Recenzja: Grandinote MACH 2

Odsłuch

   Być może właśnie dzięki temu, może też dzięki niewielkim rozmiarom, kolumny okazały się dość łatwe do ustawienia w tym sensie, że optimum nie było wyznaczane przez punkty na podłodze, tylko szerszy czy węższy rozstaw i większe albo mniejsze oddalenie od ściany odbijającej dźwięk z tyłu nie grały aż tak istotnych ról jak działo się czasami w przypadku innych, gdzie poza takim optimum wyraźnie gorzej grało. Co oczywiście nie znaczy, że bez obawy aż pod ścianę i można bez problemu stawiać je także bardzo wąsko, ale obszar swobody był spory, miarą jednego metra sumarycznie liczony.
    Z uwagi na duży ciężar własny kolumny okazały się niełaskawe dla myszy dociążających Entreqa; tzn. można było też z myszami, ale wtedy ciut za basowo. Po drugiej stronie audiofilskiej mapy określającej dobre miejsca okazało się, że kolumny są liberalne także gdy chodzi o dystans pomiędzy nimi a słuchaczem. Można było z przyjemnością ich słuchać siedząc cztery metry od każdej, a można o połowę bliżej i też było bardzo dobrze. Z czego wypływa wniosek, że się powinny nadawać do małych, średnich i dużych pokoi, nie wiem tylko czy się nadają do niskich, bo u mnie przeszło trzy metry. Ale zapewne tak, skoro to tylne odchylenie można tak śrubą regulować, że się pochylą do przodu, dzięki czemu dźwięk słabiej omiatając sufit wyznaczy inny aranż. Odgięcie, jako jedyne, przejawiło już mniejszy liberalizm, najlepiej sprawdzając się gdzieś między wyprostowaniem a patrzeniem wprost na słuchacza; u mnie najlepiej przy odgięciu małym.

    Wypróbowawszy wszystkie mapowania mogłem zacząć odsłuch właściwy, podczas którego za wzmacniacz posłużył głównie Grandinote SHINAI, w jednej sesji czerpiący sygnał od CD Cairna, w drugiej od gramofonu Avid poprzez przedwzmacniacz CELIO. Różnice między gramofonem a CD były przy tym typowe, nie ma zatem potrzeby rozwarstwiania opisu. Wystarczy odnotować, że z gramofonem większa energia i oczywiście gęstsza płynność, przy odtwarzaczu zaś mocniejszy pogłos, wraz z nim też pewna nadrealność. Smakowita skądinąd, bo lubimy wszak dreszczyk, ale ta gęstą energią idąca ku nam muzyczna płynność zwykle jest jeszcze lepsza. Lecz zostawmy tę kwestię, nie o tym teraz mowa.

Ale, bo bym zapomniał. Rozpisałem się, jakie to te kolumny liberalne, a nie wspomniałem o tym, że do tego liberalizmu potrzebne było wcześniejsze dobre dobranie kabli zasilających, zwłaszcza do pre gramofonowego. No i niestety okazało się, że pasujące to te droższe, ale prócz odtwarzacza, który zasila taki za czterdzieści tysięcy, nie używam bardzo drogich, tak więc żadna tragedia. No, może tylko ta uwaga, że Grandinote SHINAI to zespolone w jedną bryłę monobloki, czyli dwóch trzeba kabli zasilania, najlepiej takich samych.

   Przejdźmy nareszcie do sedna. Scena przy dobrym ustawieniu zawsze wykazywała pełną niezależność źródeł pozornych od membran i linię pierwszego planu wytyczała za głośnikami. Przy czym tę linię prostą, a nie wklęsłe półkole flankujące słuchacza, na dodatek z tendencją do frontalnego ataku. Z zawieszeniem osi działania na wysokości oczu i imponująco wielometrową głębią, przy całkowitym niemal nie rozlewaniu się dźwięku na boki, wychodzeniu poza rozstaw głośników. Też samorzutnie, a nie dopiero przy uważnym badaniu, informującej o sobie stratyfikacji poziomej – tzn. wyraźnie różnej gęstości dźwięku w zależności od wysokości nad podłożem. Odnośnie czego brak podrywania się dźwiękowego ośrodka do góry czy słania się go po podłodze – wszystko w najlepszym porządku, centrum działania zawsze na wysokości oczu. Medium przy tym przejrzyste, ale w niektórych nagraniach potrafiące się zgęszczać, czasami nawet tak wyraźnie, że aż to było widać jako chmury gęstości. Inna rzecz osobliwa jak na tak niewielkie głośniki, to zdolność wytworzenia fizjologicznego basu, ciśnieniem oddziałującego na powierzchnię skóry, wciskającego nawet mostek.

    Naturalizm sceniczny, znaczony głębią i holograficznym jej rozwarstwieniem na plany, także precyzją lokalizacji źródeł i coraz mocniej ciśnieniowym atakiem podczas zwiększania głośności, to były już walory bardziej pasujące do ceny niż wielkości tych kolumn. Jeszcze bardziej zaskakujący był ten rozkład ciśnienia w stratyfikacji osi pionowej, a najbardziej zaskakującą rzecz zawsze brana pod uwagę, parametr rozmiarowości źródeł. Nieduże, ołówkowe niemal kolumny z głośnikami o niewielkich membranach potrafiły wyłaniać dźwięki o zaskakującej potędze, tworzące razem wielki, frapujący spektakl, a nie jakieś widziane z dużej, pomniejszającej wszystko odległości niewiele zajmujące przedstawienie. Odznaczał się ten emocjami dyszący spektakl potężną dynamiką, a więc format dźwiękowy okazał się zupełnie różny od formatu głośników. Plus zatem niewątpliwy, bo cóż z tego, że duże kolumny tak grają po wstawieniu do dużych pokoi, jaki z tego pożytek dla tych, którzy dużymi pomieszczeniami nie dysponują, a chcieliby mieć mimo to u siebie duży dźwięk rozprowadzany po wielkiej scenie. Im w sukurs może przyjść ten włoski wynalazek „zwrotnicy bez zwrotnicy”, czyli instrumentalizacji głośników zamiast ich elektrycznej regulacji. To osadzenie w zaznaczającym swą obecność kielichu wylotowym niewątpliwie powiększa dźwięk i też go naturalizuje.

Bo inną ważną cechą Grandinote MACH 2 jest naturalność brzmienia. Także przy źródle cyfrowym, o wiele bardziej odrealniającym, choć przywykliśmy tego się nie dostrzegać. Dzięki lampowemu przetwornikowi, ale nawet bez niego, dawały te MACH 2 brzmieniowy naturalizm; cyfrowy sygnał ich nie zawiódł złą pokusą udziwnień w świat nadrealnej muzyki jak ze snu – przy cyfrowym źródle sygnału wciąż emanowały naturalnością. Na kanwie tego komuś znającemu te harce naturalności z egzotyką przedkładały przy wnikliwszym oglądzie postać swą dwa czynniki o realności decydujące – sposób obchodzenia się z sopranami i traktowanie pogłosów. Tak, wiem drogi czytelniku, że stale do tych czynników w recenzjach się odwołuję, ale stanowią kwestie węzłowe – od nich osobno i w powiązaniu zależy typ przekazu. A w tych MAXH 2 dźwięk był nie tylko dzięki czystości medium i doskonałej wizualizacji źródeł klarowny, ale także niewiele mniej niż przy gramofonowym źródle płynny i oczyszczony ze sztucznych ozdobników echowych. – Krótko mówiąc, jak na cyfrowe źródło był niepospolicie analogowy. Ciepły wraz z tym, promienny, podnoszący na duchu, jak również płynny, dziarski i zwinny oraz przyjemny w dotyku, do tego jeszcze napompowany energią, że znowu ciśnieniowy bas i forsowność ataku. W porównaniu z próbowanymi porównawczo czterodrożnymi Audioformami pojawiał się na większej scenie, takiej autentycznie bezkresnej – że odległy horyzont – ale zarazem uporządkowanej: z precyzyjną lokalizacją źródeł i wizualizującym się rozwarstwieniem na plany. Nie miałem wątpliwości, że wzmacniacz SHINAI i kolumny MACH 2 to urządzenia użytkowo sprzęgnięte, dokładnie wzajem zestrojone. Już w recenzji wzmacniacza pisałem, że ich współpraca oznaczała pełne skompletowanie dźwięku zarówno w odniesieniu do harmonicznej postaci, jak i kształtu scenerii. Rzecz osobliwa, słabsze niż przy Audioformach pogłosy nie przeszkodziły temu, że scena okazała się większa i lepiej oddająca perspektywę, bez zdziwienia natomiast, że te słabsze pogłosy oznaczały lepszą analogowość. Ale ta scena i taki pogłos pochodziły od tego, jak dobrze tandem kolumny-wzmacniacz kształtował soprany. Otwierając je całkowicie i jednocześnie kontrolując, tak żeby stanowiły czynnik prawidłowego formowania, a nie jakiś niepowiązany, bez sensu i umęczliwie świdrujący dodatek. Czynnik analogowości był przy tym realizowany w pełni, jako wolny od obcościowych wtrętów, a jednocześnie odległy horyzont i artykulacyjna swoboda w konsekwencji nieprzyciętego pasma.

Sumarycznie więc same dobrze rzeczy i miłe zaskoczenia. Małoformatowe, choć jednak podłogowe, ale o małym litrażu kolumny z membranami o niedużych średnicach, a mimo to dźwięk o formacie jak z dużych i na wielkiej scenie. Doskonałe przy tym związanie poszczególnych zakresów, na jednym skraju finiszujących strzelistym, trójwymiarowym sopranem, na drugim potężnym, ciśnieniowym basem. Pomiędzy namacalna, częstująca autentyzmem średnica, brylująca naturalizmem wziętych z życia ludzkich głosów – i wszystko to na równi niemal przy analogowych i cyfrowych źródłach, czyli odporność na deformacje.

    Wszystko powyższe, poza wielkością sceny, to jednak rzeczy brane przez słuchającego za oczywistość, „jako po prostu dobre brzmienie”, natomiast w pierwszym rzucie uderzała klarowność i brzmieniowy autentyzm bez podziału na role. W teście z zawiązanymi oczami byś sobie odgadywał, że to duże kolumny sławnego producenta, którejś z grających w najdroższych salach prezentowanych na AVS.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

3 komentarzy w “Recenzja: Grandinote MACH 2

  1. Piotr+Ryka pisze:

    AVS już w przyszłym tygodniu. Ale mi się nie chce jechać. Pociechą to, że mają być Dan Clark Corina, nowe HEDD i flagowe Austrian Audio (te za 2600 euro).

    1. Royber pisze:

      Jedź Piotrze.

      1. Piotr+Ryka pisze:

        Jadę, jadę. Już hotel wykupiłem, jak dożyję to jadę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy