Recenzja: dCS Bartók

Odsłuch: Przy komputerze

Z tyłu wszystko, czego potrzeba.

  Słuchamy, to oczywiste; patrzymy, bo efektownie wygląda. Też używamy ze smakiem, bo chodzi wszystko jak ta lala.

Najpierw wrażenia ogólne na podstawie pierwszego kontaktu. Na tym miejscu, przy monitorze, stawało wiele przetworników, szeroki dając wachlarz porównawczy. Dwie cechy okazały się najbardziej znamionować Bartoka na tle tej różnorakiej konkurencji, biorąc w nawias samą klasę ogólną, która jest po prostu najwyższa. Te cechy to pietyzm i misterność w kontraście do dynamiki i mocy. Mocno i treściwie na bazie dużej dynamiki grać potrafi niejeden przetwornik, tego się od co lepszych wymaga. Także gęsto, płynnie, „lampowo” – na bazie lamp albo i bez nich. Natomiast bez podłączenia zewnętrznego atomowego zegara żaden poza tymi jeszcze droższymi (jak przykładowo Accuphase DC-950) nie potrafi wznieść się na taki poziom obróbki precyzyjnej, nie rzeźbi tak dokładnie i nie wiąże tak doskonale tych wyrzeźbionych dźwięków z przestrzenią. To słychać momentalnie, wystarcza parę sekund. Dlatego każdy audiofil godny takiego miana poczuje w tym momencie radość i się wygładzi wewnętrznie, rozprostowując pomarszczone gorszymi brzmieniami ego. Moje w każdym razie odżyło i poczułem zew krwi. Polowanie na super jakość to wszak treść audiofilskiego życia od jego strony sprzętowej. Między polowaniami sycimy się złowioną muzyką, ale od czasu do czasu pora ruszać na łowy (prawdziwe lub w marzeniach), o ile nie staliśmy się dotąd posiadaczami takiego właśnie Bartoka, albo innej takiej maszynki. Wówczas możemy osiąść na laurach, mamy mamucie kły.

Tyle w sensie ogólnym, a teraz rozpis na poszczególne brzmienia. Zacząłem je sprawdzać od funkcji najoczywistszej – stawiania przy komputerze, łączenia kablem USB i wychodzenia na słuchawki. Słuchawek nagromadziło się sporo i same najlepsze sztuki. Ale zanim o poszczególnych, wpierw jeszcze porównanie z innym, zewnętrznym wzmacniaczem. Narzucało się z Phasemation, który też jest tranzystorowy, podobnie w klasie A i także symetryczny. Wyrównawszy poziomy głośności (poprzednio podłączając Phasemation do wyjść symetrycznych Bartoka via Tellurium Q Black Diamond XLR) wystarczało przepinać słuchawki i naciskać guziczek „Output”. Różnice? Stosunkowo niewielkie, ale do wychwycenia. Jedna wszakże istotna, odniesiona nie bezpośrednio do brzmienia, a bardziej do techniki. W specyfikacji Bartoka stoi, że dopasowuje się automatycznie do impedancji słuchawek, byle tylko ta przekraczała zawarowane minimum na trzydziestu Ohmach. Jasna sprawa, że automatycznie – nie ma żadnego przełącznika programowego ani fizycznego, jak ten na przykład w Phasemation, czterozakresowe pokrętło. Użycie wysoko-impedancyjnych Beyerdynamic T1 i Sennheiser HD 800 (jedynych obok Audio-Techniki ATH-ADX5000 współczesnych słuchawek high-end o wysokim ohmażu) pokazało, że takie słuchawki nie są dla Bartoka idealnym partnerem.

Wyjścia analogowe na wzmacniacz są także obu rodzajów.

Poczynając od mocy, która ustawiona na max zarówno dla słuchawkowego wyjścia (- 0 dB), jak i potencjometru, nie powodowała wprawdzie żadnych zniekształceń (absolutnie) i generowała granie bardzo głośne, niemniej nie arcy-głośne. W zależności od pliku (te mogą się różnić głośnością o kilkadziesiąt procent) mógł to być poziom rozrywający bębenki w uszach, ale w niektórych przypadkach ciut za niski do pełni szaleństwa. Właściwie tyczyło to samych Beyerdynamic T1 (600 Ω), bo już Sennheiser HD 800 z ich 300 Ω grały nie jakoś znacznie, ale głośniej – przy ustawieniach maksymalnych zawsze za progiem bólu. Tak więc jedynie miłośnicy bardzo głośnego grania mający Beyerdynamic T1 mogą poczuć minimalny dyskomfort w przypadku szczególnie cichych nagrań. W odniesieniu do tych słuchawek zaznaczyła się też przewaga Phasemation pod względem głębi brzmienia i holografii. Nieznaczna, lecz wyczuwalna. Grały cokolwiek ciekawiej niż poprzez własny Bartoka – ciemniejszym, oferującym mocniejszy światłocień, minimalnie głębszym i bardziej plastycznym brzmieniem. Też jednak, przypomnijmy, robionym przez Bartoka – Bartoka jako przetwornik. To było w obu przypadkach najwyższej klasy brzmienie – plikowej wersji SACD Carmina Burana z London Symphony Orchestra pod batutą Richarda Hickox᾽a musiałem wysłuchać w całości.

Skupmy się jednak na słuchawkach zdających się w pełni pasować, tych o wysokiej lecz nie skrajnie, średniej i niskiej impedancji. Szeregując je w kolejności alfabetycznej, by niczego nie sugerować.

Final D8000 (60 Ω)

Przypomnę wstępnie, że na AVS grał ten duet tak znakomicie (inna rzecz, że ze specjalnego banku muzycznych danych), iż zmusił mnie do postawienia siebie na równi z konfiguracją Stax SR-009S-flagowy wzmacniacz Staksa-szczytowy przetwornik Jadis. Nawiązując natomiast do szacowania sprzed chwili wpływu impedancji – planarne Final i ich 60 Ω prezentowały wraz ze wzmacniaczem w Bartoku dźwięk bardziej „promienisty” i mniej pogłosowy niż z Phasemation – dający mniej poczucia niecodzienności, w zamian więcej bezpośredniości. Odnośnie zaś materii brzmienia w sensie czysto odbiorczym, pozbawionym zawracania sobie głowy porównaniami, było to granie dające momentalne poczucie wyrafinowania. Wolne przy tym, pomimo tej „promienności”, od śladu rozjaśnienia; wręcz przeciwnie – z półcieniem, ale w jasnych partiach ze światłem o radosnej tonacji; takim szczególnie właśnie promiennym i zjawiskowej urody. Całkowita towarzyszyła temu bezpośredniość, całkowita owego z lekka ocienionego medium przejrzystość, a jako szczególnie mocne akcenty towarzyszące zjawiały się zryw i popisowa dynamika.

Cyfrowych nie brakuje.

Głębokie też pole widzenia i spójna, wieloplanowa scena, półkoliście słuchacza okalająca. Bliski, ale w rzadko którym nagraniu całkowicie przyklejony do tego słuchacza plan pierwszy, natomiast każdorazowo cała przestrzeń wypełniona po brzegi pyszniącą się autentyzmem muzyką. Pyszniącą się? Ano tak, jako że bardzo też duże jak na słuchawkową prezentację ciśnienie dźwięku, idące oczywiście w parze z potężną mocą basu i każdą inną mocą. (Głęboko satysfakcjonujące „Bum!”) Bardzo wyraźne do tego ożywienie całej wypełnionej dźwiękami przestrzeni, zostawiające jednak pewien margines dla potencjalnych zewnętrznych zegarów, z którymi powinno stać się jeszcze bardziej natchnione. Wszelakie do tego sprawy podstawowe – jak szczegółowość, wyważenie pasma, oddanie indywidualizmów – zrealizowane stuprocentowo; jedynie do trójwymiarowości można by mieć jakieś uwagi. Bez wątpienia high-endowego była poziomu, niemniej słyszałem już jej lepsze realizacje, choć mam tutaj na myśli te z drogich gramofonów. To jednak kaprysy rozwydrzonego recenzenta, a grało porywająco. Namacalność, czar, czucie przy oklaskach widowni, wszelakie atmosfery koncertowe – to wszystko najwyższej próby i jednocześnie łatwość słuchania, brak poczucia zmęczenia nazbyt wyżyłowanym i stłoczonym przekazem. „Oby nigdy nie gorzej” – przelatywało przez głowę, ale to pobożne życzenia. Gorzej bywa niemalże zawsze, a jeśli nie, to za podobne, zwykle jeszcze większe pieniądze. (Przypominam – grało tutaj ze zwykłego komputerowego dysku albo wprost z Internetu przez kabel USB. Fakt, że przez kabel Fidaty, o którym w samych superlatywach, ale tym samym niedrogi.) Na marginesie uzupełniająca uwaga, że implementowane słuchawkowemu wzmacniaczowi krosowanie kanałów sprawdzało się dosyć dobrze w muzyce orkiestrowej, lecz w pozostałej bardziej podobał mi się lepiej porządkujący scenę i pozbawiony sztucznego zagęszczania środka przekaz normalny.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

7 komentarzy w “Recenzja: dCS Bartók

  1. Marek S. pisze:

    Witam Pana. Martwi mnie: „Minimalna impedancja słuchawek wynosi 33 Ω”. Czy próbował Pan czegoś o niskiej impedencji? Bo Lcd4z pewnie już pojechały. Pozdrawiam

    1. Piotr Ryka pisze:

      LCD-4z faktycznie już odjechały, ale nominalnie za niskie impedancyjnie Ultrasone T7 i Meze Empyrean grały bez zarzutu. Niemniej słuchawek o impedancji poniżej 20 Ohm nie próbowałem, trzeba będzie sprawdzić samemu.

      1. Marek S. pisze:

        Ultrasone i Meze prawie mieszczą się w normie podanej przez Producenta. Ciekaw jestem jak z tymi poniżej 20 Ohm. Ale dziękuję.

        1. Piotr Ryka pisze:

          Niestety, LCD-4z były nieobecne. Final X też nie było.

  2. Piotr Ryka pisze:

    Dzięki koleżeńskiej wizycie z Anglii, Bartok zdążył się spotkać z jeszcze jednymi słuchawkami referencyjnymi, z Audio-Technicą ATH-L5000.

  3. AudioFan pisze:

    Taka ciekawa i obszerna recenzja wybitnego sprzętu, a tak mało komentarzy. Zastanawiam się dlaczego?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Przemiły żart. A kogo może obchodzić przetwornik/wzmacniacz słuchawkowy za 90 tysięcy, bo taka jest aktualna cena, podobno na skutek upgrade oprogramowania do poziomu Rossini (140 tys. PLN).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy