Recenzja: oBravo HAMT Signature

Brzmienie cd.

Przy komputerze

Kabel jest odpinany, a przyłącza malutkie, na zakrętki.

Przenieśmy teraz odsłuchy na obszar przykomputerowy. Przetwornik Auralic Vega G2 mógł jednocześnie obsługiwać po złączach symetrycznych wzmacniacz tranzystorowy Niimbus Ultimate i po niesymetrycznych lampowego Ayona HA-3, co było równie korzystne jak posługiwanie się dwoma odtwarzaczami przenośnymi. Ale bez prostych analogii – audiofilskie relacje nie działają wzdłuż linii prostych. Gdyby tak było Niimbus, podobnie jak AK380 bardziej atakujący sferę szczegółów, wyraźności i dobitności brzmieniowej, mniej by do oBravo pasował, a tak wcale nie było. Co nie znaczy, że Meze ustępowały, bo przykładowo oklaski prezentowały się w ich wydaniu bardziej trójwymiarowo, czyli lepiej, choć z drugiej strony mniej agresywnie, czyli gorzej. (Przysłuchajcie się przy najbliższej okazji prawdziwym oklaskom, jakie są agresywne.) Analogicznie jak z oklaskami działo się z resztą dźwięków, tyle że nie jak u AK380 ze wskazaniem na Meze, tylko ze wskazaniem na remis. Ażeby było jeszcze trudniej, przy tranzystorowym wzmacniaczu stacjonarnym (za bardzo duże pieniądze) to oBravo wykazywały tendencję do pogłosu, a Meze prawie żadnej, czyli sytuacja się odwróciła. oBravo natomiast nieodmiennie budziły ekscytację ostrością i czystością obrazu, jak również forsowaniem ekstremalnych basowych ciśnień i szybkim narastaniem, podczas gdy Meze trójwymiarowymi obłościami, większą długością wybrzmień, przymieszką romantyzmu i nieco większą dozą ciepła. Jedne i drugie mocno operowały przy tym światłocieniem w klimatach prędzej mrocznych niż rozświetlonych, tyle że u Meze z bliższym planem pierwszym i głębszym polem widzenia, podczas kiedy oBravo bardziej operowały stylistyką fresku, ścieśniając obraz do centralnego głównego planu. Zebrawszy to wszystko powiem, że dla Niimbusa wybrałbym jednak Meze, ale dopiero po namyśle, a nie zaraz w pierwszym odruchu, tak bez wahania.

Własnego chowu wtyki, ładnie wyglądające i ciasno pasujące.

To teraz lampy, a wraz z nimi to, co najlepsze. Najlepsze w każdym razie dla oBravo. Bo jak AK380 oraz wzmacniacz Niimbusa doposażały Meze w brakujące im wyostrzenie, tak lampowy wzmacniacz Ayona dodał oBravo brakujących im trzeciego wymiaru i liryzmu. Przyjemnie było móc usłyszeć te same wykonania rozbrzmiewające teraz inaczej i niewątpliwie lepiej. Zacznę od zaskoczenia faktem braku pogłosu przy tak ekspansywnych sopranach. U zdecydowanej większości słuchawek dysponujących ofensywną górą, skutkuje ona sięgającym aż po denaturalizację pogłosem. To może się niekiedy podobać, to bywa efektowne, ale kameralistyka, jazz czy wokal w wydaniu bardziej klubowym niż wielkoscenicznym tego nie akceptują, to je wypacza. Tu tego wypaczenia nie było, a przysunięta do słuchacza scena (wyraźnie bliższa niż z tranzystorem) pozwalała nawiązać intymny kontakt z żywymi ludźmi. Znów pojawiło się więc to, co w muzyce po audiofilsku przyrządzanej szczególnie sobie cenię – niezapośredniczona obecność drugiego. Kiedy mamy z nią do czynienia w życiu, nie wywołuje zwykle emocji, do tego przywykliśmy. Ale tuż obok Elvis Presley, Julie London czy Dietrich Fischer-Dieskau, to całkiem co innego. Ludzi o takich głosach nie spotykamy co dzień, a na dodatek świadomość, że oni już nie żyją, a przecież tutaj są… Czujemy ich obecność i w sobie i na sobie; ich głosy przenikają, niezaprzeczalna obecność niemalże dotykowa wypływa z tego dźwięku.

Kolekcja przejściówek.

Ten wymiar autentyzmu oBravo ze wzmacniaczem lampowym dawały bez ograniczeń i mimo tego, że tyle razy byłem świadkiem, znów mnie to uderzyło. Tak przy okazji rzucę, że bez odpowiednich kabli i długiej zabawy ze sterownikami oraz bez lamp sterujących lepszych od danych ze wzmacniaczem, nie byłoby to tak mocne. Ale właśnie dla takich wrażeń warto się trochę pomęczyć, warto nawet stracić pieniądze. Wszelako nie tylko dla przywołań żywych ludzi, także dla samych dźwięków. Tradycyjny korowód testowych nagrań przeparadował przez oBravo i porównawczo też przez Meze. (Ultrasonów prawie nie używałem, bo m się nie chciało przeskalowywać za każdym razem głośności, dla tamtych niemal identycznej.) I teraz działo się odwrotnie – przekaz oBravo był prawdziwszy, zarówno pod względem naturalności głosów, jak i wrzucenia na miejsce zdarzeń. Tajwańska referencja prezentowała w każdym aspekcie precyzję słuchawek studyjnych, tyle że znacznie jeszcze wyższą i co do skali pasma rozrośniętą, jak cechowała się autentyzmem już nie tylko przez wierność techniczną, ale też artystyczną. Stereotypowy zwrot „żywa muzyka” przestawał być stereotypem, stawał się oddawaniem sedna. Meze całkiem przepadły w sensie naturalizmu, ich tak przy tranzystorze udana trójwymiarowość dźwięków i przestrzeni zmieniła się w przedobrzenie aż po wpadanie w dziwność, jakby ktoś użył komputerowego efektu „Hall”, czy innej takiej zabawki. Włączone na koniec do porównań Ultrasone obroniły się lepiej, ale i one grały mniej autentycznie. Zbyt cienkie i za jasne okazały się ich soprany, bas nie miał tak naturalnej formy, a wykonawcy ustawiali się dalej i mniej łudząco przypominali żywych ludzi. Natomiast od oBravo – perfekcja. Nie chcę popadać w przesadę, już choćby tylko dlatego, że w użyciu był inny niż najczęściej poprzednio przetwornik (za dwadzieścia cztery tysiące, a nie trzynaście, i nie lampowy a tranzystorowy), ale była to na pewno jedna ze szczytowych prezentacji biorących sygnał z komputera. Daleko było do niej w przypadku droższego przecież wzmacniacza tranzystorowego, ale z lampami Ayona oBravo, jak to się mawia, „zaskoczyły” i wyprzedziły konkurencję. Fakt, że wyraźnie tańszą, ale na tym poziomie to praktycznie już bez znaczenia, to są wyścigi firmowych liderów.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy