Recenzja: Zeta Zero Venus Picolla

Brzmienie

Z ASL Twin-Head i Croftem cd.

Zeta_Zero_Venus_Picolla23 HiFiPhilosophy

I popłynęły dźwięki muzyki

   W sumie z tym porównaniem nie bardzo trafiłem, bo muzealny porządek sugeruje statyczność i martwotę, a u Zet jest dokładnie na odwrót. Źródła nie tylko są ze znakomitą dokładnością zlokalizowane, ale są też ze sobą w komitywie, tak więc dźwięki bardzo wyraźnie współpracują, nakładając się i tworząc wielowymiarowy monolit dźwiękowej bryły. W sumie ideał, bo tak właśnie być powinno.

Odnośnie z kolei samych dźwięków, to nie były ocieplone, poprzeciągane ani kleiste. Nie były też chłodne ani uszczuplone. Były w sensie naturalności wierne. Miały właściwą temperaturę, odpowiednie wypełnienie i należyty ciężar. Ani przesadnej zwalistości, ani wydelikacenia. Idealna dźwiękowa vis centryfuga z tych Zet emanowała, nadająca im właściwego ciężaru oraz tempa ekspansji. Najwyraźniej prowadzone kiedyś doświadczenia z wirującymi głośnikami pozwoliły panu Tomaszowi osiągnąć właściwą miarę propagacji dźwięku i takąż miarę jego ciężaru. Wszak dźwięk nie powinien być ani dudniący jak ziemniaki wysypywane z worka, ani leciutki jak motylek. Musi mieć masę, musi być szybki i musi zachowywać odpowiednio bogatą harmonicznie postać. O wszystko to jest trudno i rzadko kiedy wszystkie te trzy parametry trzymają najwyższą jakość. Zety nie miały z tym wszakże problemu, za to stwarzały go innym, bo niełatwo takie coś będzie innym powtórzyć. Występująca u nich szybkość to cecha z natury przynależna głośnikom wstęgowym, podobnie jak piękno sopranów. Ale masa to już niekoniecznie, a nawet bynajmniej. Tymczasem trzy wstęgi marki Zeta radziły sobie z właściwą masą bez najmniejszej trudności, a przy tym nadawały dźwiękom znakomitego upostaciowania. Jednakże znakomitego naturalnością a nie ciepłem, słodyczą czy przesadną gęstością.

Zeta_Zero_Venus_Picolla07 HiFiPhilosophy

Piękniejsze niż jakakolwiek znana nam powierzchowność…

Tor był lampowy, ale poza samą ogładą i elegancją brzmienia nie czuć w nim było lamp. Nie umiem powiedzieć czy wolę lampowe czarowanie czy lampową naturalność, bo lubię jedno i drugie. Tutaj była to na pewno szkoła lampowej naturalności, lecz jak zawsze gdy w torze pracują lampy pojawiała się ta niedostępna tranzystorom gracja; gracja z pewnością dużo trudniejsza u nich do uzyskania. Tranzystory wysoko skaczą na skali dynamicznej, ale lampy poruszają się płynniej. A muzyka to nie zawody w skoku wzwyż, w każdym razie nie tylko.

Dobrze, dosyć tych ogólników. Dźwięk sporządzony przez Zety był też duży, mocny, nasycony i głęboki. Był także początkowo dość naprężony, ale z upływem czasu się uelastyczniał. Szczególną uwagę zwracała jednak spora wielkość źródeł. Nieprzesadna, ale spora. Zeta nazywa się Zero i daje zero miniaturyzacji. Instrumenty i głosy są w jej wydaniu duże, postawne i mocne.

Postawiłem na tych Zetach sławne już myszy Entreqa, wywołujące u wrogów celebrowanego audiofilizmu histeryczne napady szału. Szał szałem, a myszy mają swoje działanie. Sprawdziłem je jak dotąd z dwoma kompletami głośników i za każdym razem było identyczne. Czynią dźwięk twardszym, bardziej jednoznacznym i bardziej wyrazistym. Do głośników AudioSolution okazało się to niezbyt pasować, ale u Zet dało ciekawy efekt. Niby ten bardziej rozwarstwiający się bez myszy obraz dźwiękowy bardziej był po audiofilsku rozedrgany i wieloraki, ale jakoś z myszami słuchało się lepiej i ile razy je zdejmowałem, od razu miałem ochotę postawić z powrotem. Syn miał podobne zdanie, dorzucając, że myszy działają tak samo jakby porządniej nastroić bęben. O myszach napiszę jednak innym razem i jak się więcej o nich podowiaduję dzięki liczniejszym testom.

Zeta_Zero_Venus_Picolla030 HiFiPhilosophy

Kosmiczne materiały i tajemnice konstruktora to nie jakieś tam czcze przechwałki

Poza tym dźwięk Zet w moim torze był lekko przyciemniony, co doskonale do niego pasowało, stwarzając ciekawszą atmosferę, taką prawdziwie koncertową. Nie lubię ciemnego brzmienia, ale to było w sam raz. Jasnego też nie lubię – i w ogóle lubię mało rzeczy; ale dobre granie lubię bardzo, a to było znakomite.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

8 komentarzy w “Recenzja: Zeta Zero Venus Picolla

  1. miroslaw frackowiak pisze:

    Sluchalem rok temu na AS i graly swietnie,trzeba przyznac ze wlasciciel super czlowiek,podpisuje sie pod tym co Piotrze napisales ,wspaniale kolumny,wada to wysoka cena i ze to „polskie”, no bo wiadomo „zagraniczne to bylby super” a tak to nie!!!

  2. Maciej pisze:

    Piotrze, a czy 'Myszy’ i ich działanie opisałbyś skrótowo tutaj w odpowiedzi, czy doczekają się indywidualnej recenzji?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Recenzja to za duże słowo. Ale wystawię kiedyś myszom ocenę ze sprawowania, i to taką z obszernym uzasadnieniem. Ale to za jakiś czas, bo muszą najpierw pojechać na różne audiofilskie wycieczki, a na razie były tylko na dwóch.

  3. jorg adf pisze:

    w jakim stopniu na brzmienie wpłynęły skórzane myszy?

    1. Piotr Ryka pisze:

      W dużym. Co nie znaczy, że ich wpływ musi się podobać. Jest jednak wyraźnie słyszalny.

  4. XYZPawel pisze:

    Piotrze, czy możesz napisać kto i gdzie dostał „histerycznego napadu szału” na widok Mysz ? Bo u mnie wywołują napad śmiechu 🙂 ale pewno dlatego, że jestem tylko zwykłym wrogiem audiofilizmu, a nie „celebrowanego” :))

    pozdrawiam 🙂 (recenzja jak zwykle zabawna, ale trochę mniej 😉

    Paweł

    1. Piotr Ryka pisze:

      Mogę.

  5. XYZPawel pisze:

    Tak myślałem 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy