Recenzja: dCS Bartók

Oddsłuch: Jako przetwornik dla płytowego napędu

Z najwyższych audiofilskich wyżyn.

   Tym samym dublujemy funkcję dCS Rossiniego, który ma napęd własny. Podwyższa ten napęd budżet o wspomniane pięćdziesiąt tysięcy, za to nie potrzebuje przyłączeniowego kabla pomiędzy sobą a przetwornikiem ani dodatkowego zasilającego. (Zawsze coś.) Tutaj natomiast mamy sporo tańszego Ayona CD-T II (26 tys.), dla odmiany wyposażonego w uchodzące za lepsze ładowanie od góry na talerz Philipsa CD-Pro 2. Oczywiście kosztem dodatkowego przewodu AES/EBU (od Acrolinka), dodatkowego zasilającego (Entreq Challanger), wymogu zapewnienia dodatkowego miejsca, lub, w razie stawiania na Bartoku, pęknięcia estetycznego.

Ale do rzeczy. Pierwsza sprawa – pliki czy płyty? Wciąż jednak płyty. Te same nagrania – a już zwłaszcza te live! z towarzyszeniem widowni – przejawiały więcej życia: więcej oddechów, szmerów, wiercenia się, prawdziwszych braw. Także cośkolwiek większą dynamikę oraz głębię brzmieniową, choć w tym ostatnim wypadku czasami aż z wpadaniem w przesadę. Ale przeważnie nie. W każdym razie płyty wciąż górą, aczkolwiek nieznacznie względem najlepszych plików odtwarzanych z normalnego komputerowego dysku, a nie jakiejś dedykowanej Fidaty. (Mam pliki na dyskach wszystkich trzech rodzajów – M.2, SSD i HDD.)

Ale rzecz druga ważniejsza – jakim przetwornikiem ten Bartok jest? Prawdziwą odpowiedź mogło dać tylko porównanie, i porównanie się odbyło. Porównanie z pasującym dość dobrze cenowo Ayonem Stratos (42 900 PLN) – podobnie wielkim i ciężkim, ale całkowicie lampowym (ogółem osiem lamp, w tym cztery wyjściowe mocy 6H30).

Różnice? Kilka wyraźnych. Ayon produkował brzmienie ciemniejsze, bardziej nakierowane na dociążanie i pogłębianie, jak również gładsze i bardziej skupione na sobie. Co przez to ostatnie rozumiem? Coś bardzo ważnego, o czym przy różnych okazjach już pisałem w tym też przed chwilą porównując słuchawki. Kluczową obok barwy, dociążenia, głębi, szczegółowości itp. cechą dźwięku jest forma jego propagacji. Dźwięki mogą posiadać wyraźnie wyczuwalne powierzchnie i pozostawać w ich obrębie niczym w mydlanych banieczkach, albo mogą mieć postać wiatru i się jak wiatr roznosić. Rzadko kiedy któraś z tych form jest zupełna, zwykle to jakaś mieszanka. Niemniej różnicowanie jest na tyle wyraźnie, że nie ma problemu z określeniem, którą dane urządzenie, słuchawki, głośniki, kabel reprezentuje.

Konkurencyjny słuchawkowy wzmacniacz stawiał twarde warunki na audiofilskich podstawkach.

Tu także tak się działo i dlatego spokojnie mogę stwierdzić, że Ayon swe brzmienia bardziej skupiał, Bartok swoje bardziej roznosił. To i to ma swoje zalety, to i to zapewne swych zwolenników. Sam należę do grona tych, którzy preferują szkołę otwartą, to znaczy brzmienia wietrzne, nośne, pozostające w ruchu. dCS Bartok bardzo mocno siedział w tej szkole, dmuchał wyraźnie mocniej od Ayona. Co powodowało poza ogólnie innym stylem także efekty towarzyszące, na przykład delikatniejsze i młodsze kobiece głosy oraz mocniejsze czucie przestrzeni. Stratos nie grał ani w sposób całkiem domykający, ani – broń Boże! – tłusto, ale zarazem bardziej wsobnie, bardziej z brzmieniami in situ, bardziej też przy okazji pogłębionymi, gładkimi i ciemnymi. To ma swój urok, mocną treść, robi wyraźną atmosferę. Zarazem dalece inną od szkoły Bartoka, która daje brzmienia jaśniejsze, pozbawione wyraźnych granic, napowietrzone, aktywne, wszędzie docierające i wszystko na konoiec zostawiające za sobą. Analogiczne stylistycznie do brzmienia słuchawek Meze Empyrean i AKG K1000, a kontradyktoryjne w stylistycznej dyskusji względem Audeze LCD-4z, po trosze także Focal Utopi. Rzecz jasna nie jest tak, że tego nie da się zmieniać. Dane urządzenie, dane słuchawki, dane kolumny można implementować w tory taki walor podkreślający lub osłabiający – na przykład Focal Utopie potrafią się radykalnie zmieniać w zależności od impedancji gniazdka. I je, i Audeze można rozdmuchiwać, a Meze można domykać, tym niemniej same z siebie są bardziej takie lub takie. Bartok zaś jest ze szkoły wiatru, jego dźwięki się niosą. Poza tym oczywiście są najwyższej jakości, której cech nie będę po raz kolejny wyliczał. Wyliczcie sobie sami, jeśli potrzebujecie przypomnienia, a ja tylko napiszę, że cały podawany mu muzyczny materiał, zarówno poprzez różne słuchawki, jak i głośniki Zingali, dawał seanse realizmu, któremu nie dało się zaprzeczyć. Można było ten jego styl osłabiać, na przykład flagowymi Grado o mocnym dociążenia, a można było go wzmacniać „wietrznymi” jak on Meze Empyrean. I to  wzmacnianie w wypadku płyt wolałem. Ale wyłącznie na zasadzie własnych brzmieniowych preferencji, bo wszystko grało ekstra. Za mało powiedziane – grało „Szał!”.

Na finał Bartok an face.

Na koniec jeszcze o słuchawkowym wzmacniaczu. Tak jak poprzednio z Phasemation, tak teraz porównałem do Twin-Heada (kompletnie przerobionego i w efekcie bardzo drogiego, tak z circa pięćdziesiąt tysięcy). Przez pierwsze czterdzieści minut, zanim się lampy dobrze rozgrzały, wzmacniacz w Bartoku podobał mi się bardziej, a potem one wzięły górę. Z tego i tego brzmienie było w szkole ekspansywnej, ale wzmacniacz w Bartoku pozostał bardziej jednoznaczny i na pierwszoplanowych dźwiękach skupiony; nie tak szaleńczo harmoniczny i nie tak wielobrzmieniowy. Niemniej jakość ma znakomitą i jeśli ktoś chciałby mieć jeszcze lepszy, to kwota pięciocyfrowa i nie zaczynająca się jedynką, ani nawet nie dwójką.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

7 komentarzy w “Recenzja: dCS Bartók

  1. Marek S. pisze:

    Witam Pana. Martwi mnie: „Minimalna impedancja słuchawek wynosi 33 Ω”. Czy próbował Pan czegoś o niskiej impedencji? Bo Lcd4z pewnie już pojechały. Pozdrawiam

    1. Piotr Ryka pisze:

      LCD-4z faktycznie już odjechały, ale nominalnie za niskie impedancyjnie Ultrasone T7 i Meze Empyrean grały bez zarzutu. Niemniej słuchawek o impedancji poniżej 20 Ohm nie próbowałem, trzeba będzie sprawdzić samemu.

      1. Marek S. pisze:

        Ultrasone i Meze prawie mieszczą się w normie podanej przez Producenta. Ciekaw jestem jak z tymi poniżej 20 Ohm. Ale dziękuję.

        1. Piotr Ryka pisze:

          Niestety, LCD-4z były nieobecne. Final X też nie było.

  2. Piotr Ryka pisze:

    Dzięki koleżeńskiej wizycie z Anglii, Bartok zdążył się spotkać z jeszcze jednymi słuchawkami referencyjnymi, z Audio-Technicą ATH-L5000.

  3. AudioFan pisze:

    Taka ciekawa i obszerna recenzja wybitnego sprzętu, a tak mało komentarzy. Zastanawiam się dlaczego?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Przemiły żart. A kogo może obchodzić przetwornik/wzmacniacz słuchawkowy za 90 tysięcy, bo taka jest aktualna cena, podobno na skutek upgrade oprogramowania do poziomu Rossini (140 tys. PLN).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy