Recenzja: Destination Audio WE417A

Architektura i cała reszta

    Przedwzmacniacz, zwyczajem Destination, bierze nazwę od lamp. Ma ich łącznie trzy pary i pojedynczą prostującą, a za dawcę imienia wybrano parę miniaturowych triod Western Electric 417A (wprowadzonych na rynek w 1962 roku), paradujących na pierwszym planie wzmacniającej sekcji właściwej. Za nimi dwie, jedna za drugą, pary większych, ale też małych triod 5687 (wynalezionych przez Tung-Sol Electric Inc. i wprowadzonych do obrotu w 1948). Przednie malutkie wstępnie wzmacniają, te większe z tyłu odpowiadają za dwa kolejne stopnie wzmocnienia, toteż nie ma wymogu parowanej kwarty, wystarcza dopasowanie w parach. Producent stosuje nawet umyślnie różne pary z przodu i tyłu: na przodzie parę RCA „black plates”, za nią Raytheon „bronze plates”. Co jednak tylko kwestią gustu w odniesieniu do brzmienia – można poszukać kombinacji własnych lub wszystkie cztery mieć jednakie. Garnitur lamp uzupełnia duża prostownicza 5U4G na środku sekcji zasilania – oprócz lamp wierzchy obu sekcji zaludniają amorficzne transformatory, dławiki i w tubowych osłonach duże kondensatory Duelunda. Zaludnienie to pasujące słowo; prostokątnych obudów i osłonowych walców jest tam łącznie niemało, więcej w sumie niż lamp. Wszystkie przyobleczone matową czernią proszkowego pokrycia osłon, wszystkie wystają z polerowanych blach miedzianych; zwyczajem urządzeń lampowych stanowiących lustra podwajające światło. Każda osłona ozdobiona została na wieku pokaźnym emblematem, oznaczającym Destination po japońsku, a wąskie ranty obudów na ich czarnym tle złotym nadrukiem Destination Audio.

      Obie sekcje są duże i obie dużo ważą: zasilacz ma w obrysie 390 x 200 mm i wagę 24 kg, sekcja właściwa 390 x 160 mm i wagę 16 kg. Łączy je przytwierdzony na stałe do zasilacza i przykręcany do przedwzmacniacza przewód 5-pinowy, a duży i lśniący chromem dźwigniowy włącznik zdobi front zasilacza. Nigdzie nie ma światełek, co bardzo sobie chwaliłem; diagnozowanie stanu włączenia odbywa się za pośrednictwem blasku lamp. Nie ma też żadnych regulacji, ale z tyłu i tak coś się dzieje: centralnie wchodzi przewód zasilania, stronami mamy osobne wejścia dla gramofonów z wkładką MM i MC, toteż gdy kabel idzie wprost z ramienia, musi być odpowiednio długi i rozłączny, a gdy wychodzi z plinty, wystarczy zwykły dobrze ekranowany interkonekt. Wyjście to pojedyncza para RCA (analogicznie jak wejścia wyposażona w gniazda Furutecha), mniej na strony rozwarta. Oprócz tego mamy solidne przyłącze uziemienia oraz łepek nakrętki nad gniazdem bezpiecznika, a w sekcji zasilania klasyczne gniazdo prądowe.   

     Korpusy obu sekcji są jednakowo niewysokie, a wypiętrzenia nadstawek wysokie. Razem daje to równe 30 cm wysokości, na którą składają się też gumowe podkładki, dające pożyteczne tłumienie wibracji i stawiające silny opór przy próbach przesuwania.

      Małe triody grzeją słabiutko, prostownik też słabo się rozgrzewa, latem nie będzie więc kłopotu z podnoszeniem temperatury w mieszkaniu. (– I tak, zdaję sobie sprawę, że kogo stać na takie pre, stać go też na klimatyzację, ale czy na pewno będzie ją wolno używać w dobie szaleństw z chuchaniem na klimat?)

     Dane czysto techniczne mówią o paśmie przenoszenia 20 Hz – 20 kHz dla zakresu minimalnych zniekształceń, wzmocnieniu +52 dB dla MM i +77 dB dla MC, również o impedancji wejściowej dla MC < 200 Ω, a dla MM 47 kΩ, albo na zamówienie 85 kΩ. Zniekształcenia (THD) całościowo lokują się poniżej poziomu 0,3%, a o dopasowanie do impedancji wkładki dbają same transformatory, niczego nie trzeba ustawiać.

     Od strony estetycznej dwuskładnikowe urządzenie prezentuje się imponująco – dla kogoś nieobytego z takiego kalibru przedwzmacniaczami obsługowymi gramofonów może nawet być szokiem. Wszak zwykle to małe pudełka, niekiedy bardziej średnie, podczas gdy tu gabaryty potężnego lampowego wzmacniacza we wzmacniaczu dla prądu wkładek. Ale u Destination Audio tak to właśnie wygląda: wszystkie składniki toru od nich są duże i dzielone, na końcu tego lądują ogromne, albo jeszcze większe, fenomenalne kolumny tubowe.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

1 komentarz w “Recenzja: Destination Audio WE417A

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy