Recenzja: Rogue Audio HA-5

Odsłuch

De facto gniazda nie są trzy, a cztery.

   Sygnatura brzmieniowa okazała się łatwa do scharakteryzowani i dla użytkownika przyjazna, ale najpierw o mocy.

Kiedy w 2009 zaczęły wracać do łask słuchawki planarne, wydawało się, że rynek wzmacniaczy słuchawkowych czeka rewolucja – moc trzeba będzie zwiększyć. Rewolucja nie jakaś zasadnicza, bo najpopularniejsze wówczas słuchawki high-endowe – dynamiczne Sennheiser HD 800 i Beyerdynamic T1 – cechowała wysoka impedancja, tak więc i one wymagały sporej mocy, niemniej wyraźnie niższej niż planarne HiFiMAN HE-6 i niektóre Audeze, tym bardziej Abyss 1266. Ta rewolucja się nie ziściła, przynajmniej nie w całości. Owszem, zjawiło się trochę szczególnie mocnych wzmacniaczy, lecz tendencja ogólna zwróciła w drugą stronę, wraz z masowym napływem sprzętu przenośnego. Dominację zdobyły słuchawki o niskiej impedancji i dużej skuteczności, wraz z czym przeciętny słuchawkowy wzmacniacz miał moc góra jednego wata. Tym bardziej o tę moc nie musiano się troszczyć, że wraz z tym trendem to słuchawki planarne, a nie wzmacniacze do nich, zostały przeprojektowane; na rynku zaczęły przejmować pałeczkę planary o coraz wyższej skuteczności. I szło to tak do 2017, a wówczas HiFiMAN obrócił wektor o 180° i przedłożył planarnego flagowca o skuteczności niskiej. Co zrazu zdało się niszowe, ale na tym się nie skończyło; w 2020 nie zajmujące się dotąd słuchawkami niemieckie T+A przedstawiło planarnego flagowca swojego, o skuteczności niewiele wyższej. Ale i to może by jeszcze nie przeważyło, gdyby nie fakt, że przy obu okazjach porównywane flagowce planarne innych firm (Audeze, Erzetich, Meze, Final, Rosson, Kennerton, Abyss, Takstar) okazały się wciąż przejawiać ciągoty do połykania wyższej energii w zamian za wyższą jakość. Czyli, ogólnie mówiąc – planary, pomimo podniesionej znacznie w większości przypadków skuteczności, utrzymały i wciąż utrzymują zapotrzebowanie na nadprzeciętną moc. Flagowce od Abyss, T+A i HiFiMAN-a tej mocy potrzebują dużo, niemalże tyle co przeciętny głośnik, a pozostałym do pełni szczęścia starcza mniej, ale więcej niż jeden wat.

 

Potencjometr krokowy.

Wzmacniacz  Rogue Audio HA-5 nie ma regulatora impedancji, ale ma trzystopniowy regulator mocy. To mu wystarcza, by nie szumieć ze słuchawkami wysoko skutecznym i jednocześnie daje gwarancję wystarczającej mocy nawet dla HiFiMAN Susvara. Może nie aż wystarczającej całkiem, na co trzeba dwudziestu watów, ale wystarczającej do tego, aby móc dowieść, że są to słuchawki należące do grona najwybitniejszych. Nie tylko o brzmieniu szczególnie gładkim i pięknie melodyjnym, nie tylko z referencyjną separacją i dopieszczaniem detali, ale też z orkiestrową dynamiką i estradowym rozmachem, w tym też potężnym basem. Energii jeszcze nie dość, aby stały się wyczynowo zrywne oraz wysokociśnieniowe, ale dość, by zjawiło się czyste piękno i nie zjawiły uchwytne od razu braki. Tym bardziej to się odnosi do flagowca od T+A, w którego przypadku brzmienie okazuje się lepsze niż przy użyciu dedykowanego kosztownego wzmacniacza.  T+A Solitaire P (tak dziwnie się nazywają) wzmacniane przez Rogue Audio HA-5 dawały moim uszom radość najwyższego poziomu. Mam tu na myśli radość przede wszystkim z brzmienia przy komputerze, w którym to miejscu słucham znacznie częściej niż z odtwarzaczem. To z odtwarzaczem lepsze, lecz cóż z tego, skoro współczesny homo ludek życie swe pędzi przy komputerze jako pracownik i domator. Nie każdy, ale wielu; i to główni użytkownicy słuchawek – siedzący przy laptopach albo stacjonarnych PC-tach osiedleńcy internetowi. Więc jeśli któryś z nich ma dosyć finansowych zasobów, by nabyć wzmacniacz od Rogue Audio ze słuchawkami T+A Solitaire P, to ja mu gwarantuję pełnię szczęścia. A jeśli to za drogo, to są i tańsze planary, są także AMT HEDDphone i masa dynamicznych. Z każdymi będzie świetnie.

Przy komputerze

O  mocy starczy na razie, skupmy się na postaci brzmienia. To jego charakter sprawia, że Rogue Audio HA-5 podejmuje świetną współpracę z każdymi słuchawkami. Zacznijmy od dynamicznych.

 Ultrasone Tribute 7

Wyświetla się na błękitno.

Niska oporność i wysoka skuteczność flagowych kiedyś Ultrasone stanowi wyzwanie dla wzmacniacza o dużej mocy. Lecz nie tym razem. Jedyna uwaga taka, że po podłączeniu, niezależnie od ustawionego stopnia wzmocnienia, słyszalny będzie lekki szum. Ale jedynie bez muzyki, bo kiedy puścić utwór i dać pauzę, szumu nie będzie wcale. Zaledwie na granicy percepcji coś jak mrowienie w prawej muszli, ale aż trzeba się wysilać, żeby ten śladzik zwąchać. (Co pewnie winą lampy, choć nie przesądzam.)

Test ciszy zdany zatem celująco, a co z testem muzycznym? Odnośnie tego, brzmienie z umiarkowanym bardzo pogłosem, takim dodającym urody. (O pogłosowe przerosty u tych słuchawek łatwo, lecz znowu nie tym razem.) Ponownie świetnie, lecz to zaledwie uwertura. Bo dalej melodyjność gramofonowego poziomu z jej nieodłączną gładzią. Gładka tak – ale nie tylko gładka. Chropawość zaznaczająca się w wokalach, w saksofonach tym bardziej – gładź zatem doprawiona gruzełkowatością faktur i wzbogaceniem harmonicznym. Sumarycznie łatwo się słucha, a jest zarazem ciekawie; i na rzecz tego zaciekawienia także lekkie ściemnienie przy pełnej eksploracyjnie dozie światła.

Na tej kanwie mała dygresja tycząca samego opisu. Zdaję sobie sprawę, że używane teraz formy opisowe często się przewijają w moich recenzjach, ale to właśnie one znamionują wybitność brzmienia w przypadku sprzętu łączącego łatwość słuchania z jednoczesnym zaciekawieniem. Musi by gładko i musi chropawo; musi dobrze być oświetlone, ale bez jaskrawości; musi też z zaznaczonym cieniem, a także ciemnym tłem. Do tego  pogłosowość umiarkowana, aby nie stało się dziwnie, a jednocześnie jakaś, aby nie stało się nazbyt płasko. To wszystko wzmacniacz Rogue Audio dawał i nie było to zaskoczeniem, skoro wziął tyle nagród.

Pilot lekki i funkcjonalny.

Przy tej miary melodyjności szczegóły musiał mocno wplatać w tkankę brzmienia, a samo brzmienie cechowało wyrafinowanie wybrzmień i romantyczna długość podtrzymań. Bez nacisku na atak przy niższych poziomach głośności, ale kiedy podkręcić poziom, momentalnie robi się wyczynowo. Do spokojnej formy ogólnej dołącza żywiołowość, w każdym dźwięku gęstnieje energia, narasta całościowa szybkość. Brzmienie nabiera blasku oraz wyraźniej, dużo wyraźniej, rozdzielają się światła i cienie na pierwszoplanowe składniki błysku i tajemnicze tła.  Wraz z dojściem nowych harmonicznych, wychodzących z ukrycia, przyrasta brzmieniowy aromat – wszystko staje się bardziej dynamiczne, prawdziwsze oraz bardziej złożone. Przy plikach lepszej niż słaba jakości pięknie też rozpościera się scena, jako w bardzo widoczny sposób rozbudowana kompozycja przestrzenna o dobrze wymierzonych dystansach. Dobrze napędzane T7 nie byłyby przy tym sobą, gdy nie rozwierały pasma od jasnych, strzelistych sopranów, po tylko im właściwy odnośnie potęgi bas. Brzmienie bardziej wilgotne niż suche i dociążone w sam raz. Pięknie uwypuklające brzmieniowe charaktery głosów i cechy akustyczne instrumentów. Dające także poryw. Przy tak rozciągniętych sopranach żadnego problemu z ich odbiorem – właśnie przeciwnie, radość z braku przycięcia. Do tego holografia nawet tam, gdzie prawie nigdy jej nie ma: scena falująca planami i oddychająca muzyką. Duży spektakl, mimo że to tylko komputer z jego licznymi ograniczeniami.

 Sennheiser HD 800

Flagowiec dynamiczny Sennheisera to inny rodzaj wyzwań. Brak obawy o szumy, za to obawa o brak dopasowania do jego wysokiej impedancji, obecnie znacznie rzadszej. Też duża moc zawsze wyzwaniem, żeby nie psuła kultury.

Lampy wentylowane.

Wszystkie te strachy zbędne; powiedziałbym, że wzmacniacz jeszcze lepiej radził sobie przy impedancji wysokiej. Z dwóch powodów: bardziej trójwymiarowego obrazowania sceny i bardziej trójwymiarowych samych dźwięków. Nie wiem, czy Mark O’Brien używał tych Sennheiserów do finalnego strojenia, ale bym się nie zdziwił. Wszystkie wymienione poprzednio cechy zostały podtrzymane, a światło jeszcze lepiej oświetlało, trójwymiarowość w każdym aspekcie też lepsza. Ależ było przyjemnie percypować trójwymiarowy spektakl na miarę prawdziwego uczestnictwa! Przy tym kultura wyśrubowana do tego stopnia, że sopran Joan Sutherland, którego ostrość zwykle mnie męczy, nie męczył ani trochę. I wcale nie dlatego, że tę ostrość stępiono – złagodniała ekspandując na trzeci wymiar. Nareszcie trafiły te HD 800 na wzmacniacz potrafiący wyzyskać objętość ich muszli i wielkość przetworników. Nie brzmiało to ani dobrze, ani też bardzo dobrze – brzmiało na miarę zjawiska. Dźwięk roztaczał się w sensie dosłownym; w końcu któreś obok AKG K1000 słuchawki żyły  przede wszystkim przestrzenią. Znów, tak samo jak Ultrasone, bez żadnego epatowania pogłosem, który cały przyrośnięty do dźwięków, nic nie czyniący na własne konto. Cień i blask, gładkość przechodząca w chropawość, delikatność i moc, piękno i dynamika – a wszystko rozpostarte na realistycznie obrazowanych scenach. Przy czym stricte realistycznych, jakbyśmy tam siedzieli, a nie nadrealnych, jak z Grado GS1000. Wielkie, pojemne brzmienie bez żadnych ograniczeń. Z poziomu, przy którym już nie rodzą się pytania szczegółowe, nazbyt trywialne przy takim brzmieniu. Na odpowiedzi szkoda czasu: po co pytać jaka rozdzielczość i jaka szczegółowość, skoro całym sobą przyswajasz obecność swoją w teatrze? Po co pytać o melodyjność, gdy spływa na cię żywe brzmienie? Avatar realności z Rogue Audio HA-5 i Sennheiser HD 800 wspomaganych kablem Tonalium uderzał z mocą faktu, pytania stały się zbędne. A wszystko przy komputerze pobierającym pliki z TIDAL-a. Dla mnie bomba! – jak mawiał Jerzy Dobrowolski.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

17 komentarzy w “Recenzja: Rogue Audio HA-5

  1. Fon pisze:

    Widać z opisu, że hd800 trafiły na godny siebie napęd, ciekawe jakby wypadły hd800s.
    Szkoda, że ciągle nie robią hd 800, tylko eski. Powinni dać wybór.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Powinni, bo mnie na przykład bardziej podobają się HD800. Są wybredniejsze dla otoczenia, stawiają twardsze warunki (głównie poprzez bardziej otwarte soprany), ale w zamian dają prawdziwsze, nieumilone sztucznie brzmienie. Z Rogue Audio dogadywały się rewelacyjnie, podobnie jak wcześniej między innymi z Bakoonem i Aurorasound. Czyli da się.

      1. Fon pisze:

        No i 800 bez s były tańsze bo pozbawione kabla symetrycznego a nie tak jak teraz wszystko w jednym a nie każdy tego potrzebuje…

        1. Piotr Ryka pisze:

          Ceny są teraz powiązane z prestiżem. Słuchawki za mniej niż dziesięć tysięcy? – to jakościowo już podejrzane.

          1. Patryk pisze:

            To było dobre Panie Piotrze:-)
            Nighhawk kosztują chwilowo 200€ używane. Za taka cenę dostane 1/3 kabla do D8000Pro. Te Nighthawk i ta ich cena to musi być jakaś zabawka z plastku!…..

            … a żart teraz na bok: 200€ i razem z X oraz D8P to najlepsze słuchawki jakich słuchałem i których nie oddam nigdy w zyciu.

          2. Piotr Ryka pisze:

            I z tego zapewne powodu tych NH już nie produkują. Były za dobre. One były za dobre, a świat cały czas jest dziwny.

          3. Fon pisze:

            NH jakościowo i cenowo to było naprawdę coś, mają u mnie dożywocie

  2. pytanie pisze:

    WITAM, a jak się ma ten wzmac do chwalonego przez Pana najwyższego FELIKSA sł cross-f? O połowę tańszy i „nasz”.
    POZDR

    1. Piotr Ryka pisze:

      Brzmienia jakościowo bardzo zbliżone, ale Rogue ma więcej mocy, co dla większości słuchawek planarnych i wszystkich AMT ma znaczenie. Sam smak brzmieniowy natomiast analogicznego poziomu.

  3. Miltoniusz pisze:

    Który wzmacniacz uważa Pan za ciekawszy – Rogue czy EAR Yoshino HP4? Tak zwłaszcza w kontekście HD800, MrSpeakers Ether Flow 1.1 i AKG K1000. Czy one są dużo lepsze od Phasta?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Dużo lepsze na pewno nie są, Phast jest na to za dobry. Do HD800 wybrałbym Rogue Audio, do pozostałych EAR Yoshino. Dla w pełni rozwiniętego brzmienia K1000 wszystkie są za słabe (w sensie mocy); one potrzebują końcówki przynajmniej kilkunastowatowej lub integry.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Tak dla ścisłości: w ogóle nie jest pewne, że Phast z lampami Mullarda byłby jakościowo słabszy. Inny tak, ale niekoniecznie wypadkowo słabszy.

  4. Miltoniusz pisze:

    Panie Piotrze, bardzo Panu dziękuję. Mój Phast jest na Mullardach – Blackdurn ECC88 Yellow marked. Czy te moje Mullardy to są takie jakie miał Pan na myśli czy to jakaś prostsza wersja?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Przepraszam, nie dodzwoniłem się do dystrybutora. Jutro jeszcze raz spróbuję dowiedzieć się czegoś bliższego o tych Mullardach dostarczanych ze wzmacniaczem.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Cytuję odpowiedź dystrybutora: „To świetne lampy, najlepsze ECC88 Mullarda. Ale oczywiście są lepsze w wersji E88CC, tyle że dwa, trzy razy droższe.”

  5. Miltoniusz pisze:

    Bardzo Panu dziękuję za informację.

  6. Marcin pisze:

    Nabyłem niedawno recenzowany wzmacniacz; faktycznie po dobrym wygrzaniu i wsadzeniu topowych lamp (mam na myśli z lat 50; fabrycznie włożone przez producenta są bardzo słabe, w sensie różnica po zastosowaniu bardzo dobrych lamp jest istotna, a nie jedynie kosmetyczna) gra po balansie bardzo dobrze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy