Recenzja: Niimbus Ultimate Series HPA US4+

Brzmienie cd.

oBravo HAMT Signature

Sporawe gabaryty, ale nie bardzo duże.

Na koniec etapu przy komputerze w orbitę porównań wzmacniaczy i słuchawek wkroczyły te najdroższe – flagowe oBravo. Zacząłem od porównania między nimi a Meze przy jednoczesnym wpięciu obu do Niimbusa, który do takich porównań wydawał się stworzony, jako że strata jakościowa i głośnościowa w razie podpięcia naraz dwóch zdawała się bardzo niewielka. Nie tak jednak do końca z tym byciem stworzonym, bo okazało się też, że gniazdo symetryczne oferuje wyższą jakość od zwykłych, a ono tylko jedno. Pozostawało zatem słuchać słuchawek jednych po drugich wpinanych w to symetryczne, przy czym z uwagi na fakt, że to recenzja wzmacniacza, wstępna uwaga taka, że jedne i drugie grały fantastycznie. Żywo, namiętnie, bezpośrednio, z czarnymi a nie szarymi tłami. Lecz przede wszystkim wybijała się bezpośredniość – wspierana tą żywością, pełnym ładunkiem energii i popisową dynamiką. Wprowadzała słuchacza w świat muzyki bez barier, zarówno w sensie odwzorowywania dźwięków, jak i czystości medium oraz kwestii energetycznych. Bo właśnie, jak to w przypadku najlepszych torów się dzieje, muzyka nie tylko była barwna, bogata i melodycznie giętka, ale przede wszystkim była energią. I taką ją najbardziej lubię, każda inna to udawanie.

Odnośnie natomiast słuchawek, to oBravo grały ze wszystkich najprawdziwiej, lecz na najmniejszej scenie. Samym dźwiękiem za to największym, najbliższym i mającym jako najmocniejszy atut soprany; nie tylko najdoskonalsze brzmieniowo, ale też nie ulegające filigranowemu zmniejszeniu względem pozostałego pasma, jak to się dzieje u słuchawek nie mających osobnego tweetera AMT. Lepszość tych sopranów od AMT można było łatwo rozpoznać na przykład w piosence Melody Gardot The Absence, która zaczyna się dźwiękami ksylofonu (elektronicznie naśladowanego, ale bez znaczenia), a sam głos artystki to też dobra podstawa. Naprawdę szkoda, że te oBravo nie popisują się sceną, bo byłyby niesamowite, ale i tak wierność brzmieniowa to u nich poziom zjawiskowy, chociaż wymagający świetnego toru. Ale Auralic z Niimbusem taki tor niewątpliwie tworzyli. Jakość muzyki wokalnej i kameralnej, dla których wielkość sceny bez znaczenia, była w połączeniu z tymi oBravo popisem nawet jak na standardy bardzo drogich urządzeń i słuchawek. Nie dorównały bowiem tym oBravo też Ultrasone T7 – czucie kontaktu i perfekcja dźwięku u dwuprzetwornikowych były najlepsze. Najgorsza niestety przy tym akustyka i w ogóle uwzględnianie wnętrz.

Relacje pomiędzy wzmacniaczami – Ayonem a Niimbusem – nie uległy wraz z użyciem  oBravo zmianie: tranzystorowy także z nimi grał żywiej, dynamiczniej i prawdziwiej, natomiast mniej relaksacyjnie. Ale uczciwie trzeba przyznać, że przy oBravo w roli miernika dystans pomiędzy nimi wzrósł – bezpośredniość i prawdziwość od tranzystora okazała się lepsza – Niimbus wyraźnie dominował. Mocniej się wgryzał w nagrania i nie używał chwytu z obniżaniem średnicy do pogłębiania i umilania dźwięku. Nie tylko wyżej szedł z sopranami, ale też równiej traktował pasmo i więcej umiał wyciskać z nagrań.

Ogólny natomiast wniosek, w każdym razie dla źródeł komputerowych, to ostrzeżenie przed używaniem z Niimbusem nie dość dobrych słuchawek dążących do wierności odtwórczej, a nie umilających, przyjemnościowych.

Przy odtwarzaczu

To nie ten grał odtwarzacz.

Przesuńmy teraz słuchawki na plan dalszy, na pierwszy wysuwając relacje pomiędzy wzmacniaczami. Dwa w tym układzie punkty odniesienia – tak samo jak Niimbus tranzystorowy Phasemation i w miejsce lampowego Ayona także lampowy, ale o wiele większy i droższy ASL Twin-Head.

Zacznijmy od Phasemation. Pomiędzy nim a Niimbusem zaistniała jedna różnica. Ale ważna. (Na logistyczne uzupełnienie dodam, że oba były tak samo podpinane do odtwarzacza Ayon CD-10 II Signature kablami symetrycznymi Tellurium Q Black Diamond  i z oboma słuchałem oBravo, Meze i Ultrasone przez złącza symetryczne.) Odnośnie tej różnicy. Wzmacniacze okazały się identyczne pod względem pchanej w przekaz energii (imponującej), ogromnego rozwarcia pasma i popisowej szczegółowości. Efektem w obu przypadkach przekazy żywe, wartkie, aż po ekstremum dynamiczne i szczegółowe do tego stopnia, że miłośnicy wirujących w powietrzu pyłków i najdrobniejszych szmerków byliby w niebo wzięci. A jednak Niimbus okazał się jednoznacznie lepszy i bez wahania bym go wybrał. Lepszość ta sprowadzała się do samego rewiru sopranowego i znajdowała wyraz w tym, że pomimo równie dużej (a więc ogromnej) tych sopranów ekspansywności, te od Niimbusa miały ciemniejszą barwę oraz głębsze i bardziej trójwymiarowe brzmienie, w efekcie czego mniej złej, krzykliwej jaskrawości. Były po prostu lepsze – jednocześnie prawdziwsze i przyjemniejsze w odbiorze. Do tego stopnia, że używając specjalnie wysilonego sopranowo materiału nagraniowego przejście z Phasemation na Niimbusa przynosiło ulgę. Sztuczna jasność i ostrość zmieniały się w muzyczną prawdę i trudno było nie odczuwać satysfakcji z takiego obrotu sprawy. Oczywiście w sensie czysto odsłuchowym, bo z ekonomicznej perspektywy odwrotnie.

Fakt, że trzy razy droższy Niimbus okazał się w bezpośredniej konfrontacji lepszy, to żadne zaskoczenie, jednakże dla poszukiwaczy tańszej równorzędności klęska. Lecz cóż, było jak było, nie chciało być inaczej. Najsilniej się to zaznaczało w przypadku najbardziej ekspansywnych na górze pasma oBravo, najsłabiej u też próbowanych, wyposażonych w kabel niesymetryczny FAW Noir Sennheiser HD 800. U nich bowiem sopranów było stosunkowo najmniej, a jednocześnie były one najbardziej trójwymiarowe, co wspomagało oczywiście Phasemation, mającego na korzystny dodatek regulator dopasowania impedancji, wysokiej u tych Sennheiser bardzo dobrze służący. Nie żeby Niimbus miał trudności, ale odniosłem wrażenie, że woli słuchawki o niskiej impedancji, podobno lubi też średnią. O tym jednak tylko czytałem – że świetnie wypadają z nim Audeze – jedne z dziś bardzo nielicznych mających średnią. I odnotujmy jeszcze jeden fakt brzmieniowy, tym razem minimalnej przewagi pod względem przejrzystości medium. Ta przejrzystość to u Niimbusa popis na miarę zjawiska, pociągający też za sobą wrażenie wyjątkowej bezpośredniości. Z wszystkimi słuchawkami, a już szczególnie z oBravo, w przypadku dobrze nagranych płyt (takich bez braków w muzykalności), było to mocnym przeżyciem, czymś właśnie na miarę zjawiska.

Odnieśmy teraz sprawę do Twin-Head. Prawdę mówiąc nie za bardzo to lubię, ponieważ czuję się nieswojo stawiając wyżej własny wzmacniacz. Zacznę zatem od tego, że tę przejrzystość w sensie mocnego oświetlania w czystym powietrzu dziennym światłem miał wzmacniacz Niimbusa lepszą. Lampy tworzyła atmosferę bardziej wieczorną w gęstszym (wyraźnie) medium, dając wysoce inny klimat i inne całościowe obrazowanie. Mniej ofensywnej góry, brzmienie bardziej trójwymiarowe, pełniejsze, gładsze i głębsze dźwięki, z nieco słabszą kontrolą basu. Ten bas się trochę wyrywał, w przypadku super basowych oBravo i Ultrasone chwilami popadał w szaleństwo, tym niemniej mowa potoczna z Twin-Head wypadła jednoznacznie lepiej i basem nie była podbarwiona. Z Niimbusem za bardzo się podostrzała, soprany za bardzo ją podkręcały i słabiej też wypadał aspekt trójwymiarowego obrazowania.

Grały natomiast te słuchawki.

Ale niezgorzej to nadganiała ta wyjątkowa przejrzystość, a głosy podbarwiane sopranowo sprawiają w pierwszej chwili wrażenie bardziej prawdziwych – to się może podobać. Tym gorzej dla Niimbusa, że tu się tak nie działo, tym niemniej gdy ktoś lubi tę sopranową kruchość – jej wydelikacający i odświeżający dotyk – to Niimbus to właśnie dawał plus tę zjawiskową przejrzystość. W stosunku do Twin-Head trochę też słabiej obrazował trójwymiarowość sceny, ale z Sennheiser HD 800 i Ultrasone T7 kubatury pomieszczeń i efektowne pogłosy wyraźnie się zjawiały. Największa spektakularność szła jednak od strony żywości i przejrzystości medium oraz ekstremalnej szczegółowości i rozpostarcia pasma. Nieznacznie tylko gorzej wypadła melodyjność; to nie jest wzmacniacz tranzystorowy o charakterze lampowym, niemniej mu nie brak ogłady, a w pewnych sytuacjach gra właściwie lampowo. Aspekty melodyczne w przypadku dobrze nagranych płyt były też jego atutem; dobrze, choć nie do końca skutecznie się przed lampami bronił.

 

 

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

12 komentarzy w “Recenzja: Niimbus Ultimate Series HPA US4+

  1. Paweł pisze:

    Zostanę shejtowany, ale co mi tam. Wzmacniacz wygląda jak w środku jak violectric v281 po tuningu,który nawiasem mówiąc jest słaby. We wzmaku za 24.000 pln, w torze 8 najsłabszych opampów jakie było dane mi słuchać ne5532/5534, które nawiasem mówiąc degradują dźwięk.

    Jeżeli wierzyć ludziom z headfi Wzmacniacz gra ponoć trochę lepiej niż v281. Taki Kinki thr-1 gra o ligę wyżej niż v281, co sprawdzałem empirycznie. Mam nadzieję,że będzie mi dane posłuchać HPA US 4+.
    Cena to chyba błąd w druku

    1. Piotr Ryka pisze:

      1. Dlaczego zhejtowany? Każdy ma prawo do własnego zdania, o ile nie jest jawnie bezsensowne.
      2. Odnośnie jakości podzespołów, to wielu producentów twierdzi, że lepiej wyselekcjonować najlepsze z przeciętnych niż zdawać się nie nieselekcjonowane drogie.
      3. Wg producenta wzmocnienie sygnału daje szesnaście tranzystorów, a nie osiem op-ampów.
      4. Nie porównywałem do V281.
      5. Porównywałem do Phasemation EPA-007, który ma bardzo podobną konstrukcję do VISION THR-1 – i Niimbus wygrał.
      6. Nie odpowiadam za dokonania firmy LP, ale musieliby kompletnie zgłupieć, wypuszczając za takie pieniądze tandetę.
      7. Niimbus Ultimate nie jest łatwy do ustawienia w torze, ale dobrze ustawiony w pełni zadowala i jest high-endowy.

    2. Marek S. pisze:

      Cena Niimbusa nie napawa optymizmem. Rzeczywiście użytkownicy twierdzą, że jest tylko troszkę lepszy od Violectrica V281, który daje cieplejszy dźwięk. Miałem Phonitora 2, który uważam za wybitny wzmacniacz. V281 ma kilka cech lepszych, a kilka gorszych od P2. U mnie przede wszystkim wygrał V281 jako przedwzmacniacz, który pozamiatał tym w P2, a na równi w Heglu HD30.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Cena to oddzielna, choć oczywiście o kluczowej wadze nabywczej sprawa. Po to się tworzy luksusową markę, by dyktować wysokie ceny i się promować. Wzmacniacz nie powstał dla zwykłego Kowalskiego, to oczywiste. Jego posiadacz ma być wyróżniony, nobilitowany, spełniony.
        Dla mnie największą zaletą Niimbusa jest postać sopranów, które nie kłują, nie są jasne i nie są płaskie (za cienkie). Ten brak jazgotliwości i świecenia sopranami po oczach bardzo sobie ceniłem. Phonitor jest tu trochę słabszy, a ściślej domaga się lepszego źródła. Za to trójwymiarowość sceny ma chyba lepszą – tak podpowiada mi pamięć.

      2. Paweł pisze:

        Na średnim źródle, owszem v281 może wydawać się lepszy po xlr. Lepsza rozdzielczość , większa precyzja. Natomiast na dobrym źródle, kinki jest i może bardziej ciepły(mniej naturalny?), ale jest też bardziej wyrafinowany, z większą ilością powietrza i większą scena. Pamiętajmy,że kinki to single ended. Już nawet pomijam, jak na tym tle wypada agd nfb1.
        Problem w tym ,że za kinkiego dałem 2000pln……

        1. Piotr Ryka pisze:

          A co to jest dobre źródło w tym wypadku?

    3. Tomix pisze:

      Chyba ci ludzie z headfi nigdy nie mieli na teście v281, a co dopiero niimbusa.
      Miałem wzmacniacz v281 i v550. Ten drugi ma już dużo lepsze brzmienie więc tyle w temacie i temacie znawców z headfi.

  2. Paweł pisze:

    Uważam,że jays audio dac2 + transport cdt2 mk2+dussun xc-1 jest dobrym transportem.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Niezależnie od źródła Phasemation wydaje mi się co najmniej nie gorzej od Kinki zbudowanym urządzeniem. Ale wyglądy wyglądami, a brzmienie brzmieniem.

  3. Marek S. pisze:

    Dzięki AVcorp udało mi się posłuchać Kinki Thr-1. Dodatkowo przy porównaniu towarzyszył mi mój V281 oraz wypożyczony Phonitor XE. Słuchawki Meze Empyrean, Heddphone, Ultrasone ED5 Unlimited.
    Paweł napisał: „Taki Kinki thr-1 gra o ligę wyżej niż v281, co sprawdzałem empirycznie”
    Jednak niestety nie okazało się to prawdą. Jak na wzmacniacz za 5900 zł gra całkiem fajnie i oczywiście polecam go sprawdzić. Mi przeszkadzało szczególnie, że dźwięk gra w głowie. Być może z takimi słuchawkami jak HD800, HE1000 lub ADX5000 będzie synergia, ale i V281 i XE mają dźwięk na wiele wyższym poziomie, zaczynając od dynamiki, otwarcia brzmienia, rozciągnięcia podzakresów, sceny, przestrzeni i można tak wymieniać dalej. Mocą również V281 pozamiatał tańszym wzmacniaczem. Ale z drugiej strony i Violectric i Spl kosztują/kosztowały ok 9-10 tyś. zł, więc nie można oczekiwać od Kinki, że zagra na tym samym poziomie. Co mnie zaintrygowało, że SPL z Heddphone gra bardzo synergicznie. O ile mógłbym narzekać na zbyt bliską średnicę w V281, o tyle z XE średnica ustawia się pięknie przed głową. Niewiem na ile jest to prawda, ale czytałem gdzieś, chyba na headfi, że Heddphone były skonstruowane w oparciu o Phonitora.

    1. Mateusz pisze:

      Przecież Pan Paweł to był ewidentny troll…

  4. Mateusz pisze:

    Jest to kapitalny wzmacniacz, już po dwóch dniach odsłuchu wiedziałem że prędzej czy później muszę go mieć. Bardzo dobrze zgrywa się z różnego rodzaju słuchawkami, wszystkie moje słuchawki zagrały lepiej na Niimbusie niż na moim dotychczasowym wzmacniaczu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy