Czyściciel prądu, panie dzieju, to gość który przoduje. Ustawia się przed wszystkimi i wszystkim prąd rozdaje. Oczywiście kiedy go posiadamy, bo w przeciwnym wypadku gołe listwy albo kontakty, w których diabli wiedzą co dają, ale zapewne nic czystego. Wytytłany ten prąd lodówkami, piekarnikami, elektrycznymi czajnikami, klimatyzacją i cholera wie czym jeszcze, a w najnowszych czasach wzmożenia, co tknęło elektrykę, doszlusowały do tego święte panele fotowoltaiczne. Że kurz je osłabia, same pękają, słońce świeci z przerwami i z różną siłą, grad je może rozwalić, a falowniki co parę lat należy im wymieniać za pokaźne pieniądze, to wady przyrodzone na gwałt promowanej „zielonej” energii, która jedna jedyna może ziemski żywobyt wybronić przed spopieleniem.
Ta groźba nas akurat nawiedza, nasze wybrane pokolenie, a przyszło na nią czekać aż pięć miliardów lat od sformowania planety. Ale sami jesteśmy winni, sami żeśmy to sprowadzili, kopcąc z kominów i rur wydechowych[1], więc by nie podzielić losów siostrzanej Wenus, z jej gorączką gazową, musimy te panele instalować powszędy, albowiem zbawczo nie kopcą.
Za to destabilizują napięcie. Jeden taki własny lub cudzy w pobliżu podłączony do sieci, zakłócenia gwarantowane. Urokliwe wyskoki powyżej 250 V, analogiczne spadki, różnice napięć między fazami do kilkunastu woltów.
– To wszystko cena ratowania planety przed transkontynentalnym żarem, roztopieniem lodowców i flautą prądów morskich. Musisz zatem Kowalski wybierać – albo twój diesel, nieocieplona chałupa i wylot na wakacje w Egipcie, albo zielone łąki i lodowce i życiodajne prądy morskie. Ratunkiem fotowoltaika i wiatraki, ale te ostatnie nie teges, bo są z takich surowców, że żaden z nich pożytek w bilansie zieloności (podobnie jak z aut elektrycznych), z kolei elektrownie jądrowe nie podobają się panom Niemcom, bo oni mieli do spółki z panami Rosjanami handlować ruskim gazem na całą Europę, a kiedy to nie wyszło, chcą chociaż wiatrakami.
Z wyżyn polityki globalnej zejdźmy na poziom sieci domowej, która nawet gdy sam fotowoltaiki nie masz i sąsiad nie podtruwa wziętym na kredyt panelem, to i tak nie jest w dobrym stanie skutkiem różnorakich zakłóceń, zatem tej sieci się należy jakiś solidny nadzór i obecna na miejscu czujna ekipa naprawcza – inaczej gulpa z referencyjnego brzmienia i referencyjnego obrazu.
Bardzo proszę – i oto jest, anons mamy w tytule – to nasz sprawdzany teraz względem korzyści z posiadania Accuphase PS-550; kondycjoner zdolny kondycjonować prąd dla odbiorców o łącznym poborze do 400 VA, w ostateczności 500 VA, bo dalej zacznie ostrzegawczo migać i prewencyjnie się wyłączy – zapobiegliwie dla odbiorców o większych potrzebach jest odpowiednio większy i droższy Accuphase PS-1250, zdolny sprawować pieczę nad 900 VA mocy ciągłej.
Japońskiej firmy Accuphase chyba przedstawiać nie muszę – najkrócej mówiąc to odłączona od Kenwood Japan w 1972 grupa inżynierów[2] nie mających ochoty na projektowanie elektronicznej masówki, z czasem ludzi sukcesu, twórców wyjątkowo rozpoznawalnej marki.[3] Kondycjonery w jej ofercie to rok 1996, od tamtej pory kilka pokoleń, obecne bodaj szóste.
[1] Tere-fere – jeden wybuch wulkanu o mocy VEI 7 (Tambora, 1815) to większa emisja dwutlenku węgla niż cała ludzkość doby przemysłowej przez kilka lat, a VEI 8 (Toba, Campi Flegrei, Yellowstone) to już całe dekady, nie mówiąc o kontynentalnych wylewach lawy, po których zostały syberyjskie i dekańskie trapy; te wyemitowały więcej CO2 niż cała ludzkość w ogóle. Poza tym warto zwrócić uwagę, że udział CO2 w atmosferze to zaledwie 0,04%.
[2] Pod kierownictwem Jiro Kasugi, z dokooptowaniem inżynierów Marantza i Luxmana.
[3] Przez pierwsze dziesięć lat pod nazwą Kensonic Laboratory, Inc., dopiero potem Accuphase.
Nie mozna bylo ominac tej klimatycznej propagandy na wstepie niczym wypisz-wymaluj zielona ksiazeczka eurokolchozu lub broszurka Mao-tsetunga , ale chetnie bym ten kondycjoner sprawdzil w moim systemie,jesli jakis sklep zgodzi sie go wypozyczyc za kaucja
Nie można było pominąć, bo sam dystrybutor to podkreślał. A urządzenie jest do pożyczenia w krakowskim Nautilusie na Malborskiej.
Tak przy okazji wypraszam sobie porównania z Mao Zedongiem, który ma na sumieniu nie mniej niż 70 milionów ludzkich istnień. Poza tym temat zielonej energii jest chyba aktualny, nie?
Przepraszam, Stanisławie – nie sprawdziłem. Napisałeś z paryskiego ZOO, a nie wiem gdzie stamtąd najbliżej do francuskiego salonu audio z Accuphase…
I tu się muszę przyznać, że nie bacząc Piotrze na Twoje rady (zalecałeś mi listwę, a nie kondycjoner) miesięcy temu kilka weszłem w posiadanie kondycjonera. Za 10% ceny tego Accuphase kupiłem nowy kondycjoner NuPrime AC-4. No i szczęka mi opadła, bo cały mój słuchawkowy system wskoczył o poziom wyżej. Najbardziej zyskała przejrzystość, bez śladowego choćby rozjaśnienia oraz głosy i wokale. Angielskie teksty piosenek stały się dla mnie o wile bardziej zrozumiałe. Najpierw kondycjoner, a sukcesywnie inne elementy pozasilałem kablami Oyaide Tumami z czerwonymi wtyczkami – używanymi, po 1200 – 1300 zł sztuka, nie za bardzo chciałem więcej wydawać. Dźwięk zyskał na masie i dociążeniu, bez utraty przejrzystości. Z przedmiotem recenzji byłoby pewnie jeszcze lepiej, no ale on cenowo nie pasuje…
A czy z listwą Sulka byłoby lepiej czy nie, to może będzie jeszcze kiedyś okazja sprawdzić.
Nie ma to jak dobrze i tanio kupić. Gratuluję.