Recenzja: LRT – czyli słuchawki elektrostatyczne napędzane zwykłym wzmacniaczem

LTR_27   W sensie konstrukcyjnym to żadna nowość. Sam miałem przeszło ćwierć wieku temu przywiezione z Niemiec słuchawki Stax SR-5 (rok wprowadzenia 1975), bez energizera, tylko z taką przystawką dla normalnych wzmacniaczy, oznaczoną symbolem SRD-6 (rok wprowadzenia 1973). Podpinało się to do głośnikowego wyjścia, a akurat wzmacniacz miałem wówczas z dwoma kompletami wyjść i selektorem wyboru między nimi, toteż pełna synergia z systemem głośnikowym panowała i wygoda ogromna brała się z tego, a jeszcze jak na tamte czasy grały te Staksy w polskiej rzeczywistości bajecznie, bo wyboru żadnego po sklepach nie było w wyższej słuchawkowej lidze i pamiętam, że najlepsze słuchawki jakie udało mi się odszukać w Krakowie to były AKG K240, a w Warszawie Grado RS-1, które wówczas kosztowały pięć i pół tysiąca złotych, co w przeliczeniu na benzynę wyszłoby dzisiaj w okolicach piętnastu tysięcy. Te czasy odeszły w przeszłość i chociaż łza się za nimi w oku raczej nie kręci, pomijając fakt, że było się wtedy młodym a swoboda gospodarcza była o wiele większa, to benzyna po dwa złote wydaje się jednak dużo sympatyczniejsza niż po sześć i dalej na niej można by zajechać. No ale coś za coś; słuchawek za to mamy teraz praktycznie nieograniczony wybór, chociaż za te najdroższe wciąż przychodzi płacić ponad piętnaście tysięcy. Konkretnie to według dzisiejszych notowań 19 900 zł, bo na tyle wycenia je dziś polski dystrybutor. Chodzi o słuchawki Stax SR-009, będące najdroższymi spośród produkowanych obecnie słuchawek, bo chociaż egzystują gdzież tam podobno nad Pacyfikiem w okolicach Archipelagu Japońskiego słuchawki Muramasa, wycenione na osiem tysięcy dolarów, ale wydaje się, że to czysty gadżet i efemeryda a nie normalna rynkowa oferta dla klienta poszukującego najlepszego słuchawkowego brzmienia. A to najlepsze słuchawkowe brzmienie jest przedmiotem wielu tęsknot i wielu zażartych sporów, bo pretendentów do tytułu jest i było wielu, krążą między audiofilami liczne legendy, zdania jak nie powiem co są podzielone i sam padłem ofiarą diametralnie odmiennych opinii od własnych, których to opinii właściciele byli uprzejmi serdecznie i dozgonnie się na mnie obrazić, chociaż wcześniej pozostawali moimi kolegami. Trudno, się mówi, miłość niejedno ma imię, a miłość do słuchawek okazuje się budzić ogromne emocje, spontaniczne a gwałtowne reakcje prowokując, co z jednej strony dobrze świadczy o namiętności do słuchania muzyki, ale z drugiej nieco gorzej o towarzyszących temu relacjach koleżeńskich. Nie ma co jednak narzekać, albowiem recenzja ta powstaje jak najbardziej właśnie w oparciu o takie koleżeńskie relacje, dzięki którym otrzymałem do testu zarówno słuchawki Stax SR-009 jak i przystawkę LRT, czyli transformatorowy adapter napięcia, umożliwiający słuchawkom elektrostatycznym korzystanie z zasobów normalnych głośnikowych wzmacniaczy.

Budowa

LTR_20

LTR

   Rzecz, jak mówiłem, jest stara, bo pierwsze „Ear Speaker Adaptor” SRD-1 i SRD-2 Stax wypuścił na rynek wraz ze swymi pierwszymi słuchawkami SR-1 w 1960 roku. Jednak w przypadku LRT rzecz jest zupełnie świeża, bo ledwie dwa lata temu niemiecki konstruktor – Peter Rill – zaprezentował LRT, a dokładniej LRT J&J Lundhal-Rill Transformer for Stax, będący dalece udoskonaloną wersją staksowskich rozwiązań, w który to projekt zaangażowany był także znany szwedzki twórca najwyższej klasy transformatorów Per Lundhal oraz mieszkający na stałe w Berlinie polski pianista i wykładowca muzyki Stefan Woźnicki. Trzeba też wspomnieć o wcześniejszych pracach nad podobnym urządzeniem prowadzonych przez włoskiego konstruktora mieszkającego w Rzymie, Andreę Ciuffolliego. (http://www.audiodesignguide.com/)

W porównaniu z oryginalnymi rozwiązaniami Staksa jest LRT urządzeniem znacznie większym, z lepszych transformatorów korzystającym i zawierającym szereg rozwiązań zapewniających bezpieczeństwo użytkowania. Posiada też ciekawą właściwość w postaci stopnia regulacji biasu, dzięki czemu możliwe jest wyskalowanie tego biasu nie tylko do odpowiadającego wyjściom „Pro” w obecnych energizerach Staksa poziomu 580V, ale także nadwymiarowych 660V, przy których podobno słuchawki SR-007 Omega II dostają dodatkowej energii, grając wyraźnie lepiej, czego nie mogłem niestety sprawdzić, bo do obecnych w teście SR-009 wyższy bias nie jest zalecany.

Urządzenie, jak widać na zdjęciach, jest pokaźne i dosyć ciężkie. Tak na wyczucie ze sześć kilogramów ważące. Zaaplikowano mu jedną z dostępnych w Niemczech standardowych obudów, która prezentuje się bardzo elegancko. Posiada metalowy korpus na satynową czerń polakierowany z kratkowaną osłoną na przedniej części, przez którą widać transformatory i dwie świecące przy nich czerwone diody. Osłona jest zdejmowana, a po zdjęciu można na transformatorach przeczytać:

 Amorphus Core OPT LL 9202 AM 

P-P

Lundhal Transformers Sweden

LTR_22

Pod kratką ukrywają prowodyrzy całego zamieszania

Mamy zatem nominalnie do czynienia z amorficznymi transformatorami wyjściowymi przeznaczonymi dla wzmacniaczy lampowych. Twórcy podkreślają, że bardzo istotną rzeczą przy konstruowaniu LRT było oddzielenie grubą metalową przegrodą transformatorów Lundhala od elektroniki i trafa zasilającego oraz odseparowanie od siebie przewodów dochodzących do gniazd, a także zaprojektowanie całego wewnętrznego okablowania, co wymusiło odpowiednią topologię urządzenia. Transformatory ustawiono na tłumiących drgania absorberach, a płytki PCB z elektroniką wykonane zostały według projektu Petera przez specjalistyczną niemiecką firmę.

Na szerokim, indywidualnie na potrzeby urządzenia zaprojektowanym frontonie, widnieje takim samym jak u Sennheisera HDVD 800 niebieskim kółkiem podświetlony włącznik główny, dwa identyczne gniazda dla staksowskich słuchawek oraz taki sam jak włącznik główny, tyle że już nie podświetlany, przycisk zmieniający wysterowanie biasu, którego zadana wartość zostaje zaznaczona zapalającą się niebieską diodą. Wszystko to stoi na sześciu chromowanych nóżkach, a jedyna uwaga krytyczna odnosi się do użycia diod świecących zbyt mocno.

Na ściance tylnej jest wtyk zasilania i pojedynczy komplet gniazd głośnikowych, za pośrednictwem których łączymy LRT ze wzmacniaczem, tak jakby był stojącymi obok siebie dwoma głośnikami.

LTR_26

Jak na niszowe urządzenie, prezencja zdecydowanie powyżej normy

Dodajmy na koniec, że takie jak te tutaj recenzowane „duże” wersje LRT w oparciu o trafa 9202 powstały jak dotąd jedynie dwie, a mniejszych, opartych o LL-1630, aż pięć. Sam projekt nie jest objęty tajemnicą, toteż każdy coś takiego sam może sobie wykonać, jeśli tylko umiejętności mu na to pozwolą, lub zamówić gotowy wyrób u Petera. Cena w zależności od standardu użytych podzespołów waha się w okolicach 1500 €. 

Brzmienie

LTR_23

Tylko to, co niezbędne

   Przejdźmy do sedna, a jego sednem, czyli sednem sedna, musi być w tym wypadku normalny wzmacniacz, bo o jego użycie rzecz biega. Takich wzmacniaczy użyłem trzech, przy czym każdorazowo była to konstrukcja odmienna, bo w przypadku Cary SLI-80 – lampowa integra średniej mocy, Crofta Polestar1 – hybrydowa końcówka małej mocy poprzedzona lampowym przedwzmacniaczem ASL Twin-Head na lampach wyjściowych „45”, a w przypadku monobloków Restek Extent – monofoniczne tranzystorowe końcówki wysokiej mocy, też poprzedzone przedwzmacniaczem ASL. W ramach konfrontacji i punktów porównawczego odniesienia użyłem też słuchawek Sennheiser HD 800 i Grado GS-1000, podpinanych do Cary i ASL Twin-Head w roli słuchawkowych wzmacniaczy, którą to opcją aktywującą się przestawieniem stosownego włącznika oba te urządzenia dysponują, a także słuchawek HiFiMAN HE-6 podpiętych równolegle do wyjść głośnikowych Crofta.

„Poczynajmy tedy i my w Imię Boże” – jak miał powiedzieć Władysław Jagiełło pod Grunwaldem, kiedy Krzyżacy byli już dobrze wysmażeni lipcowym słońcem i gotowi do wzięcia na pikę.

Słońce przyświeca nam dziś wprawdzie czerwcowe, ale też nieźle praży, a lampy i tranzystory od wielu godzin się żarzą i do wzięcia na audiofilskie ostrze całkowicie dojrzały.

LTR_23

Rzut okiem na sygnaturkę…

Podpiąłem Cary do Cairna kablem Crystal Cable Absolute Dream, a LRT spiąłem z nim kablami głośnikowymi, które wraz z nim przyjechały, wetknąłem Staksy w gniazdo Pro1, ustawiwszy zawczasu bias na 580 V, bo tylko takiego pozwolono mi z tymi słuchawkami używać, a ponieważ jest to ich bias nominalny, nie ma czego się czepiać. No i popłynęły dźwięki. Dźwięki bardzo klarowne, doskonale przejrzyste i sowicie obdarowane energią, przemierzające dużą i czytelnie zobrazowaną scenę o wieloplanowej i ładnie płaszczyznowo rozpostartej połaci. Z wielką przyjemnością można się było delektować mistrzostwem technicznym tego dźwięku; maestrią precyzji rysunku, wspaniałej szczegółowości, świetnie zarysowanej akustyki koncertowych sal i doskonałego różnicowania się głosów. Towarzyszyły temu jednak dwa pejoratywy. Dźwięk był za chłodny i w dodatku odczuwało się pewien do tego przekazu dystans. Nie chcę powiedzieć, że ozięble to grało, ale względem porównywanych z tego samego Cary słuchawek dynamicznych Grado GS-1000 i Sennheiser HD 800, chłodniej. Te z kolei też grały odmiennie względem siebie, a choć recenzja ta nie ich dotyczy, trzeba powiedzieć, że Sennheisery zabrzmiały z niewielką ale znakomicie wyczuwalną nutą ciepła, minimalnie kremową poświatą i jednocześnie większą niż SR-009 dynamiką. Scenę kształtowały przy tym równie wspaniałą, ukazując rozległą perspektywę uciekających w dal dźwiękowych planów, a całościowo zabrzmiało to nieco sympatyczniej i jednocześnie może minimalnie mniej precyzyjnie, chociaż to rzecz dyskusyjna. Ostrość samego rysunku mniej się może uwydatniała, ale w zamian dźwięki pięknie się wypełniały, tworząc większe obszary swojego przebywania i całościowo na pewno nie gorszy spektakl.

LTR_30

…i wnętrzności.

Grado zagrały jeszcze inaczej. Przede wszystkim towarzyszyła ich graniu wibracja. Cały obszar muzyczny wibrował, tworząc wszechobecną akustykę i nawet milimetr sześcienny nie ostał się w ich prezentacji muzycznie obojętny. Tonację miały nieco ciemniejszą, pierwszy plan bliższy, obszar równie ogromny, a dźwiękowy obraz mniej uporządkowany w sensie separacji, a bardziej skomasowany i całościowy; wszystko sobą ogarniający i niczego nie zamierzający pozostawić swojemu odrębnemu losowi. W efekcie zabrzmiało to bardziej bezpośrednio – nie na zasadzie pięknego pejzażu do podziwiania, tylko tak jakby pędzić na motorze bez kasku i czuć pęd powietrza. Mniej wszystko było wyraźne, bas trochę całość podbarwiał, bo przyjechały dopiero co i trzeba je będzie dopiero z tego wyleczyć, ale poryw miały według mnie największy, temperaturę najwyższą, a barwy najbardziej bajkowe, choć względem Grado PS-1000 nie tak zawiesiste i tłuste, tylko bardziej akwarelowe i bez werniksu.

Wszystkie trzy prezentacje były świetne, a każda inna. Staksów najchłodniejsza ale najbardziej precyzyjna, Sennheiserów chyba najbardziej naturalna, a Grado najbardziej porywcza i marzycielska.

W tym miejscu muszę poczynić uwagę techniczną. Przyjaźń przyjaźnią, a słuchawki dostałem praktycznie na jeden dzień, toteż musicie mi wybaczyć pewną powierzchowność opisu. Jeden dzień odsłuchów w gąszczu aparatury nie jest dobrą okazją do uważnych analiz i drobiazgowego rozbioru. Już samo to, że każdego dnia ma się inny nastrój i inne słuchowe predyspozycje, stanowi poważne utrudnienie i zmusza do pokory. Dlatego nie zamierzam się tu chełpić wiedzą ostateczną i wydawać ostatecznych wyroków. Jagiełło mógł pobić jednego dnia Krzyżaków pod Grunwaldem i pod wieczór 15 lipca 1410 sprawa była definitywnie rozstrzygnięta, ale Ryka nie pobije dylematów związanych z oceną brzmienia Staksów SR-009             13 czerwca 2013 i proszę na to nie liczyć. Coś się jednak w tej sprawie dało zrobić i parę potyczek udało się stoczyć, a kolejna po tej z Cary odbyła się w oparciu Twin-Heada i Crofta.

Zabrałem Cary arcywykwintny kabel Crystala i połączyłem nim Twin-Heada z Accuphase DP-700, który to nie mniej wykwintny odtwarzacz udało się z uścisku dystrybutora na tak ekskluzywne audiofilskie party wyrwać. Twin-Heada z kolei połączyłem z Croftem Tarą, żeby maksymalnie przejrzyście było, i hajda w las na audiofilskie łowy. A wyszedłszy z lasu zaśpiewałem:

Hejże ha, niech Kubuś żyje, niechaj żyje je i tyje. Czy przy środzie czy przy wtorku on w cudownym jest humorku, kiedy swe conieco zje, za godzinkę albo dwie.

LTR_29

Współczesny, słuchawkowy król?

Zacytowałem z pamięci mruczankę Kubusia Puchatka na cześć faktu, że słuchawki Stax SR-009, z którymi się tyle nawojowałem, zagrały nareszcie tak jak powinny, czyli w samych superlatywach i bez najmniejszych uwag krytycznych. Ciepło, namiętnie wyraziście, całościowo, energicznie i rewelacyjnie z każdym repertuarem. Żadnych histerycznych pogłosów, podwójnego ogniskowania, nerwowego rozdygotania, emocjonalnego dystansu, techniki zamiast muzyki – kompletnie nic z tych rzeczy. Faktem jest, że nie budują one aż tak cudownie odchodzącej w dal sceny jak SR-Ω, ale scenę niewątpliwie bardzo wysokiej klasy. A cała reszta…

Niedawno napisałem, że tych SR-009 nie kupię, bo to nie ma sensu. Ale sens jest. Sens jest jak najbardziej, bo mam już końcówkę mocy i przedwzmacniacz, toteż samych tylko słuchawek, LRT oraz odtwarzacza Accuphase DP-700 do kompletu brakuje. Jakież to zatem proste…

Brzmienie cd.

LTR_04

Melodię zanuci nam jak zawsze niezawodny Accuphse DP-700

   A dlaczego jest sens, już wyjaśniam. Sens jest na przykład dlatego, że sławetna Sweet Jane od Cowboy Junkies nie pokazała żadnej sybilacji. Nic, ani śladu. Ani by kto pomyślał, że w tym nagraniu jakieś sybilanty drzemią. No tak, powiecie, ale przecież to żaden wyczyn. Wiele innych słuchawek tak potrafi. Wiele, to może za dużo powiedziane, ale fakt, są takie. Wszelako jednocześnie SR-009 potrafiły wywoływać sopranowe eksplozje. Może nie tyle wywoływać co odtwarzać, bo przecież one same z siebie niczego poza satysfakcją słuchacza z odsłuchu i producenta z zarobionych pieniędzy wywoływać nie potrafią. Ewentualnie jeszcze zazdrość i zawiść u niektórych. Wywoływać czy odtwarzać, ważne że te sopranowe eksplozje się u nich zdarzają, ukazując taki sopranowy nawał dźwięków, że dałbyś głowę, iż z tego może być tylko kłopot. Tymczasem sopranowa nawałnica się przetacza, niebo na muzycznym firmamencie się wypogadza, a po drodze żadnego kłopotu nie było. Uszy całe, mina słuchacza zadowolona, satysfakcja pełna, a z sopranów tylko był spektakl, w dodatku bardzo satysfakcjonujący, popisowy jak jakieś wybuchy w kinie akcji. A więc te pozjadane sybilanty nie zostały pożarte wraz z sopranami. Przeciwnie, sopranów było zatrzęsienie, a sybilacji zero. Okazuje się, że tak można. Nie pierwszy raz wprawdzie, już to z kilkoma słuchawkami  przerabiałem, ale tym razem było to wyjątkowo spektakularne i wielce satysfakcjonujące. A to był dopiero początek.

Weźmy jakiś słynny duet. Nie Siostry Sisters wprawdzie z Galux Show Olgi Lipińskiej, bo tych na płycie nie mam, ale powiedzmy Montserrat Cabale z Joan Sutherland, albo Ritę Streich z Marią Stader. I co się okazuje? Okazuje się, że panie się różnią tak bardzo, iż satysfakcja ponownie ogromne rozmiary przybiera, a rozmiar w towarzystwie pań, istotna rzecz ponoć. Nasyciwszy potrzeby seksualne możemy spokojnie zwrócić się ku agresji, żeby o zbytnią spokojność nikt nas nie posądził, bo spokojny audiofil to skończony audiofil, podobnie jak spokojny człowiek to matoł, bo świat nasz nie jest miejscem dla ludzi rozumnych i mogących patrzyć nań zachowując spokój, chociaż Zenon z Kition i jego uczniowie z okolic Stoa Poikile bardzo to zalecali. Tak więc pora dać rockowy wyraz agresji i pogardy dla świata, więc może jakaś Metallica albo Rammstein?

– Bardzo proszę. Jest podstawa basowa, jest wielkie bogactwo całego dźwięku, gęstość, szybkość, drajw, ciśnienie, darcie, parcie i rozdarcie. Wszystko co potrzeba. Jedynie ocieplenie trochę bym zmniejszył, ale tu pewnie wystarczyłby inny kabel głośnikowy.

LTR_02

Wspierany lampami i ponad setką watów mocy

A, właśnie, byłbym zapomniał. Podłączyłem LRT z Croftem czterometrowymi kablami głośnikowymi Vovox Textura, dzięki czemu nie trzeba go było przestawiać. Zresztą i tak nie było go gdzie przestawić, bo ani on na Crofcie, ani Croft na nim by nie stanął. A wolnego miejsca już nie było, bo jeszcze te monobloki i Twin-Head. Widać na zdjęciach.

No więc rock też wypadł świetnie, zwłaszcza w tym karnawale dźwiękowego przepychu, bo naprawdę strasznie dużo było z tych Staksów słychać i w porównaniu dźwięk podpiętych do Crofta HE-6 był uboższy i tylko basu miał trochę więcej oraz tonację jaśniejszą i chłodniejszą, taką bardziej poprawną. (Dlatego podejrzewam o ocieplenie kable Vovoksa.) Ale już takiego różnicowania głosów i dźwiękowych koronek u nich nie było. Było świetnie, ale trochę skromniej. Jeszcze inaczej było u Grado GS-1000 słuchanych prosto z Twin-Head. W porównaniu z nimi obrazy dźwiękowe Staksów i HiFiMAN’ów możemy nazwać może nie analitycznymi, bo były bardzo muzykalne, ale takimi porządkującymi. Natomiast Grado muzykę syntezowały, cały jej ogromny jak to u nich obszar zamieniając jakby w jeden dźwięk, jeden dźwiękowy podmuch. Nie różnicowały tak dobrze ani tak wyraźnie nie rysowały, ale była w tej koherencji i syntezie niewątpliwie wielka atrakcja, budząca moją wielką sympatię. Bardzo je lubię i to się na pewno nie zmieni. Nawet takie jak te, jeszcze nie wygrzane, z bałaganiarskim basem i brakiem wyraźnej definicji.

Jedźmy dalej po muzycznych gatunkach. Wielka symfonika w nie mniejszym stopniu mnie zachwyciła, bo także pławiła się w wielkim dźwiękowym bogactwie i chociaż jeszcze większa dynamika by jej nie zaszkodziła, to i tak był to wspaniały popis, a życie tła i każdego dźwięku tak było bogate i tak dobrze wpisane w całość, że nic tylko słuchać i słuchać. Rozpisanie orkiestry na instrumenty, wszystkie te sceniczne didaskalia – szuranie, szelesty, stukanie, sapanie i odkasływanie – wszystko to miało niespotykanie obfity i realistyczny wymiar. A jeszcze w miarę słuchania przestrzenność nabierała coraz bardziej ogarniającej słuchacza, holograficznej formy, bo słuch się adoptował, a przywieziony koło 18-tej odtwarzacz nabierał z mijającymi godzinami brzmieniowej klasy, gdyż jak wiele razy pisałem, odtwarzacze Accuphase wymagają bardzo długiego prądowego rozbiegu, obdarzając w zamian powoli narastającą klasą dźwięku, w przypadku DP-700 dźwięku o jakim Cairn nawet marzyć nie może.

LTR_03

I kto tu kogo powinien wspierać?

To oczywiście tłumaczy tak dużą różnicę pomiędzy tą prezentacją, a tą poprzednią z Cary, pogłębioną jeszcze faktem, że Twin-Head używał najwyższej klasy lamp, a Cary miał do pomocy załodze Electro Harmoniksów jedynie parę Philipsów SQ. Najważniejsze jest jednak to, że słuchając muzyki orkiestrowej odczuwałem dotyk przestrzeni. Czuło się z wielką siłą, że nie jest to płaski dźwiękowy obszar, tylko autentyczna przestrzeń. Powie ktoś – też mi nowina, przecież każde porządne słuchawki rysują przestrzeń przed słuchaczem i o co tyle hałasu. Ale tutaj nie o to chodzi. Chodzi bowiem o inny rodzaj czucia. Normalnie dzięki dźwiękom możemy zobaczyć oczyma wyobraźni scenę i na niej muzyków. Tam po prawej siedzi wiolonczelista, a bardziej na lewo stoi fortepian. Zamykasz oczy i to widzisz. Bez zamykania oczu, skupiając się tylko na dźwięku – też. Jednak tu chodzi o to, że ta przestrzeń nie rysowała się na zasadzie wyobrażenia, tylko była. Po prostu była. Nie trzeba było sobie jej wyobrażać, ona stawała się sama. Mimowolnie i autentycznie było ją czuć, tak jakby naprawdę się tam było, bez żadnego wysiłku, żadnej umowności, zamykania oczu,  wyobrażania sobie. Wyobraźnia przestawała być potrzebna, bo ten muzyczny świat jej nie potrzebował. Jawił się sam z siebie w sensie dosłownym. Był. Naprawdę żywy, a nie tylko „jak żywy”. To była najprawdziwsza magia istnienia. Dzieci i filozofowie odczuwają ją często w odniesieniu do prawdziwego świata, bo tak naprawdę on też jest magiczny. Dogłębnie przeżywają siebie i świat, a świat odbierają tak, jakby był jakąś jedną z możliwych inscenizacji, jakby mógł w każdej chwili całkowicie się przeistoczyć, podobnie jak muzyka przeistacza się kiedy zmieniamy płytę. Dzieci odczuwają w ten sposób, bo jeszcze „oczywistość” nie zadeptała ich aktywności poznawczej, a filozofowie, bo zabiegają o to żeby tak się nie stało. Z kolei na mistyków spada to samo. Ale o tych sprawach napiszę kiedyś osobną rozprawę.

No to została nam jeszcze muzyka rozrywkowa, jazz i elektronika.

Brzmienie cd.

LTR_05

Biedny Cairn bedzie musiał to jakoś znieść

   Gdy chodzi o jazz, gorąca atmosfera i dźwiękowe bogactwo są oczywiście tym czego najbardziej on potrzebuje, toteż warunki miał wymarzone. Nie będę się rozwodził, zwrócę tylko uwagę na klasę instrumentów dętych. Podmuch miały fantastyczny, a klasa podmuchu jest jednym z głównych wyznaczników muzycznego przekazu, wraz z ludzkim głosem czynnikiem decydującym. Przy słabszej aparaturze nie ma się nawet co na ten temat rozpisywać, bo zawsze jest to tylko karykatura, ale na high-endowych wyżynach nabiera to zasadniczego znaczenia, toteż zmuszony jestem napisać, że instrumenty dęte zabrzmiały w tym zestawieniu rewelacyjnie i te czerpane porównawczo z Grado i HiFiMAN’a były słabsze zdecydowanie.

Z kolei muzyka elektroniczna miała lekki problem z owym gorącym i całościowo optymistycznym w tym zestawieniu wydźwiękiem staksowskich „dziewiątek”, bo w odróżnieniu od jazzu, a na podobieństwo rocka, miewa potrzeby bardziej pesymistyczne, nostalgiczne i metafizyczne. Mniej jest zabawą, a bardziej zadumą. Oczywiście jazz metafizyczny też być potrafi, ale w większej mierze jest muzyką pocieszenia niż refleksji czy udręki. Nie zmienia to faktu, że muzyka elektroniczna zaprezentowała się z najwyższą klasą, a jej wydźwięk emocjonalny pomimo ciepła i ogólnego optymizmu mniej był optymistyczny i beztroski niż u Staksa Omegi II.

Na koniec została nam muzyka rozrywkowa, dla której ciepły wiaterek i ślad słodkiego smaku na końcu dźwięków był oczywiście czynnikiem zadowolenia, czyniącym ją bardziej smakowitą, relaksującą i odprężającą. A że podobnie jak cała reszta pławiła się w dźwiękowym bogactwie i magii głosów, był to spektakl najwyższej rangi.

LTR_12

Najdroższe, i zarazem najlepsze

Finalizując zabawy sprzętowe dokonałem ostatniej translokacji, zastępując Crofta monoblokami Restek Extent. To dwa audiofilskie „maleństwa”, po 32 kilogramy każde, o mocy 250 W przy 8 Ohm. Kiedy je pożyczałem, tłumacząc, że są mi bardzo potrzebne do słuchawkowego odsłuchu, gromadka pracowników firmy dystrybucyjnej przypatrywała mi się uważnie i tylko czekałem kiedy się rzucą i zaczną krępować wariata zanim przyjedzie pogotowie i policja. Chciałem jednak dopełnić recenzorskiego obowiązku, ponieważ pojawiły się sugestie, że LRT naprawdę dobrze gra jedynie w towarzystwie wzmacniaczy o dużej mocy. I faktycznie, z takimi wzmacniaczami gra on lepiej. Croft może sobie być bardzo dobry i w samych superlatywach, ale pewne rzeczy Restek do tych superlatywów dorzucił, a były to rzeczy wagi istotnej. Pojawiła się większa swoboda i dynamika, a także większa przejrzystość i otwartość. Brzmienie nabrało wiatru w żagle i wypłynęło na otwarty ocean, pomykając wartko przed siebie poprzez ogromy przestwór i bezgraniczny horyzont. Wszystkiego było tu więcej – przestrzeni, swobody, powietrza, głębi oddechu, przejrzystości, światła.

Tak więc używanie najwyższej klasy potężnych wzmacniaczy ma w przypadku LRT sens, o ile ktoś goni za ekstremum, nie wahając się przekraczać barier skrępowania konwenansem. I w sumie dlaczego nie? Nie udawajmy naiwnych. Te potężne wzmacniacze, niejednokrotnie tysiąc i więcej watów mające, służą wprawdzie do napędzania wielkich głośnikowych kolumn ustawionych w kilkudziesięciometrowych salach, ale jakże często słucha tego na co dzień jeden człowiek i nikogo to nie śmieszy ani nie szokuje. Dlaczego zatem jeden słuchacz słuchający wielkich głośników napędzanych przez wielkie wzmacniacze miałby być czymś jak najbardziej normalnym i nawet zasługującym na szacunek, a taki sam pojedynczy człowiek słuchający nie głośników tylko słuchawek ma budzić śmieszność i zasługiwać na drwiny. To przecież nic innego jak nawyki myślowe i  przywiązanie do stereotypów. Nikt się nie dziwi wielkim silnikom w autobusach, ale nikt się także nie dziwi im w sportowych kabrioletach, bo takie kabriolety weszły do myślowego obiegu, stały się czymś w miarę zwyczajnym i tylko wszyscy na ich widok z zazdrości się ślinią. Dlaczego zatem słuchanie na słuchawkach za pośrednictwem wielkich wzmacniaczy miałoby być śmieszne, a w przypadku kolumn głośnikowych szacowne?

LTR_08

LRT „udźwigną” Staksy bez problemu

Tu i tu chodzi przecież o jak najlepsze brzmienie, a skoro LRT potrzebuje mocnego wzmacniacza dla rozwinięcia całego potencjału, to trzeba mu ten wzmacniacz dać bez szemrania i głupich uśmieszków, o ile nas na to stać i jesteśmy zdecydowani mieć najlepsze możliwe brzmienie na słuchawkach. Nie ma się co względem tego wahać, tym bardziej, że taki duży wzmacniacz zawsze stanowił będzie zaplecze dla kolumn, choćby i niewielkich monitorów, które znakomicie będzie napędzał. A ci, których na takie wielkie wzmacniacze stać i tak mogą sobie pozwolić na wyższe rachunki za energię i nie chodzi im o oszczędności, tylko najwyższą przyjemność czerpaną z muzyki. Klepiąc się po grubych portfelach i ściskając w rękach złote karty płatnicze z politowaniem mogą popatrywać na miotających się oszczędnickich z ich pustawymi portmonetkami. Pasja zawsze prowadzi poza granice standardu, bo na tym właśnie polega pasja. Lepiej, lepiej i lepiej; więcej, więcej i więcej – aż wszystko zostanie zdobyte, zgromadzone, sprawdzone i osiągnięte. Brat mojej babki był przewodniczącym Polskiego Związku Filatelistów i zgromadził najwspanialszą znaczkową kolekcję tematyczną. A kiedy ją doprowadził do ostatecznego finału, sprzedał, bo mógł już tylko kupować nowe znaczki o tej tematyce, co go nie interesowało. Z muzyką na szczęście jest inaczej i zdobycie najlepszego możliwego zestawu słuchawkowego nie oznacza końca tylko początek przygody. To wielka przewaga audiofilizmu nad filatelistyką.

 

Podsumowanie 

   Dobrze się stało. Świetnie się stało. Ogromnie jestem zadowolony. Słuchawki Stax SR-009 nareszcie zabrzmiały tak jak chciałem i udowodniły, że są najlepsze spośród obecnie produkowanych. Nie jest to wprawdzie brzmienie lepsze od Orpheusa, SR-Omegi i Sony MDR-R10, ale bardzo zbliżone klasą i stanowiące bezpośrednie nawiązanie do tamtych osiągnięć. Jedynie budowa sceny nie jest tu aż tak dobra, co dotyczy wyłącznie dalekich planów, bo ten bliski okazuje się być równie zachwycający. Trochę zarazem żal i jednocześnie dziwi niemało, że nie opracował jak dotąd Stax wzmacniacza pozwalającego wiedzieć to wszystko natychmiast, zmuszając jakże nielicznych posiadaczy adaptera LRT do wzmacniaczowych wygibasów na wysoce abstrakcyjnych poziomach audiofilskiej abstrakcji. Jednocześnie rad jestem, że moje lampy „45” miały w tym wszystkim swój udział, udział jak sądzę istotny, bo dla słuchawek SR-009 lampowy tor wydaje się przeznaczeniem, a królewska trioda 45 pasuje tutaj jak ulał z jej wspaniałym powabem i magią dźwięku. Zwraca przy tym uwagę, że efekt końcowy zbliżony był do tego jaki oferował wzmacniacz Euridice, przy dwóch istotnych zastrzeżeniach. Tym razem była to Euridice stanowiąca syntezę dwóch tamtych – jednocześnie bajecznie analogowa i porażająco misterna. Druga rzecz, to nieporównanie większy zapas mocy. W tym względzie nie było najmniejszych ograniczeń z żadnym z użytych wzmacniaczy i nawet piekielnie głośne granie pozostawało na wyciągnięcie ręki.

Dzień drugi

LTR_10

Pracuje ciężko, i to bardzo efektywnie

   Narzekanie, biadolenie, nawet bitwa pod Grunwaldem przywołana, a tu LRT i słuchawki na drugi dzień zostały, bo tak się złożyło. A skoro tak się korzystnie złożyło, dwie rzeczy przynajmniej należało wyjaśnić. Pierwszą była kwestia kabla głośnikowego. Akurat mam drugi, konkretnie Acrolinka 6N-S3000 Cu, więc się od razu za to zabrałem i sprawa szybko się potoczyła. Bo owszem, temperatura przekazu uległa normalizacji i ocieplania ani osłodzenia już nie było, ale cały przekaz bezdyskusyjnie uległ osłabieniu i bogactwo w sposób całkowicie jawny uległo zmniejszeniu, tak więc już po krótkiej chwili przypinałem w miejsce grubaśnego Acrolinka  tasiemcowego Vovoksa i ku satysfakcji własnej tudzież osób towarzyszących z miejsca odnalazłem znane sobie z poprzedniego dnia cieplejsze i bardziej złożone brzmienie.

Płynie z tego ważna nauka, która odnosi się prawdopodobnie także do kabli przysłanych z LRT, za pośrednictwem których pospołu z Cary zabrzmiało to chłodno. Kabel głośnikowy ma tu znaczenie duże, a nawet olbrzymie, toteż warto wypróbować wiele różnych, bo może się okazać, że tracimy coś bardzo cennego skutkiem metra czy dwóch niewłaściwego przewodu.

Druga sprawa była także istotna, choć dla posiadaczy LRT z pewnością mniej ważna. Chodzi o porównanie Stax SR-009 z AKG K1000. Dnia poprzedniego nie doszło ono do skutku, bo AKG nie były do Crofta podpięte, a nie chciałem już sobie w ten jeden jedyny dzień na posłuchanie wszystkiego dodatkowo rzeczy i tak skomplikowanej dokomplikowywać, tym bardziej, że HD 800, GS-1000 i HE-6 były gotowe do porównań, stanowiąc wystarczającą rękojmię właściwego porównawczego naświetlenia sprawy. Tymczasem HD 800 zaraz sobie na odsłuch gdzie indziej odjechały, tak więc użyłem ich jedynie z Cary, a skoro czasu przybyło, grzechem byłoby rzeczy nie zbadać. Przywróciwszy przeto LRT Vovoksa zabrałem się do podpinania K1000 nieszczęsnemu Croftowi, który już kable głośnikowe i od HE-6 dźwigał. Trudno, niech dźwiga. Od tego jest.

LTR_17

Ciekawe, co powiedzieli by panowie z HeadAmp’a?

A myśl temu podpinaniu towarzyszyła taka, że ani go tak, ani go siak. Bo jak się okaże, że Staksy są lepsze, to się samemu w ucho oberwie, a jak na odwrót, to ci od Staksa znów paroksyzmów dostaną i się jeszcze bardziej obrażą. Ale pisać trzeba prawdę i samą prawdę, bo inaczej kompletnie nie ma to sensu. A było tak:

Dźwięk Staksów w licznych porównaniach, których nie będę tu po kolei przytaczał, okazał się być do tego z AKG pod wieloma względami podobny. Podobna była temperatura, podobna słodycz i bardzo zbliżony poziom ogólny. Słodycz z temperaturą brały się na pewno głównie z odtwarzacza, a kable głośnikowe Vovoksa i Entreqa biegnące do poszczególnych słuchawek najwyraźniej okazały się mieć zbliżoną charakterystykę, w efekcie podobne brzmienia serwując. Kto wie, czy nie są nawet na tych samych przewodach. Musimy się jednak skupić na różnicach, bo co nam po podobieństwach. A te różnice dwie były przede wszystkim. Pierwsza taka, że dźwięk SR-009 był drobniejszej postury. Delikatniejszy, bardziej układny, bardziej misterny i bardziej drobinkowy. I to znana jest sprawa z porównywania K1000 z Sony MDR-R10. Te ostatnie wprawdzie utrwaliły się w mej pamięci jako jeszcze bardziej misterne, ale nie chcę się nad tym rozwodzić, bo pamięć rzecz zwodnicza. Naprzeciw tego dźwięk K1000 zdecydowanie był większy, bardziej sprężysty a mniej drobinkami sypiący. Jednocześnie swoistości głosów i piękno brzmień oceniam u obu jako identyczne, choć to oczywiście rzecz gustu. Można woleć dźwięki delikatniejsze i bardziej koronkowe, a można większe i bardziej sprężynujące. Mnie się bardzo podobały jedne i drugie. Trudno jednocześnie powiedzieć, które słuchawki lepiej odwzorowywały rzeczywistość – czy ta drobność nie była za drobna, czy może raczej sprężystość za sprężysta. Przyjmijmy jednak, że brzmienie drobniejsze z natury rzeczy powinno w dźwiękową materię lepiej przenikać i na tej zasadzie przyznajmy pierwszeństwo Staksom.

LTR_19

Walczyły, ale nie dały rady…

Druga sprawa to przestrzeń. I ona znowu jest znana, ale ma swoje zawiłości. Pisałem kiedyś w recenzji referencyjnych HE-90 Orpheus, że posiadają ten rodzaj dźwięku, który stawia słuchaczy nad skrajem przepaści, kiedy czuć jak ona nas wzywa, wciąga, pragnie strącić. Nie bez uśmiechu zadumy stwierdziłem teraz, że rekablowane K1000 okazały się pod tym względem identyczne. Istniejącą już u nich wcześniej siłę ssącą nowe kable okazały się zwiększać i pod tym względem Staksy wypadły zdecydowanie słabiej. Wszystko u nich działo się wokół słuchacza i żadnego ssania ani strącania nie było. Ale jak napisałem wczoraj, po dłuższym słuchaniu pojawia się u nich holografia i ten bliski plan okazuje się także skrywać przestrzenne bogactwo pod postacią nieodpartego poczucia znajdowania się w rzeczywistej przestrzeni. Przestrzeni tak doskonale swym bogactwem oddanej  i tak dobrze rzeczywistość fizyczną naśladującej, że wrażenie bycia „tam” staje się samorzutne i zniewalające. Tak więc można powiedzieć, że wprawdzie holografia, rozpostarcie i zew przestrzeni są u AKG początkowo dużo silniejsze, ale Staksy w miarę upływu czasu także obudowują słuchacza wspaniałą złudą przestrzenną i to ich mniejsze początkowe ssanie traci na znaczeniu. Doskonale można też obserwować jak jaźń akomoduje się podczas słuchania do drobniejszych dźwięków Staksa albo postawniejszych od AKG i potem przejście z jednych na drugie powoduje w pierwszych chwilach wrażenie obcości i tęsknoty za tym co było wcześniej. Dużo przy tym zależało od muzycznego materiału. Słuchając Rostropowicza z Richterem, grających sonaty Beethovena na wiolonczelę i fortepian, doznawałem dużo większej przyjemności podziwiając większą dynamikę i energię AKG. Z kolei słuchając gitarowych popisów Juliana Breama dźwięk AKG znajdowałem za dużym i za twardym w porównaniu z misterną elegancją, mniejszym rozmiarem i miękkością dźwięku Staksów. Jednocześnie trzeba napisać, że ten większy i bardziej sprężysty od AKG zdecydowanie był podobniejszy do reprodukcji w wykonaniu głośników Dynaudio Focus 340, których recenzję mam zacząć pisać od jutra, co oczywiście o niczym poza podobieństwem nie świadczy.

Podsumowując raz jeszcze

LTR_28   Znakomita to była przygoda móc porównywać bezpośrednio sławne AKG ze szlachetnymi Staksami w sytuacji gdy mimo zasadniczo odmiennej konstrukcji, w normalnych warunkach wymagającej zupełnie innych wzmacniaczy, napędzał je ten sam system, różniący się jedynie głośnikowymi przewodami i transformatorową przystawką adoptującą o znakomitej neutralności. Dodając do tego, że wszystkie składowe toru były bardzo wysokiej jakości, przyjąć można, że w ramach swej nieuniknionej jednostkowości był to test miarodajny, rzetelną relację o możliwościach obu słuchawek składający. A że jedne i drugie wypadły znakomicie, tym większa satysfakcja.

 

 Gratulacje 

Przepraszam, jestem zapracowany i pominąłem coś bardzo istotnego, co od razu powinienem był zrobić.  Powinienem przecież pogratulować twórcom LRT wspaniałego osiągnięcia. Dzięki ich talentom i zaangażowaniu stała się rzecz wspaniała – słuchawki elektrostatyczne zostały udostępnione posiadaczom normalnych torów audio, i co więcej, zdolne czerpać cały dostępny w tych torach potencjał, w efekcie czego brzmieć mogą dużo lepiej niż dotąd, w przypadku torów naprawdę wybitnych lepiej nawet niż za pośrednictwem najlepszych specjalistycznych elektrostatycznych wzmacniaczy. Tak więc wszystkim zaangażowanym w projekt LRT od mnie najszczersze gratulacje i wyrazy uznania.

Piotr Ryka

 

System

Źródła: Accuphase DP-700, Cairn Soft Fog V2

Składowe wzmocnienia: ASL Twin-Head Mark III, Cary Audio Design SLI-80, Croft Polestar1, Lundhal-Rill Transformer for Stax, Restek Extent

Słuchawki: AKG K1000, Grado GS-1000, HiFiMAN HE-6, Sennheiser HD 800, Stax SR-009

Interkonekty: Crystal Cable Absolute Dream,TaraLabs Air1

Przewody głośnikowe: Acrolink 6N-S3000 Cu, LRT, Vovox Textura

 

Pokaż artykuł z podziałem na strony

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy