Recenzja: Niimbus Ultimate Series HPA US4+

Brzmienie

I jeszcze coś tam dopisali.

Biorący sygnał z komputerowych plików przetwornik Auralic Vega G2 (25 tys. PLN) pozwalał podpiąć jednocześnie dwa wzmacniacze – jeden po złączach XLR, drugi po RCA. Optimum zatem porównawcze, gdy ma się drugi odpowiedni, którym był Ayon HA-3 z trochę lepszymi od standardowych lampami sterującymi. To, wraz z odpowiednim słuchawkowym zapleczem, pozwalało nie tylko oszacowywać Niimbusa, ale także dokładnie zbadać różnice tranzystory vs duże triody 45᾽. Sprawę rozłożę na poszczególne słuchawki i tylko wstępnie dodam, że wygrzewanie Niimbusa to proces kilkumiesięczny, bestia dochodzi do siebie bardzo długo. Aha, i ma być dedykowany własny przetwornik Niimbusa za identyczne pieniądze, ale dopiero po tegorocznej wystawie w Monachium, której, jak się okazuje, nie będzie.

Sennheiser HD 600

Na pierwszy ogień tytułowy Niimbus i klasyczne słuchawki. Wysokoomowe Sennheiser, będące już legendą, zagrały z nim nieco inaczej niż zwykle, bo z tłem wprawdzie tradycyjnie ciemnym, ale nie aż smoliście czarnym. I z bliskim jak na nie pierwszym planem oraz bez typowych dla siebie sopranowych błysków – tak bardziej jednolitym i mniej popisującym się efektami specjalnymi brzmieniem. Poza tym trochę za pogłosowo i trochę nie dość przekonująco w wymiarze kontaktu z wokalistami, którzy nieznacznie, ale jednak, zalatywali technicznym a nie muzycznym traktowaniem głosów. Precyzja i szczegółowość – tak; ciepło, nastrojowość, intymny kontakt – nie do końca. To jednak zależało od jakości samego pliku; przy średnio dobrych było nieszczególnie, natomiast jakościowo najlepsze brzmiały nastrojowo i częstowały wysokiej próby muzyką. Intymność się zjawiała, a przede wszystkim było to granie takie na duży format – rozbudowana architektura brzmieniowa, spektakularna dynamika, duży spektakl. Odnośnie zaś wcześniejszych uwag, to może ostatnimi czasy za często (właściwie cały czas) miałem na uszach słuchawki bardzo drogie i chcąc nie chcąc nabrałem wybrednych przyzwyczajeń – rozwydrzył się pan recenzent. Prócz tego może Niimbus jest bardziej obnażający niż maskujący – woli pokazywać słabości niż je wspierająco zacierać. A może też mniej lubi audiofilskie słuchawki starszego typu, te z dużą impedancją.

Na to wszystko odpowiedzi udzielić mógł Ayon – zaraz też pogoniłem go do roboty. I okazało się, że to jednak przyzwyczajenia. Nie zagrało bowiem z lampami bardziej intymnie ani z ciemniejszym tłem, tylko nieznacznie ale tak do łatwego wyczucia cieplej i z niżej postawioną średnicą. Trochę mniej także ofensywnie i z trochę łagodniejszymi sopranami, w efekcie czego mniej też dynamicznie i w sensie stylu bardziej do przyjemnościowego niż wyczynowego albo profesjonalnego słuchania. Kameralniej, spokojniej, śladowo gładziej, niższym dźwiękiem. Ogólnie mniej też kontrastowo, a bardziej jedwabiście i można też powiedzieć – bardziej somnambulicznie. Tak trochę w innym świecie – nie tak drążącym i doraźnym, mniej skutkiem tego oczywistym. Wszystko to jednak były różnice na tyle małe, że przy odstępie pomiędzy odsłuchami trzeba by się naprawdę wysilająco skupiać, żeby odgadnąć wzmacniacz teraz grający, bo słuchając ot tak, można by się pomylić.

Sennheiser HD 800

Wielkie pokrętło „wymusiło” objazdy.

Zostańmy jeszcze przy Sennheiserach i przy wysokiej impedancji. Już w poprzedniej recenzji pisałem, że dla flagowego przetwornika Auralic ważne jest ustawienie sterowników i wybór połączenia koaksjalnego a nie USB. Ważne w każdym razie dla uzyskania naturalnego a nie sztucznie pogłębionego brzmienia. To tutaj zaowocowało i kanoniczne już niemal Sennheiser HD 800, wspierane tym razem niesymetrycznym kablem FAW, dały brzmienie z tranzystorowego wzmacniacza lampowe – ciepłe, gładkie i melodyjne, w odbiorze bardzo naturalne i w ramach tego pozbawione sztucznej pogłosowości oraz  sztucznego pogłębiania. Ani też ciemne, ani jasne i nie mające smolistego tła, ponieważ tło gubiło się za dźwiękami głęboko scenę penetrującymi i o dużej sile ekspresji. Przy ślepej zgadywance nie zgadłbym, że to tranzystor, a już szczególnie gdybym brał pod uwagę komputerowe źródło. Ogólnie bardzo miłe zaskoczenie bardzo wyraźną różnicą jakościową między dawnym a nowszym flagowcem dynamicznym firmy. W grę weszło bowiem wszystko to, czego brakowało przy HD 600: pełne poczucie bezpośredniości, kompletne rugowanie pogłosów, bliższy plan pierwszy, głębsza scena, przyrost żywiołowości i jakości ogólnej. Także lepsze różnicowanie pomiędzy muzyką intymną a pomnikową i zdecydowanie lepsze oddawanie akustyki pomieszczeń.

W odniesieniu do brzmienia HD 800 z Ayonem natomiast szok kolejny – znów nie podjąłbym się odróżniania z nimi używanych wzmacniaczy w ślepych testach nie polegających na w trakcie przerzucaniu. Ayon miał tylko nieco łagodniejszą górę, nieznacznie dalszy pierwszy plan, znów trochę niżej grający środek i mniej kontrastowe całe brzmienie plus nieco więcej penetrującego akustykę wnętrz pogłosu; ale to można było wyłapywać przepinając słuchawki w biegu na tym samym utworze, natomiast słuchając czegoś od startu i nie na zasadzie porównawczej, byłoby bardzo trudno powiedzieć, który to jest z tych dwóch. Za to można powiedzieć, że oba grały świetnie.

Ultrasone Tribute 7

Użycie podbicia na wejściu aż o 24 dB spowodowało nieco „szumu ciszy” w niskoimpedancyjnych i czułych Ultrasonach, ale coś do porównań trzeba było wybrać i tym wyborem była duża moc wzmacniacza. Podążając w cenową górę dochodzimy wraz z nimi i ich kablem Tonalium-Metrum Lab do wysokości przeszło czternastu tysięcy i przy okazji trafiamy po raz pierwszy na słuchawki wciąż dynamiczne, ale zamknięte. Nie da się ukryć, że droższe oznaczało lepsze: brzmienie czystsze, żywsze, bardziej o krok kolejny bezpośrednie, bardziej także świetliste i bardziej „liquid”. Doświetlone światłem jaśniejszym i cieplejszym, odsuwającym dalej od szarości. Więc atmosfera radośniejsza i troszkę też cieplejsza, a same dźwięki jednocześnie bardziej zwinne i z wyczuwalnym na powierzchni minimalnym meszkiem, powodowanym dokładniejszym skanowaniem. Zaznaczał się też charakterystyczny dla tych Ultrasone kontrast pomiędzy jasnym sopranowym szczebiotem a ciemniejszym, bardziej przestrzennym i przepotężnym basem. Przyjemnie było przy tym słuchać, jak dzięki precyzji wzmacniacza unika się zniekształceń nawet w ekstremalnie trudnych momentach. Równie imponujące było różnicowanie nagrań – precyzyjna relacja o ich temperaturze, oświetleniu i jakości ogólnej. Ale najprzyjemniejsze to, jak dużo muzyki wzmacniacz tworzył, jak nie chciał pod tym względem oddawać pola dużym triodom; i jednocześnie to, jak potrafił trzymać się w ryzach. Cały czas na orbicie naturalności, bez popadania w efekciarstwo głębokościowe, pogłosowe, basowe. Autentyzm głosów i swoboda oddechów robiły świetne wrażenie na tle wspomnień o licznych prezentacjach popadających w przesadę; o strunach nazbyt naprężonych, głosach wysilanych nienaturalnie i basie do wszystkiego się wtrącającym. Tymczasem tutaj jednocześnie poezja i perfekcja techniczna.

Z tyłu wielka obfitość, w tym także regulacje.

Przejście na Ayona (i tym samym z łącz symetrycznych w niesymetryczne) zaskutkowało znów tym samym, to znaczy trochę niższą średnicą i nieco większą gładkością. Dźwiękami bardziej wypukłymi, ale przez mniej wytężone w lampowym napędzaniu soprany rysowanymi trochę mniej precyzyjnie. Lekka redukcja kontrastu i stanowczości obrysów w zamian za większą obłość i styl bardziej luźny. Po chwili przyzwyczajenia przestawało to mieć znaczenie, ale w trakcie samych przełączeń dźwięk brany od Niimbusa podobał mi się w przypadku średniej jakości plików bardziej. Natomiast w przypadku wysokojakościowych, gdzie ten rysunek wyraźniejszy i całe pasmo oraz dynamika szersze, różnice się wyrównywały i czasem Ayon, ze swymi bardziej trójwymiarowymi brzmieniami, wysuwał się na prowadzenie. Atak miał wprawdzie zawsze trochę słabszy, ale całościowy muzyczny poryw i zanurzenie w muzyce niejednokrotnie lepsze. Generalnie zaś jeden i drugi wzmacniacz z naprawdę teraz drogimi słuchawkami prezentowały jak na komputerowe źródło poziom spotykany niezwykle rzadko.

Meze Empyrean

To jeszcze trochę wyżej z ceną. Meze też miały drogi kabel Tonalium z symetryczną końcówką, zatem pomiędzy nimi a Ultrasonami różnica w samych nausznikach. I tu się okazało, że Meze do Niimbusa pasują tylko umiarkowanie. Pojawił się bowiem pewien dystans, budowany ciemniejszym ale raczej szarawym oświetleniem i pogłosowa tubalność. Chłodniejszy także przekaz, choć w pełni melodyjny. Nie było to techniczne granie, ale takie z pewną barierą, raczej nie składające do przypuszczeń, że w studio nagraniowym czy na koncercie tak właśnie muzyka brzmiała.

Może za często zapominam opisując słuchawki wybitne o podkreśleniu, że cechy podstawowe, jak szczegółowość, czytelność obrazu czy dynamika są u nich bez zarzutu. Na wszelki wypadek więc napiszę, że wszystkie te cechy Meze posiadały w wymiarze high-endowym i bez żadnego „ale”, jednak gdy chodzi o zżycie z ich przekazem kreowanym przez Niimbusa, to po odsłuchu z Ultrasonami oczekiwałem więcej. Zwłaszcza że te mają przecież bardzo zbliżoną impedancję, która to impedancja okazuje się nieodmiennie najważniejszym czynnikiem dopasowania słuchawek ze wzmacniaczem. Pozy tym dla Ultrasone moc ustawiona na zworkach była za duża, a dla Meze akurat, więc tym bardziej. Tymczasem atmosfera pewnego zszarzenia, ochłodzenia i za dużego pogłosu. Pozostawało jeszcze pytanie, czy przypadkiem to nie Auralic Vega jest w torze elementem niepasującym.

Na to odpowiedź dał Ayon, z którym zagrały cieplej, bardziej przejrzystym i mniej pogłosowym dźwiękiem. Ale i tak trochę nie dość świetlistym – przetwornik Ayon Sigma na pewno lepiej do nich pasował. Czyli co – Auralic Vega i Niimbus Ultimate bardzo dobrzy dla Sennheiser HD 800 i rewelacyjni dla Ultrasone Tribute 7, a dla Meze Empyrean warto poszukać lepszego towarzystwa? Niekoniecznie. Bo może rzecz potraktować inaczej: one z Niimbusem grały od HD 800 i Tribute 7 posępniej. Nie gorzej, tylko smutniej. Nie było w ich brzmieniu iskry; ale nie tej brzmieniowej (ta była), tylko życiowej. Radość życia cofała się do kąta i udawała, że jej nie ma, a na plan pierwszy wysuwała zaduma, tajemniczość, egzystencjalizm. Cofał się także pierwszy plan, a dochodziła do głosu akustyka. I – rzecz ciekawa – relatywnie lepiej z nimi wypadały pliki jakościowo średnie.

Regulacje wzmocnienia sygnału.

Granie prosto z YouTube bardzo mi się podobało i na przykład klasyk Fever Peggy Lee wypadł w ich wykonaniu najlepiej. Odnośnie jeszcze najniższego łupnięcia basu, to nieco niższe zejście oferował wzmacniacz lampowy, tranzystorowy natomiast miał równiejsze pasmo i pod tym względem szedł pod rękę z samymi Meze, które też grały bardzo równo. Zejście ich bardzo nieznacznie przy obu wzmacniaczach ustępowało Ultrasone i na dodatek bas Meze był bardziej rozwijany przestrzennie (zarówno w sensie ekstensji dźwięku, jak i trójwymiarowej jego postaci) toteż koniec końców wychodziłem z porównań przekonany o ich nie gorszym do Niimbusa pasowaniu. Odsłuch zaczęły nieciekawie, ale rozwinął się w dobrą stronę. (Chyba te Meze za długo pozostawały bezczynne i w trakcie się rozegrały.)

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

12 komentarzy w “Recenzja: Niimbus Ultimate Series HPA US4+

  1. Paweł pisze:

    Zostanę shejtowany, ale co mi tam. Wzmacniacz wygląda jak w środku jak violectric v281 po tuningu,który nawiasem mówiąc jest słaby. We wzmaku za 24.000 pln, w torze 8 najsłabszych opampów jakie było dane mi słuchać ne5532/5534, które nawiasem mówiąc degradują dźwięk.

    Jeżeli wierzyć ludziom z headfi Wzmacniacz gra ponoć trochę lepiej niż v281. Taki Kinki thr-1 gra o ligę wyżej niż v281, co sprawdzałem empirycznie. Mam nadzieję,że będzie mi dane posłuchać HPA US 4+.
    Cena to chyba błąd w druku

    1. Piotr Ryka pisze:

      1. Dlaczego zhejtowany? Każdy ma prawo do własnego zdania, o ile nie jest jawnie bezsensowne.
      2. Odnośnie jakości podzespołów, to wielu producentów twierdzi, że lepiej wyselekcjonować najlepsze z przeciętnych niż zdawać się nie nieselekcjonowane drogie.
      3. Wg producenta wzmocnienie sygnału daje szesnaście tranzystorów, a nie osiem op-ampów.
      4. Nie porównywałem do V281.
      5. Porównywałem do Phasemation EPA-007, który ma bardzo podobną konstrukcję do VISION THR-1 – i Niimbus wygrał.
      6. Nie odpowiadam za dokonania firmy LP, ale musieliby kompletnie zgłupieć, wypuszczając za takie pieniądze tandetę.
      7. Niimbus Ultimate nie jest łatwy do ustawienia w torze, ale dobrze ustawiony w pełni zadowala i jest high-endowy.

    2. Marek S. pisze:

      Cena Niimbusa nie napawa optymizmem. Rzeczywiście użytkownicy twierdzą, że jest tylko troszkę lepszy od Violectrica V281, który daje cieplejszy dźwięk. Miałem Phonitora 2, który uważam za wybitny wzmacniacz. V281 ma kilka cech lepszych, a kilka gorszych od P2. U mnie przede wszystkim wygrał V281 jako przedwzmacniacz, który pozamiatał tym w P2, a na równi w Heglu HD30.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Cena to oddzielna, choć oczywiście o kluczowej wadze nabywczej sprawa. Po to się tworzy luksusową markę, by dyktować wysokie ceny i się promować. Wzmacniacz nie powstał dla zwykłego Kowalskiego, to oczywiste. Jego posiadacz ma być wyróżniony, nobilitowany, spełniony.
        Dla mnie największą zaletą Niimbusa jest postać sopranów, które nie kłują, nie są jasne i nie są płaskie (za cienkie). Ten brak jazgotliwości i świecenia sopranami po oczach bardzo sobie ceniłem. Phonitor jest tu trochę słabszy, a ściślej domaga się lepszego źródła. Za to trójwymiarowość sceny ma chyba lepszą – tak podpowiada mi pamięć.

      2. Paweł pisze:

        Na średnim źródle, owszem v281 może wydawać się lepszy po xlr. Lepsza rozdzielczość , większa precyzja. Natomiast na dobrym źródle, kinki jest i może bardziej ciepły(mniej naturalny?), ale jest też bardziej wyrafinowany, z większą ilością powietrza i większą scena. Pamiętajmy,że kinki to single ended. Już nawet pomijam, jak na tym tle wypada agd nfb1.
        Problem w tym ,że za kinkiego dałem 2000pln……

        1. Piotr Ryka pisze:

          A co to jest dobre źródło w tym wypadku?

    3. Tomix pisze:

      Chyba ci ludzie z headfi nigdy nie mieli na teście v281, a co dopiero niimbusa.
      Miałem wzmacniacz v281 i v550. Ten drugi ma już dużo lepsze brzmienie więc tyle w temacie i temacie znawców z headfi.

  2. Paweł pisze:

    Uważam,że jays audio dac2 + transport cdt2 mk2+dussun xc-1 jest dobrym transportem.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Niezależnie od źródła Phasemation wydaje mi się co najmniej nie gorzej od Kinki zbudowanym urządzeniem. Ale wyglądy wyglądami, a brzmienie brzmieniem.

  3. Marek S. pisze:

    Dzięki AVcorp udało mi się posłuchać Kinki Thr-1. Dodatkowo przy porównaniu towarzyszył mi mój V281 oraz wypożyczony Phonitor XE. Słuchawki Meze Empyrean, Heddphone, Ultrasone ED5 Unlimited.
    Paweł napisał: „Taki Kinki thr-1 gra o ligę wyżej niż v281, co sprawdzałem empirycznie”
    Jednak niestety nie okazało się to prawdą. Jak na wzmacniacz za 5900 zł gra całkiem fajnie i oczywiście polecam go sprawdzić. Mi przeszkadzało szczególnie, że dźwięk gra w głowie. Być może z takimi słuchawkami jak HD800, HE1000 lub ADX5000 będzie synergia, ale i V281 i XE mają dźwięk na wiele wyższym poziomie, zaczynając od dynamiki, otwarcia brzmienia, rozciągnięcia podzakresów, sceny, przestrzeni i można tak wymieniać dalej. Mocą również V281 pozamiatał tańszym wzmacniaczem. Ale z drugiej strony i Violectric i Spl kosztują/kosztowały ok 9-10 tyś. zł, więc nie można oczekiwać od Kinki, że zagra na tym samym poziomie. Co mnie zaintrygowało, że SPL z Heddphone gra bardzo synergicznie. O ile mógłbym narzekać na zbyt bliską średnicę w V281, o tyle z XE średnica ustawia się pięknie przed głową. Niewiem na ile jest to prawda, ale czytałem gdzieś, chyba na headfi, że Heddphone były skonstruowane w oparciu o Phonitora.

    1. Mateusz pisze:

      Przecież Pan Paweł to był ewidentny troll…

  4. Mateusz pisze:

    Jest to kapitalny wzmacniacz, już po dwóch dniach odsłuchu wiedziałem że prędzej czy później muszę go mieć. Bardzo dobrze zgrywa się z różnego rodzaju słuchawkami, wszystkie moje słuchawki zagrały lepiej na Niimbusie niż na moim dotychczasowym wzmacniaczu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy