwięku wokół małżowiny i słuchowego kanału – niemalże równie doskonały, pomimo przylegania, jak u nie przylegających, dystansowych drajwerów AKG K1000, Mysphere i RAAL Requisite. Na koniec arcyważne to, co Andrea nazywa izofoniczną odpowiedzią impulsową.

    Oddajmy głos projektantowi:

    Podejście projektowe oparte na krzywych izofonicznych Fletchera-Munsona bierze pod uwagę zasadniczy fakt nagrywania muzyki za pośrednictwem mikrofonów, mających liniową odpowiedź impulsową w całym spektrum częstotliwości i całym zakresie zmian natężenia dźwięku, podczas gdy zachowanie ludzkiego ucha obrazuje się na krzywych izofonicznych jako nieliniowe. (Przejawiające zmiany skokowe.) Przy niższych poziomach głośności (krzywe 50-60 fonów) nasze uszy nie słyszą dobrze skrajów pasma, więc jeśli tor ma charakterystykę liniową, przy cichym słuchaniu zauważysz rozbieżność pomiędzy tym, co słyszysz w życiu, a tym, co postrzegasz w nagraniu. Przy wysokim poziomie ciśnienia akustycznego (krzywe 80-100 fonów) nasz słuch staje się bardziej liniowy, ale wciąż pozostaje nadwrażliwy na zakres okolic czterech tysięcy herców. Z uwagi na powyższe odwzorowania akustyczne w oparciu o technologię Twin Pulse są modelowane w taki sposób, by pozwalały dopasowywać charakterystykę częstotliwościową do zmian głośności odsłuchu, dzięki czemu udaje się zrekompensować liniowość mikrofonów, maksymalnie upodobniając odtwarzanie do żywych doznań. Podejście to zostało opracowane, przetestowane i zaakceptowane przy udziale samych muzyków i inżynierów dźwięku; obecna konstrukcja Twin Pulse, reprezentująca ostateczny wynik tych prac, zdolna jest z dużą dokładnością pokrywać zakres krzywych izofonicznych w przedziale głośnościowym 40 dB do 95 dB bez konieczności użycia korektora.

    Odnośnie tej finalizacji po stronie oglądowej wchodzimy w kontakt z dużymi i ciężkimi słuchawkami, wyraźnie nawiązującymi formą do Grado PS2000. Niczego o nich nie wiedząc od razu byś pomyślał: – Oto kolejne flagowe Grado!

    – Tymczasem nic z tych rzeczy. Niemniej podobieństwo jest całościowe, niemalże jota w jotę powtarzające uformowanie pałąka, sposób wieszania i okrągłość muszli, również ich dużą głębokość.

    Płaską opaskę nagłowną – metalowy płaskownik obszyty Alcantarą – kończą po obu stronach metalowe zaciski na metalowych prowadnicach prętowych z podwieszonymi muszlami. Identyczny więc sposób mocowania jak u najstarszych i też całościowo metalowych Grado HP1000 – słuchawek przeszłych do legendy, w zamyśle też profesjonalnych. Pręty są gładkie i zaciski tak samo, w odróżnieniu od samych muszli. Te są w całości uformowane z tytanu, a ściślej w nim wyrzeźbione. Andrea nazywa wyrzeźbieniem zamaszyste żłobienie wieńca obiegającego rozetę, która wydaje się jedynym w miarę wyraźnym odstępstwem od architektury Grado. U którego centralny otwór z guziczkiem albo bez z reguły był przysłaniany drobną, nie rzucającą się w oczy siateczką, podczas gdy tu ma postać wieloramiennej gwiazdy z wpisanym w centrum kołem. Gwiazda jest wycięta w Texalium – kompozycie na bazie włókien szklących, z którego to materiału zrobiono także kołnierz oprawiający membranę, o której nic się nie dowiadujemy ponad to, że też powstała z kompozytowych włókien i jest metalizowana. Każdą z tych metalizowanych membran napędzają kapsle neodymowych magnesów (dziesięć, a może trzynaście? – tak czy tak o uciągu wspólnym 13,8 kg). I każda tworzy drajwer o nazwie Spirit, w podwojeniu i oprawie izobarycznej komory jako super drajwer Twin Pulse.

   Rzeźbione w tytanie muszle separują od głowy obszerne, skomplikowane wewnętrznie pady od zewnątrz całe z Alcantary, dzięki kanałom akustycznym i wewnętrznym powierzchniom tłumiącym mające dawać wrażenie, że słuchawki nie przylegają do głowy – że fale akustyczne swobodnie uszy omiatają.

    Zwieńczeniem tego wszystkiego nadzwyczajne okablowanie, które zamocowano na stałe, żeby nie tracić jakości na psujących ją złączkach. Też nie zawracać sobie głowy ewentualną wymianą – oryginalny kabel stanowi integralny składnik projektu, jest jego idealnym dopełnieniem. Jego budowę opracowywano z równą starannością co same muszle i pady, w efekcie przybrał postać dwóch oddzielnych przewodów biegnących równolegle dzięki spinającym obejmom, gdzie każdy składa się z 18 żył: szesnastu srebrnych ø0,08 mm² i dwóch miedzianych ø0,25 mm². Zakończeniem mogą być dwa 3-piny albo pojedynczy 4-pin; z każdymi słuchawkami na bazie tego samego przewodu w komplecie przejściówka na duży jack.

  Valkyrie otrzymujemy w dwóch pudłach, gdzie zewnętrzne pełni wyłącznie funkcje ochronne dla eleganckiej drewnianej kasety ze słuchawkami, przejściówką i papierami, ale bez dodatku stojaka. (A własny stojak Spirit Torino ma – a jakże.) 

    Czysto techniczne parametry to pasmo przenoszenia 18 Hz – 35 kHz, maksymalna siła sygnału 4,0 W, impedancja 64 Ω, skuteczność 96 dB i waga 620 g. Słuchawki nie są więc trudne do wysterowania, natomiast sporo ważą. Pomimo dużych padów nie są specjalnie wygodne, ich niczym nie zmiękczany pałąk prosi się o wyścielenie. Ale kiedy dobrze ułożyć, siedzą w miarę wygodnie, mimo to córka bardzo chwaląc brzmienie mocno skrytykowała wygodę. Samo Spirit Torino dedykuje swoim Valkyriom hybrydowy wzmacniacz o pasującej nazwie Sigfrid (€11 500), tak aby Der Ring des Nibelungen należycie się scalił.   

  Wzmacniacz ma wydobywać ze słuchawek to, co obok doskonałości odtwórczej jest u nich najważniejsze – wyciągać na wierzch emocje. Andrea Ricci wypowiedział się odnośnie szkół brzmieniowych; i tak, jego zdaniem, dla niemieckiej ważna jest perfekcja ogólna, a dla japońskiej pietyzm odnośnie każdego detalu. Z kolei amerykańska to żywiołowość, a włoska właśnie emocje. Muzyka – niezależnie czy kameralna, czy symfoniczna, czy poważna, czy rozrywkowa – ma w wydaniu słuchawek Spirit Torino (tym bardziej z firmowym wzmacniaczem) przede wszystkim rozniecać emocje. Żadnej zimnej perfekcji ani sztucznego podkręcania, sama żywa muzyka w wydaniu emocjonalnym.

   Odnośnie tych emocji rzucę na koniec uwagę, że cena jeszcze bez muzyki już je niemało rozpala, zwłaszcza gdy kogoś nie stać…

[1] (z fr.) popisowy wyczyn.

[2] Córki Odyna nie tylko były straszne, ale też piękne.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

15 komentarzy w “Recenzja: Spirit Torino Valkyria

  1. Darek pisze:

    Piotrze ,
    Wspaniałe to opisałeś. Zgadzam się absolutnie. Mam przy nich emocje non-stop. Przeżywa się w nich muzykę w nieprawdopodobny sposób.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Dzięki za wypożyczenie. I nie pozbywaj się ich pod żadnym pozorem.

      1. Darek pisze:

        nie, nie. z ich powodu trochę zmieniłem nawet nawyki muzyczne. niczego nie żałuję 🙂 mam jeszcze jedno takie nietypowe i rzadkie cudenko , i jestem ciekaw co na to powiesz ?

        1. Piotr+Ryka pisze:

          Cudeńko, powiadasz…
          ???

          1. Darek pisze:

            tak 🙂
            Mojo Audio Mystique Evo pro (R2R) Dac.
            mam też od Ben’a jego Mojo Audio dejaVu server. oh boziu, z Valkyria lecą łzy szczęścia 🙂

            tu jest jedną recenzja, jest ich tak samo mało jak i o spririt Torino.
            https://www.audiophilia.com/reviews/2020/5/21/sigmanmojoevodac

          2. Piotr+Ryka pisze:

            Mojo. Cóż, za jakiś czas pewnie poproszę o pożyczenie do recenzji. Bo skoro taki świetny…

  2. Alucard pisze:

    12 tys euro za słuchawki. Heh 🙂 pozdrawiam właściciela 🙂

  3. Dariusz pisze:

    Konkretnie jakie to Ultrasone się bronią?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Ultrasone Tribute 7 z kablem Tonalium.

  4. Fon pisze:

    kiedy teścik Sennheiser 660s2, czy jest szansa.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Raczej nie ma. Za dużo ważniejszych, bardziej będących debiutami rzeczy.

    2. Tomek pisze:

      Jak to często bywa premiery/recenzje „dobrych” rzeczy przechodzą bez echa 🙂 no i później taki Sennheiser zachodzi w głowę gdzie popełnił błąd że sprzedaż słaba i dalej kombinuje jak tu jeszcze udoskonalić coś co i tak za tą kasę jest doskonałe i nie jest to rzecz z gatunku eksperymentu i wynalazku (mniej lub bardziej udanego) za duże pieniądze typu Susvary i inne Focale 🙂

      1. Piotr+Ryka pisze:

        Przyznam, że nabawiłem się lekkiego uczulenia na kolejne wersje udanych słuchawek. Stax Omega II były najlepsze w pierwszej wersji, kolejne tylko je psuły. Nie spodobało mi się też przejście u Sennheisera od wersji pierwotnej HD800 do tej z dopiskiem S, a Beyerdynamic T2 w wersji V3 to już wyraźne nieporozumienie. Mniej także czarodziejskie okazały się Fostex TH900 w wersji rzekomo poprawionej, doposażonej w odpinany kabel, nie przypadło mi też do gustu rzucone dawno temu na rynek udoskonalenie Sennheiser HD600 pod nazwą HD650. Po tych doświadczeniach nie pałam żądzą pisania recenzji kolejnych wersji czegoś w pierwotnej udanego, zwłaszcza że to i tak będzie zawsze powtórka, a tyle jest spraw nietkniętych.

        1. Tomek pisze:

          Jak najbardziej rozumiem, różnorodność w świecie słuchawkowym potrafi przytłoczyć 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy