Recenzja: Zeta Zero Venus Picolla

Zeta_Zero_Venus_Picolla04 HiFiPhilosophy

Angielska wersja recenzji/English version of this review

   Pan Tomasz Rogula to mój krajan. Obaj dorastaliśmy w Krakowie, w dodatku w tym samym czasie. I choć nigdy wtedy żeśmy się nie spotkali, los osobliwie zetknął nas teraz, kiedy on od lat mieszka w Warszawie, a ja po latach wróciłem do Krakowa. Obaj zawędrowaliśmy bowiem na obszar muzyki, choć on świadomie od najwcześniejszego dzieciństwa na tym obszarze przebywał i aktywnie w nim działał, a ja, jak większość z nas, byłem tylko pozostającym na zewnątrz konsumentem i w sensie aktywnym jedynie trochę na gitarze jako nastolatek grałem. Obecnie jestem recenzentem, a pan Tomasz prawdziwym tuzem polskiej branży audofilskiego i muzycznego przemysłu. Pozostaje właścicielem wspaniałego studia nagraniowego i jednocześnie producentem szeroko znanych kolumn głośnikowych Zeta Zero wraz z napędzającymi je końcówkami mocy i przedwzmacniaczem oraz okablowaniem. Co roku prezentuje swoje dokonania na warszawskim Audio Show i co roku organizuje tam prawdziwy show a nie tylko statyczny pokaz, pozwalając tłumnie zgromadzonej publiczności porównywać brzmienie systemu grającego z własnym wzmacniaczem i przedwzmacniaczem  z kilkoma innymi, złożonymi z najwyższej klasy analogicznych komponentów najbardziej znanych marek. W efekcie salon TR Studios na Audio Show jest miejscem gdzie bez wątpienia najwięcej się dzieje i prawdę mówiąc jedynym, w którym można coś z czymś bezpośrednio porównać nie tylko na zasadzie – teraz posłuchamy gramofonu, a za chwilę będziemy płyt CD albo plików. O tych porównaniach kiedyś coś więcej napiszę, bo wielce są pouczające – może na kanwie przyszłorocznego Show – a teraz skupmy się na jednych konkretnych głośnikach, będących przedmiotem tej recenzji.

TR Studios i Zety

Zeta_Zero_08 HiFiPhilosophy   TR Studios, czyli studia nagraniowe pana Tomasza Roguli, są ważną składową polskiej mapy muzycznej, miejscem dokonywania nagrań przez najbardziej znanych artystów estradowych oraz mistrzów mówionego słowa. Praca w takim miejscu stanowi rzecz jasna świetny poligon doświadczalny dla poszukiwania brzmień optymalnych, łączących w sposób najbardziej udany emocjonalne walory dźwięku z wiernością jego oddania od strony technicznej. A nie jest to zadanie łatwe, bo wojna warstwy emocjonalnej i tak zwanej muzykalności z precyzyjnym, analitycznym ujmowaniem dźwiękowego materiału, wojna pojawiająca się samorzutnie na zbiegu starań o możliwie najlepszą dramaturgię i melodyjność z zabiegami o zawarcie w przekazie jak największego kwantum informacji, toczy się od samego zarania techniki zapisów muzycznych i dotyczy w równej mierze domeny analogowej co cyfrowej. Wektory szły przeciwbieżnie, jak zwykle na wojnach. Zapis analogowy był płynny, wiernie oddawał emocje i atmosferę muzyczną, ale cierpiał na niedostatki informacyjne związane z morfologią fizycznego odwzorowania oraz utykał gdy chodzi o trwałość nośnika. Cyfrowy z kolei potrafił gromadzić mnóstwo odrębnych bitów, jak również sztucznie je pomnażać metodą interpolacji, a także przechowywać bez uszczerbku oraz bezstratnie kopiować powierzony sobie muzyczny materiał, brak jednak mu było płynności analogowego przejścia i nieustająco zmagał się ze swą schodkowatością. Te zagadnienia dotyczą wprawdzie przede wszystkim tego co dzieje się zanim dźwięk w postaci elektromagnetycznej fali  dotrze do przetworników kolumny, jednak nie wyłącznie, bo przecież wszystkie problemy z przetworzeniem i zapisem ostatecznie lądują właśnie na barkach tych przetworników i to one musiały jakoś te niedoskonałości przetworzyć w możliwie najdoskonalszy obraz żywej muzyki, która na przeciwległym krańcu ścieżki sygnału się znajdowała. Tak więc tak naprawdę to w obrębie samych głośnikach dochodziło do ostatecznego starcia nie dość precyzyjnej analogowej gładkości z postrzępieniem bitowym.

Zeta_Zero_07 HiFiPhilosophyJedne głośniki są bardziej muzykalne a inne analityczne, co łatwo sprawdzić podłączając różne na przemian do tego samego toru. Wyważenie proporcji stanowi tu zatem rzecz zasadniczą, jako że nikt nie powinien zakładać, że jego głośnik podłączany będzie wyłącznie do torów obfitych analogowością, albo tylko takich ukierunkowanych na analizę. W efekcie dobry głośnik musi być wypadkową i musi umieć godzić rzeczy tak naprawdę nie do pogodzenia; od początku do siebie nie pasujące i od początku ułomne. Musi być syntezą muzykalności skąpiącej analizy i analizy skąpiącej muzykalności, bo taka jest praktyka i proza życia. Oczywiście zarówno współczesne gramofony jak i cyfrowe odtwarzacze CD oraz plikowe zmierzają z obu stron do ideału jakim jest fala elektromagnetyczna doskonale odwzorowująca żywą muzykę; nie łudźmy się jednak – już sam fakt istnienia najlepszych nagrań pod postacią archiwalnych niedoróbek przesądza o tym, że z odtwarzaniem muzyki zawsze będą problemy. Jak to godzenie płynności z analizą udaje się Zetom, przypatrzymy się w części poświęconej odsłuchom, a teraz o tym jak to zostało rozwiązane od strony technicznej.

Budowa

Zeta_Zero_Venus_Picolla21 HiFiPhilosophy

Zeta Zero Venus Picolla

   Wszystkie głośniki marki Zeta wyglądają podobnie i wszystkie oparto na tym samym technicznym rozwiązaniu. U góry znajduje się trzyskładnikowa sekcja głośników wstęgowych, opracowanych i produkowanych przez samą firmę i tylko na własny użytek, a na dole pojedynczy głośnik niskotonowy, będący przerobioną i poprawioną wersją wyrobu zewnętrznego producenta o membranie z włókna węglowego. W efekcie każda Zeta jest węższa i smuklejsza u góry, a bardziej rozłożysta u dołu, co w połączeniu z lekkim wcięciem pośrodku nadaje im zmysłowych, kobiecych kształtów, podprogowo działających na wyobraźnię. Znajduje to odzwierciedlenie w samej nazwie, bowiem ochrzczono je mianem Venus, bezpośrednio odwołującym się do kobiecego piękna, uwiecznianego już przez rzeźbiaży z paleolitu. W tym odwołaniu do piękna ludzkiej cielesności nie dochodzi do głosu jedynie sam zarys sylwetki, lecz także to, że cała obudowa ma formę wolną od jakichkolwiek krawędzi, łukowato przechodzącą od płaszczyzny do płaszczyzny, czym – jak podkreśla producent – nawiązuje nie tylko do powierzchowności ludzkiego ciała, ale także do kształtów instrumentów muzycznych, a tak naprawdę do sposobu rozpraszania dźwięków na przedmiotach, które to rozpraszanie zachodzi w sposób przyjemniejszy dla słuchającego gdy wolne jest od interferencji i dyfrakcji na równoległych płaszczyznach i ostrych uskokach.

Wykonanie od strony wykończenia jest perfekcyjne, a gatunek drewna i jego powłoka lakiernicza nie pozostawiają nic do życzenia, pozwalając właścicielowi obcować z luksusem w najwyższym wydaniu. Nie mamy do czynienia z popularnymi płytami MFD czy zwykłą sklejką. Obudowy są wykonane z wielu warstw litego drewna zespalanych śrubami i klejem, przy czym klej ten jest bardzo specjalnego rodzaju a śruby wkręcane pod odpowiednimi kątami z zachowaniem wielkiej staranności. Jak dawni szkutnicy kadłuby statków, tak dzisiejsi stolarze pracujący dla Zety, muszą poprzez odpowiednie profilowanie i starannie dobierane miejsca połączeń nadać drewnianej konstrukcji opływowego kształtu, by mogła swobodnie poruszać się pośród fal. W tamtym wypadku morskich, a tutaj dźwiękowych.

Zeta_Zero_Venus_Picolla28 HiFiPhilosophy

Prawdziwie oryginalne kształty…

W efekcie proces wykonywania obudów jest bardzo czasochłonny, także z uwagi na sezonowanie drewna i schnięcie lakieru. Wszystkim tym zajmuje się wyspecjalizowana stolarnia, podczas gdy pan Tomasz koncentruje się na samych głośnikach. Koncentruje od lat już dziesięciu, bo od tak dawna trwają prace badawcze i rozwojowe programu Zeta. Głośniki powstałe w jego ramach są jeszcze bardziej wymyślne niż ich obudowy, a także jedyne w swoim rodzaju. Trzyczęściowa sekcja przetworników wstęgowych, obejmująca całe pasmo powyżej tonów najniższych, jest w całości autorskim rozwiązaniem Zeta, którego nikomu powtórzyć dotąd się nie udało, a firma, pomimo bardzo lukratywnych ofert, nie zdecydowała się na odstąpienie komukolwiek patentu. Stoi za tym bardzo zaawansowana technologia, w oparciu o próżniowe generowanie materiałów kompozytowych wielokrotnie wytrzymalszych od zwykłego aluminium, z którego przeważnie sporządza się membrany wstęgowe. Samo użycie wstęg jest przy tym nieprzypadkowe, ponieważ uważane są za najszybsze impulsowo i w największym stopniu pozbawione zniekształceń akustycznych spośród wszystkich wzorców membrany głośnikowej. Dzięki odpowiedniej technologii materiałowej wstęgi Zeta są też wyjątkowo odporne na uszkodzenia, i to zarówno mechaniczne jak i termiczne, tak więc przyszły użytkownik nie musi się obawiać ich przypadkowego zniszczenia zbyt silnym sygnałem czy jakąś awarią podzespołu. W dodatku dostaje wraz z nimi niezwykły, jedyny taki na świecie przetwornik akustyczny, pozwalający osiągać wolne od zniekształceń spektrum o rozwartości niespotykanej gdziekolwiek indziej. O stopniu zaawansowania tego trójdrożnego głośnika wstęgowego świadczy fakt, że składa się z przeszło pięciuset elementów, pośród których znajdujemy też takie będące unikatem na skalę światową, produktem powstającym w warunkach bardzo wysokiej próżni i o klasie technologii kosmicznej. Uzupełnieniem wstęg jest pojedynczy głośnik niskotonowy dużej mocy, zdolny przenosić najniższe częstotliwości z wysoką efektywnością i należytą potęgą. Jedynie w konstrukcji najbardziej zaawansowanej, modelu Edition, uzupełnia go dodatkowy głośnik średniotonowy.

Zeta_Zero_Venus_Picolla26 HiFiPhilosophy

…i fantastyczna dbałość o szczegóły.

Ciekawostką i osobliwością pozostaje fakt, że głośniki, niczym samolot pasażerski albo wojskowy, posiadają swego rodzaju czarne skrzynki rejestrujące parametry pracy, pozwalające odczytać warunki w jakich były eksploatowane. Posiadają także aktywne systemy chłodzenia oraz zabezpieczeń przeciwprzeciążeniowych, czyli krótko mówiąc, bez siekiery czy piły łańcuchowej trudno je będzie uszkodzić. Sam producent przewidział do nich własne wzmacniacze o mocy szczytowej aż 5 kW (o ile zastosować dwa monobloki na kanał), tak więc prędzej zniszczeniu ulegnie domowa instalacja elektryczna niż sam głośnik. Dołącza do tych zalet zmyślnie ukryta w kanale bass refleksu płynna regulacja wysokich tonów, pozwalająca dostrajać je wedle indywidualnych gustów, a także połączenie w układzie bi-wiring, jak wiadomo lepsze od zwykłego. Jakby tego było nie dość firma oferuje wraz z głośnikami własne głośnikowe okablowanie, złożone z pomad ośmiu tysięcy skręconych srebrnych przewodów. Oferuje je gratis.

Seria Venus obejmuje trzy modele, z których każdy produkowany jest w czterech wykończeniach – Mahoń, Piasek Sahary, Czerń i Transparenty. Modele różnią się kształtem dolnej części oraz umieszczonym tam głośnikiem niskotonowym, w przypadku najwyższego Edition mającym inną moc i jak wspominałem wspieranym dodatkowo przez głośnik średniotonowy.

Brzmienie

Z ASL Twin-Head i Croftem

Zeta_Zero_Venus_Picolla15 HiFiPhilosophy

A jak śpiewają Zety?

   Badania rozpocząłem od systemu własnego. A więc przedwzmacniacz Twin-Head i końcówka mocy Croft Polestar1 napędzane Cairnem. Okablowanie głośników wziąłem oryginalne, bo skoro je tak sprzedają, to chyba powinno pasować. Nie wiem czy można przyjąć, że jest optymalne, ale na pewno powinno być bardzo odpowiednie.

Jak zwykle zacząłem od suwania i tutaj nie ma wiele do powiedzenia. Dobrze jest móc postawić Zety ponad metr od ściany za nimi, ale jak pomieszczenie na to nie pozwoli, to pełna ofiar antyczna tragedia z tego nie wyniknie. Ważne natomiast by słuchający znalazł się z dość dużą dokładnością w punkcie przecięcia spojrzeń głośników, bo w odróżnieniu do niektórych innych nie lubią Zety spoglądać prosto przed siebie, zdecydowanie woląc patrzyć wprost na słuchacza. Lubią także dywan rozciągnięty przed sobą, a testowany tu model Piccola nic nie miał też przeciw temu, by za pomocą podkładek pod przednie nóżki odchylić go lekko ku tyłowi gdy nie słuchamy z dużej odległości.

À propos odległości. Głośniki (w każdym razie u mnie) nie miały tendencji do równomiernego wysycania całego pomieszczenia dźwiękiem, o czym już sam fakt, że chciały patrzyć wprost na słuchacza zaświadcza wyraźnie. Tworzyły pewien dźwiękowy obszar, rozpościerający się daleko ku tyłowi i mniej więcej na tę samą odległość idący od przodu, przy czym jest moim zdaniem rzeczą bardzo korzystną znaleźć się na terenie tego obszaru, nazwijmy go obszarem  aktywnego oddziaływania, jako że kontakt z muzyką zyskuje wówczas na bezpośredniości. Tak więc w warunkach domowego słuchania, w pomieszczeniu mającym dwadzieścia kilka metrów kwadratowych, dobrze jest siadać w odległości 1,5 -2,5 metraod linii głośników, bo kiedy siądziemy dalej, będziemy już bardziej widzem niż bezpośrednim uczestnikiem.

Zeta_Zero_Venus_Picolla03 HiFiPhilosophy

Równie dobrze, jak wyglądają?

Usadowiwszy się wygodnie i zadbawszy o to by mieć za sobą oparcie fotela wyższe niż poziom uszu (co daje korzystne odbicia, także tak nawiasem w przypadku słuchawek AKG K1000), przystąpiłem do pałaszowania dźwięku. Szło zrazu opornie, to znaczy w pamięci miałem brzmienie Zet z zeszłorocznego Audio Show (w tym roku niezbyt uważnie słuchałem) i pamięć ta podpowiadała, że grało wówczas lepiej. Niczego jednak nie zmieniałem, pozwalając muzyce płynąć i spokojnie czekałem na zmiany. Mam bowiem własną teorię, zupełnie nie udokumentowaną, ale za to nieźle sprawdzającą się w praktyce, a w myśl tej teorii sprzęt musi się ze sobą ograć. Czasami trwa to parę dni, a czasem krócej. W przypadku Zet trwało jakieś cztery godziny. Być może jest to wyłącznie wynikiem akomodacji słuchu odbiorcy a nie dogadywania się membran głośników z sygnałem, nie mam jednak nawet cienia wątpliwości, że po kilku godzinach (podczas których nie słuchałem przez cały czas), scena bardzo wyraźnie się pogłębiła i uporządkowała, a brzmienia stały piękniejsze. A kiedy to nastąpiło, doświadczyłem wspaniałych muzycznych przeżyć, bo grają te Zety naprawdę popisowo i nie ma co do tego wątpliwości. Mają przy tym bardzo szczególną i godną uwagi właściwość, mianowicie fantastycznie spisują się na wysokich poziomach głośności. Zwykle bardzo głośno nie słucham. Na Audio Show bardzo często proszę o przyciszenie, a kiedy uczestniczę w jakimś audiofilskim spotkaniu, zwykle okazuje się, że inni słuchają dużo głośniej. Tu jednak sobie pofolgowałem. Zety fenomenalnie radzą sobie z istnym decybelowym tsunami, pozwalając rozkoszować się całą potęgą orkiestry symfonicznej czy rockowego koncertu. Nie przejawiają wówczas śladu utraty kontroli, nawet nie wspominając o przesterach, i bez żadnego problemu utrzymują cały czas doskonały porządek sceniczny.

Zeta_Zero_Venus_Picolla16 HiFiPhilosophy

Podłączamy i gramy!

Odnośnie tej sceny. Jak wspominałem idzie na ładnych parę metrów do tyłu za głośniki i podobnie podchodzi ku słuchaczowi. Nie ma na tym obszarze żadnego uciekania dźwięków do góry, wszystko trzymane jest w ryzach na odpowiedniej wysokości, a porządek panuje tam jak w muzeum.

Brzmienie

Z ASL Twin-Head i Croftem cd.

Zeta_Zero_Venus_Picolla23 HiFiPhilosophy

I popłynęły dźwięki muzyki

   W sumie z tym porównaniem nie bardzo trafiłem, bo muzealny porządek sugeruje statyczność i martwotę, a u Zet jest dokładnie na odwrót. Źródła nie tylko są ze znakomitą dokładnością zlokalizowane, ale są też ze sobą w komitywie, tak więc dźwięki bardzo wyraźnie współpracują, nakładając się i tworząc wielowymiarowy monolit dźwiękowej bryły. W sumie ideał, bo tak właśnie być powinno.

Odnośnie z kolei samych dźwięków, to nie były ocieplone, poprzeciągane ani kleiste. Nie były też chłodne ani uszczuplone. Były w sensie naturalności wierne. Miały właściwą temperaturę, odpowiednie wypełnienie i należyty ciężar. Ani przesadnej zwalistości, ani wydelikacenia. Idealna dźwiękowa vis centryfuga z tych Zet emanowała, nadająca im właściwego ciężaru oraz tempa ekspansji. Najwyraźniej prowadzone kiedyś doświadczenia z wirującymi głośnikami pozwoliły panu Tomaszowi osiągnąć właściwą miarę propagacji dźwięku i takąż miarę jego ciężaru. Wszak dźwięk nie powinien być ani dudniący jak ziemniaki wysypywane z worka, ani leciutki jak motylek. Musi mieć masę, musi być szybki i musi zachowywać odpowiednio bogatą harmonicznie postać. O wszystko to jest trudno i rzadko kiedy wszystkie te trzy parametry trzymają najwyższą jakość. Zety nie miały z tym wszakże problemu, za to stwarzały go innym, bo niełatwo takie coś będzie innym powtórzyć. Występująca u nich szybkość to cecha z natury przynależna głośnikom wstęgowym, podobnie jak piękno sopranów. Ale masa to już niekoniecznie, a nawet bynajmniej. Tymczasem trzy wstęgi marki Zeta radziły sobie z właściwą masą bez najmniejszej trudności, a przy tym nadawały dźwiękom znakomitego upostaciowania. Jednakże znakomitego naturalnością a nie ciepłem, słodyczą czy przesadną gęstością.

Zeta_Zero_Venus_Picolla07 HiFiPhilosophy

Piękniejsze niż jakakolwiek znana nam powierzchowność…

Tor był lampowy, ale poza samą ogładą i elegancją brzmienia nie czuć w nim było lamp. Nie umiem powiedzieć czy wolę lampowe czarowanie czy lampową naturalność, bo lubię jedno i drugie. Tutaj była to na pewno szkoła lampowej naturalności, lecz jak zawsze gdy w torze pracują lampy pojawiała się ta niedostępna tranzystorom gracja; gracja z pewnością dużo trudniejsza u nich do uzyskania. Tranzystory wysoko skaczą na skali dynamicznej, ale lampy poruszają się płynniej. A muzyka to nie zawody w skoku wzwyż, w każdym razie nie tylko.

Dobrze, dosyć tych ogólników. Dźwięk sporządzony przez Zety był też duży, mocny, nasycony i głęboki. Był także początkowo dość naprężony, ale z upływem czasu się uelastyczniał. Szczególną uwagę zwracała jednak spora wielkość źródeł. Nieprzesadna, ale spora. Zeta nazywa się Zero i daje zero miniaturyzacji. Instrumenty i głosy są w jej wydaniu duże, postawne i mocne.

Postawiłem na tych Zetach sławne już myszy Entreqa, wywołujące u wrogów celebrowanego audiofilizmu histeryczne napady szału. Szał szałem, a myszy mają swoje działanie. Sprawdziłem je jak dotąd z dwoma kompletami głośników i za każdym razem było identyczne. Czynią dźwięk twardszym, bardziej jednoznacznym i bardziej wyrazistym. Do głośników AudioSolution okazało się to niezbyt pasować, ale u Zet dało ciekawy efekt. Niby ten bardziej rozwarstwiający się bez myszy obraz dźwiękowy bardziej był po audiofilsku rozedrgany i wieloraki, ale jakoś z myszami słuchało się lepiej i ile razy je zdejmowałem, od razu miałem ochotę postawić z powrotem. Syn miał podobne zdanie, dorzucając, że myszy działają tak samo jakby porządniej nastroić bęben. O myszach napiszę jednak innym razem i jak się więcej o nich podowiaduję dzięki liczniejszym testom.

Zeta_Zero_Venus_Picolla030 HiFiPhilosophy

Kosmiczne materiały i tajemnice konstruktora to nie jakieś tam czcze przechwałki

Poza tym dźwięk Zet w moim torze był lekko przyciemniony, co doskonale do niego pasowało, stwarzając ciekawszą atmosferę, taką prawdziwie koncertową. Nie lubię ciemnego brzmienia, ale to było w sam raz. Jasnego też nie lubię – i w ogóle lubię mało rzeczy; ale dobre granie lubię bardzo, a to było znakomite.

Brzmienie

Z ASL Twin-Head i Croftem cd.

Zeta_Zero_Venus_Picolla01 HiFiPhilosophy

To gwarancja czystej przyjemności ze słuchania!

   W jednym z dwóch kanałów bass-refleksu każdej z kolumn ukryte jest jak już pisałem pokrętło regulacji sopranów. Reguluje je w dość szerokim zakresie a mnie zdecydowanie najbardziej odpowiadało w ustawieniu minimum. Dokładnie się temu przysłuchałem i nie mam wątpliwości. Ustawienie minimum nie oznacza, że były te soprany powściągnięte czy jakkolwiek złagodzone. Ekstensję miały zjawiskową, a przy tym wspaniałą trójwymiarowość. Jak wiadomo głośniki wstęgowe potrafią fenomenalnie odtwarzać wysokie tony, ale odpowiednie zadbanie o ich kulturę nie jest sprawą prostą. W przypadku testowanego systemu sfera sopranowa i przestrzeń były jednak najbardziej popisowymi składnikami spektaklu. Nie znaczy to, że basu jakkolwiek brakowało. Rozłożyście siedział sobie u podstawy pasma i w odpowiednich momentach potężnie grzmocił, przy czym całe pasmo, podobnie jak cała scena, stanowiło jedność. Bardzo było to odczuwalne i bardzo mi się podobało.

Kolejna rzecz znakomita, to wyważenie miary pogłosu. Perfekcja. W nagraniach go pozbawionych było go zero, a więc odpowiednio do nazwy głośników, a tam gdzie być powinien – w muzyce sakralnej czy elektronicznej – energicznie się przejawiał i wysuwał na pierwszy plan. Owocowało to znakomitą atmosferą, całkowicie różniącą się w zależności od nagrania, co stanowiło piękną odskocznię od częstej na Audio Show sytuacji, gdy system albo do wszystkiego pogłosu dodawał, albo tego pogłosu nigdzie nie było.

Zeta_Zero_Venus_Picolla22 HiFiPhilosophy

A to jeszcze nie koniec wrażeń…

Z uwag ogólnych. – Dźwięk nie miał przeciągnięcia. Wybrzmiewał szybko i cięty był równo jak trawnik, ale kiedy pojawiały się naturalne długie wybrzmienia, były ukazywane w całej rozciągłości. Nie było też dopompowanego powietrza. Na Audio Show szczególnie pod tym względem popisywały się ułomne niestety pod innymi flagowe głośniki Sonus Fabera, a tutaj tego nie było. Panował pełny naturalizm, a przy tym instrumenty dęte były fantastycznie zreplikowane, z bardzo dużą miarą podmuchu i swoistości.

Trzeba też napisać, że system grający w oparciu o Zety bardzo wyraźnie skalował jakość podawanych mu nagrań. Żadne to zaskoczenie w sytuacji gdy opisałem go jako naturalnie grający. Skoro niczego nie upiększał, a jednocześnie prezentował ogólnie wspaniały poziom, nie mogło być inaczej. Nie tylko przy tym różnicował samo zaplecze techniczne – wszelkie szumy, nasycenie barwą, ilość szczegółów, głębię brzmienia itp. – ale także oświetlenie. Jedne nagrania były całkowicie jasne, a inne całkiem ciemne. Inaczej mówiąc, był transparentny. 

Brzmienie

Z ASL Twin-Head i końcówkami mocy Zeta Zero

Zeta_Zero_Venus_Picolla13 HiFiPhilosophy

Trochę zabawy z kablami tu…

   Następnego dnia sięgnąłem do srebrzystego kufra, by wydobyć zeń dwa monobloki autorstwa samej Zety. Nie są specjalnie duże ni ciężkie. Każdy z grubsza formatu Crofta i podobnej wagi, trochę jednak wyższy i cięższy. Wysokość zawdzięczają umieszczonym na spodzie radiatorom, a wagę tajemniczej zawartości, której nikt chyba jeszcze nie oglądał. Producent określa je jako analogowe, czyli takie, które całkowicie wolne są od schodkowatej numeryczności sygnału, o której pisałem na wstępie. Widziałem na tej kanwie spór w Internecie, bo według oponenta nie mamy tu do czynienia ze wzmacniaczami analogowymi, tylko tak zwanej klasy D, a więc całkiem na odwrót – właśnie cyfrowymi. Nie przeprowadzę w tym miejscu uczonej debaty ani nie rozpracuję zawiłości sporu analogowy-cyfrowy. Faktem jest, że po włączeniu monobloków, z których każdy według danych producenta posiada moc 1,175 kW, licznik prądu prawie nie przyśpieszył ani nie wybiło stopek, jak to się od czasu do czasu zdarzało podczas uruchamiania monobloków Accuphase A-200. A jednak tajemnicze skrzynki okazały się pracować i popłynęła muzyka.

Monobloki wyglądają bardzo ładnie; mają eleganckie obudowy i duże szyldy z nazwą na froncie, a od tyłu, każde pod klapką, po jednym (jak to w monoblokach) gnieździe RCA i XLR. Jest gniazdo zasilania, bo pracujących w oparciu o promieniowanie kosmiczne monobloków jeszcze nikt nie wynalazł, i jest włącznik główny. Dołącza do tego komplet gniazd dla podłączania głośników w bi-wiringu, bez którego byłoby dosyć głupio nawet jak na najsłabiej ogarnięte audiofilskie uwarunkowania. Radiatory na spodzie są miedziane, obudowy szarawe, opalizujące w kierunku błękitu, a szyldy eliptyczne, błyszczące.

Zeta_Zero_Venus_Picolla29 HiFiPhilosophy

… i nawet więcej tutaj…

Ledwie-ledwie, ale zmieściły się te dwa monobloki na Cairnie i można było zacząć słuchać.

Nie bez obaw pstryknąłem włącznikami. Deska rozdzielcza domowej elektrowni mimo nominalnego obciążenia 2,3 kW nie eksplodowała, a licznik prawie nie drgnął. Podobają mi się te analogowe końcówki mocy, nie ma co.

Licznik niemal nie dygnął, a mimo to głośniki dostały potężnego wzmocnienia i wszystko względem Crofta stało się inne. Cała plejada tej odmienności momentalnie na mnie spłynęła, a najjaśniejszymi jej punktami była większa płynność, zwiększona energia, potężniejszy bas i cieplejsze brzmienie. Także przestrzeń wraz z tą większą dawką energii wydatnie się rozrosła, tym razem wypełniając całe pomieszczenie.

Mało mnie w sumie obchodzi czy takiej konstrukcji wzmacniacze nazywać będziemy analog, czy digital i niespecjalnie obchodzi mnie to czy monobloki Zeta mają konstrukcję analogiczną jak cyfrowy wzmacniacz NuForce, czy jakąś w szczegółach bądź zasadniczo odmienną. Faktem pozostaje, że oba wzmacniacze charakteryzuje bardzo duża płynność brzmienia, chociaż zarazem należy zdecydowanie podkreślić, że monobloki Zeta bardzo dobitnie eksponują swą jakościową wyższość. Recenzja ta nie dotyczy jednak monobloków, a w każdym razie dotyczy ich w mniejszym stopniu, choć jednocześnie zmuszony jestem przyznać, że na podstawie odsłuchów z zeszłorocznego Audio Show i obecnych w domu są one dla kolumn Zeta idealnym wyborem. Przy cenie 24 tysiące PLN za parę wydają się też atrakcyjne finansowo, bo za analogicznej klasy brzmienie inni, bywa, chcą wiele razy więcej. Pojedynczy i nie produkowany już Croft też wprawdzie dobrze sobie poradził, mimo iż z kolei wielokrotnie jest tańszy (800 GBP); miał wszakże jedną ewidentną ułomność – podawał zdecydowanie mniej basu.

Zeta_Zero_Venus_Picolla19 HiFiPhilosophy

…i Zety zaatakują całą swą potęgą!

A takie coś trudno wybaczyć, bo pod tym względem Zety naprawdę nadzwyczaj wiele potrafią, toteż podczas słuchania rocka i wielkiej symfoniki tak mocno mi ten ich bas na piersi siadał, że aż miałem obawy o swój elektrokardiogram i nadciągające migotanie komór. (Naprawdę, wcale się nie wygłupiam.)

Brzmienie

Z ASL Twin-Head i końcówkami mocy Zeta Zero cd,

Zeta_Zero_Venus_Picolla27 HiFiPhilosophy

Niby całkiem niewinnie wyglądają te końcówki…

   Po podłączeniu monobloków momentalnie wróciło wspomnienie sprzed roku, kiedy porównując różne brzmienia na Audio Show to Zet wydało mi się najbardziej muzykalne, muzykalniejsze nawet od gramofonowego, co kładłem na karb pobierania sygnału od Accuphase DP-700, nad wyraz jak na cyfrowe źródło muzykalnego. Wiem teraz, że nie na tym to jednak polegało, bo muzykalne są przede wszystkim same monobloki Zeta, no i oczywiście także głośniki. Pozbawiony własnego ciepła i czarujący jedynie kondensatorami Black Gate odtwarzacz Cairn został przez nie całkowicie brzmieniowo przykryty i otulony ciepłem analogowej pierzyny, spot której buchała potężna energia, jakby ktoś trzymał pod nią smoka. Jezusie, jak to rąbnęło. Całe pomieszczenie się rozedrgało, trzeba się było cofnąć z siedziskiem o metr i ucztować, ucztować, ucztować.

Takiego dźwięku tośmy jeszcze nie mieli – stwierdził junior – kręcąc z uznaniem głową, po czym jął puszczać jeden rockowy kawałek za drugim, a ja się temu z drugiego rzędu przysłuchiwałem. Pas dobrej stereofonii uległ rozszerzeniu, bez problemu można by słuchać siedząc obok siebie nawet we trójkę, a w pasie tym działy się same rewelacyjne rzeczy. Względem Crofta brzmienie zostało wzbogacone. Bukiet smaków bogatszy był niczym u lepszego o klasę wina, a skoki dynamiczne poddane zostały dalszemu wzmocnieniu. Puściłem płyty binauralne, na których zawarto ekstremalnie niskie częstotliwości oraz naturalne dynamiczne przejścia bez żadnej kompensacji. System zniósł to bez najmniejszego uszczerbku. Ba, właśnie te najniższe składowe okazały się najbardziej spektakularne. Puściłem (a właściwie syn puścił) sławne solo perkusyjne z Moby Dicka Led Zeppelin i nie tylko doskonale było słychać kiedy John Bonham gra pałeczkami a kiedy dłońmi, lecz co ważniejsze, dłonie te stały się doskonale widoczne, materializując swój obraz w sposób iście diabelski. Nie mniejsze wrażenie robiła miara z jaką system potrafił indywidualizować głosy. Po raz pierwszy od bardzo dawna, od nie pamiętam kiedy, a może nawet w ogóle po raz pierwszy, usłyszałem składniki, które nie były obecne u AKG K1000. Zapewne za sprawą monobloków, ale jakie ma to znaczenie? Słuchałem przecież onegdaj słuchawek Stax SR-009 napędzanych trzy razy droższymi monoblokami Resteka i nic nowego względem własnego systemu nie usłyszałem.

Zeta_Zero_Venus_Picolla05 HiFiPhilosophy

…a z ich pomocą śp. John Bonham grzmiał jak prawdziwy!

Prawda, grało to rewelacyjnie, ale analogicznie jakościowo. Tu natomiast pewne cechy indywidualne zostały ukazane dogłębniej, a porównując i generalizując należy przyznać, że system potrafił bardziej różnicować nagrania i więcej cech indywidualnych z nich wydobywać.

Zasiedziałem się do trzeciej w nocy, dziękując Bogu czy jakiejś innej Wyższej Istocie, że u dołu i nade mną nikt nie zamieszkuje, tak więc folgować mogłem sobie do woli. Wysokie, koncertowe poziomy głośności mają na Zetach niesamowity poryw i zjawiskowy ogląd spektaklu. Ogląd – tak, właśnie ogląd – bo czy z zamkniętymi, czy z otwartymi oczyma widzi się wykonawców i widać ich czy się tego chce, czy nie. Tak więc jest to spektakl obrazu i dźwięku, jak zawsze kiedy słuchać doskonałej aparatury, tylko że nie zawsze jest to aż tak przemożne, a prawie nigdy nie jest.

Jeżeli popatrzyć na to od drugiej strony – okiem krytycznym – dwie rzeczy były do poprawienia. Gdybym miał tego użytkować na co dzień, odrobinę obniżyłbym temperaturę. Żadna sztuka, zamiast wpiętego pomiędzy monoblokami a Twin-Head interkonektu Harmoniksa należałoby użyć jakiegoś Fadela albo Tary. A gdyby miał tego używać ktoś zamożny, albo gdybym sam był taki, należałoby jeszcze sięgnąć po źródło potrafiące wyszukiwać w nagraniu więcej szczegółów i jeszcze bardziej uwydatniać dynamikę. W pierwszym rzędzie przychodzi mi tu do głowy dzielony Metronome, który na polu dynamiki potrafił być lepszy nawet od dzielonych Accuphade. Ale dCS czy Reimyo także zapewne znakomicie by się spisały.

Podsumowanie

Zeta_Zero_Venus_Picolla32 HiFiPhilosophy   Nieczęsto przytrafia się okazja pisania podsumowań wolnych od stylu „tak, ale”, bądź „nie, chociaż”. Rzadko bowiem bywa się świadkiem tej klasy brzmienia, nawet gdy jest się zawodowym krytykiem i bywalcem salonów audio. W kontekście ostatniego Audio Show śmiało mogę napisać, że na palcach obu rąk można było zliczyć systemy tam obecne odznaczające się podobną jakością, a przy tym grały w nich bez wyjątku źródła dziesiątki razy droższe od mojego. Bo jeśli nawet źródłem tym był laptop, to DAC i jego okolice i tak kosztowały tyle co samochód, albo niewiele mniej.

W tym miejscu przejawia się znakomita specyfika systemu Zeta: Te monobloki i te głośniki nie potrzebują jakiegoś nadzwyczajnego źródła. Ich analogowa płynność, fantastyczny realizm i ogromna moc sprawiają, że potrafią usypać jakościowy kopiec nad nawet przeciętnej klasy odtwarzaczem, spod którego jego słabości staną się niewidoczne. Wprawne ucho może wprawdzie doszukiwać się jakiejś śladowej niuansowości; minimalnych uszczerbków i braków, ale są to doprawdy drobiazgi, toteż nawet ktoś tak niezwykle jak ja wybredny nie będzie mógł powiedzieć, że wyczuwa tu niedociągnięcia i że przeszkadzają mu one w odbiorze. Ta muzyka nazbyt zniewala; nazbyt jest muzyką samą, owym celem i kresem drogi każdego audiofila. Można to opisywać na wiele technicznych sposobów, jak to uczyniłem powyżej, a można prosto, emocjonalnie. Słucham muzyki prawie co dnia, bo nawet gdy nie mam ochoty, muszę. Taki zawód. W efekcie zmuszony jestem przełamywać wewnętrzny opór i złość płynącą z tego, że większość opisywanych torów gra słabiej niż własny. Tak się wszakże wczorajszego dnia złożyło, że musiałem gdzieś daleko pojechać i dzień ten dla słuchania stojących w salonie Zet został stracony. Bardzo mnie to zirytowało i bardzo żałowałem.

– Taka rekomendacja.

 

Dorzucę na koniec coś jeszcze. Coś zastanawiającego. W przypadku Zet, podobnie jak w przypadku głośników Oslo od Ancient Audio, po ich pochwaleniu w relacjach z Show natknąłem się na dość zmasowany i mimo znacznego obycia z głupotą bardzo mnie zaskakujący przypływ krytykanctwa, zamieszczony na forach internetowych. Bzdety te, bo inaczej rzeczy nie nazwę, noszą ewidentne cechy nagonki, mającej umniejszyć siłę rynkową przedmiotu krytyki. W odniesieniu do Oslo było to najzwyklejsze bleblactwo nie poparte żadnym argumentem, bleblactwo operujące wyłącznie inwektywami, ale w odniesieniu do Zet pojawiły się „argumenty”. Bzdety o Zetach głosiły na przykład, że bas jest  w nich przewalony i że mają „dziurę” pomiędzy średnimi a wysokimi tonami. Z tym basem to jest. Kiedy się konia chwali, okazuje się, że basu ma kawał i to jest znakomite. Ale kiedy koń nie nasz, wówczas bas ma za duży i „wyrywa flaki”. Jest to argumentacja mniej więcej na poziomie kibolskim, kiedy wiadomo która drużyna jest najlepsza na świecie, choćby zajmowała ostatnie miejsce w trzeciej lidze, a akurat tym razem wiem o którą drużynę chodzi. Zamiast czepiać się basu w Zetach, proponuję wystąpić z inicjatywą legislacyjną zabraniającą en bloc niskich częstotliwości. Byłoby to i uczciwsze, i równie rozsądne. Co do kwestii drugiej, to wróciłem do odsłuchów, bo może mi się tylko zdawało, że pasmo Zet jest wyrównane. Pomijam już to, że rzeczony krytykant zapewne nie wiedział, że w Zetach środek i górę pasma obsługuje jeden zestaw głośników wstęgowych. Ale niezależnie od tego jeżeli tam nie ma koherencji i jest jakaś dziura, to zapraszam na wspólny odsłuch i niech mi ci mędrcy pokażą gdzie ta dziura dokładnie leży, bo wielce bym rad móc ją oglądać i podziwiać jakie też inni mają wspaniałe uszy. Mikroskopy goście w tych uszach chyba mają i dziury kwantowe nimi widzą. Geniusze jacyś, psia krewka. Najpiękniej jednak zajechał jegomość, który oświadczył ni mniej ni więcej, tylko że Zety „piszczą, piaszczą i syczą”. To jest już taka orbita, na którą wejść można tylko po dużej szprycy albo na wyjątkowym kacu. Bądź po prostu na zasadzie dokopywania komuś, komu akurat dokopać należy, bo on nie nasz.

 

W punktach:

Zalety

  • Muzyka, muzyka, muzyka.
  • Fantastyczny poziom ogólny.
  • Zjawiskowe soprany.
  • Bardzo mocna podstawa basowa.
  • Niezwykle rzadko spotykana indywidualizacja ludzkich głosów.
  • Pełna spoistość pasma.
  • Pełna spoistość sceny.
  • Szybkość i drajw.
  • Łatwość napędzania.
  • Ogromna moc z własnymi monoblokami.
  • Także wówczas dodatkowa porcją muzyki.
  • Zero zniekształceń nawet przy bardzo wysokich poziomach głośności.
  • Naturalne zalety głośników wstęgowych.
  • Perfekcyjne wykonanie.
  • Znakomity wygląd.
  • Wysmakowana stylistyka.
  • Zdobią pomieszczenie.
  • Unikalna technologia.
  • Jedyne takie na świecie.
  • Najwyższej klasy surowce.
  • Kable głośnikowe w komplecie.
  • Regulacja zakresu sopranowego.
  • Mogą grać nawet w niewielkich pomieszczeniach.
  • Jak również nagłaśniać bardzo duże.
  • Najwyższej klasy dedykowany przedwzmacniacz i końcówki mocy.
  • W firmowym komplecie udanie maskują niedostatki źródła dźwięku.
  • Znane w świecie.
  • Polska produkcja, serwis i dystrybucja.
  • Dwa lata gwarancji.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Nie są niestety tanie.
  • Pewne aspekty techniczne pozostają tajemnicą producenta.
  • Wydatnie eksponują jakość nagrań. (Naturalne następstwo klasy jakościowej.)
  • Wyrób niewielkiej firmy. (O ile ktoś lubi duże.)

 

Dane techniczne:

Zeta Zero Venus Picolla:

  • Moc: RMS/Music/Impulse – 1 sec (Watt) 300/500/1000W
  • Pasmo przenoszenia:  (-12 dB) 18 Hz – 50 kHz
  • Średnia skuteczność:  > 92 dB
  • Maksymalne ciśnienie SPL:  ≥ 130 dB.
  • Impedancja:  4 Ω.
  • Rekomendowany wzmacniacz: 8 – 1000 W
  • Rekomendowana powierzchnia pomieszczenia odsłuchowego: 12 – 80 mkw.
  • Wymiary:  108 x 47 x 48 cm.
  • Waga: 65 kg.
  • Rodzaj kolumny: Pasywna
  • Komputerowy rejestrator przeciążeń.
  • Zabezpieczenie głośnika basowego.
  • Zabezpieczenie głośników wstęgowych.
  • Podłączenie: Bi-wiring
  • System chłodzenia membran.
  • Głośnik niskotonowy:  Carbon 12 cali.
  • Dwa wstęgowe głośniki średniotonowe.
  • Pojedynczy wstęgowy głośnik wysokotonowy.
  • Cena: 61 500 PLN.

 

Monobloki:

  • Moc skuteczna (max) –  1175 Watt RMS/4Ω.
  • Współczynnik tłumienia: 1600 / 8 Ω.
  • THD:  0,007% przy 1 Watt;  0,2% przy 1000 Watt.
  • Dynamika: 118 dB.
  • Sprawność: 78%.
  • Pasmo przenoszenia 5 Hz – 38 kHz (8 Ω) – 3 dB (celowo ograniczone).
  • Waga: 8 kg.
  • Wymiary: 12 x 22 x 33 cm.
  • Cena: 24 600 PLN za parę.

 

Pokaż artykuł z podziałem na strony

8 komentarzy w “Recenzja: Zeta Zero Venus Picolla

  1. miroslaw frackowiak pisze:

    Sluchalem rok temu na AS i graly swietnie,trzeba przyznac ze wlasciciel super czlowiek,podpisuje sie pod tym co Piotrze napisales ,wspaniale kolumny,wada to wysoka cena i ze to „polskie”, no bo wiadomo „zagraniczne to bylby super” a tak to nie!!!

  2. Maciej pisze:

    Piotrze, a czy 'Myszy’ i ich działanie opisałbyś skrótowo tutaj w odpowiedzi, czy doczekają się indywidualnej recenzji?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Recenzja to za duże słowo. Ale wystawię kiedyś myszom ocenę ze sprawowania, i to taką z obszernym uzasadnieniem. Ale to za jakiś czas, bo muszą najpierw pojechać na różne audiofilskie wycieczki, a na razie były tylko na dwóch.

  3. jorg adf pisze:

    w jakim stopniu na brzmienie wpłynęły skórzane myszy?

    1. Piotr Ryka pisze:

      W dużym. Co nie znaczy, że ich wpływ musi się podobać. Jest jednak wyraźnie słyszalny.

  4. XYZPawel pisze:

    Piotrze, czy możesz napisać kto i gdzie dostał „histerycznego napadu szału” na widok Mysz ? Bo u mnie wywołują napad śmiechu 🙂 ale pewno dlatego, że jestem tylko zwykłym wrogiem audiofilizmu, a nie „celebrowanego” :))

    pozdrawiam 🙂 (recenzja jak zwykle zabawna, ale trochę mniej 😉

    Paweł

    1. Piotr Ryka pisze:

      Mogę.

  5. XYZPawel pisze:

    Tak myślałem 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy