Recenzja: Grandinote MACH 2

   Stęskniliście się za wynalazkami marki Grandinote? To proszę, oto ich innowacyjne kolumny. Podstawowe, ale nie podstawkowe, bo tego typu podstawowe nazywają się Grandinote Mach 2R i są o blisko połowę tańsze. Te natomiast, te pozbawione litery R po dwójce i z obudową do podłogi, są wycenione na €10 500 – solidna to w takim razie podstawa, przynajmniej gdy chodzi o ekonomiczną. Odnośnie zaś faktycznej, czyli platformy nośnej, to nie jest zbyt obszerna, lecz za to mocno obciążona, kolumny są zaskakująco ciężkie. Nie dlatego, że większe od przeciętnych stanowiących punkt wyjścia w katalogach wytwórców, wszak wówczas zaskoczenia by nie było. Zwykłe odnośnie rozmiarów podłogowych kolumn stanowiących początki ofert, okazują się dużo więcej od takich ważące, czyli już pod tym względem niezwykłe. Wszelako to niezwykłości dopiero punkt pierwszy, a drugi w dodatku niezwyklejszy. Temu jednak będziemy się przyglądali uważniej w rozdziale o technologii, teraz przypomnieniowo o samej firmie. Przypomnieniowo, bowiem recenzowałem już jej wzmacniacz i przedwzmacniacz gramofonowy, zdawałem też relację z ogólnoświatowej premiery dużo większych i droższych kolumn Grandinote Mach 8 XL. Dzięki czemu dossier marki mam dosyć dokładnie opracowane, wystarczy sięgnąć i przypomnieć, że: Grandinote znaczy po włosku „Duża nuta”, a w tym wypadku nazwę firmy produkującej aparaturę audio przy Via S. Lorenzo w osadzie Rea opodal Pavii, tak mniej więcej pół drogi między Genuą a Mediolanem. Lombardia zatem i przedział czasowy ciągnący się od środka lat 90-tych, kiedy to konstruktor Massimiliano Magri, z zawodu inżynier elektronik, zabrał się za budowę wzmacniaczy z użyciem własnej nawijarki transformatorów. Wzmacniacze te w krótkim czasie zdobyły popularność, inaczej marka Grandinote od dawna by już nie istniała. I jak to bywa z większością marek produkujących audiofilską aparaturę, ten jej produkt startowy rozrósł się z czasem na kolejne wchodzące w skład audiofilskiego toru. Taki rozrost bywa kompletny, ale tak zdarza się nieczęsto. Zwykle to kilka urządzeń, a nie komplet, i tak też stało się tym razem. Pęczniejąc Grandinote zaoferowało z czasem kilka wzmacniaczy, w tym też takie dzielone, zaoferowało też przedwzmacniacz gramofonowy i streamer, no i właśnie kolumny. Ostatnio weszło też w kable analogowe i audiofilskie stelaże, nie ma natomiast w swojej ofercie żadnego płytowego źródła. I to może kiedyś się zmieni, a my na razie o kolumnach.
    Napisałem już, że są innowacyjne, ponieważ innowacje to chleb powszedni u Grandinote. Massimiliano nie uznaje konwencjonalnych rozwiązań; jeżeli już coś oferuje z sygnaturą swego autorstwa, nie będzie to nic przeciętnego. Skądinąd bardzo słusznie, albowiem pospolitości skrzeczy nawałem przeciętności, aczkolwiek konia z rzędem temu, kto znajdzie chociaż jedną firmę, która przyznaje się do niej. Powszędy samo niezwykłe, ale jak jest, przecież wiemy. Gdy jednak Massimiliano pisze, że zrobił coś nadzwyczajnego, jemu akurat możemy wierzyć. Sam uwierzyłem momentalnie, zanim jeszcze cokolwiek powiedział, wystarczyło kilka sekund słuchania parę lat temu na AVS. Nic wtedy nie wiedząc o marce to od razu wiedziałem, że liczy za swe wyroby słono, ale jej granie się wyróżnia. Zmęczony wędrowaniem od przeciętności do przeciętności, w sali Grandinote znalazłem oazę takiego brzmienia, dla którego nie jest czasem straconym przyjeżdżanie na AVS. Niejedyną, rzecz jasna, ale kto wie, czy nie najciekawszą, a już z całą pewnością najbardziej zaskakującą. Salka bowiem niewielka, a mimo to imponujące brzmienie, a marka całkiem mi nieznana, pomimo tego ekskluzywna. Najosobliwsze było zaś to, że kiedy w innych salach gęsto, w tej byłem sam z Massimiliano… No nic, nie będę się pastwił nad cudzymi gustami, poza tym rzeczy oferowane przez Grandinote są niestety kosztowne, to nie jest sprzęt popularny. Nie inaczej w przypadku tych podstawowych kolumn, które są teraz na tapecie; nie kosztują pięciu czy dziesięciu tysięcy, tylko od razu blisko pięćdziesiąt. Aż na tyle nie wyglądają, skąd zatem taka cena? Duńskie Raidho ze swymi niewielkimi podstawkowymi dociąga już do stu tysięcy, tłumacząc to diamentowymi głośnikami, a czym się tłumaczy włoskie Grandinote?

Technologia i wygląd

   Kolumny są wysokie na 116 cm i smukłe, bo szerokie jedynie na 24. Podobnie też i niegłębokie, rozciągające się do tyłu na tyle samo bez centymetra. Są natomiast ku temu tyłowi także lekko odgięte, albowiem stoją na przytwierdzonych od spodu niewielkich platformach, które wspierają się na trzech kolcach, z których tylny jest niższy. W komplecie znajdujemy pod te kolce podkładki, a sami możemy poszukać lepszych, np. świetnych od Harmoniksa. Na tylnej ściance nic poza zaciskami pojedynczego przyłącza, odnośnie którego Massimiliano wyjaśnia, że technologia bi-wiringu nie idzie w parze z jego ideą bardzo specjalnej zwrotnicy. Bardzo specjalnej, gdyż tak naprawdę to nie żadna zwrotnica, w której kondensatory i rezystory, tylko pozbawiony elektrycznych dodatków trójdrożny kanał akustyczny, nazwany przez Grandinote „zwrotnicą mechaniczną”.
    Opisowo rzecz biorąc można nie bez racji powiedzieć, że wyposażone w nie kolumny Grandinote są jak instrumenty muzyczne, a nie aparatura elektryczna. Dostrojenie harmoniczne głośników poprzez podział na role nie następuje tutaj drogą wymuszenia poprzez elektryczne rozkazy płynące ze zwrotnicy – rozkazy odcinające, włączające, ściszające lub wzmacniające. Zamiast tego rzecz uzgadnia się sama w kanale akustycznym, w tym wypadku potrójnie rozgałęzionym i za specjalnie, nietypowo w nim ulokowanymi głośnikami, za którymi specjalne tłumienie. Skutkiem którego pojedynczy tweeter o jedwabnej kopułce ø25 mm przystępuje do pracy dopiero powyżej 12 800 Hz, podczas gdy wcześniej całe brzmienie za sprawą dwóch wooferów ø130 mm o wzmocnionych przez Grandionote impregnatem membranach, które to woofery są nieodcięte i nie equalizowane, natomiast osadzone głębiej niż zwykle to się robi – identycznie jak tweeter są lekko zagłębione w swoich kanałach akustycznych. Otrzymujemy tym sposobem coś w rodzaju trąbienia, a całe to wiązanie potrójnym kanałem opracowano z drobiazgową precyzją, tak żeby powstał autentyczny instrument, a nie elektryczna zabawka z bezdusznym, wymuszanym prądowo rozdzielaniem częstotliwości.
     Układ tej potrójności to klasyczne d’Appolito, czyli tweeter pomiędzy i wszystko u góry. Całość osadzana w pancernych, wielowarstwowych korpusach, które nie tylko są grube i ciężkie, ale też podczas opukiwania głuche. Prócz tego miłe w dotyku – takie lekko zamszowe – a jak zamsz, to i matowość, konkretnie półmatowość. Co kontrastuje z lśnieniem lekko wychodzących za obrys, z tyłu zaokrąglonych owych z kolcami podstaw, a dodatkowym elementem ozdobnym firmowa plakietka Grandinote umieszczona na froncie pod głośnikami.

Kolumny mogą być całe ciemne – opatulone zamszową czernią – albo mogą mieć boki lśniąco srebrne bądź okryte fornirem z drzewa tulipanowca. Tak, tak czy tak będą kosztowały te dziesięć i pół tysiąca euro, jako że to muzyczny instrument, od razu na dodatek perfekcyjnie nastrojony. Nie płacimy więc za napylanie membran diamentem, jak to dzieje się u Raidho, ale za ogrom godzin pracy nad zestrojeniem głośników i za służący temu wynalazek mechanicznej zwrotnicy, będącej instrumentem muzycznym, a nie elektryczną pstrykawką.
    Dźwięk w tych kolumnach się samorzutnie kształtuje, sam między trzema głośnikami się łączy i sam między nimi dopieszcza; i tą jego samorzutną naturalność ukształtowania słychać, jako bliższość prawdziwej muzyce.

Odsłuch

   Być może właśnie dzięki temu, może też dzięki niewielkim rozmiarom, kolumny okazały się dość łatwe do ustawienia w tym sensie, że optimum nie było wyznaczane przez punkty na podłodze, tylko szerszy czy węższy rozstaw i większe albo mniejsze oddalenie od ściany odbijającej dźwięk z tyłu nie grały aż tak istotnych ról jak działo się czasami w przypadku innych, gdzie poza takim optimum wyraźnie gorzej grało. Co oczywiście nie znaczy, że bez obawy aż pod ścianę i można bez problemu stawiać je także bardzo wąsko, ale obszar swobody był spory, miarą jednego metra sumarycznie liczony.
    Z uwagi na duży ciężar własny kolumny okazały się niełaskawe dla myszy dociążających Entreqa; tzn. można było też z myszami, ale wtedy ciut za basowo. Po drugiej stronie audiofilskiej mapy określającej dobre miejsca okazało się, że kolumny są liberalne także gdy chodzi o dystans pomiędzy nimi a słuchaczem. Można było z przyjemnością ich słuchać siedząc cztery metry od każdej, a można o połowę bliżej i też było bardzo dobrze. Z czego wypływa wniosek, że się powinny nadawać do małych, średnich i dużych pokoi, nie wiem tylko czy się nadają do niskich, bo u mnie przeszło trzy metry. Ale zapewne tak, skoro to tylne odchylenie można tak śrubą regulować, że się pochylą do przodu, dzięki czemu dźwięk słabiej omiatając sufit wyznaczy inny aranż. Odgięcie, jako jedyne, przejawiło już mniejszy liberalizm, najlepiej sprawdzając się gdzieś między wyprostowaniem a patrzeniem wprost na słuchacza; u mnie najlepiej przy odgięciu małym.

    Wypróbowawszy wszystkie mapowania mogłem zacząć odsłuch właściwy, podczas którego za wzmacniacz posłużył głównie Grandinote SHINAI, w jednej sesji czerpiący sygnał od CD Cairna, w drugiej od gramofonu Avid poprzez przedwzmacniacz CELIO. Różnice między gramofonem a CD były przy tym typowe, nie ma zatem potrzeby rozwarstwiania opisu. Wystarczy odnotować, że z gramofonem większa energia i oczywiście gęstsza płynność, przy odtwarzaczu zaś mocniejszy pogłos, wraz z nim też pewna nadrealność. Smakowita skądinąd, bo lubimy wszak dreszczyk, ale ta gęstą energią idąca ku nam muzyczna płynność zwykle jest jeszcze lepsza. Lecz zostawmy tę kwestię, nie o tym teraz mowa.

Ale, bo bym zapomniał. Rozpisałem się, jakie to te kolumny liberalne, a nie wspomniałem o tym, że do tego liberalizmu potrzebne było wcześniejsze dobre dobranie kabli zasilających, zwłaszcza do pre gramofonowego. No i niestety okazało się, że pasujące to te droższe, ale prócz odtwarzacza, który zasila taki za czterdzieści tysięcy, nie używam bardzo drogich, tak więc żadna tragedia. No, może tylko ta uwaga, że Grandinote SHINAI to zespolone w jedną bryłę monobloki, czyli dwóch trzeba kabli zasilania, najlepiej takich samych.

   Przejdźmy nareszcie do sedna. Scena przy dobrym ustawieniu zawsze wykazywała pełną niezależność źródeł pozornych od membran i linię pierwszego planu wytyczała za głośnikami. Przy czym tę linię prostą, a nie wklęsłe półkole flankujące słuchacza, na dodatek z tendencją do frontalnego ataku. Z zawieszeniem osi działania na wysokości oczu i imponująco wielometrową głębią, przy całkowitym niemal nie rozlewaniu się dźwięku na boki, wychodzeniu poza rozstaw głośników. Też samorzutnie, a nie dopiero przy uważnym badaniu, informującej o sobie stratyfikacji poziomej – tzn. wyraźnie różnej gęstości dźwięku w zależności od wysokości nad podłożem. Odnośnie czego brak podrywania się dźwiękowego ośrodka do góry czy słania się go po podłodze – wszystko w najlepszym porządku, centrum działania zawsze na wysokości oczu. Medium przy tym przejrzyste, ale w niektórych nagraniach potrafiące się zgęszczać, czasami nawet tak wyraźnie, że aż to było widać jako chmury gęstości. Inna rzecz osobliwa jak na tak niewielkie głośniki, to zdolność wytworzenia fizjologicznego basu, ciśnieniem oddziałującego na powierzchnię skóry, wciskającego nawet mostek.

    Naturalizm sceniczny, znaczony głębią i holograficznym jej rozwarstwieniem na plany, także precyzją lokalizacji źródeł i coraz mocniej ciśnieniowym atakiem podczas zwiększania głośności, to były już walory bardziej pasujące do ceny niż wielkości tych kolumn. Jeszcze bardziej zaskakujący był ten rozkład ciśnienia w stratyfikacji osi pionowej, a najbardziej zaskakującą rzecz zawsze brana pod uwagę, parametr rozmiarowości źródeł. Nieduże, ołówkowe niemal kolumny z głośnikami o niewielkich membranach potrafiły wyłaniać dźwięki o zaskakującej potędze, tworzące razem wielki, frapujący spektakl, a nie jakieś widziane z dużej, pomniejszającej wszystko odległości niewiele zajmujące przedstawienie. Odznaczał się ten emocjami dyszący spektakl potężną dynamiką, a więc format dźwiękowy okazał się zupełnie różny od formatu głośników. Plus zatem niewątpliwy, bo cóż z tego, że duże kolumny tak grają po wstawieniu do dużych pokoi, jaki z tego pożytek dla tych, którzy dużymi pomieszczeniami nie dysponują, a chcieliby mieć mimo to u siebie duży dźwięk rozprowadzany po wielkiej scenie. Im w sukurs może przyjść ten włoski wynalazek „zwrotnicy bez zwrotnicy”, czyli instrumentalizacji głośników zamiast ich elektrycznej regulacji. To osadzenie w zaznaczającym swą obecność kielichu wylotowym niewątpliwie powiększa dźwięk i też go naturalizuje.

Bo inną ważną cechą Grandinote MACH 2 jest naturalność brzmienia. Także przy źródle cyfrowym, o wiele bardziej odrealniającym, choć przywykliśmy tego się nie dostrzegać. Dzięki lampowemu przetwornikowi, ale nawet bez niego, dawały te MACH 2 brzmieniowy naturalizm; cyfrowy sygnał ich nie zawiódł złą pokusą udziwnień w świat nadrealnej muzyki jak ze snu – przy cyfrowym źródle sygnału wciąż emanowały naturalnością. Na kanwie tego komuś znającemu te harce naturalności z egzotyką przedkładały przy wnikliwszym oglądzie postać swą dwa czynniki o realności decydujące – sposób obchodzenia się z sopranami i traktowanie pogłosów. Tak, wiem drogi czytelniku, że stale do tych czynników w recenzjach się odwołuję, ale stanowią kwestie węzłowe – od nich osobno i w powiązaniu zależy typ przekazu. A w tych MAXH 2 dźwięk był nie tylko dzięki czystości medium i doskonałej wizualizacji źródeł klarowny, ale także niewiele mniej niż przy gramofonowym źródle płynny i oczyszczony ze sztucznych ozdobników echowych. – Krótko mówiąc, jak na cyfrowe źródło był niepospolicie analogowy. Ciepły wraz z tym, promienny, podnoszący na duchu, jak również płynny, dziarski i zwinny oraz przyjemny w dotyku, do tego jeszcze napompowany energią, że znowu ciśnieniowy bas i forsowność ataku. W porównaniu z próbowanymi porównawczo czterodrożnymi Audioformami pojawiał się na większej scenie, takiej autentycznie bezkresnej – że odległy horyzont – ale zarazem uporządkowanej: z precyzyjną lokalizacją źródeł i wizualizującym się rozwarstwieniem na plany. Nie miałem wątpliwości, że wzmacniacz SHINAI i kolumny MACH 2 to urządzenia użytkowo sprzęgnięte, dokładnie wzajem zestrojone. Już w recenzji wzmacniacza pisałem, że ich współpraca oznaczała pełne skompletowanie dźwięku zarówno w odniesieniu do harmonicznej postaci, jak i kształtu scenerii. Rzecz osobliwa, słabsze niż przy Audioformach pogłosy nie przeszkodziły temu, że scena okazała się większa i lepiej oddająca perspektywę, bez zdziwienia natomiast, że te słabsze pogłosy oznaczały lepszą analogowość. Ale ta scena i taki pogłos pochodziły od tego, jak dobrze tandem kolumny-wzmacniacz kształtował soprany. Otwierając je całkowicie i jednocześnie kontrolując, tak żeby stanowiły czynnik prawidłowego formowania, a nie jakiś niepowiązany, bez sensu i umęczliwie świdrujący dodatek. Czynnik analogowości był przy tym realizowany w pełni, jako wolny od obcościowych wtrętów, a jednocześnie odległy horyzont i artykulacyjna swoboda w konsekwencji nieprzyciętego pasma.

Sumarycznie więc same dobrze rzeczy i miłe zaskoczenia. Małoformatowe, choć jednak podłogowe, ale o małym litrażu kolumny z membranami o niedużych średnicach, a mimo to dźwięk o formacie jak z dużych i na wielkiej scenie. Doskonałe przy tym związanie poszczególnych zakresów, na jednym skraju finiszujących strzelistym, trójwymiarowym sopranem, na drugim potężnym, ciśnieniowym basem. Pomiędzy namacalna, częstująca autentyzmem średnica, brylująca naturalizmem wziętych z życia ludzkich głosów – i wszystko to na równi niemal przy analogowych i cyfrowych źródłach, czyli odporność na deformacje.

    Wszystko powyższe, poza wielkością sceny, to jednak rzeczy brane przez słuchającego za oczywistość, „jako po prostu dobre brzmienie”, natomiast w pierwszym rzucie uderzała klarowność i brzmieniowy autentyzm bez podziału na role. W teście z zawiązanymi oczami byś sobie odgadywał, że to duże kolumny sławnego producenta, którejś z grających w najdroższych salach prezentowanych na AVS.

Podsumowanie

   I tu dochodzimy do ekonomii, części najmniej przyjemnej. Kolumny są niewielkie, a zaskakująco drogie, co stawia je w położeniu gorszym od dedykowanego wzmacniacza, który wprawdzie też jest kosztowny, ale przynajmniej wielgachny. Na obronę mają Grandinote MACH 2 dwie najważniejsze rzeczy: są niewielkie lecz ciężkie, a w takim razie różne od przeciętnych niewielkich. Pominąć można to, że świetnie wyglądają, prezentując miłą fakturę zdradzającą wysoką jakość i ulubiony mój styl wyglądu, czarne znikanie przedmiotu. Cóż, lubię muzykę z czerni, bo wówczas ona sama jest najbardziej obecna, wolna od towarzystwa gapienia się na sprzęt. Ale ktoś inny może lubić patrzenie na aparaturę, poza tym tańsze kolumny też mogą wyglądać świetnie, chociaż z reguły będą lżejsze. Czego natomiast mieć nie będą, to tej „mechanicznej” zwrotnicy, czyli de facto będą instrumentami elektronicznymi, a nie muzycznymi par excellence. I to jest właśnie clou – za wynalezienie tego się płaci, to jest rzecz unikalna, gdzie indziej niedostępna, najwyżej w jednogłośnikowych. Jak te Raidho, jako jedyne mające membrany diamentowe i za przyczyną tego jeszcze dwa razy droższe w przypadku małych podstawkowych, tak też i Grandinote MACH 2 mają coś niespotykanego, czego nie dostaniesz gdzie indziej. Są jak prawdziwe instrumenty, a nie elektroniczny gwizdała, że tu coś przytnę, a tam wypchnę. Rzecz jasna tu i tu, przy obu rodzajach zwrotnic, musimy koniec końców polegać na słuchu konstruktora, wierząc, że ze swojego przedsięwzięcia wycisnął optymalny stan. Ale jakoś bardziej trafia do wyobraźni ten czysty akustycznie, wolny od ingerencji elektronicznej, a odsłuch też potwierdził, że takie coś się lepiej składa w całość i na dodatek z małych kolumn robi duże.

 

W punktach

Zalety

  • Niezwykłość konstrukcyjna.
  • Kolumny jak muzyczny instrument.
  • Mimo iż trzy głośniki, a nie jeden.
  • Tę naturalną drogą uzyskaną koherencję brzmienia słychać.
  • Inną jego zaletą jest powiększanie dźwięku, muzyczny obraz jak z dużych kolumn.
  • A przecież wielu melomanów nie ma do dyspozycji dużych sal odsłuchowych.
  • Dla nich takie kolumny – tak muzykalne i powiększające dźwięki – tym bardziej wybawieniem.
  • Równocześnie te niewielkie kolumny sprawdzą się w większych pomieszczeniach, duże metraże ich nie zjadają.
  • Wg konstruktora zastosowane w nich niewielkie głośniki bynajmniej nie są wadą, gdyż takie chętniej się uspójniają, zarówno pomiędzy sobą jak z tweeterem.
  • Nieprzycięte, trójwymiarowe soprany.
  • Tchnąca autentyzmem średnica.
  • Masywny, ciśnieniowy bas.
  • Wielka i uporządkowana scena.
  • Bezkresność horyzontu.
  • Dźwięk potrafi zaatakować.
  • Czystość medium.
  • Narzucająca się swą elegancją klarowność brzmieniowych form.
  • Całościowe wrażenie obcowania z czymś wyjątkowym.
  • Analogowość dźwięku także przy źródłach cyfrowych.
  • Perfekcyjna kontrola pogłosów.
  • Odporność na zniekształcenia.
  • Też i nie dokładanie własnych.
  • Masywne konstrukcyjne.
  • Regulowana podstawa.
  • Dobra prezencja w oparciu o wysmakowanie i gatunkowe surowce.
  • Bardzo ceniony producent.
  • Włoska robota odnośnie wykończenia i naturalności dźwięku.
  • Dedykowany, perfekcyjnie zestrajający się wzmacniacz.
  • Polska dystrybucja.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Drogie.
  • Nie dla lubiących mieć coś na pokaz.
  • Rzecz dla smakoszy wytrawnego brzmienia, a nie przeciętnych słuchaczy.

 

Dane techniczne:

  • Głośniki:
  • 2 x szerokopasmowe ø130 mm o wzmocnionej membranie (nieodcięte i bez equalizacji)
  • 1 x tweeter ø25 mm (jedwabny, nieodwrócony, pracujący od 12 800 Hz).
  • Pasmo przenoszenia: 27 Hz – 20 kHz.
  • Skuteczność: 92 dB.
  • Impedancja: 8 Ω.
  • Wymiary: 116 x 24 x 23 cm.
  • Obudowa: MDF ø22 mm.
  • Zwrotnica: mechaniczna S.R.T. (Semi Resonant Tube), jako rodzaj trójdrożnego, całkowicie pasywnego
  • kanału akustycznego.
  • Gwarancja: 5 lat.
  • Cena: € 10 500

 

System:

  • Źródła: Avid Ingenium, Cairn Soft Fog 2 solo i z przetwornikiem PrimaLuna EVO 100.
  • Wkładka: Ortofon Cadenza Black, ZYX Ultimate Dynamic.
  • Przedwzmacniacz gramofonowy: Grandinote CELIO.
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Wzmacniacz zintegrowany: Grandinote SHINAI.
  • Kolumny: Audioform 304 i Grandinote MACH 2.
  • Interkonekty: Sulek Edia & Sulek 6×9 RCA, Tara Labs Air 1 RCA, Next Level Tech (NxLT) Flame XLR,
  • Tellurium Q Black Diamond XLR.
  • Kabel głośnikowy: Luna Cables Red i Sulek 6×9.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Luna Cables Mauve, Sulek 9×9 Power.
  • Listwa: Sulek Edia.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
  • Ustroje akustyczne: Audioform.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

3 komentarzy w “Recenzja: Grandinote MACH 2

  1. Piotr+Ryka pisze:

    AVS już w przyszłym tygodniu. Ale mi się nie chce jechać. Pociechą to, że mają być Dan Clark Corina, nowe HEDD i flagowe Austrian Audio (te za 2600 euro).

    1. Royber pisze:

      Jedź Piotrze.

      1. Piotr+Ryka pisze:

        Jadę, jadę. Już hotel wykupiłem, jak dożyję to jadę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy