Testy użyteczności: Dźwięk
Początkowo zastanawiałem się, czy lepiej będzie porównać słuchając kontrolnie całego toru podpiętego do listwy, a potem samą listwę przepiąć do kondycjonera, czy może przy kondycjonerze tę listwę wyeliminować i podpiąć wszystko bezpośrednio. Pierwsze rozwiązanie było przyjemnie prostsze, wymagało jednego przepięcia, ale przecież nie po to PS-550 ma tyle gniazd, aby z nich nie korzystać. Odbywszy odsłuch z samą listwą zacząłem więc przepinać, sprawdzając każdorazowo orientację żyły gorącej, a kiedy przepiąłem odtwarzacz, olśniło mnie, że przecież wartościowsze będzie słuchanie zmian po kolei dla przepinanych urządzeń; nie w sensie, że każdego z osobna (aż tyle cierpliwości nie miałem) ale dołączająco. Więc najpierw sam odtwarzacz (i on jeden oddzielnie), potem niech dołączy przedwzmacniacz, na finał końcówka mocy. Tak więc nie dość, że trzy przepinania, to jeszcze trzy odsłuchy… (a sumarycznie cztery) – dla was bym tego nie zrobił, ale sam byłem ciekaw.
Przepięcie odtwarzacza
W tej sytuacji pierwsza próba to jedynie odtwarzacz podpięty do kondycjonera, a przedwzmacniacz z końcówką w listwie. Nie wiem czy wiele się spodziewałem po samym odtwarzaczu, zajęty przepinaniem nie miałem czasu nad tym myśleć – lecz raczej nie, tym niemniej czegoś. Przebrnąłem listę kontrolną wszelkiego typu nagrań i wszystkim okazała się towarzyszyć poprawa naturalności. Najmocniejszy w jej ramach akcent to punktualność sceny: źródła dźwięku, jeden z ulubionych terminów audiofilskiego metajęzyka, ogniskowały się precyzyjniej; dokładniej można było je lokalizować i wyraźniejszy płynął z nich przekaz. Porównanie do lepiej dobranych okularów będzie trywialne ale trafne, tak pół do jednej dioptrii widzenie uległo poprawie. Nie żeby wcześniej było niewyraźnie, niemniej za sprawą kondycjonera lepsze widzenie głębi i lepsza orientacja – gdybyś po scenie tej musiał przejść pomiędzy muzykami, łatwiej byłoby ci ich omijać, natomiast patrząc z oddalenia bardziej było widoczne, gdzie który się znajduje. Co powodowało uprzyjemnienie, na które składało się też to, że produkowane przez muzyków dźwięki stały się lepiej wyrzeźbione. Z tym, że obydwie różnice nie były zasadnicze, niemniej ich zauważenie nie wymagało wsłuchiwania, meldowały się same. Można by też taką zmianę próbować podpiąć do terminu większej transparentności medium, lecz że to wcześniej było transparentne, daremny to wysiłek. Medium zostało jakie było, zmieniła się zawartość. Zogniskowała bardziej punktowo i pokazała czystszy kontur, ergo przyrósł porządek i rozdzielczość przekazu. A stało się to w taki sposób, że nic na tym nie ucierpiał całościowy muzyczny odbiór, muzyka nadal przede wszystkim, a nie separacja i szczegółowość.
Całościowy sprawiony tym uzysk nie był na tyle wielki, żebym bez niego miał zapłakać; bo zmiana? – no tak, zmiana, ale kiedy nie porównywać, to prędko byś zapomniał. Może jedynie holografia przywoływałaby wspomnienie, jak również jeszcze coś, mianowicie krzykliwość. Nagrania całych oper, więc z recytatywami, to wzorcowy materiał do przysłuchania się krzykom, bo tam nieustające dramaty i wrzaski towarzyszące. A oswojenie wrzasku, przydanie mu kultury, to bezpośrednia zależność od stopnia przestrzennego rozciągnięcia, zwłaszcza wysokich tonów. A kiedy one takie, te wrzaski łagodnieją – już tak nie kłują uszu i nabierają kunsztowności oraz głębszego wyrazu. Wszak operowi śpiewacy drą się w sposób kontrolowany i mają piękne głosy, przynajmniej mieć powinni i tak najczęściej bywa w odniesieniu do uwiecznionych, gorzej z wizytowaniem oper.[7] Ową krzykliwość kondycjoner zauważalnie oswajał, toteż i w niej, a nie samym rozplanowaniu sceny i zwieńczającej ją holografii pozwalała się odczuć większa głębia trzeciego wymiaru. Pozwalało się też zauważyć lepsze wydobywanie głosów z tła, a poprzez to i doskonalsze (ta krzykliwość) panowanie nad dźwiękiem mocniejszą ich obecność, czy jak kto woli „namacalność”. Pewnej, ale nie tak już widocznej poprawie uległa muzykalność; przyjemnie było słyszeć przyrost spoistość melodii przy równoczesnym wzroście separacji i pogłębieniu wszystkiego.
Dołącza ASL Twin-Head
To, co zdarzyło się po przepięciu Twin-Head, okazało się trudniejsze do opisania. Wszystkie poprzednie poprawy zostały bowiem uzupełnione, ale pośród tych uzupełnień niektóre należały do typowych, inne nie. Typowe było to, że przekaz zyskał coś, co można określić mikronową dokładnością; cechę typową dla na przykład źródeł od dCS, czy tych najbardziej gęstych plików pilnowanych przez atomowe zegary. Wibracje pyłków, meszki tekstur, cyknięcia, szmerki i szelesty, to wszystko zyskało intensywniejszy wyraz, emanowało z prezentacji. Zyskała także inna rzecz typowa, a mianowicie wypełnienie. Tylko śladowo odnośnie wagi, doprawdy ledwie, ledwie, ale w sposób trudny do wyrażenia, za to dobrze słyszalny, poprawiło jakość substancji. Dźwięki miały teraz lepszy budulec, ich materia brzmieniowa odznaczała się lepszą jakością. Na zewnątrz mikronowość wibracji, a wewnątrz szlachetniejsza treść – tego słuchało się przyjemniej zarówno w trybie mimo, jak i wytężonej uwagi. A jednocześnie jeszcze lepszy sopran, jeszcze brzmieniowo dopieszczony, też więcej blasku i doskonalsze, bardziej oddziałujące na dopaminę rozkołysanie melodyczne. Lepsza też nośność, dźwięczność i druga oprócz zagadkowo lepszego wypełnienia cecha nie nadająca się do racjonalnych wyłuszczeń – lepsze za dźwiękiem tła. Materia samych brzmień i ciszy stanowiącej tło wymieniona została na lepszą w muzycznym sklepie z materiałami, a z czego się brała ta lepszość i na czym polegała, tego nie umiem wyjaśnić, po prostu było słychać.
A zatem lepszy i sam przepływ, i lepsze to, co płynie, a wcześniej inne ulepszenia – sumarycznie się wszystko dźwignęło. I znowuż nie tak bardzo, żebym po utraceniu zapłakał, ale teraz to już bym się nie mając cokolwiek zdenerwował.
Finalizuje Croft
Na finał podpiąłem Crofta, domykając składniki systemu; i jego obecność też nie spowodowała wyczerpania limitu mocy, wskaźnik dociągał ledwie do połowy, z tym, że sekcja video była już odłączona.
Potraktowanie końcówki mocy kondycjonerem także dało się odczuć, ale były to już inne odczucia niż w odniesieniu do przedwzmacniacza. Ten zasilany optymalnym prądem podkręcał wprawdzie atmosferę szmerowym sznytem (że tak to ujmę), lecz głównie działał na obszarze poprawy melodycznej i doskonalenia brzmieniowej treści. Co razem było dość ambiwalentne – w materii dźwięków i na tłach gładziej tudzież szlachetniej, także sam przepływ elegantszy oraz lepiej widoczny, natomiast na powierzchniach i w przestrzeni więcej drobnoziarnistej aktywności.
Croft traktowany lepszym prądem nałożył na to wszystko przyrost potęgi brzmienia, ale nie poprzez dociążenie czy zwiększenie głośności, tylko przyrost dystansu na linii ciche-głośne. Osiągnął to poprzez mocniej zarysowane kontury, wraz z czym ciche i głośne partie stały się bardziej czytelne i silniej działające na odbiorcę, a we wzajemnej relacji bardziej od siebie oddalone. Jednocześnie Croft działał również na przeciwnych wektorach, bo z jednej strony zwiększał spójność, a z drugiej zróżnicował. Materia brzmienia jeszcze się lepiej scaliła – jeszcze zwiększyła koherentność i uszlachetniła materiał – ale to mniej było zauważalne, leżało niejako pod spodem. Na wierzchu zaś narzucała się poprawiona indywidualizacja brzmieniowa, działająca zarówno wprost, jako wzrost zindywidualizowania oraz złożoność brzmień instrumentów, jak też i bardziej pośrednio, poprzez lepsze odcinanie od tła oraz wzmocnienie kontrastu wokale-akompaniament. Sumarycznie był to zaś odwrót od kładącego główny nacisk na klarowność i melodykę stylu przy Crofcie w listwie – po jego przepięciu do kondycjonera obrazowanie się wyostrzyło, a brzmienie stało bardziej drapieżne.
[7] O sławnych głosach napisano książki i toczą spory o niuanse, a nieraz też o sprawy główne, ale to nas tu nie obchodzi.
Nie mozna bylo ominac tej klimatycznej propagandy na wstepie niczym wypisz-wymaluj zielona ksiazeczka eurokolchozu lub broszurka Mao-tsetunga , ale chetnie bym ten kondycjoner sprawdzil w moim systemie,jesli jakis sklep zgodzi sie go wypozyczyc za kaucja
Nie można było pominąć, bo sam dystrybutor to podkreślał. A urządzenie jest do pożyczenia w krakowskim Nautilusie na Malborskiej.
Tak przy okazji wypraszam sobie porównania z Mao Zedongiem, który ma na sumieniu nie mniej niż 70 milionów ludzkich istnień. Poza tym temat zielonej energii jest chyba aktualny, nie?
Przepraszam, Stanisławie – nie sprawdziłem. Napisałeś z paryskiego ZOO, a nie wiem gdzie stamtąd najbliżej do francuskiego salonu audio z Accuphase…
I tu się muszę przyznać, że nie bacząc Piotrze na Twoje rady (zalecałeś mi listwę, a nie kondycjoner) miesięcy temu kilka weszłem w posiadanie kondycjonera. Za 10% ceny tego Accuphase kupiłem nowy kondycjoner NuPrime AC-4. No i szczęka mi opadła, bo cały mój słuchawkowy system wskoczył o poziom wyżej. Najbardziej zyskała przejrzystość, bez śladowego choćby rozjaśnienia oraz głosy i wokale. Angielskie teksty piosenek stały się dla mnie o wile bardziej zrozumiałe. Najpierw kondycjoner, a sukcesywnie inne elementy pozasilałem kablami Oyaide Tumami z czerwonymi wtyczkami – używanymi, po 1200 – 1300 zł sztuka, nie za bardzo chciałem więcej wydawać. Dźwięk zyskał na masie i dociążeniu, bez utraty przejrzystości. Z przedmiotem recenzji byłoby pewnie jeszcze lepiej, no ale on cenowo nie pasuje…
A czy z listwą Sulka byłoby lepiej czy nie, to może będzie jeszcze kiedyś okazja sprawdzić.
Nie ma to jak dobrze i tanio kupić. Gratuluję.