Pocztą internetową przyszedł list, a kurier przyniósł urządzenie. List był następującej treści:
Staram się wejść w branżę audio filtrem przelotowym, który bardzo dobrze spełnia swą funkcję i jest w pełni moim dziełem. Liczni koledzy audiofile, którym został wypożyczony do testów, potwierdzają ten fakt. Pozwolę sobie dodać opis:
Konstrukcja jest oparta na wieloetapowej filtracji, przy czym urządzenie nie posiada tradycyjnych elementów dławiących swobodny przepływ prądu, takich jak bezpieczniki topikowe czy włącznik. Wszystkie podzespoły wewnętrzne są połączone linką z miedzi posrebrzanej o przekroju ø2,0 mm i czystości 6N w izolacji teflonowej, co odnosi się też do składników filtracji. Filtr w żaden sposób nie tłumi dźwięku, a jedynie po wpięciu tworzy barierę między dźwiękiem a zakłóceniami, umożliwiając w pełni wydobyć walory systemu, dzięki wyswobodzeniu elektroniki z bagażu zakłóceń.
Wpływ filtra jest słyszalny od razu po zastosowaniu – nie ma potrzeby wygrzewania, akomodacji z torem, przyzwyczajenia słuchacza itd. Należy przy tym mieć na uwadze, że nawet najbardziej wyszukane kondycjonery nie są lekarstwem na wszystkie problemy z siecią, ponieważ usuwanie zakłóceń to proces wieloetapowy. Jeśli chcemy oczyścić naszą elektronikę z chmury elektrosmogu, który chcąc nie chcąc po części sami tworzymy domowymi urządzeniami i niedoskonałością domowej sieci – jeśli pragniemy haustu czystego muzycznego powietrza, a nie płaskiego dźwięku bez emocji – należy posługiwać się wielowarstwową filtracją.
Preferowane jest ustawienie filtra przed kondycjonerem lub listwą, można go także podłączyć do każdego z elementów toru oddzielnie.
- Wymiary urządzenia: 180 x 70 x 250 mm.
- Waga: 2,5 kg
- Gniazdo wejściowe IEC z miedzi.
- Wyjściowe gniazdo Schuko – miedź pokryta rodem.
- Przepustowość układu filtrującego 12A.
- Elementy filtracji osłonięte ekranem z miedzi z dodatkiem materiału tłumiącego wibracje.
W trakcie internetowej wymiany zdań wiedza ta poszerzyła się o kilka uzupełnień.
Autor, pan Michał Nadolny, z audiofilizmem związał się od dawna, a filtr skonstruował dla siebie i latami udoskonalał, można zatem powiedzieć, że w odróżnieniu od większości audiofili do swego hobby podszedł aktywnie, a nie jedynie w trybie zakupowego zbierania doświadczeń i wymiany opinii. Dopiero pochwały otoczenia skłoniły go do podjęcia szerszych niż na własny użytek działań i chęci poddania się ocenie innej niż towarzyskiej. Ale to wszystko to otoczka, a najważniejsze są konkretne racje składające się na efekt finalny.
Wg autora użycie filtra nie koliduje z używaniem listw ani kondycjonerów – na pewno nie zepsuje rezultatów ich pracy, prędzej będzie na odwrót. Filtr może też z powodzeniem pełnić rolę jedynego prądowego wsparcia systemu, ale z uwagi na jedno gniazdo wyjściowe musi być wtedy tyle filtrów, ile chcemy chronić urządzeń, ewentualnie wchodzi w rachubę użycie za nim zwykłej listwy, ale to będzie przecież psuć. W planach dopiero filtracja z wieloma gniazdami na wyjściu i nie jest powiedziane, czy kiedykolwiek dojdzie do skutku. Ale używając listwy za filtrem możemy podpiąć wiele urządzeń, przepustowość 12 A oznacza możliwość ochrony nawet całego systemu z mocnym wzmacniaczem – dwustuwatowy wraz ze źródłem swobodnie się załapie. Jak już zostało powiedziane, nic nie stoi też na przeszkodzie uzupełniania pracy filtra o kondycjoner masy, pasywną listwę filtrującą czy kondycjoner aktywny – łączne działanie powinno się raczej pozytywnie sumować niż skutkować wzajemnym odejmowaniem. Tym niemniej samo sprawdzenie wpływu najlepiej przeprowadzić w systemie bez aktywnego kondycjonera i kondycjonera masy, wpływ będzie wtedy bardziej słyszalny. Istotną przy tym rzeczą sprawdzanie działania filtra poprzez podpięcie go do systemu, w którym poprzednio nie pracował, a nie odpięcie, chwila na odsłuch bez i ponowne użycie. Działanie filtra utrzymuje się bowiem jeszcze jakiś czas po wypięciu, a nie znika od razu, pod tym względem będąc podobnym do działania kondycjonera masy.
Wpływ filtra wg autora powinien dać się zauważyć jako wyraźniejsza odrębność źródeł i lepsza widoczności dalszych planów. Także wzrost udziału brzmieniowej drobnicy i napływ świeżego powietrza. Zauważalna powinna być też większa długości wybrzmień i lepsze dociążenie dźwięku, zwiększy się także aura otaczająca dźwięki, a przede wszystkim wzrosną emocje towarzyszące słuchaniu.
Trzeba mocno zaakcentować, że przy konstruowaniu szczególny nacisk położono na nie osłabianie dynamiki, stanowiącej jeden z kluczowych czynników emocjonalnego odbioru. Echo Sound Power Guardian w najmniejszym stopniu nie będzie jej osłabiał, powinien nawet ją wzmocnić, usuwając degenerujący wpływ tego, co twórca nazwał „elektro-smogiem”. Czystszy prąd równa się czystsze brzmienie, więc dynamika także wyższa, jako uwolniona od kompensacji i niewyraźności powodowanej zabrudzeniami.
Banalną, acz niestety kluczową rzeczą cena. Ta w odniesieniu do testowanego urządzenia opiewa na 3500 złotych, dostępny jest też filtr SE o silniejszym działaniu za sprawą lepszych komponentów, którego aktualna cena wynosi 4500 PLN. Cenowy top stanowi natomiast nadstandardowa SE z wbudowanym kondycjonerem masy, jej cena wraz z okablowaniem uziemiającym wynosi 4800 PLN.
Dorzucę jeszcze dwie uwagi ze strony konstruktora. Pan Michał Nadolny pracuje obecnie także nad interkonektami i w odniesieniu do nich – mających być jeden z posrebrzanej miedzi, drugi z czystego srebra – uważa że jakość przewodnika to zaledwie około 25% efektu finalnego, reszta to dzieło izolacji. Ta jest wg niego ważniejsza, gdyż tak jak Echo Sound Power Guardian chroni przed zakłóceniami.
Druga rzecz tyczy srebra. Według pana Michała jest ono najlepszym materiałem przewodzącym, wcale nie obarczonym przywarami, które mu się przypisuje. Według dość powszechnych opinii srebro wyostrza przekaz i kłuje, co w żadnym razie nie jest prawdą. Srebro to najodpowiedniejszy metal do przewodzenia prądu, najlepszy z wszystkich w ogóle. Brzmi gładko, aksamitnie, z wspaniałą rozdzielczością, prócz tego – rzecz niebagatelna – oferuje najszersze pasmo. A wspominane kłucia wynikają z bardzo prostej przyczyny: srebro pokazuje prawdę o stanie systemu, w tym prawdę o zasilaniu. Wystarczy zadbać o odszumienie i odpowiednie zasilanie w ramach zespołu złożonego z dobrych jakościowo urządzeń, a wszelkie bolączki znikną, zmieni się zdanie o srebrze.
Wszystko to napisawszy doszedłem do samo się narzucającego wniosku, iż nie ma sensu próbować tworzyć osobnego rozdziału odnośnie wyglądu i budowy. Urządzenie to podłużny prostopadłościan średniej wielkości i wagi z wlotowym gniazdem prądowym z tyłu i wylotowym z przodu. Zatem klasyczna przelotka, tyle że w tym wypadku okazała i pod tym względem podobna do oferowanej kiedyś przez amerykańskie Shunyata Research, firmę fizyka Caelina Gabriela. Ta sławna teraz marka startowała w 1997 także od okazałej przelotki, lecz wielokrotnie droższej i zdaje się z zamontowanym na stałe kablem wlotowym.
Echo Sound Power Guardian front i tył ma kołnierzowo wystające poza srebrne, aluminiowe obramowanie korpusu (wersja droższa jest jednolicie czarna, a tańsza taka też być może), obudowa to sumarycznie przeszło dwa kilogramy ważąca puszka, w całości metalowa. Niesiona przez gumowe podkładki przytwierdzone od spodu do tych poszerzonych ścianek awersu i rewersu, poza opisanymi już gniazdami oraz firmową plakietką na grzbiecie, jedyny akcent to w niszach narożników złote łebki przytwierdzających front i tył śrub troksowych (hexalobular internal). Producent nie oferuje na razie własnych kabli zasilających (dopiero nad nimi pracuje, ale podobno są na ukończeniu), musimy więc posłużyć się własnymi. Zaśrubowane wnętrze skrywa tajemnicę – pytanie, czy jest słodka?
Ciekawostka: https://www.dailymail.co.uk/sciencetech/article-14446633/Mozart-true-face-revealed-time-230-YEARS.html
Jestem użytkownikiem rzeczonego filtra od roku i stwierdzam, że wniósł do mojego systemu ogromną poprawę dźwięku,za sprawą pięknej separacji instrumentów , dźwięki długo wybrzmiewają i odklejają się od kolumn.Scena wszerz i w głąb się powiększyła.W pelni zgadzam się z opinią zawartą w artykule.Ponad to obecnie testuję interkonekt tego samego producenta ,który oceniam bardzo wysoko.
Obecnie nie wyobrażam sobie słuchania muzyki bez omawianego filtra,gorąco go polecam.
Panie Piotrze,
Chciałbym podpytać tak okołotematycznie – w tekście używa Pan stwierdzenia „sztucznego uziemienia” – czy to jest to samo, co kondycjoner masy?
W mojej kamienicy są nikłe szanse na wymianę elektryki, nawet puszczenie pojedynczego kabla bezpośrednio od systemu do licznika, omijając wszystkie połączenia kablowe i niskiej jakości druty w ścianie, graniczy z cudem.
Wpadłem więc na pomysł, aby w niedalekiej przyszłości odłączyć tylko uziemienie od gniazda do którego jest wpięta listwa audio i zorganizować sobie własne uziemienie w postaci wbitego w ziemię pręta (zrobione przez fachowca), choć przy tym trochę roboty by było. Czytam tu jednak o sztucznym uziemieniu i kondycjonerze masy, pomyślałem że może to rozwiązanie dla mnie?
Wychodziłoby mi więc tylko odpiąć z gniazda uziemienie (które jest i tak zmostkowane z przewodem neutralnym) i wpiąć w te miejsce sztuczne lub wspomniany kondycjoner masy. Czy dobrze rozumuję?
Czy mógłby Pan rzucić mi nieco światła w tym temacie? Z góry serdecznie dziękuję!
Pozdrawiam,
Marcin
1. Kondycjoner masy i sztuczne uziemienie to to samo.
2. Posiadanie dobrego (czyli działającego) uziemienia na bolcu gniazdka prądowego nie jest tożsame z kondycjonowaniem masy w urządzeniu.
3. Kondycjonery masy działają, z moich doświadczeń wynika, że tak.
4. Opisane w tej recenzji urządzenie może mieć kondycjoner jako dodatek, a w formie podstawowej nie ma.
5. Najlepsze kondycjonery to prawdopodobnie Entreq z serii Olympus, ale są drogie.
6. Dobrze sprawdza się u mnie o wiele tańszy QAR-S15, chyba nadal dostępny: https://hifiphilosophy.com/recenzja-qar-s-15/
7. W recenzji tego QAR rzecz z grubsza opisałem, proszę sobie zaglądnąć.
Panie Piotrze,
Inspirując się Pana recenzją zakupiłem wersję SE od Pana Michała. Przyjechała do mnie w ubiegły czwartek i już od kilku dni mnie cieszy. Obserwacje? Tylne plany są wyraźniejsze, ale nie przybliżone – tak właśnie być powinno. Słyszę więcej detali, pogłosy są wyraźniejsze. Dźwięk całościowo wydaje się bardziej naturalny niż wcześniej. Minusów nie odnotowałem. Ze wszech miar udany zakup.
Cieszę się Tym bardziej, że to jednak na mnie spoczęła odpowiedzialność za rezultaty.
Na portalu „Audiofanatyk” ukazała się recenzja Power Guardiana, będąca w dużej części recenzją mojej recenzji. Zawarte w niej treści ochoczo podchwycił portal „Ton składowy”, dorzucając od siebie rzeczy zupełnie już niesłychane, jakobym mianowicie twierdził, że pod wpływem Power Guardiana „zjawiają się nowe instrumenty”. I takie brednie wypisuje facet (chyba za duże słowo), całą swoją internetową karierę opierający na wytykaniu innym, że piszą nieprawdę i zmyślają.
Odnośnie bohaterskiej szarży imć audiofanatyka, p. Jakuba Łopatki, w oparciu o Bobra i Wydrę oraz stary TV Sony z kineskopem Trinitron. Łopatko to ten facet, który był swego czasu uprzejmy podjąć próby szkalowania mojej osoby poprzez pisanie u mnie napastliwych komentarzy nie pod własnym nazwiskiem, na co zwrócono mu w końcu uwagę i jak niepyszny się wyniósł. (Nic nowego, inni też próbowali.) To jednocześnie ktoś stale podkreślający swą recenzencką niezależność, a jednocześnie prowadzący w ramach tej niezależności na swym portalu działalność handlową. Ktoś, kto jak mnie poinformowano, próbując prowadzić własne audiofilskie forum stosował ostrą cenzurę odnośnie niepasujących krytyk włącznie z usuwaniem użytkowników i kogo zdaje się bardzo boli to, że w redakcyjnym arsenale nie ma ani markowej aparatury, ani markowego okablowania. Ale to wszystko furda w obliczu tego, że to ktoś krytykujący dobre produkty i chwalący niedobre. Za przykład niech posłużą słuchawki Beyerdynamic T1, których znakomitą wersję zamkniętą oferuje McIntosh, a których najnowsza wersja V3 samego producenta na bazie surowców wtórnych odbiega jakościowo od wcześniejszych V1 i V2. I cóż, wg naszego Audiofanatyka McIntosh są nie tego, natomiast te V3 mniam, mniam. Już widzę, jakbyś bratku dla siebie wybrał te V3, co nie? Ale co mi tam, niech ci się dobrze sprzedają te Wydry i te Bobry, dorób się lepszych słuchawek i kabli, podobnie jak referencyjnego OLED, żebyś nareszcie coś zobaczył i coś może ciekawego usłyszał.
Dla mnie w całej tej sprawie najważniejsze, że wszedłem w posiadanie Power Guardiana (najtańsza wersja, droższą uznałem za zbyt agresywną, a mogłem długo porównywać), stale pracuje z moim OLED, każdego dnia mam satysfakcję z możliwości użycia i guzik mnie obchodzą te cudze nowe instrumenty oraz stare telewizory.
PS
Pojawiły się już komentarze małych tonków składowych, opisujące jak to ich czarno-białe telewizory porobiły się kolorowe, sugerujące mi podgrzewanie zupy z użyciem Power Guardiana, aby była smaczniejsza. Bardzo wam za te wasze mądrości dziękuję, czytanie waszych kretyńskich wypocin na portalu autorskim gościa, który nawet nie potrafił założyć słuchawek, a dłuższe teksty, jak sam przyznaje, intelektualnie go przerastają, to w moim przypadku zawsze gwarantowana poprawa humoru. Podejmę polemikę, ale jedynie z kimś sensownym, hejterów ślę do kosza, szkoda waszych klawiatur.
Dzień dobry panie Piotrze,
Bardzo panu dziękuję za ten przemiły komentarz, tym bardziej, że pojawia się on zaraz pod tym, w którym przyznał pan, iż spoczęła na panu odpowiedzialność za rezultaty recenzji Echo Sound Power Guardian.
Pozwolę sobie odnieść się do niego – z racji iż jest to komentarz publiczny – również w taki sposób, ale u siebie. Tym bardziej, iż widzę, że pana reakcja jest z nieznanych mi powodów bardzo emocjonalna i opisująca chyba nie tą osobę, co trzeba. Ale do tego odniosę się na spokojnie u siebie.
Natomiast poruszył pan kwestię mojej działalności handlowej prowadzonej obok tej recenzenckiej. Świetnie się składa, bo wkrótce ukaże się artykuł na temat okablowania słuchawkowego u mnie na blogu. Z ogromną chęcią przetestowałbym również i pana kabel, tj. rzeczony Tonalium. Metodologia dokładnie ta sama, co w recenzji Power Guardiana, czyli test na fantomie pomiarowym pod kątem wpływu kabla na dźwięk Audeze LCD-XC. Jeśli jest pan zainteresowany, serdecznie zapraszam do kontaktu przez blog.
Oczywiście może pan mówić, że nie jest to kabel wyprodukowany przez pana, tylko przez tajemniczą firmę reprezentowaną wyłącznie przez pana. Niemniej piszę tutaj, jako że tylko pan ma dostęp do tych kabli i tylko od pana można je dostać. Proszę to traktować więc jako oficjalne zapytanie o wypożyczenie do dystrybutora kabli Tonalium. Mam nadzieję, że moja aparatura sprosta zadaniu. 🙂
W artykule o teście kabli słuchawkowych zawarta będzie czytelna informacja, że takowa prośba została do pana wystosowana publicznie.
Kabel Tonalium nie jest mojego autorstwa ani mojej produkcji. Nie znam także szczegółów jego konstrukcji ani źródeł surowca. Pośrednicząc czasem w jego nabyciu nie pobieram żadnej marży, jedyny zysk a propos to fakt, że kilku tych kabli używam. Nie mam na stanie żadnej sztuki, by tak powiedzieć wolnej, o kabel do ewentualnej recenzji proszę się zwracać do p. Waldemara Łuczkosia z firmy Divaldi Audio: https://divaldi.pl/
PS
Wydaje mi się, chociaż nie mam pewności, że są obecnie różne warianty, na pewno mogą być różnych marek konektory. Wydaje mi się też, że te obecnie powstające różnią się jakoś od dawnych. (Tak przy okazji, za recenzję Power Guardiana nie dostałem żadnych pieniędzy, jedynie tego produktu używam, z czego wynika, że jestem głupi.)
Dziękuję za namiary, markę Divaldi kojarzę. W marcu 2016 roku otrzymałem propozycję testów w imieniu firmy Mediam Sp. z o.o. Pisał wtedy do mnie p. Karol Ryka, w sprawie testów Divaldi AMP – 01. Zakładam, że zbieżność nazwisk przypadkowa i nieistotna, ale niestety mimo wyrażonej wówczas chęci, do testów nie doszło (urwanie kontaktu).
W każdym razie bardzo dziękuję za przekierowanie mnie na osobę odpowiedzialną za kable Tonalium. Będę działał. Dziękuję też, że w ogóle rozważał pan opcję użyczenia prywatnego takiego kabla z własnej kolekcji – doceniam.
Co do post scriptum – taką informację otrzymałem od producenta telefonicznie. Powołuję się więc na moją z nim rozmowę. Bardzo pana chwalił i to tym bardziej, że – jak mówił – zaoferował się pan iż zwróci pieniądze wraz ze sprzętem, jeśli ten okazałby się bez wpływu na dźwięk. Finalnie jednak różnice okazały się spore, a co jak wiemy opisał pan we własnej recenzji. Chyba że producent w rozmowie ze mną celowo próbował wprowadzić mnie w błąd z jakiegoś powodu.
Mój syn Karol pracował wiele lat temu w firmie Divaldi, ale od dawna tam nie pracuje. Z kablem Tonalium nic nigdy nie miał wspólnego wyjąwszy to, że zna jego twórcę.
Widzę, że bardzo się Pan zaangażował w polemikę, ale szkoda mi czasu brnąć przez nią, może to przebrnę później. Mogę natomiast zaprosić do siebie celem zrobienia jakichś konfrontacji, tylko raczej jesienią, teraz jest za gorąco.
Przeleciałem wzrokiem po tej polemice i gratuluję zapału, ale przecież to o to od początku chodziło, by razem z Tonem Składowym mnie zaczepić, więc gratuluję także współpracy z kimś, kto kiedyś na moje zwrócenie uwagi odpisał „żebyś się tylko nie zesrał”, co stanowiło całość argumentacji. Pomijam wszystkie pańskie tłumaczenia, idące pod prąd własnej tezy „jedynie winni się tłumaczą”, pozwolę sobie tylko na zdziwienie, że ktoś taki jak Pan uczciwy dziwnym trafem nie zareagował na idiotyzmy Tonu Składowego, przypisującego mi opinię, jakoby użycie Power Guardiana dawało możliwość usłyszenia nowych instrumentów. I może jeszcze jedno – powoływanie się na kineskopowy telewizor w kontrze do tego co zauważyłem na matrycy OLED jest nieuczciwe poznawczo, by nie powiedzieć niedorzeczne.
Mam jedno zapytanko. Panowie (Pan i Ton składowy, moglibyście zaprzestać pisania co pochwilę, że wpadłem w jakąś panikę, bo nic takiego nie ma miejsca, to brudny chwyt erystyczny. Choć oczywiście nie tak brudny jak pisanie donosów.
Panie Jakubie. Jeżeli posiada pan stary TV Sony Trinitron, to po przeczytaniu obecnej tu recenzji Pana Piotra „Echo Sound Power Guardian”, polecam panu nabyć sobie takowy. Wierzę też w to, że te urządzenie zamieni panu tego CRTeka w PLAZMĘ i przysporzy wiele innych niezapomnianych doznań łącznie z orgazmem.
Post nie jest wprawdzie do mnie, ale jest u mnie. Więc może byśmy sobie te orgazmy na Trinitronach darowali, dobrze? Wiem, że to słowo jest kuszące, ale może przy innej okazji, na blogach bardziej orgiastycznych?
Dziwnie czyta się komentarze pana Piotra. Pisze pan o jakiś atakach na siebie przez Jakuba Łopatko, a ja widzę, że jest jakby odwrotnie. Nie będę tego nawet komentował żeby nie zostać wciągniętym w „polemikę” a w rezultacie.. zostać „zaatakowanym” albo „usuniętym”, mimo, że nikogo nie atakuję, tylko wypowiadam swoje skromne zdanie i to co zauważyłem. Więcej luzu życzę do siebie i szacunku bez wycieczek personalnych. To psuje mi trochę wizerunek pańskiego bloga. Wolę czytać bez agresywne pańskie recenzje przepełnione metaforami, przenośniami i poetyckimi porównaniami. Mimo, że w wielu aspektach się z panem nie zgadzam i nie przyklepuję każdego napisanego przez pana zdania, to muszę przyznać, że lubię czytać pana recenzje.
Nic nie stoi na przeszkodzie wyrażania niezgody. Chętnie poznam odmienne opinie. A co do ataków na mnie, to zainteresowani wiedzą. Przy okazji dobrze się stało, że wyszła na jaw bliska współpraca serwisów Audiofanatyk i Ton Składowy.
Pozwolą Panowie (tak, przez wielkie P), że jako czytelnik obu portali włączę się w dyskusję.
Audiofanatyk poczytuję, bardzo lubię rzeczowe i oparte na pomiarach recenzje i felietony. P. Jakub recenzuje głównie sprzęt budżetowy, rzadziej mid- lub high-endowy. U p. Piotra z kolei sprzęt tańszy w recenzjach to rzadkość i jeśli już coś się pojawi to czytać trzeba, a czasem nawet i przetestować.
Macie Panowie inny target osób i to jest na plus. Jesteście cenieni w swoich środowiskach, a kłócenie się publicznie i wrzucanie sobie nawzajem psuje odbiór Was i tego co piszecie.
Pokazaliście zwykłą ludzką niedojrzałość, co też utożsamiam z troszkę może przerośniętym ego w obu przypadkach. Mam wrażenie, że kłócenie się w internetach do Was nie pasuje, a przynajmniej nie powinno, gdyż widzę w Was osoby które coś sobą reprezentują. A takich osób coraz mniej i trzymać poziom powinny, a nie upodabniać się do gównażerii i internetowych trolów skacząc sobie do gardeł używając klawiatur.
Pozwolę sobie tylko nadmienić, że nie znoszę ludzi dojrzałych. W większości to postaci fasadowe a pod spodem kretyni. Już wolę awanturę, przynajmniej coś się uciera.
Zapewne więc mamy różne wyobrażenia dotyczące ludzi dojrzałych, ale ja nie o tym.
Pan Jakub udostępnił dziś drugą część swoich spostrzeżeń dotyczących rzeczonego urządzenia, spostrzeżeń również w sensie dosłownym. (Proszę tylko nie posądzać mnie o promocję jego portalu. Jestem czytelnikiem i sympatykiem tak AF, jak i HFP).
Polecam rzucić okiem. Tymbardziej, że woli Pan, jak coś się uciera.
Pozdrawiam serdecznie.
Tak rzuciłem. Na marginesie najbardziej mi się podoba opinia Audiofanatyka o mnie; otóż nie może mi przesłać swoich Bobra i Wydry (byłoby przecież dobrze wiedzieć, na jakiej klasie sprzętu testuje), ponieważ jestem nieobiektywny. Z drugiej jednakże strony byłby mi wdzięczny za udostępnienie kabla Tonalium, aby mógł poddać go swoim obiektywnym testom. Ma gość tupet, nie powiem. Jednocześnie nie jest w stanie przetrawić tego, że ten Tonalium to nie moje dzieło i że nim nie handluję. Bo może jak nie ja, to chociaż syn, albo ktoś inny z rodziny. Muszę przecież czerpać z jego promocji zyski, nie może być inaczej. Wobec takiej postawy poprosiłem producenta (którego obaj znamy) o nieudostępnianie – z góry można przewidzieć, jak by się ten obiektywny test skończył.
Wysłuchałem, a ściślej zapoznałem się ze stanowiskiem wszystkich „zamieszanych” w aferę “Recenzja: Echo Sound Power Guardian” i zauważyłem , że autor tych podcastów bardzo ostro i napastliwie atakuje pozostałych dyskutantów stosując wyzwiska w rodzaju „idiota” czy „kretyn”, pomijając groźby usuwania niewygodnych komentarzy. Dla mnie jest to postawa nie do zaakceptowania. Przypominam, że mimo że jest Pan autorem tych podcastów , to działa w domenie publicznej i musi się liczyć z publiczną oceną czy krytyką i na ten fakt nie ma co się obrażać. Tu w tym wypadku przegrzał Pan „pałę” wypisując brednie i używając literackiego języka do opisu tak zwyczajnego urządzenia. Taką reakcją nie przysporzył sobie kolejnych wyznawców pańskich filozofii. Mimo wszystko życzę dobrego słuchu i wielkich doznań przy obcowaniu z dobrym sprzętem audio.
Jak rozumiem ten zarzut skierowano do mnie, a nie autora urządzenia. A w takim razie prosiłbym o wskazanie tych miejsc, w których użyłem epitetów „kretyn” i „idiota”, bo jakoś nie mogę wypatrzyć. Nie ma ich w dwóch moich artykułach poświęconych antyaudiofilskim tekstom, bodajże nie ma ani tu: https://hifiphilosophy.com/nowy-ninja-z-armii-glupoty/, ani tu: https://hifiphilosophy.com/krytyka-audiofilizmu-pod-haslem-audiovoodoo/, ani w powyższych komentarzach. Ale może coś przeoczyłem, poproszę o wskazanie.
Odnośnie zaś samego urządzenia, to je rozmontowałem i w żadnym razie nie jest zwyczajne, to skomplikowany układ. Przy okazji, po usunięciu z zasilania Tv kolejny raz odnotowałem wyblaknięcie kolorów i spadek plastyki obrazu, więc raczej pała się nie przegięła, Szanowny Panie oburzony. Przebadałem też kwestię certyfikatów i jest dalece odmienna niż to zostało zasugerowane przez Audiofanatyka i Ton Składowy, ale o tym napiszę oddzielnie.
Chciałbym zapytać, jaki dokładnie model telewizora miał Pan na myśli, pisząc o wyblaknięciu kolorów i spadku plastyki obrazu spowodowanych zakłóceniami zasilania? Zajmujemy się serwisowaniem różnych modeli – od budżetowych TN po najwyższej klasy OLED-y – i nie spotkaliśmy się dotąd z sytuacją, w której zakłócenia sieciowe wpływałyby bezpośrednio na reprodukcję kolorów. Czy możliwe że egzemplarz który Pan testował miał jakąś wadę i kwalifikowałby się do reklamacji? Lub czy zauważył Pan problemy z innymi telewizorami? Jeśli tak to może ma Pan w pobliżu jakieś bardzo mocne źródło zakłóceń.
Sprawa zmiany jakości obrazu po zastosowaniu kondycjonera albo/i markowego kabla zasilania nie dotyczy jedynie tutaj wzmiankowanego Panasonic HZ2000 (test nie mój tutaj:https://www.flatpanelshd.com/review.php?subaction=showfull&id=1602485328, a mój (już w pewnym stopniu nieaktualny, zmieniły się w międzyczasie ustawienia) tutaj: https://hifiphilosophy.com/recenzja-panasonic-tx-hz2000e/ Sprawa wcześniej tyczyła także topowej plazmy Panasonica, ostatniej jaką firma wypuściła. Kondycjoner, podobnie jak lepszy kabel, poprawia saturację, głębię kolorów i cieniowanie, też parę innych rzeczy. Ale poprawa nie jest regułą, czasem to jest przejaskrawienie. Nie są to zmiany tak radykalne jak te dawane przez procesor Darbee Vision czy wymuszenie formatu kolorów 4:4:4, niemniej zauważalne i zwłaszcza na długi dystans cenne. Lepszego kabla zasilania w OLED-zie nie używam, bo nie da się go zwyczajnie podpiąć, co można było zrobić w plazmie, ale same kondycjonery też działają. Nawiasem mówiąc zarówno plazma, a już tym bardziej OLED, niemal po każdym uruchomieniu produkują obraz śladowo albo i nie śladowo inny, prawdopodobnie za dużo parametrów wchodzi tutaj w rachubę i pojawiają się samoczynne odchylenia. (Na monitorze LCD-32 iiyamy nigdy tego nie zauważyłem, on reaguje za to mocno na sam kabel wizyjny.) Odnośnie warunków mieszkaniowych, mieszkam w drogiej dzielnicy, w pobliżu nie ma nic przemysłowego, nie jeździ także tramwaj, nie jeżdżą auta ciężarowe, transformator ode mnie około czterysta metrów. W gniazdkach 230V stoi jak wryte, ale prąd nie jest idealny, a przynajmniej wyświetlacz na kondycjonerze Accuphase pokazywał odchylenia od sinusoidy. I jeszcze coś nawiasem, rekomendowane czasami ustawienia Filmaker samego Pansaonica, to kompletna porażka, szlag by mnie przy nich trafił.
Może coś jeszcze wyjaśnię, żeby nie było nieporozumień, bo zdaje się niektórzy sądzą, że jestem bardzo dumny ze swojego OLED, inni mi powinni zazdrościć. Najzupełniej tak nie jest, obraz mało mnie zadowala, jakość światła u OLED uważam za w najlepszym razie średnią. Materiały źródłowe przy HDR są zwykle sztucznie przejaskrawiane dla głupiego sztucznego efektu, do każdego można by było dobierać inne parametry ustawień. Dobrych materiałów czystego 4K prawie nie ma, jakość materiałów HD w dziewięćdziesięciu procentach jest zła. Lawirowanie między gamutami kolorów to kolejna porażka.
I jeszcze tak do Pana, bo widzę że serwis z Krakowa, ale na Wiśle przy Dębnickim 🙂
Dzień dobry. Pamiętam, w PRL-u były takie urządzenia do TV. Bez nich ruskie Rubiny ledwo coś tam wyświetlały. Chyba to coś podobnego do tego co recenzował Pan Ryka. (pisze o wyblakłych kolorach w swoim TV, to coś jest na rzeczy).
Ponieważ Ton składowy podjął zintensyfikowane działania mające mnie zdyskredytować, przypomnę udzieloną mu kiedyś odpowiedź:
– Napisałeś: „Oferowałem Ci pomoc w napisaniu artykułu, myślałem bowiem, że – podobnie jak ja prowadzę swój facebookowy profil, napiszesz artykuł w sposób satyryczny.”
Odnośnie tego dwie sprawy. Primo, nie wiedziałem, że zwracanie się do kogoś per „żebyś się XD nie zesrał”, to satyra. Zdawało mi się, że to wulgarność i najzwyklejsze chamstwo, ale się najwyraźniej myliłem. W końcu mamy do czynienia z wykładnią było nie było satyryka. Samozwańczego wprawdzie, ale zawsze. Zresztą, tej samozwańczości nie ma się co czepiać – satyrykiem się jest albo nie jest z powołania, a nie czyjegoś nadania. Tylko odnośnie tego powołania mamy odmienne opinie.
Jeszcze paradniejsza jest rzekoma propozycja pomocy. Wybacz Marcinku, ale swe artykuły pisuję bez pomocy i lepiej czy gorzej, ale sobie radzę. Poza tym, żadna taka propozycja – a już na pewno szczera – nie padła. Padła natomiast zachęta, która zdaje się z twojego Facebooka wyparowała, brzmiąca z grubsza w ten sposób: „Pisz gościu co chcesz, tylko nazwiska nie pomyl, bo będą z tego lajki, o które mi chodzi”. Przyznam, iż mnie to zachęciło, ponieważ lubię pomagać. I czemu nie? – marzysz o lajkach, to je miej. Mam nadzieję, że ci przybyło.
– Odnośnie teraz sedna sprawy. To już, szanowny panie Marcinkiewicz, z pańskiej strony bezczelność. Od czego się bowiem zaczęło? Od zamieszczenia przez waszmości na własnej części podwórka wykop.pl cytowanego przeze mnie fragmentu recenzji kondycjonera Unicorn Audio w kontekście bycia mojej osoby „finansowym poetą”, zawsze uważającym droższe za lepsze; w domyśle skutkiem opłacania przez zleceniodawców, czyli – inaczej mówiąc – bycia recenzentem-najemnym kłamcą, marketingowym naganiaczem. Za takie coś, to ja powinienem pozwać pana (i w ostateczności tak zrobię), bo na to zniesławienie nie ma pan żadnych dowodów, a na dodatek czytając moje recenzje i eseje każdy może się szybko przekonać, że nigdy nie zajmowałem stanowiska „droższe równa się lepsze”. Odwrotnie – zawsze starałem się czytelnikom podsuwać rozwiązania jak najtańsze, najbardziej dla nich opłacalne w relacji cena jakość. A że, cóż, rzeczy droższe są z reguły lepsze – nie aż reguły bezwyjątkowej, jednakże często, wręcz przeważnie – to z jednej strony oczywistość, z drugiej nie moja wina. Tak to już jest, że wraz ze wzrostem nakładów badań i pracy oraz jakości surowców uzyskuje się lepsze rezultaty – wyjątki od tego się zdarzają, ale nie są zbyt częste. Pan też kupując coś tańszego nie spodziewa się chyba, że nabytek okaże się lepszy od najdroższych i najszacowniejszych w danej branży. A jednocześnie mnie oskarża o nie hołdowanie tej zasadzie. Mało tego, wystawia na pośmiewisko ordynarnej gawiedzi i w chamski sposób sugeruje, że czytanie moich recenzji naraża na nowotwór. Powiem więc bez ogródek: nie jest dla mnie istotne, czy w slangu młodzieżowym funkcjonuje taka kretyńska figura, za którą się pan chował. Wiem natomiast, że córka moich znajomych zmarła w zeszłym roku na raka; była niewiele starsza od pana, osierociła dziecko, znałem ją odkąd miała trzy lata i brałem czynny udział w zakończonej niepowodzeniem walce o jej życie. I wiesz ty co, mój „satyryku”, gówno mnie to obchodzi, czy młodzi fajnoludkowie twojego wieku i pokroju straszą się dla jaj onkologiem. Jeżeli to ma być satyra, to ja taką pierdolę.
– Odnośnie groźby pozwu. Od razu tknęło mnie na widok w twoim blogu zakładki „Pozwij mnie”. Oho, pomyślałem, mamy tu osobnika osadzonego w rodzince prawniczej – tylko szukającego okazji, żeby poprzez koneksje dobrać się komuś do skóry. I chyba się nie pomyliłem, co? Kto tam w rodzinie jest prawnikiem? Ale wiesz, wolałbym pójść do więzienia, aniżeli ciebie przeprosić. I to byłby koniec twojej kariery satyryka, to też weź pod uwagę.
– A teraz po szczegółach. Piszesz, cytuję: „wielokrotnie kierowałeś w moją stronę słowa obelżywe, takie jak „bęcwał”, pisałeś o mnie per „głupi”, „debil”, „cham” itd. Wielokrotnie wspominałeś o mnie w sposób pogardliwy, nieprawdziwy i powielałeś niesprawdzone, nieprawdziwe informacje. Między innymi o tym, że zarabiam na pisaniu moich tekstów przez emisję reklam oraz o tym, że usunąłem Twój komentarz na moim profilu Facebook. Wszystko to w sposób oczywisty i rażący narusza moje
dobre imię, wprowadza w błąd i podważa moją wiarygodność. Jestem wstanie udowodnić w sposób niebudzący wątpliwości, że rzeczy, o które o mnie publicznie pomówiłeś, były nieprawdziwe.”
To teraz ja. Mimo zachęt nigdzie nie użyłem twego nazwiska. To miała być pułapka, nie? No i się nie udała. W żadnym miejscu nie użyłem też wymienionych epitetów w odniesieniu do Marcina Marcinkiewicza, a jedynie pojawiły się w szerokich kontekstach anonimowej społeczności, ocenianej przeze mnie jako armia głupców na podstawie zawartości merytorycznej oraz kultury wpisów. W szczególności nie pojawiło się słowa „cham”, „debil” ani „głupi”, a jedynie sformułowanie „z debilnym uśmiechem błogości”, jako moją oceną miny wystawionej na widok publiczny w ogólnodostępnym reportażu Tonu składowego z AVS. Taka jest moja ocena, której nie wycofuję, a każdy oczywiście może mieć własną i może także oceniać moje miny, moją ocenę oraz moje poglądy wyrażane gdziekolwiek. Pan Fikus, dla przykładu, na którego się pan powołuje, napisał podobno o mojej recenzji, że nigdy nie czytał podobnych bzdur. Nie zwrócił się jednak z tym do mnie, a szkoda, bo trochę się znamy. Nie wysunął jednak w moim kierunku żadnej argumentacji, nie raczył nic u mnie skomentować, a przypierany do muru (podobno, bo nie byłem świadkiem) przez właściciela Unicorn Audio odnośnie swoich ocen, nie kontynuował dyskusji, tylko wszystkie wpisy usunął. Nie mogłem zatem się z nimi zapoznać, dowiedziałem się poniewczasie. Przy okazji może dorzucę, że będąc osobą dość znaną swego czasu na forum Audio Stereo, gdy było naprawdę liczne i bardzo opiniotwórcze, zawsze zażarcie broniłem swobody wyrażania opinii i byłem przeciw moderacji, w szczególności odnoszonej do takich jak pan prześmiewców szydzących z audiofili. Może są, może nie, jakieś tego pozostałości. Wydaje mi się, że są tam w każdym razie do odszukania moje wątki „Słuchawki wysokiego lotu” i „Wzmacniacze słuchawkowe wysokiej klasy”, w których coś z tego się zachowało. Nazwałem natomiast pana „wesolutkim prześmiewcą”, „anty-audio-jajcarzem”, „właścicielem Rechotu zbiorowego”, „sprawozdawcą”, „panem Marcinkiem”, paniczykiem z Toniku składowego”, „anty-audiofilskim Marcinkiem” i dwa razy po prostu „Marcinkiem”. Zabolało? Co robić, taki los satyryka. Kto mieczykiem wojuje, ten mieczykiem obrywa. Natomiast nigdzie nie napisałem, że obcowanie z Tonem składowym naraża na nowotwór, że jest pan naganiaczem i wyrachowanym oszustem. Napisałem faktycznie, że na Tonie składowym w tekstach wyskakują reklamy, bo istotnie mi wyskoczyły. Nie jak u mnie banery, ale to się jakoś nazywa, takie wrzucane przez firmę zewnętrzną w tekst pod czytającego – o ile wiem, na tym się zarabia. Jeżeli nie, to przepraszam, nie boję się tego słowa.
– Następna sprawa. Co się tyczy odsyłacza do mego tekstu o testach ABX, to moim zdaniem zniknął, bardzo starannie sprawdzałem. Był początkowo dobrze widoczny, niedługo potem go wcięło. Być może gdzieś się chowa pod skórą, ale nie ma go albo w czasie sprawdzania nie było jako normalnie widocznego wpisu w komentarzach. A niezależnie od tego padła wszak obietnica z ust ślepych testów znawcy w pańskiej wesołej osobie (pechowo pan trafiłeś na epistemologa ze specjalizacją ontologia; czasem tak w życiu głupio się trafia, no i te strasznie trudne słowa…), że się zapoznasz z tym artykułem i wejdzie w polemikę. No i gdzie owa polemika? Gdzie bodaj ślad zapoznania?
– Odnośnie jeszcze satyry, czyli co kogo śmieszy. Miałeś, panie Marcinku, pyszną zabawę na swoim wykop.pl, kiedy padały pod moim adresem słowa faktycznie ordynarne. Aż się tarzałeś ze śmiechu i biłeś brawo nowym lajkom. Ferajna klepała się po plecach, radocha była niesłychana. I jakoś ci nie przyszło do łba, że moją osobę to obraża. Że napisanie takiej recenzji to jest niemała praca i że powstała z myślą o tym, by ktoś się nowych, może wartościowych dla siebie rzeczy dowiedział. Oczywiście drogie kondycjonery są tylko dla wybranych, ale pisałem też o tańszych i to też była spora praca, a nie zbijanie bąków i branie forsy za nic. Napisać dobrą recenzję – wyłapać wszystkie aspekty i ubrać w odpowiednie słowa – to nie przychodzi ot tak, tego się na kolanie nie zrobi. Ale ja też się dobrze bawiłem, oglądając cię w drogich słuchawkach – coś je założył tył do przodu i się o nich wymądrzał, że ten tego, nie bardzo takie. Albo jak ferowałeś wyroki o innych na podstawie słuchania przez pół minuty ze smartfonem. Gdybym na bazie takich odsłuchów sporządzał swe recenzje, to pies z kulawą nogą…
Powyższy komentarz chciałem początkowo zamieścić na stronie fejsbukowej samego „Tonu składowego”, ale okazał się zawierać za dużo znaków, a okrawanie go uznałem za niewłaściwe zarówno w sensie merytorycznym, jak i ewentualnego zarzutu o niepełność.