Recenzja: dCS Bartók

Budowa

dCS Bartok – lewy półprofil wersji srebrnej.

  Rzecz miała inaugurację w połowie zeszłego roku; w internetowych doniesieniach, których zjawiło  się mnóstwo, można było nieodmiennie przeczytać, że wkraczający na rynek Bartok to tak naprawdę wcześniejszy Rossini, tyle że zubożony o odczyt płyt. W zamian wyraźnie tańszy i wzbogacony o możliwość obstalowania z wbudowanym słuchawkowym wzmacniaczem, który to wzmacniacz – teraz dokładnie wiemy – podwyższa cenę z 52 270 do 62 720 PLN. Za to nie tylko jest symetryczny w klasie A, ale ponoć inżynierowie dCS z zapałem nad nim pracowali, był dla nich nowym wyzwaniem.

Zanurzmy się w konstrukcyjne konkrety. Względem Rossiniego ma Bartok obudowę spłaszczoną, co oczywiste, skoro odpadła szuflada i cała sekcja napędu. Bryłę odziedziczył jednak analogiczną, zarówno stylistycznie jak rozmiarowo w sensie szerokości i głębokości. Brakuje jedynie wysmuklającej fali u góry panelu przedniego, bo urządzenie obywając się bez niej i tak pozostaje smukłe. Szerokie na 44,4 centymetra i na głębokość też prawie takie, przy wysokości 17,5 cm wygląda od frontu klasycznie, choć nieprzeciętnie potężnie. Fakt, rzeczywiście jest potężne i waży od Rossiniego niewiele mniej, bo aż 16,7 kg. Tak samo ma wbudowany przedwzmacniacz, sygnalizowany gałką potencjometru na froncie oraz na opcjonalnym pilocie, co jest prawdziwą rzadkością. (Gałka na pilocie, nie opcja.) Który to potencjometr w obu wypadkach chodzi gładziuteńko i równiuteńko, a przede wszystkim nie oznacza według producenta redukcji jakościowej, co by znaczyło, że jest wymyślnie cyfrowy. Ktoś powie:  – Też mi sukces!  Jednakże sukces jest, jako że większość odtwarzaczy wyposażonych w regulatory głośności ma takie redukujące przy okazji jakość w stopniu dalece większym niż czynią to przedwzmacniacze; praktycznie poza sytuacjami awaryjnymi w ogóle nie do użycia. (W instrukcjach obsługi co uczciwsi producenci sami to bez ogródek przyznają.) Tymczasem Bartok dziedziczy po Rossinim potencjometr godny najrasowszego przedwzmacniacza i ma podobnie obfity jak płytowy poprzednik bank wejść cyfrowych – konkretnie 2 x RJ45, 2 x AES/EBU, 3 x SPDIF i 2 x USB 2.0. Ma także opcję tego pilota z potencjometrem, za który płacimy ekstra ciut ponad dwa tysiące.

Sieciowe gniazda w bogatym wyborze sygnalizują inną ważną cechę – mamy do czynienia nie tylko z przetwornikiem i przedwzmacniaczem, ale także z sieciowym streamerem. Bartok nie ma wbudowanego dysku, toteż w bank nagrań się nie przemieni, ale może obsłużyć wszelkiego rodzaju dyski zewnętrzne, a także brać pliki wprost z Internetu, na którą to okoliczność gotowy jest do obsługi serwisów TIDAL, Spotify i Deezer, jak również do współpracy z Roon i bezprzewodowym Apple Airplay.

I prawy.

Dla każdego rodzaju plików oferuje przy tym dwa do wyboru upsamplingi: studyjny DXD 24-bit/384kHz lub DSD128. Wybór pomiędzy nimi to kwestia kilku kroków dojścia do węzła w drzewie decyzji, a potem już jednym kliknięciem przemieniamy DXD/DSD, wybierając tryb bardziej nam pasujący. Aby wybór był ostateczny, musimy wcześniej zdecydować, z którymi filtrami same DXD i DSD najbardziej nam odpowiadają. Dla warstwy PCM jest tych filtrów aż sześć, dla DSD cztery. Wybieranie będzie tym razem jeszcze prostsze, ograniczone do pojedynczych kliknięć na pilocie lub obudowie.

Filtry pozsuwają się w konwejerze, ikonka na wyświetlaczu pokazuje kolejno: F1, F2, F3…, a wraz z tym wyczuwalnie zmienia się brzmienie, podobnie jak przy zmianach upsamplingu. Jak chodzi o nie, to DXD jest bardziej wytrawny, a DSD bardziej likierowy, natomiast filtry to dodatkowo wzmacniają bądź łagodzą, więc można sobie wybrać styl i go osłabiać bądź wzmacniać. Filtry opatrzone zostały przez producenta uczenie brzmiącą uwagą o działaniu „poza częstotliwością Nyquista”, co w praktyce sprowadza się do w różny sposób przycinania wyższych częstotliwości. Staje się wraz z tym wyraziściej lub spójniej, bardziej ostro albo łagodniej, i całościowo bardziej swojsko bądź obco. Dla PCM wybierałem filtr F4, jako najbardziej „lampowy”, a dla DSD F1, który wydał mi się dość naturalny choć nieco pogłosowy. Albo znowu F4, który oficjalnie w odniesieniu do DSD jest tylko awaryjny (tnie górę z wszystkich najmocniej), ale ubytków słuchu nie mam, za to wszelkie nieprawidłowości na górze pasma wyjątkowo mnie drażnią.

Nikomu jednak własnych wyborów (ani też żadnych innych) nie będę rekomendował, i to zarówno w odniesieniu do filtrów, jak też samego upsamplingu. Problem wyboru zrelatywizowany jest bowiem do okablowania, zwłaszcza do kabli zasilających, które działają analogicznie jak filtry, decyzja więc może być optymalna wyłącznie dla konkretnych. Działanie filtrów okazało się jednak słabsze niż w Rossinim, czego nie można powiedzieć o przełączaniu pomiędzy transmisją z buforem lub wprost. Dźwięk poprzez bufor, ten rzeczywiście był dużo bardziej „lampowy”, a bez bufora bardziej „nieheblowany”. Co nie znaczy, że zły – znaczy bardziej nieogładzony, co pewnym gustom i pewnym muzycznym stylom może pasować bardziej. Związane jest wszakże z tym buforem istotne ograniczenie: opóźnia sygnał audio o całe dwie sekundy, nie nadaje się więc do kooperacji z obrazem – do gier komputerowych i filmów.

Niewielki ale bardzo czytelny i świetnie zorganizowany wyświetlacz.

Wraz z powyższymi kwestie wyborów się bynajmniej nie wyczerpują. Musimy jeszcze wybrać poziom wyjściowy sygnału, i to zarówno w odniesieniu do wyjść na zewnętrzny wzmacniacz, jaki dwóch wyjść słuchawkowych, o ile mamy wersję ze wzmacniaczem. W obu wypadkach są to cztery poziomy – dla wyjść do wzmacniacza zewnętrznego  rosnąco 0,2, 0,6, 2,0 albo 6,0 V; dla wyjść słuchawkowych  malejąco 0, -10, -20, -30 dB. Oba rodzaje wyjść są symetryczne albo zwykłe, w przypadku słuchawkowych to jack 6,35 mm i 4-pin XLR. Skoro już o nich mowa, to dodam, że minimalną impedancja słuchawek oszacowano na 33 Ω, aczkolwiek w praktyce te z niższą grać dobrze także będą. (Sprawdziłem.) Musimy też przemienić albo nie kanały stereofoniczne i zostawić albo odwrócić fazę. Obie te możliwości nie są bynajmniej wydziwianiem. Płyt i plików z odwróconą stereofonią nie brak, co może irytować choćby odwróconą klawiaturą fortepianu, a nagrania o nieprawidłowej fazie także się nieraz zdarzają.

Na tylnym panelu obok gniazda zasilania znajduje się włącznik główny i są poza wymienionymi jeszcze trzy dla zewnętrznego zegara, mimo iż wbudowany w urządzenie prezentuje wysoką klasę. Niemniej z zewnętrznym może być jeszcze lepiej, jak kogoś stać, to warto. Własny zegar zewnętrzny od dCS kosztuje połowę Bartoka i będzie z nim estetycznie korespondował oraz automatycznie się przełączał, samoczynnie dopasowując do mnożnikowych szeregów częstotliwości próbkowania 44,1 lub 48 kHz. Ale można też kupić zegar tańszy, który też zrobi swoje. (Dystrybutor rekomenduje Mutec MC-3, ewentualnie z dodatkiem droższego Mutec REF10.)

Dopiero kiedy to wszystko zbierzemy, zdajemy sobie sprawę, z jak bardzo wielofunkcyjnym i jak bogato wyposażonym urządzeniem mamy tu do czynienia. Pozwalającym także na krosowanie kanałów stereofonicznych dla wyjść słuchawkowych oraz ogólną regulację balansu, zmianę jasności wyświetlacza lub jego całkowite wygaszenie (wraz z podświetlanym logo dCS albo nie), przywracanie ustawień fabrycznych, pobieranie aktualizacji ze strony producenta, wyświetlanie listy aktualnych ustawień, fiksowanie lub nie dokonanych wyborów (by przypadkowo nie zostały zmienione), a nawet generowanie różowego szumu na potrzeby wygrzewania systemu.

Przyciski także wyróżnia wzorcowa organizacja.

Wszystko to możemy osiągnąć bez pilota, używając wyłącznie sześciu przycisków funkcyjnych z obudowy, tak więc płacony osobno pilot nie jest wcale konieczny; i w sumie nie ma co drzeć łacha o jego brak, bo dCS podejmie bezprzewodową, zastępującą go i poszerzającą współpracę ze smartfonem albo tabletem – stosowna aplikacja czeka gotowa na pobranie. Sprawną obsługę zasadniczo ułatwi dołączony do instrukcji czytelny schemat drzewa decyzji, a także przejrzysty obraz z małego ale skutecznego w praktyce wyświetlacza OLED.

Zaglądając do wnętrza trafiamy na dwa duże transformatory – obudowany sekcji cyfrowej i nieobudowany zasilający wstępny – zaraz za którym cztery główne kondensatory ładujące o dużych pojemnościach. Reszta jak w komputerze, tyle że nie pojedyncza, a dwie jedna nad drugą płyty główne, i na tej spodniej niewidoczne programowalne procesory, prawdopodobnie od Asahi Kasei, czyli nie żadne gotowe kości. Nie od tego wszak dCS to zespół programistów z Cambridge, by ktoś za nie wykonywał najważniejsze czynności. Sami napisali lepsze programy sterujące i sami opracowali jeszcze pod koniec lat 90-tych schemat sławnego przetwornika kaskadowego Ring DAC™, o którym twierdzą, że przy obecnym poziomie technicznym pod względem gładkości i równości pasma jest optymalny, na razie nie do poprawienia.

Spoglądając na panel przedni widzimy Rossiniego bez górnej części z falą i szuflady, za to w zwężonej, zgrabniejszej formie. Te same ostre kanty – dziś rzadko spotykane, ale mające swój estetyczny wyraz – po lewej stronie korespondują z niewielkim prostokątem ekranu OLED, pośrodku kontrastują z sześcioma okrągłymi guziczkami panelu obsługowego, a z prawej rozwijają kontrast z większymi kółeczkami obu gniazd słuchawkowych i największym potencjometru. Chodzi ten potencjometr jak marzenie, aż chce się nim poruszyć, a całość postawiona na biurku obok monitora albo na audiofilskim stoliku na pewno wywrze wrażenie.

Dwa gniazda słuchawkowe – zwyczajne i symetryczne.

Wszystko to za wspomniane sześćdziesiąt dwa tysiące w wersji doposażonej słuchawkowym wzmacniaczem i osadzone na dużych walcach z funkcją tłumienia drgań. Wersje dwie – czerń i srebro; odpowiednio do tego dopasowany kolor nóżek.

 

 

 

 

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

7 komentarzy w “Recenzja: dCS Bartók

  1. Marek S. pisze:

    Witam Pana. Martwi mnie: „Minimalna impedancja słuchawek wynosi 33 Ω”. Czy próbował Pan czegoś o niskiej impedencji? Bo Lcd4z pewnie już pojechały. Pozdrawiam

    1. Piotr Ryka pisze:

      LCD-4z faktycznie już odjechały, ale nominalnie za niskie impedancyjnie Ultrasone T7 i Meze Empyrean grały bez zarzutu. Niemniej słuchawek o impedancji poniżej 20 Ohm nie próbowałem, trzeba będzie sprawdzić samemu.

      1. Marek S. pisze:

        Ultrasone i Meze prawie mieszczą się w normie podanej przez Producenta. Ciekaw jestem jak z tymi poniżej 20 Ohm. Ale dziękuję.

        1. Piotr Ryka pisze:

          Niestety, LCD-4z były nieobecne. Final X też nie było.

  2. Piotr Ryka pisze:

    Dzięki koleżeńskiej wizycie z Anglii, Bartok zdążył się spotkać z jeszcze jednymi słuchawkami referencyjnymi, z Audio-Technicą ATH-L5000.

  3. AudioFan pisze:

    Taka ciekawa i obszerna recenzja wybitnego sprzętu, a tak mało komentarzy. Zastanawiam się dlaczego?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Przemiły żart. A kogo może obchodzić przetwornik/wzmacniacz słuchawkowy za 90 tysięcy, bo taka jest aktualna cena, podobno na skutek upgrade oprogramowania do poziomu Rossini (140 tys. PLN).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy