Recenzja: Rogue Audio HA-5

   Dziewięćdziesiąt mil jazdy na zachód od Nowego Jorku leży dwutysięczne Brodheadsville, w nim siedziba Rogue Audio – firmy założonej przez Marka O’Briena i rdzennie amerykańskiej; wszystko powstaje tam na miejscu z amerykańskich części. Przy czym nie jest to firma jedno czy kilkuosobowa, to fabryka. Startowała w 1997, i wówczas mieściła się w dawnym magazynie; dwadzieścia lat starczyło, by z producenta niszowego stało się Rogue Audio jednym z wiodących dostawców wzmacniaczy. Miarą sukcesu otwarta 2018-tym nowoczesna hala montażowa, z której wzmacniacze i przedwzmacniacze, także nasz wzmacniacz słuchawkowy. Oferta jest szeroka, w tej chwili to piętnaście urządzeń.

Obowiązującym powszechnie zwyczajem producent nie szczędzi sobie pochwał: najlepsza topologia obwodów, najdoskonalej zintegrowane z zasilaniem ścieżki sygnału, komponenty w ultra wysokim standardzie i z dużym zapasem tolerancji, dwuuncjowe miedziane płytki drukowane i posrebrzane przełączniki, niespotykana gdzie indziej niezawodność. Do tego pancerne obudowy i estetyka wysokiego poziomu – to wszystko ma być gwarancją całkowitego zadowolenia. Za czym stoi u podstaw kilka kluczowych założeń:

  • Najwyższej klasy dźwięk priorytetem.
  • Gwarantowana wysoka jakość i niezawodność.
  • Oryginalny wygląd.
  • Świetny stosunek jakości do ceny.
  • Każde urządzenie zaprojektowane i wykonane tak, by projektanci sami chcieliby mieć je na własność.

Wszystko to przy użyciu technologii lampowej – urządzenia wychodzące z Rogue Audio są lampowe lub hybrydowe. Od strony wizerunkowej rozpoznawalne, od technicznej wyśrubowane – czyli konkretnie jakie?

Wygląd i użyteczność

Eliptyczny wyświetlacz znakiem.

   Jak chodzi o obiecywany rozpoznawalny design, ten często opiera się o dysonans. Wiele wyrobów Rogue Audio, w tym wszystkie szczytowe poszczególnych kategorii, łączy prostokątny panel przedni z eliptycznym wyświetlaczem, lub w razie braku takowego z jakimś innym (na przykład maskownicą lamp) rzucającym się w oczy elementem łukowym. Przyciąga to uwagę: trochę zadziwia, trochę drażni, ma w sobie coś z dawnej, naprawdę dawnej awangardy, swoistą też mieszankę pobudzania i spokoju. Łagodne łuki uspakajają, ale w tak jawny sposób skontrastowane z prostokątami obrysu trochę też dysharmonizują. Każdy będzie widział to po swojemu – na mnie działało bardziej drażniąco, ale szybko przywykłem.

Opisywany wzmacniacz słuchawkowy Rogue Audio HA-5 jest jedynym w ofercie i tym sposobem szczytowym, tak więc i on przejawia ów wzorniczy dysonans – panel przedni ma prostokątny z dużym centralnym wyświetlaczem o obrysie przypominającym wydłużoną piłkę do amerykańskiego futbolu. Obudowa jest duża – 38,1 x 34,3 x 10,2 cm – i może być czarna lub srebrna. Przy wadze przeszło ośmiu i pół kilograma (przelicytowali, jak widać, Felliniego) dostajemy sporego kloca. Wraz z tym i wyświetlacz duży, szeroki na 12 centymetrów. Z tłem czarnym panelu OLED i czcionką w jaskrawym błękicie. Wyświetlają się trzy parametry: aktywne wejście, poziom wzmocnienia i tego wzmocnienia stopień. Wzmacniacz tych stopni oferuje trzy (3/12/16 dB); wyboru dokonujemy przyciskiem na obudowie lub z pilota. Wyświetlacza nie można przygasić, ale można zgasić go całkowicie – co też albo z pilota, albo naciśnięciem potencjometru. Pilot jest duży, z plastiku, siermiężny, ale przynajmniej lekki. Obsługuje funkcje uśpienia, wyboru wejścia, regulacji głośności, wyciszenia i wygaszenia – w praktyce dobrze się sprawdza.

Na lewo od wyświetlacza są gniazda słuchawkowe. Dwa pierwsze to dwufunkcyjne Neutriki, będące jednocześnie 3-pinami i dużymi jackami; najbliżej wyświetlacza symetryczny 4-pin – sumarycznie mamy więc dwa symetryczne i dwa niesymetryczne. Na prawo, za wyświetlaczem, są trzy małe przyciski, pozwalające wybrać wejście, wyciszyć i dobrać stopień wzmocnienia pasujący naszym słuchawkom. Dalej krokowy potencjometr, obsługiwany sporym pokrętłem, najbardziej z prawej mały „Power”.

Także solidna obudowa.

Od drugiej strony trzy wejścia RCA i jedno XLR, po jednym obu rodzajów wyjściu, gniazda przedwzmacniacza gramofonowego (o ile został wbudowany) i gniazdo zasilania. Podstawki są z tworzywa pochłaniającego wibracje, przedni panel aluminiowy, reszta stalowa, ale pokryta satynowym barankiem. Ogólnie duża, porządnie wykonana rzecz o prostym dość wyglądzie i z łatwością obsługi. Estetyka mnie nie ujęła, ale nie o nią głównie idzie.

Na zdjęciu ze strony producenta obraz sekcyjny wnętrza. Przy wejściu zasilania dwa duże toroidy usytuowane jeden nad drugim (sprytne), wspierane trzema wielkimi i czterema średnimi kondensatorami. W stopniu wejściowym lampy sterujące 2 x ECC82 od słowackiego JJ wspierane kondensatorami bocznikującymi, w stopniu wyjściowym tranzystory MOSFET oddają 3,5 W mocy przy impedancji 32 Ω. (Na papierze nie wygląda ta moc piorunująco, ale praktyka pokazuje, że jest naprawdę duża.)

Prócz takiej mocy techniczne dane mówią o paśmie przenoszenia 5 Hz – 50 kHz, THD < 0,05%, impedancji wyjściowej poniżej 0,1 Ω (1kHz) i zużyciu energii 31 W.

Wzmacniacz bytuje na rynku od 2017 i zyskał w tym czasie sporo recenzji, obsypano go też nagrodami. Za wersję podstawową przyjdzie zapłacić szesnaście tysięcy z małym ogonkiem, za wbudowany przedwzmacniacz gramofonowy, obsługujący oba typy wkładek i mający dwa stopnie wzmocnienia, dołożymy niecałe dwa i pół. Przejdźmy do sedna sprawy.

Odsłuch

De facto gniazda nie są trzy, a cztery.

   Sygnatura brzmieniowa okazała się łatwa do scharakteryzowani i dla użytkownika przyjazna, ale najpierw o mocy.

Kiedy w 2009 zaczęły wracać do łask słuchawki planarne, wydawało się, że rynek wzmacniaczy słuchawkowych czeka rewolucja – moc trzeba będzie zwiększyć. Rewolucja nie jakaś zasadnicza, bo najpopularniejsze wówczas słuchawki high-endowe – dynamiczne Sennheiser HD 800 i Beyerdynamic T1 – cechowała wysoka impedancja, tak więc i one wymagały sporej mocy, niemniej wyraźnie niższej niż planarne HiFiMAN HE-6 i niektóre Audeze, tym bardziej Abyss 1266. Ta rewolucja się nie ziściła, przynajmniej nie w całości. Owszem, zjawiło się trochę szczególnie mocnych wzmacniaczy, lecz tendencja ogólna zwróciła w drugą stronę, wraz z masowym napływem sprzętu przenośnego. Dominację zdobyły słuchawki o niskiej impedancji i dużej skuteczności, wraz z czym przeciętny słuchawkowy wzmacniacz miał moc góra jednego wata. Tym bardziej o tę moc nie musiano się troszczyć, że wraz z tym trendem to słuchawki planarne, a nie wzmacniacze do nich, zostały przeprojektowane; na rynku zaczęły przejmować pałeczkę planary o coraz wyższej skuteczności. I szło to tak do 2017, a wówczas HiFiMAN obrócił wektor o 180° i przedłożył planarnego flagowca o skuteczności niskiej. Co zrazu zdało się niszowe, ale na tym się nie skończyło; w 2020 nie zajmujące się dotąd słuchawkami niemieckie T+A przedstawiło planarnego flagowca swojego, o skuteczności niewiele wyższej. Ale i to może by jeszcze nie przeważyło, gdyby nie fakt, że przy obu okazjach porównywane flagowce planarne innych firm (Audeze, Erzetich, Meze, Final, Rosson, Kennerton, Abyss, Takstar) okazały się wciąż przejawiać ciągoty do połykania wyższej energii w zamian za wyższą jakość. Czyli, ogólnie mówiąc – planary, pomimo podniesionej znacznie w większości przypadków skuteczności, utrzymały i wciąż utrzymują zapotrzebowanie na nadprzeciętną moc. Flagowce od Abyss, T+A i HiFiMAN-a tej mocy potrzebują dużo, niemalże tyle co przeciętny głośnik, a pozostałym do pełni szczęścia starcza mniej, ale więcej niż jeden wat.

 

Potencjometr krokowy.

Wzmacniacz  Rogue Audio HA-5 nie ma regulatora impedancji, ale ma trzystopniowy regulator mocy. To mu wystarcza, by nie szumieć ze słuchawkami wysoko skutecznym i jednocześnie daje gwarancję wystarczającej mocy nawet dla HiFiMAN Susvara. Może nie aż wystarczającej całkiem, na co trzeba dwudziestu watów, ale wystarczającej do tego, aby móc dowieść, że są to słuchawki należące do grona najwybitniejszych. Nie tylko o brzmieniu szczególnie gładkim i pięknie melodyjnym, nie tylko z referencyjną separacją i dopieszczaniem detali, ale też z orkiestrową dynamiką i estradowym rozmachem, w tym też potężnym basem. Energii jeszcze nie dość, aby stały się wyczynowo zrywne oraz wysokociśnieniowe, ale dość, by zjawiło się czyste piękno i nie zjawiły uchwytne od razu braki. Tym bardziej to się odnosi do flagowca od T+A, w którego przypadku brzmienie okazuje się lepsze niż przy użyciu dedykowanego kosztownego wzmacniacza.  T+A Solitaire P (tak dziwnie się nazywają) wzmacniane przez Rogue Audio HA-5 dawały moim uszom radość najwyższego poziomu. Mam tu na myśli radość przede wszystkim z brzmienia przy komputerze, w którym to miejscu słucham znacznie częściej niż z odtwarzaczem. To z odtwarzaczem lepsze, lecz cóż z tego, skoro współczesny homo ludek życie swe pędzi przy komputerze jako pracownik i domator. Nie każdy, ale wielu; i to główni użytkownicy słuchawek – siedzący przy laptopach albo stacjonarnych PC-tach osiedleńcy internetowi. Więc jeśli któryś z nich ma dosyć finansowych zasobów, by nabyć wzmacniacz od Rogue Audio ze słuchawkami T+A Solitaire P, to ja mu gwarantuję pełnię szczęścia. A jeśli to za drogo, to są i tańsze planary, są także AMT HEDDphone i masa dynamicznych. Z każdymi będzie świetnie.

Przy komputerze

O  mocy starczy na razie, skupmy się na postaci brzmienia. To jego charakter sprawia, że Rogue Audio HA-5 podejmuje świetną współpracę z każdymi słuchawkami. Zacznijmy od dynamicznych.

 Ultrasone Tribute 7

Wyświetla się na błękitno.

Niska oporność i wysoka skuteczność flagowych kiedyś Ultrasone stanowi wyzwanie dla wzmacniacza o dużej mocy. Lecz nie tym razem. Jedyna uwaga taka, że po podłączeniu, niezależnie od ustawionego stopnia wzmocnienia, słyszalny będzie lekki szum. Ale jedynie bez muzyki, bo kiedy puścić utwór i dać pauzę, szumu nie będzie wcale. Zaledwie na granicy percepcji coś jak mrowienie w prawej muszli, ale aż trzeba się wysilać, żeby ten śladzik zwąchać. (Co pewnie winą lampy, choć nie przesądzam.)

Test ciszy zdany zatem celująco, a co z testem muzycznym? Odnośnie tego, brzmienie z umiarkowanym bardzo pogłosem, takim dodającym urody. (O pogłosowe przerosty u tych słuchawek łatwo, lecz znowu nie tym razem.) Ponownie świetnie, lecz to zaledwie uwertura. Bo dalej melodyjność gramofonowego poziomu z jej nieodłączną gładzią. Gładka tak – ale nie tylko gładka. Chropawość zaznaczająca się w wokalach, w saksofonach tym bardziej – gładź zatem doprawiona gruzełkowatością faktur i wzbogaceniem harmonicznym. Sumarycznie łatwo się słucha, a jest zarazem ciekawie; i na rzecz tego zaciekawienia także lekkie ściemnienie przy pełnej eksploracyjnie dozie światła.

Na tej kanwie mała dygresja tycząca samego opisu. Zdaję sobie sprawę, że używane teraz formy opisowe często się przewijają w moich recenzjach, ale to właśnie one znamionują wybitność brzmienia w przypadku sprzętu łączącego łatwość słuchania z jednoczesnym zaciekawieniem. Musi by gładko i musi chropawo; musi dobrze być oświetlone, ale bez jaskrawości; musi też z zaznaczonym cieniem, a także ciemnym tłem. Do tego  pogłosowość umiarkowana, aby nie stało się dziwnie, a jednocześnie jakaś, aby nie stało się nazbyt płasko. To wszystko wzmacniacz Rogue Audio dawał i nie było to zaskoczeniem, skoro wziął tyle nagród.

Pilot lekki i funkcjonalny.

Przy tej miary melodyjności szczegóły musiał mocno wplatać w tkankę brzmienia, a samo brzmienie cechowało wyrafinowanie wybrzmień i romantyczna długość podtrzymań. Bez nacisku na atak przy niższych poziomach głośności, ale kiedy podkręcić poziom, momentalnie robi się wyczynowo. Do spokojnej formy ogólnej dołącza żywiołowość, w każdym dźwięku gęstnieje energia, narasta całościowa szybkość. Brzmienie nabiera blasku oraz wyraźniej, dużo wyraźniej, rozdzielają się światła i cienie na pierwszoplanowe składniki błysku i tajemnicze tła.  Wraz z dojściem nowych harmonicznych, wychodzących z ukrycia, przyrasta brzmieniowy aromat – wszystko staje się bardziej dynamiczne, prawdziwsze oraz bardziej złożone. Przy plikach lepszej niż słaba jakości pięknie też rozpościera się scena, jako w bardzo widoczny sposób rozbudowana kompozycja przestrzenna o dobrze wymierzonych dystansach. Dobrze napędzane T7 nie byłyby przy tym sobą, gdy nie rozwierały pasma od jasnych, strzelistych sopranów, po tylko im właściwy odnośnie potęgi bas. Brzmienie bardziej wilgotne niż suche i dociążone w sam raz. Pięknie uwypuklające brzmieniowe charaktery głosów i cechy akustyczne instrumentów. Dające także poryw. Przy tak rozciągniętych sopranach żadnego problemu z ich odbiorem – właśnie przeciwnie, radość z braku przycięcia. Do tego holografia nawet tam, gdzie prawie nigdy jej nie ma: scena falująca planami i oddychająca muzyką. Duży spektakl, mimo że to tylko komputer z jego licznymi ograniczeniami.

 Sennheiser HD 800

Flagowiec dynamiczny Sennheisera to inny rodzaj wyzwań. Brak obawy o szumy, za to obawa o brak dopasowania do jego wysokiej impedancji, obecnie znacznie rzadszej. Też duża moc zawsze wyzwaniem, żeby nie psuła kultury.

Lampy wentylowane.

Wszystkie te strachy zbędne; powiedziałbym, że wzmacniacz jeszcze lepiej radził sobie przy impedancji wysokiej. Z dwóch powodów: bardziej trójwymiarowego obrazowania sceny i bardziej trójwymiarowych samych dźwięków. Nie wiem, czy Mark O’Brien używał tych Sennheiserów do finalnego strojenia, ale bym się nie zdziwił. Wszystkie wymienione poprzednio cechy zostały podtrzymane, a światło jeszcze lepiej oświetlało, trójwymiarowość w każdym aspekcie też lepsza. Ależ było przyjemnie percypować trójwymiarowy spektakl na miarę prawdziwego uczestnictwa! Przy tym kultura wyśrubowana do tego stopnia, że sopran Joan Sutherland, którego ostrość zwykle mnie męczy, nie męczył ani trochę. I wcale nie dlatego, że tę ostrość stępiono – złagodniała ekspandując na trzeci wymiar. Nareszcie trafiły te HD 800 na wzmacniacz potrafiący wyzyskać objętość ich muszli i wielkość przetworników. Nie brzmiało to ani dobrze, ani też bardzo dobrze – brzmiało na miarę zjawiska. Dźwięk roztaczał się w sensie dosłownym; w końcu któreś obok AKG K1000 słuchawki żyły  przede wszystkim przestrzenią. Znów, tak samo jak Ultrasone, bez żadnego epatowania pogłosem, który cały przyrośnięty do dźwięków, nic nie czyniący na własne konto. Cień i blask, gładkość przechodząca w chropawość, delikatność i moc, piękno i dynamika – a wszystko rozpostarte na realistycznie obrazowanych scenach. Przy czym stricte realistycznych, jakbyśmy tam siedzieli, a nie nadrealnych, jak z Grado GS1000. Wielkie, pojemne brzmienie bez żadnych ograniczeń. Z poziomu, przy którym już nie rodzą się pytania szczegółowe, nazbyt trywialne przy takim brzmieniu. Na odpowiedzi szkoda czasu: po co pytać jaka rozdzielczość i jaka szczegółowość, skoro całym sobą przyswajasz obecność swoją w teatrze? Po co pytać o melodyjność, gdy spływa na cię żywe brzmienie? Avatar realności z Rogue Audio HA-5 i Sennheiser HD 800 wspomaganych kablem Tonalium uderzał z mocą faktu, pytania stały się zbędne. A wszystko przy komputerze pobierającym pliki z TIDAL-a. Dla mnie bomba! – jak mawiał Jerzy Dobrowolski.

Odsłuch cd.

 HEDDphone

Z tyłu wszystko co trzeba.

Przejdźmy do słuchawek innego typu. Dysponujące technologią AMT, najrzadszą słuchawkową, same z siebie przy każdej okazji produkujące brzmieniowy obraz wybitnie trójwymiarowy, mogły spodziewać się HEDDphone przy Rogue Audio sukcesu. I sukces niewątpliwie się zjawił, tym niemniej podejrzenie, że wzmacniacz doskonale pasuje do słuchawek o wyższej impedancji, też nie odeszło w zapomnienie. HEDDphone, swym zwyczajem, plan pierwszy ustawiły dalej od Sennheiserów, obraz sceniczny przesuwając o parę metrów w tył, co dało inną perspektywę. Mniejsze źródła i dźwięki bardziej wpisane w perspektywiczny stożek, ale wrażenie ogromu, zarówno co do głębi jak wysokości, równie imponujące. Scena zatem ta sama i takie samo oświetlenie o cechach klimatycznego ściemnienia, podobnie silny kontrast między błyskami światła a cieniami przy wyższych poziomach głośności. Mimo to całościowy obraz inny i moim zdaniem mniej udany, za sprawą głównie dwóch cech, obu makroskopowych i ważnych. A mianowicie medium inne: u HEDDphone, jak to się mawia, krystalicznie czyste – całkowicie przezierne, pozbawione ciśnienia. Zjawiskowej czystości tonią otaczające gładkie i też nutą chropawości przyozdobione dźwięki, ale tym samym wyczuwalne tylko jako negacja – jako brak dźwięku, akustyczna próżnia. Na końcu owej pustki też oczywiście ściany, w których zawarta muzyka, albo jakiś horyzont w wariancie plenerowym, ale samo medium milczące, obecne czystą pustką. Tymczasem u Sennheiser to medium z uczestnictwem – ciśnienia, brzmieniowe strzępki, zgęstnienia nie tylko wewnątrz dźwięków, także w ich otoczeniu. Wrażenie posrebrzenia i nasycenia światłem całego muzycznego roztworu, a nie przede wszystkim czystej, milczącej pięknie, ale pustki. To podejście Sennheiser bardziej mi odpowiadało, podobnie jak bliższy pierwszy plan. Wrażenie zanurzenia, otoczenia i muzycznego życia w ich wydaniu silniejsze. O dziwo, też wrażenie scenicznego porządku; jakby te bliżej ustawione źródła lepiej się pozwalały odczytać. I druga rzecz zasadniczej wagi – lepiej dopieszczona średnica. W oparciu o większe źródła – w ogóle bardziej obecna – a przy tym podkreślana właściwym flagowym Sennheiserom szczególnie dobrym indywidualizowaniem brzmień. HEDDphone napędzane wzmacniaczem od Rogue Audio bardziej ciągnęły dźwięki do góry, śrubując sopranowe pienia bez eksponowania średnicy. Dźwięk Sennheiserów był bardziej nasycony i bardziej różnorodny, co przy podobnych walorach scenicznych dawało im przewagę. Oczywiście z perspektywy mojego gustu, bo ktoś ceniący czystość medium wybrałby pewnie HEDDphone.

 Meze Empyrean

Z przodu też.

Korzystając z przeciągającej się bytności tych popularnych planarów, zacznijmy od nich spotkanie Rogue Audio ze słuchawkami tego typu. Najpierw posłuchałem Sennheiser, które zaczęły już przybierać pozę najlepszych dla wzmacniacza, o ile nie brać pod uwagę wybyłych T+A. Meze Empyrean nie położyły owej pozie kresu, ale ją osłabiły. Można powiedzieć, że brzmieniu Sennheiserów dorównały, inaczej rozkładając akcenty. Nie całkiem inaczej, przede wszystkim z tego względu, że plan pierwszy ustawiły podobnie blisko i temperaturę względem HEDDphone podniosły, przechodząc z neutralnej na ciepłą stronę brzmienia. Obie te rzeczy podobne jak u Sennheiserów i podobna także zwiększona chropawość, wyraźnie się zaznaczająca. I na to, wysokie w sumie, podobieństwo składająca się także postać medium, o wyraźnie ciśnieniowym i ożywionym charakterze. Z tym że ciśnieniowość od sennheiserowskiej jeszcze większa, ale większa przy tym przejrzystość. Brak wrażenia zanurzenia w wypełniającej wszystko brzmieniowej zupie, zarazem daleko od milczącej i całkowitej przejrzystości HEDDphone. I jeszcze jedna różnica, mocno się zaznaczająca – względem sennheiserowskiego swój akcent tonalny Meze przesuwały w górę, za sprawą pięknie trójwymiarowych, mocniej narzucających się i procentowo obfitszych sopranów. W czym były podobne do HEDDphone, lecz lepiej od nich indywidualizowały swe bliższe i cieplejsze brzmienia. Summa summarum doszedłem z tym do wniosku, że wzmacniaczowi najbardziej w osiąganiu najwyższej jakości sprzyjał poziom zapotrzebowania na moc Sennheiserów – wręcz idealny dla niego. Dużo pazerniejsze na moc HEDDphone nie cierpiały w najmniejszym stopniu odnośnie głośności czy dynamiki, ale tam, głębiej, w warstwach jakość tworzących, nie działo się już tak dobrze. I mniej, ale też trochę, było tego u Meze. Z czego by wynikało, że trudno o wzmacniacz całkiem uniwersalny, nawet gdy moc regulowana. Te regulacje psują i od dołu, i z góry; grać może przy przeregulowaniu świetnie, ale nie na jakościowe sto procent. To sto procent dostawały HD 800 i z nimi rewelacja. Ale Meze też były blisko i częstowały pięknym basem. Źródła miały podobnie duże i wielki cały spektakl.

Final D8000 Pro

Brzmienie nie tylko jest pierwszorzędne, ale należy też do „łatwych”.

Na deser inne planary, z dalekowschodnich krain. Ogromny dystans geograficzny, a przetworniki w diametralnie różnych technologiach. Odmienny całkiem wygląd, inne okablowanie, ten sam jedynie tor. – Tak można bez słuchania scharakteryzować różnice między Final D8000 Pro a Sennheiser HD 800. Ktoś mógłby dorzucić różnicę cenową, ale przy kablu dla Sennheiserów szacowanym na pięć tysięcy nie była ona duża. A już na pewno nie większa niż różnica głośności – planary potrzebowały ze dwadzieścia procent większej. Brzmienie? – niemalże identyczne. Bardzo trzeba było się wsłuchać przy tym samym poziomie głośności, by móc powyłapywać zachodzące, bardzo nieznaczne różnice. Naprawdę dawno nie miałem do czynienia z brzmieniami tak podobnymi. Różnice? – owszem, pewne, ale do tego stopnia małe, że bez natychmiastowego porównania ślepy test nie do przejścia. Sennheisery nieco bardziej uwypuklały średnicę i kolorystyczne wykończenia dźwięków pokazywały bardziej pastelowe, z mniejszą dozą połysku. Odrobineczkę spokojniejsze także soprany, ciut dalszy pierwszy plan i mocniej zaznaczoną perspektywę. Z tą perspektywą bardziej rozciąganą na linii oczu, u Final bardziej w ujęciu z lekka żabim. Do tego u Sennheiser ciupinkę mniej pogłosu i odrobinę cieplej. Tyle. Co ciekawe, analogiczna u obu otwartość, a w takim razie całkowita, jako że Final z serii D8000 mistrzami otwartości. Ale wzmacniacz wszystkim słuchawkom dawał brzmienie otwarte, tym bardziej mi się podobając. I jeszcze jedno odnośnie niego – Sennheiser HD800 grały z 4-pin, Final równolegle przez duży jack; wpinanie ich jednocześnie nawet odrobinę nie osłabiało jakości – i to prawdziwy ewenement.

Z odtwarzaczem

Jak to w życiu – zachodzą zmiany. Tym razem takie, że podpinany do rasowego odtwarzacza przez RCA i XLR (żadnych istotnych różnic) Rogue Audio HA-5 wyrównał szanse wszystkim słuchawkom. Jedynie najbardziej czułe Ultrasone wykazywały w sferze sopranowej nieznaczny nalot nosowości, oprócz tego same popisy – i u nich, i u pozostałych. Sennheiser HD 800 przestały być samotnym liderem pasowania, reszta doszlusowała. Z tym, że wciąż zaznaczały się spore różnice; i tak na przykład HEDDphone oferowały najbardziej spektakularną holografię, Meze żywość i blask. U wszystkich w ramach zmian zgęstniało medium, u żadnych nie zjawiła się już środowiskowa pustka.

A moc wyjątkowo duża.

W tym miejscu mała uwaga odnośnie poziomów wzmocnienia: minimalnie, lecz jednak, najlepszą jakość brzmienia zyskuje Rogue Audio na średnim, który okazał się wystarczający nawet dla HEDDphone. Te zmieniły najwięcej: zyskały powiększenie źródeł, zgęstnienie medium, centralną a nie nisko braną perspektywę, ogólny przyrost żywości, naturalności, bezpośredniości, kultury. Żadne inne nie grały teraz lepiej, choć poza Ultrasone żadne gorzej. U wszystkich tak samo przyrósł wigor i powiększyły źródła tym, którzy mieli mniejsze od innych. W brzmienie każdych wstąpił wysoki naturalizm i większa dawka życia. Mnie jednak ciągle najbardziej podobały się Sennheisery, z ich pastelowym traktowaniem barw, najbardziej ożywionym medium i naturalnością bez zakusów przybierania pomnikowego stylu. Mimo to sceną wielką, spektakularną, z pięknie ujętą perspektywą, choć nie tak teraz holograficzną, jak u najlepszych HEDDphone.

Zostawmy porównania słuchawek, skupmy się na recenzowanym wzmacniaczu. Przejawiał niewątpliwie własny styl, aczkolwiek bez rozwiniętej specyfiki. Dobrze znać w nim było bycie hybrydą, pomimo brzmienia łagodniejszego niż od mojego Crofta. Dynamika łączyła się z melodyką i kulturą; obecność lamp się zaznaczała, ale nie tak mocno jak u Twin-Head czy w recenzowanym niedawno EAR Yoshino. Bez lampowego pogłębiania – brzmienie średnio głębokie. Czarowanie zatrzymujące się przed momentem, w którym czar przyćmiewa realizm. Ciemne są ciemne tła, ale nie aż smoliście, światłocień się zaznacza, ale nie staje dominantą, energia z gładkością formy idą równo w zaprzęgu, a nie, jak u tranzystorów, energia przodem, u lamp z tyłu. To wyrównanie pod każdym względem i czerpanie z każdego stylu przy stopniowalnej i na zawołanie ponadprzeciętnej mocy, pozwala wzmacniaczowi słuchawkowemu Rogue Audio być tak uniwersalnym, jak tylko uniwersalnym być da się. Jedynie słuchawki bardzo czułe, na przykładzie tych Ultrasone, zdają się pasować słabiej od średnio i mało skutecznych, choć jeden przykład to za mało, by opiniować ogólnie. Pozostałych przykładów dosyć, by sądzić, że każde słuchawki mniej czułe od bardzo czułych pasować będą świetnie.

Małym przyciskiem ustawiamy jeden z trzech do wyboru poziomów wzmocnienia.

Prócz tego wzmacniacz Rogue Audio jest odporny na słabość źródeł. Pewnie, że lepiej wypada z rasowymi, ale słabe go nie zabiją. Laptop, komputer, średniej klasy przetwornik – takim źródłom pomoże; zarówno poprzez uniwersalizm, jak i wysoką kulturę. Nie daje magii takiej, jak EAR czy ASL Twin-Head, ale skutecznie zmierza drogą złotego środka stylu. Poza tym dane mu lampy JJ są niezłe, lecz odległe od jakościowego szczytu. Wymiana ich na Mullardy, Telefunkeny czy Siemensy na pewno wniosłaby pozytywne zmiany i wówczas dopiero można by pytać, kto tu bardziej czaruje. Lecz i bez tego HA-5 jest dobry pod każdym względem. I nawet jego wygląd po pewnym czasie zaczął do mnie przemawiać. Wolałbym wprawdzie czarną sztukę, zawsze czerń preferując, ale srebroń przy dobrym oświetleniu stojący na czarnym blacie także dobrze się prezentował. I jeszcze jedno: może nie jest to wzmacniacz specyficzny, z wybitnie własnym stylem, ale jedno daje szczególne i daje wszystkim słuchawkom – daje otwartość brzmienia. Dobrze to było poznać po tym, że wyjątkowe pod tym względem Final D8000 tym razem się nie wyróżniały. 

Podsumowanie  

  Czy nie ma już słabszych niż bardzo dobre wzmacniaczy słuchawkowych? – nasuwa się pytanie. Aurorasound, Kinki Studio, EAR, T+A, iFi Zen, Matrix Audio, Fidelice by Rupert Neve – żaden nie dał mi szansy na zatopienie pióra w ciele słabego słuchawkowca. Nawet takiego trochę słabszego, nawet pod jakimś jednym względem. Same świetne i świetne – przecież to można zwariować! Jakże inaczej było kiedyś – na rynku ich o wiele mniej, a dobre ewenementem. Do tego często można było trafić na wyjątkowo słabe, na czele ze słowackim Edgarem, który zapychał uszy watą (gorszego w życiu nie słyszałem). Może i teraz gdzieś są takie, ale do mnie nie docierają. Albo się wszyscy poprawili i biorą mnie na przetrzymanie: Wytrzyma pan recenzent zalew brzmieniowej dobroci, czy apopleksją będzie tknięty skutkiem nadmiaru pozytywnych wrażeń? Trzeba będzie podnieść poprzeczkę, ale to niebezpieczne, bo trudno żeby każdy grał niczym jakaś referencja. W końcu po to są referencje, ażeby lepiej grały; i póki co tak się dzieje – referencje wciąż bardzo drogie. Rogue Audio HA-5 nie jest aż referencyjny, ale też nie kosztuje tyle, co Wells Audio Headtrip Level II czy Fostex HP-V8. Za to uczciwie go wyceniono, spełnia pokładane nadzieje. W ciemno można go brać do słuchawek wysokich lotów, poza tymi od Final ze specyficznej serii Sonorous. Nie wykluczam, że i do nich będzie pasował, będzie więcej niż dobrze, ale tu już potrzebne sprawdzenie, jako że one zostały stworzone głównie dla sprzętu przenośnego. A ważną zaletą HA-5 jest duża ilość mocy, w przypadku słuchawek wysoko skutecznych wymagającej przytłumienia. – Pod względem dystrybucji mocy sprawdzał się lepiej nawet od uchodzących za bardzo mocne. Nie aż na miarę referencji, ale naprawdę dobrze wysteruje straszliwie prądożerne Susvary i niemal na referencyjny poziom wyniesie ich największego planarnego konkurenta, T+A Solitaire P. Jakościowa rezerwa pozostająca w lampach pozwala domniemywać, że może to być więcej niż „prawie referencja” po wymianie na lepsze.

 

W punktach

Zalety

  • Duża moc przy wysokiej kulturze.
  • Dystrybuowana trzyzakresowo, co pozwala dopasowywać się do szerokiego spektrum słuchawek.
  • Dopasowywać tym lepiej dzięki niej i kulturze.
  • Bowiem kultury potrzeba wszystkim, a mocy wszystkim prawie.
  • Do tego jest to kultura „łatwa” – nie stawiająca wysokich wymagań reszcie toru i samym słuchawkom.
  • Jako że brzmienie jest gładkie i jednocześnie chropawe.
  • Nasycone i dociążone ani mało, ani przesadnie.
  • Ściemnione, ale nie ciemne.
  • W popisowy sposób otwarte.
  • Umiarkowane pogłosowo.
  • Wplatające szczegóły w brzmieniową tkankę.
  • Z plastycznym, ale pozbawionym nachalności światłocieniem.
  • W zależności od słuchawek bardziej kolorystycznie pastelowe lub bardziej nabłyszczone.
  • Dobrze spajające całe pasmo.
  • Potrafiące być ofensywne na skrajach.
  • W widoczny sposób trójwymiarowe.
  • Skutecznie unikające podostrzeń.
  • Każdorazowo kreujące duże sceny.
  • Dobrze ukazujące relacje między źródłami.
  • Przy lepszych torach dające całkowitą bezpośredniość i naturalność.
  • Jednocześnie wyrafinowane i lekkostrawne.
  • Samo urządzenie duże i porządne.
  • Markowe podzespoły z dużym zapasem skuteczności.
  • Symetria i asymetria.
  • Funkcja przedwzmacniacza.
  • Dużo wejść i komplet wyjść.
  • Przedwzmacniacz gramofonowy jako opcja.
  • Cztery słuchawkowe gniazda.
  • Ewenement – obciążenie więcej niż jednego nie powoduje spadku jakości.
  • Krokowy potencjometr.
  • Czarny i srebrny przód do wyboru.
  • Można wygasić wyświetlacz.
  • Funkcjonalny pilot.
  • Made in USA.
  • Same pozytywne recenzje i dużo nagród.
  • Uznany producent.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Najwyższą jakość brzmienia uzyskujemy na średnim „Gain”.
  • Sprzedażowe lampy są niezłe, ale dalekie od optimum.
  • Pilot ma wszystko poza eleganckim wyglądem. (Co mnie zupełnie nie przeszkadzało.)

 

Dane techniczne Rogue Audio HA-5:

  • Typ urządzenia: wzmacniacz słuchawkowy z wbudowanym opcjonalnie przedwzmacniaczem gramofonowym.
  • Wyjścia słuchawkowe: 1 x 4-pin; 2 x 3-pin; 2 x jack 6,35 mm
  • Wejścia analogowe: 3 x RCA; 1 x XLR
  • Wyjścia analogowe: 1 x RCA; 1 x XLR
  • Pasmo przenoszenia: 5 Hz – 50 kHz +/- 1dB
  • THD: < 0,05%
  • Wzmocnienie stopnia liniowego: 3/12/16 dB [do wyboru]
  • Moc wyjściowa:  3,5W (32Ω)
  • Impedancja wyjściowa: < 0,1Ω (1kHz)
  • Wzmocnienie stopnia phono (opcjonalnego): 43/58 dB
  • Zgodność z RIAA:  +/- 0,1dB
  • Napięcie przesterowania: 40 mV
  • Zużycie energii: 31 W
  • Wymiary: 38,1 x 34,3 x 10,2 cm sz./gł./wys.
  • Ciężar: 8,62 kg
  • Lampy: 2 x 12AU7/ECC82
  • Zasilanie: 220/230/240 V – 50/60 Hz
  • Wbudowany przedwzmacniacz gramofonowy: 2480 PLN.
  • Cena wersji podstawowej: 16 020 PLN

 

System

  • Źródła: PC, Ayon CD-35 II.
  • Przetwornik: PrimaLuna EVO100.
  • Wzmacniacze słuchawkowe: EAR Yoshino HP4, Rogue Audio HA-5, T+A HA200.
  • Słuchawki: Final D800 Pro, Focal Utopia (kabel Luna Cables), HEDDphone (kabel Tonalium-Metrum Lab i Sulek), Meze Empyrean (kabel Tonalium-Metrum Lab i Sulek), Sennheiser HD 800 (kabel Tonalium-Metrum Lab), Ultrasone Tribute 7 (kabel Tonalium-Metrum Lab).
  • Kabel USB: Fidata.
  • Kabel LAN: Ayon.
  • Interkonekty analogowe: Acoustic Zen Absolute Cooper, Sulek Edia & Sulek 6×9, Tellurium Q Black Diamond XLR.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Sulek Edia, Sulek 9×9 Power.
  • Listwy: Sulek Edia.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Acoustic Revive RIQ-5010, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

17 komentarzy w “Recenzja: Rogue Audio HA-5

  1. Fon pisze:

    Widać z opisu, że hd800 trafiły na godny siebie napęd, ciekawe jakby wypadły hd800s.
    Szkoda, że ciągle nie robią hd 800, tylko eski. Powinni dać wybór.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Powinni, bo mnie na przykład bardziej podobają się HD800. Są wybredniejsze dla otoczenia, stawiają twardsze warunki (głównie poprzez bardziej otwarte soprany), ale w zamian dają prawdziwsze, nieumilone sztucznie brzmienie. Z Rogue Audio dogadywały się rewelacyjnie, podobnie jak wcześniej między innymi z Bakoonem i Aurorasound. Czyli da się.

      1. Fon pisze:

        No i 800 bez s były tańsze bo pozbawione kabla symetrycznego a nie tak jak teraz wszystko w jednym a nie każdy tego potrzebuje…

        1. Piotr Ryka pisze:

          Ceny są teraz powiązane z prestiżem. Słuchawki za mniej niż dziesięć tysięcy? – to jakościowo już podejrzane.

          1. Patryk pisze:

            To było dobre Panie Piotrze:-)
            Nighhawk kosztują chwilowo 200€ używane. Za taka cenę dostane 1/3 kabla do D8000Pro. Te Nighthawk i ta ich cena to musi być jakaś zabawka z plastku!…..

            … a żart teraz na bok: 200€ i razem z X oraz D8P to najlepsze słuchawki jakich słuchałem i których nie oddam nigdy w zyciu.

          2. Piotr Ryka pisze:

            I z tego zapewne powodu tych NH już nie produkują. Były za dobre. One były za dobre, a świat cały czas jest dziwny.

          3. Fon pisze:

            NH jakościowo i cenowo to było naprawdę coś, mają u mnie dożywocie

  2. pytanie pisze:

    WITAM, a jak się ma ten wzmac do chwalonego przez Pana najwyższego FELIKSA sł cross-f? O połowę tańszy i „nasz”.
    POZDR

    1. Piotr Ryka pisze:

      Brzmienia jakościowo bardzo zbliżone, ale Rogue ma więcej mocy, co dla większości słuchawek planarnych i wszystkich AMT ma znaczenie. Sam smak brzmieniowy natomiast analogicznego poziomu.

  3. Miltoniusz pisze:

    Który wzmacniacz uważa Pan za ciekawszy – Rogue czy EAR Yoshino HP4? Tak zwłaszcza w kontekście HD800, MrSpeakers Ether Flow 1.1 i AKG K1000. Czy one są dużo lepsze od Phasta?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Dużo lepsze na pewno nie są, Phast jest na to za dobry. Do HD800 wybrałbym Rogue Audio, do pozostałych EAR Yoshino. Dla w pełni rozwiniętego brzmienia K1000 wszystkie są za słabe (w sensie mocy); one potrzebują końcówki przynajmniej kilkunastowatowej lub integry.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Tak dla ścisłości: w ogóle nie jest pewne, że Phast z lampami Mullarda byłby jakościowo słabszy. Inny tak, ale niekoniecznie wypadkowo słabszy.

  4. Miltoniusz pisze:

    Panie Piotrze, bardzo Panu dziękuję. Mój Phast jest na Mullardach – Blackdurn ECC88 Yellow marked. Czy te moje Mullardy to są takie jakie miał Pan na myśli czy to jakaś prostsza wersja?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Przepraszam, nie dodzwoniłem się do dystrybutora. Jutro jeszcze raz spróbuję dowiedzieć się czegoś bliższego o tych Mullardach dostarczanych ze wzmacniaczem.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Cytuję odpowiedź dystrybutora: „To świetne lampy, najlepsze ECC88 Mullarda. Ale oczywiście są lepsze w wersji E88CC, tyle że dwa, trzy razy droższe.”

  5. Miltoniusz pisze:

    Bardzo Panu dziękuję za informację.

  6. Marcin pisze:

    Nabyłem niedawno recenzowany wzmacniacz; faktycznie po dobrym wygrzaniu i wsadzeniu topowych lamp (mam na myśli z lat 50; fabrycznie włożone przez producenta są bardzo słabe, w sensie różnica po zastosowaniu bardzo dobrych lamp jest istotna, a nie jedynie kosmetyczna) gra po balansie bardzo dobrze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy