Recenzja: Aqua Acoustic La Diva i La Scala

Odsłuch

Granie z plików co prawda nie jest już równoznaczne z posiadaniem CDka, ale   wciąż kojarzy się z najwyższą formą audiofilizmu.

Granie z cyfrowego zapisu co prawda nie jest już równoznaczne z posiadaniem CD-ka, ale ten wciąż kojarzy się z najwyższą formą audiofilizmu.

   W tym miejscu, tak jak już nieraz, pojawia się historia lampowa – dosyć zawiła, bo aż o cztery pary lamp zatrącająca.

Odtwarzacz przyjechał z lampami Gold Lion, nowiuteńkimi jak wiosna, czyli do wygrzewania. Ale i tak postanowiłem go od razu posłuchać, a postąpiłem przy tej okazji dosyć perfidnie, bo odsłuch odbył się bezpośrednio po posłuchaniu ogranego niczym doświadczony piłkarz Accuphase DP-700. Tego typu podejście duetowi od Aqua Acoustic nie bardzo się spodobało, toteż obdarzył mnie mocną wypowiedzią w stanowczym i nieco szorstkim tonie, dając jasno do zrozumienia, że odrobina odsłuchowej kultury ze strony pana recenzenta by nie zaszkodziła. Zbesztany szybko się pokajałem, zostawiając lampy na trzy doby pod prądem, do wiadomości przyjmując też fakt, że gra to włoskie duo na pewno dynamicznie.

Trzy dni później zabrałem się za odsłuchy już bardziej na serio i z miejsca dotarła do mnie radykalna przemiana, a wraz z tym informacja, że lampy Gold Lion – mimo iż współczesne i jeszcze rosyjskie – prezentują poziom naprawdę nielichy. Zagrały nie tylko dynamicznie, ale także dużym dźwiękiem i z wysoką kulturą. Gładko, z werwą, z parciem naprzód (bardzo w dodatku żwawym), a jednocześnie z precyzją artykulacji (bez podostrzeń) i z dobrą, a nawet bardzo dobrą, indywidualizacją wokalu. Tyle tylko, że w uszach poza samą elegancko wybrzmiewającą muzyką dzwoniła mi wypowiedź dystrybutora, według którego te zakupowe, to owszem, ale sam ma parę Mullardów, z którymi jest dużo lepiej, a pewnego razu zawitał też do nich klient z parą autentycznych ECC81 Gold Lion-Marconi, no i do dziś się nie mogą otrząsnąć po tamtym odsłuchu, zwłaszcza że od pół roku próbują i nie mogą takich oryginalnych Marconi zdobyć.

Wspomniane Mullardy też miały według zapowiedzi przyjechać, ale zapomniano je zapakować, niemniej po telefonicznej interwencji przybyły. Zanim jednak je zaaplikowałem, posłużyłem się w miejsce fabrycznych Gold Lion własnymi ECC801S Telefunkena, uchodzącymi według periodyków branżowych i stron handlujących lampami za zdecydowanie najlepsze jakie tylko były – i nie ma nawet o czym gadać, bo są genialne. Lampy te wykonywał Telefunken na zamówienie telekomunikacji i wojska, a gdyby chodziło o wersję 803S, będącą odpowiednikiem najpopularniejszych małych triod ECC83, to na pewno bym takich nie miał, bo para z pewnego źródła kosztuje teraz circa tysiąc pięćset dolarów. Ale 801S są cztery-pięć razy tańsze i sobie pozwoliłem. To nie byłby zły zakup, gdyby porównywać je do tych rosyjskich Gold Lion, czy nawet oryginalnych Mullardów – jeszcze na dodatek takich „yellow label”, czyli najlepszych . Ale nie tylko do nich można je porównywać. Na razie jednak do nich właśnie je porównajmy – i do rosyjskich Gold Lionów, na pewno są lepsze; a lepsze głównie poprzez różnicowanie i całościową kulturę. Co by nie mówić o dobrym poziomie tych nowo produkowanych Gold Lionów w odniesieniu do gładkości połączonej z dynamiką, szczegółowością i dobrą ekspresją barw, a jeszcze lepszą ludzkich głosów, to jednak sławne Telefunkeny pod każdym z tych względów poza dynamiką okazały się lepsze, a przy tym dźwięki zdecydowanie lepiej różnicowały. Subtelniej ukazywały delikatność, bardziej też były misterne, i więcej wyszukiwały niuansów, a brzmienie całościowo miały trochę ciemniejsze, bardziej tajemnicze i ciut cieplejsze. Bardziej w dodatku płynne – co dobrze korelowało z nazwą odtwarzacza – i lepiej w całość spojone, czyli bardziej koherentne. Dawało się od razu usłyszeć różnicę, ale gdyby ktoś chciał utrzymywać, że te legendarne (było, nie było) Telefunkeny  jakoś deklasowały czy pogrążały, to w żadnym razie. Były po prostu odczuwalnie lepsze i na tym koniec. Tak z dziesięć, może dwadzieścia procent, gdyby się upierać na miary liczbowe. No, może w porywach trzydzieści. A porównywałem rzetelnie, na dwóch wzmacniaczach, bo oprócz Twin-Heada podpiętego Sulkiem  zaprzągłem tranzystorowego Phasemation, podpinając go XLR Tellurium Black Diamond.

I może ta technologia się już realnie zestarzała...

I może ta technologia się już realnie zestarzała…

Na kanwie tej partii porównań jeszcze taka dygresja, że kiedy był początkowo ten Phasemation podpięty do zasilania podobnie krótko jak Twin-Head, wówczas dostał tęgie baty, ale jak sobie postał wraz z odtwarzaczem trzy dni pod prądem, to grał zrazu na poziomie tylko niecałą godzinę grzanego Twin-Heada i dopiero potem zaczął coraz bardziej odstawać, ale i tak prezentował się przednio, mimo iż nie wykorzystywał po stronie słuchawek swojej symetryczności, która go bardzo poprawia.

Gorzej-lepiej, od razu czy po czasie, lampy Telefunkena do żadnrgo ze wzmacniaczy nie chciały się idealnie dopasować, chociaż na pewno lepiej do Phasemation. Z Twin-Head grały trochę za ciemno i nie dość ekspresyjnie, topiąc niektóre smaczne kąski w brzmieniowej ciemnej i gładkiej toni, natomiast z Phasemation w jaśniejszej tonacji, ale minimalnie za jasnej, zwłaszcza przy słabszych nagraniach. Nie było ideału, aczkolwiek z Phasemation świetnie, a i z Twin-Head też bardzo dobrze. Zastosowane następnie Mullardy pokazały jednak, że może być lepiej – i to o sporo. Dwie się ukazały poprawy. Po pierwsze dopasowanie do obu wzmacniaczy, bo ani z Twin-Head nie było już za ciemno, ani z Phasemation zbyt jasno i ciut za surowo, tylko wszędzie w sam raz i bardzo bogato. A jeszcze do tego z większym zróżnicowaniem tego co ciche i głośne oraz drobne i duże, a na dodatek wszystkie linie dynamiki i melodyki kreślone były na pięknych łukach analogowego brzmienia, bez żadnych strzępień czy schodków. Elegancka, płynna jazda pod każdym względem – no i jeszcze jedna rzecz bardzo ważna, ta druga najważniejsza – mianowicie więcej światła. To światło wszystko rozświetlało, a przy tym było migotliwe i subtelne; coś jak toń górskiego strumienia podświetlana słońcem. I grało to naprawdę pięknie, a jedyne co psuło zabawę, to telefoniczne relacje dystrybutora, że te oryginalne Marconi pobiły „yellow label” Mullardy tak dotkliwie, że zgroza –  no i co by to konkretnie znaczyć miało? A znaczyć miało podobno przestrzeń i precyzję lokalizacji źródeł oraz ogólne piękno, które z nimi szczególnie były dobitne i głęboko w pamięć zapadające.

Wszystkie te lampowe relacje niewątpliwie okazały się pouczające i bardzo same z siebie ciekawe, ale tak naprawdę czekałem na co innego. Tak się składa, że lampy ECC81 pracują także jako sterowniki w mojej końcówce mocy i dlatego kupiłem te 801S Telefunkena. Ale oprócz nich mam kilka innych par – RFT, GE, JJ i jeszcze jakieś, ale to nie jest istotne. Ważne jest, że są pośród nich 5965 Telefunkena o długich anodach, co je już na oko odróżnia. (Chociaż Gold Lion też mają długie.) Te uchodzą w świecie lampowym za bardzo dobre ale nie jakieś szczególnie wybitne; lokujące się w hierarchii wyraźnie poniżej 801S, których mogą być zamiennikiem.

...to przypadek La Divy i La Scali ma pokazać, że Compact Disc wciąż potrafi czarować!

…to jednak przypadek La Divy i La Scali ma pokazać, że Compact Disc wciąż potrafi czarować!

Pisałem niedawno w artykule o audiofilizmie i szczęściu, jak wiele krąży w Internecie mylnych głupot, a wyższość 801S nad 5965 jest właśnie jedną z nich. Nie wykluczam, iż mogą zdarzyć się sytuacje, kiedy 801S faktycznie wypadają lepiej, ale raczej trudno mi to sobie wyobrazić. Poczyniłem jakiś czas temu staranne porównania na bazie własnego toru i cienia wątpliwości nie mam, że 5965 oferują brzmienie wyższej jakości, co w odtwarzaczu La Diva-LaScala dokładnie się powtórzyło. Tak więc wszystko co dalej odnosić się będzie do opisu z tymi lampami, a na początek charakterystyka brzmienia Twin-Head i OPPO PM-2 napędzanych tytułowym źródłem z rzeczonymi 5965.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

10 komentarzy w “Recenzja: Aqua Acoustic La Diva i La Scala

  1. Piotr Ryka pisze:

    Parę tytułów płyt:

    Stan Getz – Bossanova Yeats, Vangelis – Themes, El Greco, Antarctica, Usher –Sampler, Piwnica pod Baranami, Cortot – Chopin, Pepe Romero – Flamenco, Greenday – American Idiot, Dire Straits – Brothers in Arms (SACD), Led Zeppelin II, Beethoven – The Symfonies (von Karajan), Harmonia Universelle II, Miles Davies – Aura, Cat Stevens – Teaser and the Firecat, Jan Garbarek – Mnemosyne, Montserrat Caballe – Bellini & Donizetti, Mozart – Violin Concertos (David Oistrakh), Czarodziejski flet (Gardiner), Metalica – Black Bułat Okudżawa – Najlepsze przeboje….

    I wiele, wiele innych.

  2. Maciej pisze:

    O fajnie, posłucham te 2/3 których nie znam z tej listy.

  3. Maciej pisze:

    może bardziej nawet 3/5…

  4. Stefan pisze:

    Ciekawe zestawienie Piotrze, nie znałem Milesa z tej strony, bardzo ciekawy album bardzo mocno zróżnicowany, taki kolorowy 🙂
    Od dziś jest w mojej kolekcji.

  5. manio pisze:

    a gdzie się podziała DIANA KRALL , sie zapytywowuje !!!!

    toż wszem i wobec wiadomo że na tym najlepi wychodzo ałdiosystemy wszelakie …

    a tu jakiesik cepelingi, grin deje i traszometaliczni … toż na tym sie 50% systemów wykłado na zabój … szkliwo schodzi z uzymbienio i ałdiofile same w kaftany bezpieczeństwa wskakujo !!!
    .
    …a tak naprawdę – powyższy zestaw świadczy o tym że recenzent wie o co chodzi…
    gitarka solo , no dobra, nawet z towarzyszeniem fletu – też niech będzie … tylko jak ocenić na tej podstawie bas, szybkość ataku, rozdzielczość nagranych fafnastu instrumentów…
    .
    ja oprócz oczywistych oczywistośći wymienionych przez recenzenta, zachęcam zawsze do pójścia w extremalnie trudne rejony a więc : syntetyczny bas w super szybkich pulsacjach [np. gęste! techno w wielu odmianach] czy też wściekły i szaleńczy obszar metalu [np. death melodic/symphonic itp. – Metallica przy tym to dość romantyczne nuty są ;)].
    .
    wiem że fachowcy powtarzają mantrę typu Diana Krall – ale dla mnie [mimo że ją lubię i płyty jakieś posiadam] – to extrema błystawicznie pokażą bazowe , podstawowe możliwości systemu :
    – czy dół jest szybki, rozdzielczy, zwarty, punktowy czy odwrotnie
    – czy system jest czuły na impulsy [nie bezwładny]
    – czy gęste płyty [a jest ich obecnie chyba większość – bo w cyfrowym studio można ścieżek dokładać aż do znudzenia] są odczytywane tak że można poszczególne partie instrumentów śledzić pojedynczo czy też trzeba je wyławiać z kakofoni dźwięków …
    większość systemów się na tym wykłada – jak ktoś słucha tria jazzowego lub kameralistyki – nie zauważy nawet tych niedociągnięć – ale jak słucha rzeczy szybkich i gęstych – bez bazowych umiejętności systemu – szybko mu ochota na słuchanie przejdzie albo płytotekę zmieni …

    1. Maciej pisze:

      No i tu przychodzi mi na myśl kolejna sprawa: systemy uniwersalne. Wiele osób mówi: Panie, to do jazzu idealne, tu to wybitne wokale, a ten zestaw super metal zagra, no ale na tym to pan nie pogra elektroniki, itd… A ja ciągle, może naiwnie, dążę do tego by mój tor wszystko potrafił zagrać świetnie. I wiecie co? Może błądzę, ale wcale nie uważam, że duże triody i szerokopasmowce wzbogacone 15″ basem w bi-ampingu nie graję dobrze metalu. Ostatnio był u mnie przyjaciel i jak poszły w ruch takie gatunki był mocno zaskoczony.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Każdy dobry system musi umieć zagrać wszystko. Inaczej nie jest dobry. Tu nie ma żadnego podziału na role. Musi grać całym pasmem i z odpowiednią przestrzenią A wtedy sprawdzi się w każdym repertuarze.

  6. gość44 pisze:

    Zdjęcia lepsze niż zazwyczaj. Jeszcze trochę … 🙂

    1. Maciej pisze:

      Ja bardzo lubię zdjęcia do recenzji na HiFiPhilosphy, bo są naturalisyczne. Trochę czasem tylko brakuje 'sesji rozbieranych’. Ale to pewnie nie każdy dystrybutor umożliwia…

      1. Piotr Ryka pisze:

        Sprzęt jest często zapieczętowany i nie da się go ruszyć, bo potem bez plomb nie ma naprawy gwarancyjnej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy