Czyściciel prądu, panie dzieju, to gość który przoduje. Ustawia się przed wszystkimi i wszystkim prąd rozdaje. Oczywiście kiedy go posiadamy, bo w przeciwnym wypadku gołe listwy albo kontakty, w których diabli wiedzą co dają, ale zapewne nic czystego. Wytytłany ten prąd lodówkami, piekarnikami, elektrycznymi czajnikami, klimatyzacją i cholera wie czym jeszcze, a w najnowszych czasach wzmożenia, co tknęło elektrykę, doszlusowały do tego święte panele fotowoltaiczne. Że kurz je osłabia, same pękają, słońce świeci z przerwami i z różną siłą, grad je może rozwalić, a falowniki co parę lat należy im wymieniać za pokaźne pieniądze, to wady przyrodzone na gwałt promowanej „zielonej” energii, która jedna jedyna może ziemski żywobyt wybronić przed spopieleniem.
Ta groźba nas akurat nawiedza, nasze wybrane pokolenie, a przyszło na nią czekać aż pięć miliardów lat od sformowania planety. Ale sami jesteśmy winni, sami żeśmy to sprowadzili, kopcąc z kominów i rur wydechowych[1], więc by nie podzielić losów siostrzanej Wenus, z jej gorączką gazową, musimy te panele instalować powszędy, albowiem zbawczo nie kopcą.
Za to destabilizują napięcie. Jeden taki własny lub cudzy w pobliżu podłączony do sieci, zakłócenia gwarantowane. Urokliwe wyskoki powyżej 250 V, analogiczne spadki, różnice napięć między fazami do kilkunastu woltów.
– To wszystko cena ratowania planety przed transkontynentalnym żarem, roztopieniem lodowców i flautą prądów morskich. Musisz zatem Kowalski wybierać – albo twój diesel, nieocieplona chałupa i wylot na wakacje w Egipcie, albo zielone łąki i lodowce i życiodajne prądy morskie. Ratunkiem fotowoltaika i wiatraki, ale te ostatnie nie teges, bo są z takich surowców, że żaden z nich pożytek w bilansie zieloności (podobnie jak z aut elektrycznych), z kolei elektrownie jądrowe nie podobają się panom Niemcom, bo oni mieli do spółki z panami Rosjanami handlować ruskim gazem na całą Europę, a kiedy to nie wyszło, chcą chociaż wiatrakami.
Z wyżyn polityki globalnej zejdźmy na poziom sieci domowej, która nawet gdy sam fotowoltaiki nie masz i sąsiad nie podtruwa wziętym na kredyt panelem, to i tak nie jest w dobrym stanie skutkiem różnorakich zakłóceń, zatem tej sieci się należy jakiś solidny nadzór i obecna na miejscu czujna ekipa naprawcza – inaczej gulpa z referencyjnego brzmienia i referencyjnego obrazu.
Bardzo proszę – i oto jest, anons mamy w tytule – to nasz sprawdzany teraz względem korzyści z posiadania Accuphase PS-550; kondycjoner zdolny kondycjonować prąd dla odbiorców o łącznym poborze do 400 VA, w ostateczności 500 VA, bo dalej zacznie ostrzegawczo migać i prewencyjnie się wyłączy – zapobiegliwie dla odbiorców o większych potrzebach jest odpowiednio większy i droższy Accuphase PS-1250, zdolny sprawować pieczę nad 900 VA mocy ciągłej.
Japońskiej firmy Accuphase chyba przedstawiać nie muszę – najkrócej mówiąc to odłączona od Kenwood Japan w 1972 grupa inżynierów[2] nie mających ochoty na projektowanie elektronicznej masówki, z czasem ludzi sukcesu, twórców wyjątkowo rozpoznawalnej marki.[3] Kondycjonery w jej ofercie to rok 1996, od tamtej pory kilka pokoleń, obecne bodaj szóste.
[1] Tere-fere – jeden wybuch wulkanu o mocy VEI 7 (Tambora, 1815) to większa emisja dwutlenku węgla niż cała ludzkość doby przemysłowej przez kilka lat, a VEI 8 (Toba, Campi Flegrei, Yellowstone) to już całe dekady, nie mówiąc o kontynentalnych wylewach lawy, po których zostały syberyjskie i dekańskie trapy; te wyemitowały więcej CO2 niż cała ludzkość w ogóle. Poza tym warto zwrócić uwagę, że udział CO2 w atmosferze to zaledwie 0,04%.
[2] Pod kierownictwem Jiro Kasugi, z dokooptowaniem inżynierów Marantza i Luxmana.
[3] Przez pierwsze dziesięć lat pod nazwą Kensonic Laboratory, Inc., dopiero potem Accuphase.
Budowa
Może zacznę od ceny, wszak ta głównym wyznacznikiem. Kiedy cię nie stać, to nie kupisz, żeby tam nie wiem co. W tym wypadku trzeba wyłożyć 42 900 PLN na pełnogabarytowego kloca o wadze 24 kg, którego obecność w ofercie bardzo pasuje do firmowej nazwy, jako że Accuphase znaczy „Dokładna faza”. I rzeczywiście, po raz pierwszy obecny w ich kondycjonerze ekran, zastępujący wskaźnik wychyłowy, wyświetla sinusoidy prądu wejścia i wyjścia, by skontrolować tę dokładność.
Lecz że przycisków osiem, możemy prosić o więcej. Pierwszy na prawo od ekranu i jedyny okrągły to tego ekranu aktywacja, z tym, że dezaktywowany i tak wyświetla górny napis „Accuphase”, co nie jest zbyt fortunne, wolałbym wygaszenie pełne. Naciśnięcie pierwszego z funkcyjnych (które są kwadratowe i każdy z lampką aktywności) to ukazanie obciążenia nie w watach, a w VA, gdzie praktyczny mnożnik dla prądu zmiennego to przedział 1,3 – 1,8 W = 1 VA[4]. Ale to mocy ciągłej, a wzmacniacze to także piki dużo wyższych obciążeń chwilowych, tak więc nasz PS-550 nadaje się jedynie do takich niezbyt mocnych, o ile oprócz wzmacniacza ma kondycjonować coś jeszcze. Co może bez problemu – z tyłu ma trzy gniazda Schuko oraz trzy dwubolcowe; te drugie dla telewizora, gramofonowego zasilacza i innych niepotrzebujących uziemień.
Następnymi dwoma z tych ośmiu prosimy o woltaż przed i za, a dwa kolejne wyświetlą procentowe dystorsje (też wychyłowym wskaźnikiem). Na finał dwa ostatnie to wyświetlenie wspomnianych sinusoid, z których ta przed kondycjonerem będzie według wszelkiego prawdopodobieństwa nieprzyjemnie schodkowa.
Przyjrzyjmy się całości i przeniknijmy do wnętrza.
Zgodnie z tradycją Accuphase, od której nie ma odstępstw, korpus kondycjonera posiada złocisty fronton, siejący specyficzną poświatą dzięki specjalnemu oszlifowaniu. Na też tradycyjnych dla firmy podstawkach z karbonu stoi jak zawsze u nich szeroki na 46,5 cm i w naszym wypadu wypiętrzony na 18 cm blok metalu, głęboki na aż 40 cm, a więc bardzo pojemny. Na foncie oprócz wspomnianych ośmiu przycisków ze światełkami i centralnego kolorowego ekranu o dużej rozdzielczości jest tylko z lewej duży włącznik zapadkowy – taki naprawdę duży, wzięty z konsoli przemysłowej. I jest też charakterystyczne dla firmy lekkie przełamanie frontonu na dole, pełniące rolę czysto zdobniczą, inaczej odbijające światło.
Ekran ma czarne tło i elegancką szatę graficzną, to samo można powiedzieć o turkusowo podświetlonych literach godła marki. Boczki są metalowe z usztywniającymi przetłoczeniami, pociągnięte na połyskliwy popiel, a z tyłu, jak już mówiłem, trzy gniazda Schuko i trzy dwubolcowe, plus trójbolcowe przyłącze. Pokrywie też się słówko należy – całą pocięto szczelinami wentylacji i tradycyjnie u Accuphase pokryto miłą dla oka i dotyku matową powłoką.
Kondycjoner bierze dla siebie 43 W zasilania i tylko trochę się rozgrzewa, nie jest więc uciążliwy w użyciu, tym bardziej, że efektownie wygląda.
Wnętrze jest wielosekcyjne, składają się nań cztery odrębne sekcje obróbki prądowej (nie licząc zabezpieczeń oraz osobnego transformatora samego urządzenia). Cztery to więcej niż zazwyczaj, bo w kondycjonerach pasywnych przeważnie same filtry; w aktywnych przede wszystkim trafo. Tutaj mamy zaś wszystko i jeszcze sporo więcej: jest wielki, starannie zapuszkowany i przeciwwibracyjnie resorowany transformator separujący, są dwa potężne (22 000 μF każdy) kondensatory filtracji głównej, a oprócz nich, niejako ponad normę, zaraz za wejściem (wlotem prądu) bardzo rozbudowana, wielostopniowa, wyposażona we własne filtry sekcja formowania prądowej fali (krzywej prądowej), oraz o jej poprawność osobno, po drugiej stronie obudowy dbający tranzystorowy wzmacniacz na dziesięciu tranzystorach w układzie push-pull. On nakładaniem przeciwsobnych amplitud to falowanie dopieszcza do ideału podręcznikowej sinusoidy, którą sygnalizuje ekran, a służy mu do tego dziesięć tranzystorów Toshiby.
Miejmy niepłonną nadzieję, że sygnalizuje też ten ideał poprawa obrazu i brzmienia u podłączonej aparatury, wszak to o nie nam chodzi, a nie złocisty fronton z ładnie wyświetlanymi grafikami i naprane elektroniką wnętrze.
Całego tego złota nie ma potrzeby chować za sprzętem czy maskująco wpychać do kąta, gdyż elegancko się prezentuje i może zająć choćby centralne miejsce na stelażu. Pytaniem pozostaje, ile da się tym złotem obsłużyć i czy funkcyjnie to też złoto.
Wraz z PS-550 otrzymujemy zwykłej jakości kabel zasilania i obszerną, wielojęzyczną instrukcję, a wszystko, jak zawsze u Accuphase, spakowano w grubościenne, podwójne kartonowe pudło.
I ta jeszcze uwaga, że wyrwanie do testu nie było sprawą łatwą, bo dystrybutor bardzo niechętnie ze swym kondycjonerem się rozstawał, utyskując na fakt, że bez niego nie będzie już tak ładnie grało, a przecież gdy klienci…
[4] Dla prądu stałego 1 VA = 1 W.
Testy użyteczności
Argumentem przechylającym szalę na rzecz użyczenia stała się obietnica, że skontroluję też telewizor. Ta nieaudiofilska lokalizacja nie przyszła dystrybucji do głowy i bardzo jej się spodobała. Telewizja wprawdzie wychodzi z mody – niektórzy sugerują – ale jeszcze całkiem dobrze się trzyma, a oglądanie sportu czy dużej filmówki na monitorze bądź smartfonie to przecież jakieś żarty. Mało tego, pasjonaci gier konsolowych też używają telewizorów, a te konsole skutecznie konkurują z PC.
Obraz
Startowo należało sprawdzić, jak dużo mocy bierze telewizor i jego sprzęt towarzyszący (tuner satelitarny, Blu-ray i aktywny subwoofer); tzn. ile banda video zostawia bandzie audio. W rachubę nie wchodził starszy odbiornik, ponieważ duża plazma to pobór rzędu 400 W, czyli zero dla innych. Z kolei duży OLED ma w papierach, że przy zwykłym obrazie ciągnie mniej niż 100 W, a w jasnych scenach HDR maksymalnie do 250 W, ale w praktyce okazało się, że tego 250 W próżno szukać, chyba żeby faktycznie przerachowywać wolto-ampery na waty przy dzielniku/mnożniku około 1,5. Tak czy inaczej według ekranu Accuphase wideo brało nie więcej niż jedną trzecią dostępnej mocy nawet przy jasnych scenach HDR, czyli dla odtwarzacza i przedwzmacniacza zostawiało wystarczające poletko, przy czym wzmacniacz raczej nie wchodził w rachubę – dla niego większy kondycjoner, chyba że mowa o niedużym.
To tyle wstępnych kalkulacji, co na ekranie telewizora?
Ta historia powraca od kiedy dawno temu cokolwiek droższy kondycjoner Unicorna zastosowałem do plazmy. Później jeszcze dwa razy powtarzał się proceder i we wszystkich przypadkach, a podobnie obecnie, kluczem poprawy było światło. Bo też i telewizor, a uściślając każdy ekran, to miotacz światła w naszą stronę. Czy to odbitego, jak w kinie, czy generowanego własnym sumptem – tak czy tak to jest struga światła o różnej barwie i natężeniu. Wg mierników Accuphase, wyrzucających dane na wyświetlacz, jedyny parametr używanego prądu identyczny przed i za PS-550 to napięcie. Kondycjoner zdiagnozował dokładne 230 V w sieci i sam też tyle oddał, a czy jakkolwiek się przy tym natrudził w mierze samego napięcia; należy przyjąć, że nie. Je zatem tylko kontrolował, a ono się nie wahało, stało na 230 jak wryte.
Prąd w mojej sieci domowej odnośnie fazy przeznaczonej dla audio (instalację mam trójfazową) jest więc stabilny i prawidłowy w parametrze napięcia, lecz sinusoida i dystorsje już wzorcowe nie były: wyświetlacz pokazywał odkształconą falę i sporą wartość zniekształceń. Tak więc napięcie nie, ale reszta do bani, mimo że żadnych paneli ani wiatraków nie ma u mnie w pobliżu. Chyba należy przy tym przyjąć, że chociaż tę sinusoidę panele dają prawidłową, a tylko z utrzymaniem napięcia w ryzach jest u nich nie najlepiej – ale nie chcę w to głębiej wnikać, nie jestem specjalistą, a z oczywistych względów komercyjno-propagandowych wad „zielonego” prądu się nie nagłaśnia, w miarę możności je przemilcza.
No dobrze, choć tak naprawdę niedobrze, skoro potrzebny kondycjoner. Lecz co podziało się z obrazem po użyciu kondycjonera? – Już wiemy, że zmieniło światło, nie wiemy jeszcze jak. Otóż zmieniło wielorako, a przede wszystkim tym, że stało się mocniejsze. Przy tych samych parametrach ustawień ekran zaświecił mocniej, a światło nie tylko wzmocniło strumień, stało się też przyjemniejsze. Pisząc recenzję swojego OLED-a (Panasonic HZ2000)[5] zwracałem uwagę na bolesny fakt lepszej jakości światła w plazmach – lepszej odnośnie lumenowej bieli, przełożenia na inne barwy i towarzyszącej poświaty. Panasonic HZ2000 otrzymujący prąd via Accuphase PS-550 zrobił wyraźny krok w stronę jakości światła plazmowego, a przy okazji inne rzeczy. Poprawił głębię obrazu i wraz z nią sposób osadzania obiektów na planie, a oprócz tego samych tych obiektów trójwymiarową rzeźbę. To wszystko złożyło się na niemałą poprawę, a zwłaszcza oświetlenie – i to zarówno w scenach jasnych jak ciemnych, a już szczególnie doświetlenie nieba, które mnie wcześniej irytowało.
Przyjrzyjcie się w południe słonecznego, zupełnie bezchmurnego i wolnego do przymgleń letniego dnia niebu na zewnątrz (ma się rozumieć nie przez szybę), a potem temu na ekranie w wyszukanej podobnej scenie. Będzie różnica, nieprawdaż? A mnie przy Accuphase udało się ustawić ekran tak, że tej różnicy prawie nie było.
Zaleta z Accuphase jest jeszcze jedna, i niemała, powiązana zresztą z tym niebem. Dzięki kondycjonerowi bardzo ładnie doświetliły się nie tylko jasne połacie obrazu, ale też i głęboko nasycone barwy. Takim barw lepszym doświetlaniem szczycą się nowo wprowadzone (2022) ekrany QD-OLED Samsunga, używane także przez Sony. Nie są wprawdzie wolne od wad, bo np. padające na nie zewnętrzne światło czyni czerń (i nie tylko ją) podbarwioną czerwienią[6], ale mają ważną zaletę – mocniej nasycają kolory – nie pigmentem, a światłem. Analogiczny efekt klasyczny W-OLED z 2020 uzyskiwał w niemałym stopniu dzięki Accuphase w roli strażnika sieci; to nie było to samo, ale było podobne i wolne od zaczerwienienia. (Nawiasem QD-OLED-y Samsunga i Sony, gdy stoją wyłączone i pada na nie światło, matryce mają nie smoliście czarne, a ciemnoszaro-czerwonawe, co ładnie nie wygląda.)
[5] Nie bez małostkowej satysfakcji przeczytałem w biuletynie branżowym, że poprawa przejść kolorystycznych i całościowej tonalności względem modelu HZ z 2020 roku wg Panasonica zagościła dopiero w modelu flagowym Z90AEG na rok 2024 (zmienili przy tej okazji numerację), podczas gdy trzy wcześniejsze generacje flagowców miały je gorsze, w zamian za lepszą obsługę konsol.
[6] Osobliwe, zupełnie tak samo jak złe soprany w mojej głowie.
Testy użyteczności: Dźwięk
Początkowo zastanawiałem się, czy lepiej będzie porównać słuchając kontrolnie całego toru podpiętego do listwy, a potem samą listwę przepiąć do kondycjonera, czy może przy kondycjonerze tę listwę wyeliminować i podpiąć wszystko bezpośrednio. Pierwsze rozwiązanie było przyjemnie prostsze, wymagało jednego przepięcia, ale przecież nie po to PS-550 ma tyle gniazd, aby z nich nie korzystać. Odbywszy odsłuch z samą listwą zacząłem więc przepinać, sprawdzając każdorazowo orientację żyły gorącej, a kiedy przepiąłem odtwarzacz, olśniło mnie, że przecież wartościowsze będzie słuchanie zmian po kolei dla przepinanych urządzeń; nie w sensie, że każdego z osobna (aż tyle cierpliwości nie miałem) ale dołączająco. Więc najpierw sam odtwarzacz (i on jeden oddzielnie), potem niech dołączy przedwzmacniacz, na finał końcówka mocy. Tak więc nie dość, że trzy przepinania, to jeszcze trzy odsłuchy… (a sumarycznie cztery) – dla was bym tego nie zrobił, ale sam byłem ciekaw.
Przepięcie odtwarzacza
W tej sytuacji pierwsza próba to jedynie odtwarzacz podpięty do kondycjonera, a przedwzmacniacz z końcówką w listwie. Nie wiem czy wiele się spodziewałem po samym odtwarzaczu, zajęty przepinaniem nie miałem czasu nad tym myśleć – lecz raczej nie, tym niemniej czegoś. Przebrnąłem listę kontrolną wszelkiego typu nagrań i wszystkim okazała się towarzyszyć poprawa naturalności. Najmocniejszy w jej ramach akcent to punktualność sceny: źródła dźwięku, jeden z ulubionych terminów audiofilskiego metajęzyka, ogniskowały się precyzyjniej; dokładniej można było je lokalizować i wyraźniejszy płynął z nich przekaz. Porównanie do lepiej dobranych okularów będzie trywialne ale trafne, tak pół do jednej dioptrii widzenie uległo poprawie. Nie żeby wcześniej było niewyraźnie, niemniej za sprawą kondycjonera lepsze widzenie głębi i lepsza orientacja – gdybyś po scenie tej musiał przejść pomiędzy muzykami, łatwiej byłoby ci ich omijać, natomiast patrząc z oddalenia bardziej było widoczne, gdzie który się znajduje. Co powodowało uprzyjemnienie, na które składało się też to, że produkowane przez muzyków dźwięki stały się lepiej wyrzeźbione. Z tym, że obydwie różnice nie były zasadnicze, niemniej ich zauważenie nie wymagało wsłuchiwania, meldowały się same. Można by też taką zmianę próbować podpiąć do terminu większej transparentności medium, lecz że to wcześniej było transparentne, daremny to wysiłek. Medium zostało jakie było, zmieniła się zawartość. Zogniskowała bardziej punktowo i pokazała czystszy kontur, ergo przyrósł porządek i rozdzielczość przekazu. A stało się to w taki sposób, że nic na tym nie ucierpiał całościowy muzyczny odbiór, muzyka nadal przede wszystkim, a nie separacja i szczegółowość.
Całościowy sprawiony tym uzysk nie był na tyle wielki, żebym bez niego miał zapłakać; bo zmiana? – no tak, zmiana, ale kiedy nie porównywać, to prędko byś zapomniał. Może jedynie holografia przywoływałaby wspomnienie, jak również jeszcze coś, mianowicie krzykliwość. Nagrania całych oper, więc z recytatywami, to wzorcowy materiał do przysłuchania się krzykom, bo tam nieustające dramaty i wrzaski towarzyszące. A oswojenie wrzasku, przydanie mu kultury, to bezpośrednia zależność od stopnia przestrzennego rozciągnięcia, zwłaszcza wysokich tonów. A kiedy one takie, te wrzaski łagodnieją – już tak nie kłują uszu i nabierają kunsztowności oraz głębszego wyrazu. Wszak operowi śpiewacy drą się w sposób kontrolowany i mają piękne głosy, przynajmniej mieć powinni i tak najczęściej bywa w odniesieniu do uwiecznionych, gorzej z wizytowaniem oper.[7] Ową krzykliwość kondycjoner zauważalnie oswajał, toteż i w niej, a nie samym rozplanowaniu sceny i zwieńczającej ją holografii pozwalała się odczuć większa głębia trzeciego wymiaru. Pozwalało się też zauważyć lepsze wydobywanie głosów z tła, a poprzez to i doskonalsze (ta krzykliwość) panowanie nad dźwiękiem mocniejszą ich obecność, czy jak kto woli „namacalność”. Pewnej, ale nie tak już widocznej poprawie uległa muzykalność; przyjemnie było słyszeć przyrost spoistość melodii przy równoczesnym wzroście separacji i pogłębieniu wszystkiego.
Dołącza ASL Twin-Head
To, co zdarzyło się po przepięciu Twin-Head, okazało się trudniejsze do opisania. Wszystkie poprzednie poprawy zostały bowiem uzupełnione, ale pośród tych uzupełnień niektóre należały do typowych, inne nie. Typowe było to, że przekaz zyskał coś, co można określić mikronową dokładnością; cechę typową dla na przykład źródeł od dCS, czy tych najbardziej gęstych plików pilnowanych przez atomowe zegary. Wibracje pyłków, meszki tekstur, cyknięcia, szmerki i szelesty, to wszystko zyskało intensywniejszy wyraz, emanowało z prezentacji. Zyskała także inna rzecz typowa, a mianowicie wypełnienie. Tylko śladowo odnośnie wagi, doprawdy ledwie, ledwie, ale w sposób trudny do wyrażenia, za to dobrze słyszalny, poprawiło jakość substancji. Dźwięki miały teraz lepszy budulec, ich materia brzmieniowa odznaczała się lepszą jakością. Na zewnątrz mikronowość wibracji, a wewnątrz szlachetniejsza treść – tego słuchało się przyjemniej zarówno w trybie mimo, jak i wytężonej uwagi. A jednocześnie jeszcze lepszy sopran, jeszcze brzmieniowo dopieszczony, też więcej blasku i doskonalsze, bardziej oddziałujące na dopaminę rozkołysanie melodyczne. Lepsza też nośność, dźwięczność i druga oprócz zagadkowo lepszego wypełnienia cecha nie nadająca się do racjonalnych wyłuszczeń – lepsze za dźwiękiem tła. Materia samych brzmień i ciszy stanowiącej tło wymieniona została na lepszą w muzycznym sklepie z materiałami, a z czego się brała ta lepszość i na czym polegała, tego nie umiem wyjaśnić, po prostu było słychać.
A zatem lepszy i sam przepływ, i lepsze to, co płynie, a wcześniej inne ulepszenia – sumarycznie się wszystko dźwignęło. I znowuż nie tak bardzo, żebym po utraceniu zapłakał, ale teraz to już bym się nie mając cokolwiek zdenerwował.
Finalizuje Croft
Na finał podpiąłem Crofta, domykając składniki systemu; i jego obecność też nie spowodowała wyczerpania limitu mocy, wskaźnik dociągał ledwie do połowy, z tym, że sekcja video była już odłączona.
Potraktowanie końcówki mocy kondycjonerem także dało się odczuć, ale były to już inne odczucia niż w odniesieniu do przedwzmacniacza. Ten zasilany optymalnym prądem podkręcał wprawdzie atmosferę szmerowym sznytem (że tak to ujmę), lecz głównie działał na obszarze poprawy melodycznej i doskonalenia brzmieniowej treści. Co razem było dość ambiwalentne – w materii dźwięków i na tłach gładziej tudzież szlachetniej, także sam przepływ elegantszy oraz lepiej widoczny, natomiast na powierzchniach i w przestrzeni więcej drobnoziarnistej aktywności.
Croft traktowany lepszym prądem nałożył na to wszystko przyrost potęgi brzmienia, ale nie poprzez dociążenie czy zwiększenie głośności, tylko przyrost dystansu na linii ciche-głośne. Osiągnął to poprzez mocniej zarysowane kontury, wraz z czym ciche i głośne partie stały się bardziej czytelne i silniej działające na odbiorcę, a we wzajemnej relacji bardziej od siebie oddalone. Jednocześnie Croft działał również na przeciwnych wektorach, bo z jednej strony zwiększał spójność, a z drugiej zróżnicował. Materia brzmienia jeszcze się lepiej scaliła – jeszcze zwiększyła koherentność i uszlachetniła materiał – ale to mniej było zauważalne, leżało niejako pod spodem. Na wierzchu zaś narzucała się poprawiona indywidualizacja brzmieniowa, działająca zarówno wprost, jako wzrost zindywidualizowania oraz złożoność brzmień instrumentów, jak też i bardziej pośrednio, poprzez lepsze odcinanie od tła oraz wzmocnienie kontrastu wokale-akompaniament. Sumarycznie był to zaś odwrót od kładącego główny nacisk na klarowność i melodykę stylu przy Crofcie w listwie – po jego przepięciu do kondycjonera obrazowanie się wyostrzyło, a brzmienie stało bardziej drapieżne.
[7] O sławnych głosach napisano książki i toczą spory o niuanse, a nieraz też o sprawy główne, ale to nas tu nie obchodzi.
Podsumowanie
Zbierając wszystko to do sumy trudno wnioskować inaczej, niż że kondycjoner się przydał. Przydał zarówno obrazowi, jak i audiofilskim potrzebom, przy czym ważne w tym również to, że z trzech sprawdzonych audiofilskich urządzeń aż dwa były lampowe. Często słyszy się głosy, że kondycjonowanie lamp to więcej szkody niż pożytku, ale to się nie potwierdziło. Zarówno stricte lampowy przedwzmacniacz (aż dziesięciolampowy, z dużymi triodami single-ended, OTL) – jak i hybrydowy Croft, z lampami tylko w roli sterowników, zyskały na współpracy, ich brzmienia się uszlachetniły. A nie tylko uszlachetniły w sensie poziomu kultury, ale też i odnośnie ciekawości, jaką mogły rozbudzać. Kiedy dodać do tego przyrost siły świecenia na klasycznym ekranie OLED, gdzie ta siła świecenia jest głównym kierunkiem działań konkurujących producentów w pogoni za potęgą efektu HDR i ogólnej jakości, jeszcze do tego dołożyć, że przyrost owej mocy nie odbył się kosztem jakości, a przeciwnie, światło też się uszlachetniło (pomimo że silniejsze, stało się milsze dla oczu), to mamy niezły komplet. Dobrze też będzie brać pod uwagę, że kondycjoner jest od firmy cieszącej się wielkim autorytetem, że sam efektownie się prezentuje i że jego zasób techniczny znacznie przekracza to, co zwykł oferować kondycjoner. Aż cztery, a nie dwa czy jeden, węzły robocze dbają o poprawę prądową, normując moc na cztery sposoby. Wydajność też jest dobra, sporo można podpinać. A cena? – Cena nie jest zaporowa, na rynku mamy hurmę kondycjonerów droższych.
Dane techniczne:
- Obciążenie maksymalne: 510 VA
- Napięcie wyjściowe: 230 V AC ±3.0 V
- Prąd wyjściowy (ciągły): 1.8 A
- Wyjściowe zniekształcenia THD: poniżej 0,08%
- Częstotliwość wyjściowa: 50 Hz
- Gniazda: 3 x Schuko; 3 x dwubolcowe płaskie.
- Wskaźniki: obciążenie, dystorsja we/wy, napięcie we/wy, sinusoida we/wy
- Własny pobór mocy: 43 W
- Wymiary: 465 x 396 x 181 mm
- Waga: 24 kg
Cena: 42 900 PLN
Nie mozna bylo ominac tej klimatycznej propagandy na wstepie niczym wypisz-wymaluj zielona ksiazeczka eurokolchozu lub broszurka Mao-tsetunga , ale chetnie bym ten kondycjoner sprawdzil w moim systemie,jesli jakis sklep zgodzi sie go wypozyczyc za kaucja
Nie można było pominąć, bo sam dystrybutor to podkreślał. A urządzenie jest do pożyczenia w krakowskim Nautilusie na Malborskiej.
Tak przy okazji wypraszam sobie porównania z Mao Zedongiem, który ma na sumieniu nie mniej niż 70 milionów ludzkich istnień. Poza tym temat zielonej energii jest chyba aktualny, nie?
Przepraszam, Stanisławie – nie sprawdziłem. Napisałeś z paryskiego ZOO, a nie wiem gdzie stamtąd najbliżej do francuskiego salonu audio z Accuphase…
I tu się muszę przyznać, że nie bacząc Piotrze na Twoje rady (zalecałeś mi listwę, a nie kondycjoner) miesięcy temu kilka weszłem w posiadanie kondycjonera. Za 10% ceny tego Accuphase kupiłem nowy kondycjoner NuPrime AC-4. No i szczęka mi opadła, bo cały mój słuchawkowy system wskoczył o poziom wyżej. Najbardziej zyskała przejrzystość, bez śladowego choćby rozjaśnienia oraz głosy i wokale. Angielskie teksty piosenek stały się dla mnie o wile bardziej zrozumiałe. Najpierw kondycjoner, a sukcesywnie inne elementy pozasilałem kablami Oyaide Tumami z czerwonymi wtyczkami – używanymi, po 1200 – 1300 zł sztuka, nie za bardzo chciałem więcej wydawać. Dźwięk zyskał na masie i dociążeniu, bez utraty przejrzystości. Z przedmiotem recenzji byłoby pewnie jeszcze lepiej, no ale on cenowo nie pasuje…
A czy z listwą Sulka byłoby lepiej czy nie, to może będzie jeszcze kiedyś okazja sprawdzić.
Nie ma to jak dobrze i tanio kupić. Gratuluję.