Recenzja: LRT – czyli słuchawki elektrostatyczne napędzane zwykłym wzmacniaczem

Dzień drugi

LTR_10

Pracuje ciężko, i to bardzo efektywnie

   Narzekanie, biadolenie, nawet bitwa pod Grunwaldem przywołana, a tu LRT i słuchawki na drugi dzień zostały, bo tak się złożyło. A skoro tak się korzystnie złożyło, dwie rzeczy przynajmniej należało wyjaśnić. Pierwszą była kwestia kabla głośnikowego. Akurat mam drugi, konkretnie Acrolinka 6N-S3000 Cu, więc się od razu za to zabrałem i sprawa szybko się potoczyła. Bo owszem, temperatura przekazu uległa normalizacji i ocieplania ani osłodzenia już nie było, ale cały przekaz bezdyskusyjnie uległ osłabieniu i bogactwo w sposób całkowicie jawny uległo zmniejszeniu, tak więc już po krótkiej chwili przypinałem w miejsce grubaśnego Acrolinka  tasiemcowego Vovoksa i ku satysfakcji własnej tudzież osób towarzyszących z miejsca odnalazłem znane sobie z poprzedniego dnia cieplejsze i bardziej złożone brzmienie.

Płynie z tego ważna nauka, która odnosi się prawdopodobnie także do kabli przysłanych z LRT, za pośrednictwem których pospołu z Cary zabrzmiało to chłodno. Kabel głośnikowy ma tu znaczenie duże, a nawet olbrzymie, toteż warto wypróbować wiele różnych, bo może się okazać, że tracimy coś bardzo cennego skutkiem metra czy dwóch niewłaściwego przewodu.

Druga sprawa była także istotna, choć dla posiadaczy LRT z pewnością mniej ważna. Chodzi o porównanie Stax SR-009 z AKG K1000. Dnia poprzedniego nie doszło ono do skutku, bo AKG nie były do Crofta podpięte, a nie chciałem już sobie w ten jeden jedyny dzień na posłuchanie wszystkiego dodatkowo rzeczy i tak skomplikowanej dokomplikowywać, tym bardziej, że HD 800, GS-1000 i HE-6 były gotowe do porównań, stanowiąc wystarczającą rękojmię właściwego porównawczego naświetlenia sprawy. Tymczasem HD 800 zaraz sobie na odsłuch gdzie indziej odjechały, tak więc użyłem ich jedynie z Cary, a skoro czasu przybyło, grzechem byłoby rzeczy nie zbadać. Przywróciwszy przeto LRT Vovoksa zabrałem się do podpinania K1000 nieszczęsnemu Croftowi, który już kable głośnikowe i od HE-6 dźwigał. Trudno, niech dźwiga. Od tego jest.

LTR_17

Ciekawe, co powiedzieli by panowie z HeadAmp’a?

A myśl temu podpinaniu towarzyszyła taka, że ani go tak, ani go siak. Bo jak się okaże, że Staksy są lepsze, to się samemu w ucho oberwie, a jak na odwrót, to ci od Staksa znów paroksyzmów dostaną i się jeszcze bardziej obrażą. Ale pisać trzeba prawdę i samą prawdę, bo inaczej kompletnie nie ma to sensu. A było tak:

Dźwięk Staksów w licznych porównaniach, których nie będę tu po kolei przytaczał, okazał się być do tego z AKG pod wieloma względami podobny. Podobna była temperatura, podobna słodycz i bardzo zbliżony poziom ogólny. Słodycz z temperaturą brały się na pewno głównie z odtwarzacza, a kable głośnikowe Vovoksa i Entreqa biegnące do poszczególnych słuchawek najwyraźniej okazały się mieć zbliżoną charakterystykę, w efekcie podobne brzmienia serwując. Kto wie, czy nie są nawet na tych samych przewodach. Musimy się jednak skupić na różnicach, bo co nam po podobieństwach. A te różnice dwie były przede wszystkim. Pierwsza taka, że dźwięk SR-009 był drobniejszej postury. Delikatniejszy, bardziej układny, bardziej misterny i bardziej drobinkowy. I to znana jest sprawa z porównywania K1000 z Sony MDR-R10. Te ostatnie wprawdzie utrwaliły się w mej pamięci jako jeszcze bardziej misterne, ale nie chcę się nad tym rozwodzić, bo pamięć rzecz zwodnicza. Naprzeciw tego dźwięk K1000 zdecydowanie był większy, bardziej sprężysty a mniej drobinkami sypiący. Jednocześnie swoistości głosów i piękno brzmień oceniam u obu jako identyczne, choć to oczywiście rzecz gustu. Można woleć dźwięki delikatniejsze i bardziej koronkowe, a można większe i bardziej sprężynujące. Mnie się bardzo podobały jedne i drugie. Trudno jednocześnie powiedzieć, które słuchawki lepiej odwzorowywały rzeczywistość – czy ta drobność nie była za drobna, czy może raczej sprężystość za sprężysta. Przyjmijmy jednak, że brzmienie drobniejsze z natury rzeczy powinno w dźwiękową materię lepiej przenikać i na tej zasadzie przyznajmy pierwszeństwo Staksom.

LTR_19

Walczyły, ale nie dały rady…

Druga sprawa to przestrzeń. I ona znowu jest znana, ale ma swoje zawiłości. Pisałem kiedyś w recenzji referencyjnych HE-90 Orpheus, że posiadają ten rodzaj dźwięku, który stawia słuchaczy nad skrajem przepaści, kiedy czuć jak ona nas wzywa, wciąga, pragnie strącić. Nie bez uśmiechu zadumy stwierdziłem teraz, że rekablowane K1000 okazały się pod tym względem identyczne. Istniejącą już u nich wcześniej siłę ssącą nowe kable okazały się zwiększać i pod tym względem Staksy wypadły zdecydowanie słabiej. Wszystko u nich działo się wokół słuchacza i żadnego ssania ani strącania nie było. Ale jak napisałem wczoraj, po dłuższym słuchaniu pojawia się u nich holografia i ten bliski plan okazuje się także skrywać przestrzenne bogactwo pod postacią nieodpartego poczucia znajdowania się w rzeczywistej przestrzeni. Przestrzeni tak doskonale swym bogactwem oddanej  i tak dobrze rzeczywistość fizyczną naśladującej, że wrażenie bycia „tam” staje się samorzutne i zniewalające. Tak więc można powiedzieć, że wprawdzie holografia, rozpostarcie i zew przestrzeni są u AKG początkowo dużo silniejsze, ale Staksy w miarę upływu czasu także obudowują słuchacza wspaniałą złudą przestrzenną i to ich mniejsze początkowe ssanie traci na znaczeniu. Doskonale można też obserwować jak jaźń akomoduje się podczas słuchania do drobniejszych dźwięków Staksa albo postawniejszych od AKG i potem przejście z jednych na drugie powoduje w pierwszych chwilach wrażenie obcości i tęsknoty za tym co było wcześniej. Dużo przy tym zależało od muzycznego materiału. Słuchając Rostropowicza z Richterem, grających sonaty Beethovena na wiolonczelę i fortepian, doznawałem dużo większej przyjemności podziwiając większą dynamikę i energię AKG. Z kolei słuchając gitarowych popisów Juliana Breama dźwięk AKG znajdowałem za dużym i za twardym w porównaniu z misterną elegancją, mniejszym rozmiarem i miękkością dźwięku Staksów. Jednocześnie trzeba napisać, że ten większy i bardziej sprężysty od AKG zdecydowanie był podobniejszy do reprodukcji w wykonaniu głośników Dynaudio Focus 340, których recenzję mam zacząć pisać od jutra, co oczywiście o niczym poza podobieństwem nie świadczy.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy