Recenzja: Aqua Acoustic La Diva i La Scala

Odsłuch cd.

Ale nie obejdzie się to bez wykorzystania nowoczesnej technologi.

Ale nie obejdzie się tu bez wykorzystania nowoczesnej technologi.

   Na czym polega przewaga tych lamp i ich wyjątkowość? Przede wszystkim na całościowym charakterze spektaklu. Zagrał z nimi włoski odtwarzacz w sposób odmienny niż wcześniej i niezwykle wyrafinowany. W tym samym artykule o szczęściu pisałem też o zjawisku jakości granicznej, poza granicą której słuchanie zyskuje inny wymiar, stając się iluminacją. I właśnie dopiero z lampami 5965 spłynęła na mnie iluminacja, co tym jest cenniejsze, że ostatnio ulegam jej niemal wyłącznie ze słuchawkami K1000 albo jakimiś super głośnikami. Tymczasem tutaj bez wsparcia ze strony wszystko okraszającej dynamiką końcówki mocy i mających binauralną konstrukcję K1000, za sprawą „zwykłych” OPPO PM-2 i samego słuchawkowego wzmacniacza, który do arcymistrzów dynamiki na pewno nie należy i bardzo jej od źródła pożąda, przeniosłem się w świat czystej kreacji piękna. A między innymi dlatego, że system zdołał powtórzyć pewną kluczową własność takich najwyższej jakości popisów, mianowicie pokazał całościowy, wszystko ogarniający spektakl. A w tym spektaklu najważniejszą z cech była moim zdaniem jakość, czy raczej postać, sopranów. Nieraz już o tym pisałem, ale powtórzyć nie zaszkodzi: Otóż w takim super graniu soprany nie zostają przestrzennie ograniczone. Nie są jak jakieś iskierki czy nawet większe lokacje, które tu i tam się pokazują – a kiedy brzmią dźwięcznie, misternie i bez śladu podostrzeń, to mówi się, że są świetne. Naprawdę dobrze reprodukowane soprany są całkiem innej natury (no chyba, że będziemy mówili o dzwoneczkach). One się rozciągają na cały muzyczny przestwór i niczego nie mają z punktowości. Są niczym jakaś wypełniona sopranowo przestrzeń, wszystko sobą ogarniająca, co daje całkiem inną postać muzyce i inny jej odbiór. Dopóki takich sopranów nie ma, dopóty system nie wzbije się na prawdziwe wyżyny i przynajmniej u mnie nie będzie iluminacji. Będzie tylko świetnie lub bardzo dobrze – i owszem, chętnie posłucham, ale się z tym nie utożsamię. Żaden sopranowy pikuś, nawet najbardziej wykwintnie pikający, nie wprawi mnie w ekstazę. Tak więc dopiero po przejściu na 5965 zaznałem prawdziwego spełnienia, mimo iż te Mullardy takie były świetliste i głębokie. Dwie jeszcze inne bardzo ważne rzeczy lampy 5965 zaoferowały. Pierwsza, to realizm wykonawców. Co do niego, także jest pewna granica; trudniejsza może niż w przypadku sopranów do opisania, a polegająca na tym, że obecność „innego” nie wymaga łapania się na tym, że faktycznie ma miejsce, tylko staje się sama przez się oczywista. Nie trzeba się przyglądać, analizować, rozpatrywać za albo przeciw, tylko ten ktoś śpiewający po prosu jest. Wyczuwa się całym sobą jego perfekcyjną złudę bycia, odruchowo i bezrefleksyjnie nie poczytując jej wcale za złudę. W naturalnym, intuicyjnym odbiorze jest ona oczywista, i co za tym idzie nie można jej doczepić żadnego uchybienia. Ani ciut nie ma za wysoko czy za nisko podanej tonacji, artykulacji zbyt gładkiej albo chrypliwej, przesadnego oświetlenia bądź nazbyt słabego. To się na pewno też wiąże z tą wspomnianą reprodukcją sopranów, a także z widzeniem całościowym i całościowym odbiorem. A kolejna rzecz ważna, to właśnie całościowy odbiór nie tylko ludzkich postaci, ale ogólnie wszystkiego. Ta muzyka przestoje być „jakaś”. Dobra czy świetna, ciemna albo jasna, bardziej basowa bądź sopranowa, super szczegółowa, poprawna tonacyjnie – i tak dalej. Ona po prostu jest sobą i nie podlega ocenie, tylko objawia się niczym prorok. Inaczej mówiąc – jest natchniona. Sama z niej bije prawda i nie potrzeba tego analizować, chociaż recenzent oczywiście powinien.

A już na pewno w przypadku La Divy!

A już zwłaszcza w przypadku La Scali!

A zatem skoro już muszę, to powiem, że w części poświęconej odsłuchom słuchawkowym odtwarzacz La Diva-La Scala pozwolił się poznać jako przede wszystkim dynamicznie i realistycznie grający. To combo nie odwołuje się do upiększeń, nie przesadza z podgrzewaniem atmosfery i nie akcentuje w przekazie muzycznej drobnicy, a już zwłaszcza z lampami 5965. Nacisk kładzie na całościowy spektakl i nurt główny muzyki, a nie jakieś sprawy poboczne, smaczki, detale i niuansiki. Zwyczajnie nie ma na nie czasu, bo chociaż są jak najbardziej obecne, to z uwagi na wybitną dynamikę i wysokie tempo działania, traktujemy je właśnie jak detale i sprawy drugorzędne, a nie coś, co wobec całościowej rozlazłości i braku pochłaniającego spektaklu zaczyna wybijać się na plan pierwszy i najbardziej przykuwa uwagę. Tu dominuje tempo i autentyczny realizm, a nie taki spaczony nienaturalnym światłem czy zalewem drobiazgów wobec nie dość wyeksponowanych spraw najważniejszych. Albo mówiąc najkrócej – nie ma dziwaczenia i nudy.

Nie wiem czyście zwrócili uwagę, ale zapanowała ostatnio w sztuce filmowej moda na operowanie nieautentycznym światłem. Robi się filmy w oświetleniu zielonym, niebieskim albo żółtym – i pewnie w mniemaniu twórców bardzo jest to artystycznie przebiegłe i nastrojowości służące, ale w sumie to lipa, a sztuka filmowa generalnie ma się teraz nad wyraz kiepsko i kicz następuje za kiczem. To jednak inny temat, a mnie chodzi wyłącznie o to, że La Diva-La Scala gra jakby się akcja rozgrywała przy świetle naturalnym i wziętym ze środka dnia, a nie w schyłku wieczoru lub o jaskrawym brzasku. To jest realizm południa; bardzo ruchliwy i wartki. Ale to wcale nie znaczy, że nie może się tu pojawić jakiś mocno akcentujący się nastrój. Smutek, groza czy radość jak najbardziej się pojawiają, ale tylko w oryginalnym aranżu nagrania, bez dodawania przez aparaturę nastrojów własnych. Bez chłodzenia czy ocieplania, jaskrawości czy mroku, sopranowego kreślenia cienkich kresek bądź basowego pogrubiania.  Samo życie wypływa z nagrań i mnie przynajmniej bardzo to odpowiadało. Nie jestem wprawdzie wrogiem nut tłustych, polewanych gęstym, zawiesistym sosem; ani delikatnych sopranowych mgiełek i srebrzeń, ale dynamiczny realizm jest mi na pewno bliższy i na długą metę mniej męczący, tudzież mniej narażony na kontestację. I to właśnie tutaj dostałem, ku swej niekłamanej uciesze.

No proszę - dekady cyfryzacji wciąż nie mogą doścignąć ducha lampy elektronowej. Może kiedyś...

No proszę – dekady cyfryzacji wciąż nie mogą doścignąć ducha lampy elektronowej. Może kiedyś…

Słuchawki słuchawkami, a gros audiofili dosiada jednak kolumn, tak więc pora najwyższa na nie. Nie mając dwóch par 5965, zostawiłem te jedyne w przetworniku, a do osieroconej końcówki mocy włożyłem Mullardy, jako następne z najlepszych. A dalej już kablami głośnikowymi Crystal Cable Reference wędrował sygnał ku głośnikom Egglestone The Rosa Signature, tak żeby nikt nie marudził, że nie dość jakościowo było.

Prawdę rzekłszy za wiele nowego do zreferowania nie mam, bowiem tor z głośnikami ukazał walory ściśle odpowiadające prezentacji słuchawkowej. Znów było dynamicznie i znowu w świetle dnia, a realizm jak z życia, bez żadnych upiększeń. W żadnym razie nie był to jednak realizm ubogi, bo nie tylko zdobiła go dynamika i komplet walorów stricte high-endowego grania, ale sama muzyka nie jest  wszak daniem postnym tylko odświętnym, a psim obowiązkiem każdego realizatora nagrań jest nie tylko tego nie zepsuć, ale jeszcze wyeksponować. Efekt wypadkowy był taki, że system bardzo dobitnie ukazywał różnice w jakości przedkładanych mu krążków, niczego nie maskując ani nie upiększając ponad samo to, że był właśnie zawsze pięknie realistyczny i odtwórczo szczery. Bez czarowania, złocistości, smolistych czerni, tajemniczych zakamarków ani dociepleń; tylko dynamicznie i wartko naprzód, a każdy detal wyraźny, ani trochę nie schowany, i jeszcze w dodatku z całą mocą naturalizmu przekazany. W efekcie za każdym razem budował się klarowny obraz orkiestry czy jakiegoś mniejszego składu, a głosy wykonawców były tak prawdziwe, jak tylko w przypadku płytowych nagrań jest to możliwe; samym czarem własnym i niczym więcej ozdobione. Prawdę o sobie głosił także fortepian, ze szczególnym naciskiem na potęgę, dźwięczność oraz złożoność harmoniczną, które wspólnie dawały inspirujące spektakle. Jedyne co było od samego toru dodane, to znakomita przestrzenność głośników Egglestona, z tym że w analogii do odtwarzacza również ten aspekt charakteryzował realizm, a wraz z tym jeszcze dobitniejsze było różnicowanie nagrań, znakomicie obrazujące w którym przestrzeń zawarto ogromną, a gdzie jest ona znacznie skromniejsza. Żadnego własnego uprzestrzenniania ze strony głośników i upiększania ze strony toru, a jedynie potencjał ukazywania wszystkiego co zapisano na płycie.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

10 komentarzy w “Recenzja: Aqua Acoustic La Diva i La Scala

  1. Piotr Ryka pisze:

    Parę tytułów płyt:

    Stan Getz – Bossanova Yeats, Vangelis – Themes, El Greco, Antarctica, Usher –Sampler, Piwnica pod Baranami, Cortot – Chopin, Pepe Romero – Flamenco, Greenday – American Idiot, Dire Straits – Brothers in Arms (SACD), Led Zeppelin II, Beethoven – The Symfonies (von Karajan), Harmonia Universelle II, Miles Davies – Aura, Cat Stevens – Teaser and the Firecat, Jan Garbarek – Mnemosyne, Montserrat Caballe – Bellini & Donizetti, Mozart – Violin Concertos (David Oistrakh), Czarodziejski flet (Gardiner), Metalica – Black Bułat Okudżawa – Najlepsze przeboje….

    I wiele, wiele innych.

  2. Maciej pisze:

    O fajnie, posłucham te 2/3 których nie znam z tej listy.

  3. Maciej pisze:

    może bardziej nawet 3/5…

  4. Stefan pisze:

    Ciekawe zestawienie Piotrze, nie znałem Milesa z tej strony, bardzo ciekawy album bardzo mocno zróżnicowany, taki kolorowy 🙂
    Od dziś jest w mojej kolekcji.

  5. manio pisze:

    a gdzie się podziała DIANA KRALL , sie zapytywowuje !!!!

    toż wszem i wobec wiadomo że na tym najlepi wychodzo ałdiosystemy wszelakie …

    a tu jakiesik cepelingi, grin deje i traszometaliczni … toż na tym sie 50% systemów wykłado na zabój … szkliwo schodzi z uzymbienio i ałdiofile same w kaftany bezpieczeństwa wskakujo !!!
    .
    …a tak naprawdę – powyższy zestaw świadczy o tym że recenzent wie o co chodzi…
    gitarka solo , no dobra, nawet z towarzyszeniem fletu – też niech będzie … tylko jak ocenić na tej podstawie bas, szybkość ataku, rozdzielczość nagranych fafnastu instrumentów…
    .
    ja oprócz oczywistych oczywistośći wymienionych przez recenzenta, zachęcam zawsze do pójścia w extremalnie trudne rejony a więc : syntetyczny bas w super szybkich pulsacjach [np. gęste! techno w wielu odmianach] czy też wściekły i szaleńczy obszar metalu [np. death melodic/symphonic itp. – Metallica przy tym to dość romantyczne nuty są ;)].
    .
    wiem że fachowcy powtarzają mantrę typu Diana Krall – ale dla mnie [mimo że ją lubię i płyty jakieś posiadam] – to extrema błystawicznie pokażą bazowe , podstawowe możliwości systemu :
    – czy dół jest szybki, rozdzielczy, zwarty, punktowy czy odwrotnie
    – czy system jest czuły na impulsy [nie bezwładny]
    – czy gęste płyty [a jest ich obecnie chyba większość – bo w cyfrowym studio można ścieżek dokładać aż do znudzenia] są odczytywane tak że można poszczególne partie instrumentów śledzić pojedynczo czy też trzeba je wyławiać z kakofoni dźwięków …
    większość systemów się na tym wykłada – jak ktoś słucha tria jazzowego lub kameralistyki – nie zauważy nawet tych niedociągnięć – ale jak słucha rzeczy szybkich i gęstych – bez bazowych umiejętności systemu – szybko mu ochota na słuchanie przejdzie albo płytotekę zmieni …

    1. Maciej pisze:

      No i tu przychodzi mi na myśl kolejna sprawa: systemy uniwersalne. Wiele osób mówi: Panie, to do jazzu idealne, tu to wybitne wokale, a ten zestaw super metal zagra, no ale na tym to pan nie pogra elektroniki, itd… A ja ciągle, może naiwnie, dążę do tego by mój tor wszystko potrafił zagrać świetnie. I wiecie co? Może błądzę, ale wcale nie uważam, że duże triody i szerokopasmowce wzbogacone 15″ basem w bi-ampingu nie graję dobrze metalu. Ostatnio był u mnie przyjaciel i jak poszły w ruch takie gatunki był mocno zaskoczony.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Każdy dobry system musi umieć zagrać wszystko. Inaczej nie jest dobry. Tu nie ma żadnego podziału na role. Musi grać całym pasmem i z odpowiednią przestrzenią A wtedy sprawdzi się w każdym repertuarze.

  6. gość44 pisze:

    Zdjęcia lepsze niż zazwyczaj. Jeszcze trochę … 🙂

    1. Maciej pisze:

      Ja bardzo lubię zdjęcia do recenzji na HiFiPhilosphy, bo są naturalisyczne. Trochę czasem tylko brakuje 'sesji rozbieranych’. Ale to pewnie nie każdy dystrybutor umożliwia…

      1. Piotr Ryka pisze:

        Sprzęt jest często zapieczętowany i nie da się go ruszyć, bo potem bez plomb nie ma naprawy gwarancyjnej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy