Odsłuch
Zacznijmy wobec tego od grania „jak go dają”. Z tym, że po audiofilsku wyuzdanie, albowiem z kolumnami za dwieście tysięcy, dzielonym wzmacniaczem za pięćdziesiąt i na stoliku za piętnaście. Też z kablem głośnikowym za dwadzieścia pięć, o zasilających nie wspominając. Ale na okoliczność budżetowego gramofonu przecież własnego toru nie rozbiorę… Tak nawiasem, żadnemu torowi nie krzywda, kiedy w nim staje gramofon, a gramofonom też nie, kiedy lądują w porządnych torach.
Dobrze, tośmy wylądowali – i co dalej? Dalej zagrało po gramofonowemu, co dla mnie zawsze jest przeżyciem. Człowiek przywyka do cyfrowej muzy, a choć kto do mnie przychodzi, ten się zaczyna dziwić, że tak z YouTube można (w komputerowym torze), ale to jeszcze nie to… Przyjemnie się wprawdzie słucha i tak grającego YouTube, i tego jak chwalą, ale gramofon – inny świat. Tak sobie przy okazji grającego gramofonu o tym innym, dawniejszym świecie wymieniliśmy parę uwag z fundatorem marki Avatar Audio na okoliczność przywiezienia przez niego własnych kolumn; o tym, że kiedyś, w późnych latach 50-tych, i nawet jeszcze wcześniej, było ogólnie więcej luzu (przynajmniej w Ameryce), większe także skupienie na smakowaniu życia, a przy okazji więcej chęci dania wszystkiego z siebie nie dlatego, że tego wymagają przełożeni, tylko z własnej potrzeby. To słychać w tamtym jazzie, nie można nie usłyszeć. Dzisiejszy jest bardziej gorzki, nerwowy, produkcyjny i sfrustrowany. Poza tym jest cyfrowy… Właściciel studia nagrań skarżył mi się na trudności z przekonaniem współczesnych muzyków do realizacji w pełni analogowych, które są dużo droższe i na dodatek wielu cyfrowe wydają się lepsze, bo wszak „nowocześniejsze”. Ale można się zżymać na współczesność za różne jej kłopoty, niemniej ludzie rozpoznają i czują analog – dlatego wrócił. Korzystający z gramofon music halla będą mogli powrócić nie tylko do gramofonu jako takiego, ale i do czasów jego rozkwitu na audiofilskiej niwie. U mnie ten nawrót do wczesnych audiofilskich czasów w sensie wyglądu, i do obecnych w sensie technicznym, pokazał dwa oblicza – pierwsze w wydaniu całkiem własnym, o którym teraz będzie mowa; drugie ze wspomaganiem, o którym będzie potem.
Pierwsze to brzmienie rozpoznawalnie analogowe od pierwszej brzmienia nuty. Nie, jak w przypadku niektórych gramofonów niedrogich, że nie brzmi jak gramofon. Płynność, ciepło i melodyjność włożone w żywe muzyczne ciało wyskoczyły od razu; żadnego podobieństwa do kalekiego cyfrowego naśladownictwa. Cyfrowe zmarszczki tu się nie pojawiają, cyfrowe przykurcze się prostują – zostajemy jakby wskrzeszeni.
– Tak w ogóle, to analogowa muzyka względem cyfrowej jest i prawdziwa, i młoda, a nie starością usztywniona i generalnie sztuczna. Jest jak odjęcie reumatyzmu i odmłodzona cera. Classic od music halla miał taki właśnie walor – to była muzyczna młodość w rozkwicie przechodzącym w dojrzałość. Dźwięk uprzyjemniająco nie forsujący sopranów, chociaż za cenę mniejszej wyraźności konturów i mniej uporządkowanej sceny, za to witalny, okryty mocnym ciałem i nie skąpiący energii, która brzmienia analogowe czyni lepszymi od cyfrowych o jeszcze jeden stopień. Bowiem nie tylko spójność, melodyjność, koloryt i całościowa biologiczność, ale też więcej energii, czyniącej analogowe życie silniejszym.
Po położeniu korkowej maty przybyło trochę góry i przede wszystkim tlenu, dzięki czemu nastąpiło zbliżenie do gramofonów z wyższych półek, niemniej w stosunku do nich słabsza wyrazistość konturów i nie całkiem rozwarte po obu stronach pasmo. Natomiast środek zmysłowy, muzyczna esencja mocna. To w zupełności wystarczało do u słuchacza zapamiętałości, chęci długiego słuchania. Zwłaszcza w przypadku kogoś pozostającego od dawna na cyfrowych dietach – niby pożywnych, ale redukujących smak.
Skorzystałem z jeszcze jednego ulepszenia – położyłem ten z wasserwagą docisk. Słyszałem kiedyś długi wywód o tym, jaki ten audiofilizm durny, czego koronnym dowodem tego rodzaju dociski; niczego nie mogące zmienić, a audiofile za nie płacą. Może rzeczywiście nie mogą, ja jednak usłyszałem, że dźwięk się troszkę uporządkował. Nic dużego, taki, można powiedzieć – śladzik, ale pozwalający podążać swym tropem. Nie będę się na tej kanwie z antyaudiofilskim mędrcami spierał – ma się niedługo pojawić pod mą strzechą drogi docisk Synergistic Research, wówczas będziemy kopie kruszyć. (O ile będzie o co.) Tymczasem to właśnie firma Synergistic Research wiedzie nas do gramofonu music hall classic z jego drugim obliczem.
Jakże miło jest przeczytać recenzję dobrego sprzętu w ludzkich pieniądzach. Bo to że coś potrafi pięknie zagrać, to cóż z tego, jeśli kosztuje tyle co nowy samochód osobowy? Wtedy to nawet i szkoda czasu na czytanie, bo po co czytać test Ferrari, jeśli stać tylko na Skodę?
Dziękuję za recenzję i oby więcej takich diamentów z wzorowym stosunkiem ceny do jakości nam się trafiało!
Tak, oby. Ale diamenty – trudna sprawa. Na ulicy nie leżą.
Panie Piotrze,
bardzo dziękuję za tą recenzję. Avatary na pewno, a te lepsze…? no cóż, może potem jak portfel pozwoli, ale może najpierw tego music halla?
Nowe Avatary są poprawione odnośnie siły realizmu, ale odsłuchowo można woleć poprzednie; nieznacznie, ale do napędzenia łatwiejsze, bo torom trochę więcej wybaczające.
Chyba lato sprzyja gramofonowi:) Od wczoraj słucham 30 letniego Thorensa TD160, a w drodze do mnie wspomniany w artykule Linn Sondek LP12 z 1973 roku. Oba wyglądają klasycznie, z pewnością nienowocześnie.
Thorensowi poświęciłem jeden dzień, by już wieczorem cieszyć się muzyką. Powinienem napisać z dużej litery. A dlaczego? Bo nie mam wątpliwości, że te gramofony przybliżają mnie do muzyki, jaką dane było mi słyszeć w realu: spójnie, żywo, barwnie.
Przy pierwszym słuchaniu zapytałem siebie: tylko tyle?
Kolejne działania z gramofonem trochę przypominały te, którym uwagę poświęcił Piotr przy tej okazji.
Były więc nowe podkładki pod gramofon, inna mata, w moim przypadku zmiana igły (wkładka Shure M 44G), ale też demontaż pokrywy, ustawianie wysokości ramienia.
Dzisiaj chcę swoją uwagę skoncentrować na pasku, w niedalekiej przyszłości na zasilaczu.
Gra pięknie, kosztował porównywalnie do music halla, a kto wie czym może jeszcze zaskoczyć.
Akurat posiadam gramoon ADFontes polskiego producenta juz pare lat z 12cal ramieniem w komplecie w podobnej cenie co tu Piotr przedstawia,trzeba powiedziec ze fantastycznie gra i wyglada,jest to obecnie najlepiej grajacy i wygladajacy gramofon na swiecie w tej cenie dla mnie oczywiscie,jakby kosztowal trzy razy tyle to dalej mialby powodzenie u kupujacych.Jedna rzecz jaka wykonalem dodatkowo dla usprawnienia tego gramofonu, bylo zainstalowanie automatycznego stabilizatora obrotow,ale to moj pomysl i tak gra dobrze tez bez niego.Piotrze przetestuj prosze ten gramoon co polskie tez jest swietne…polecam z calego serca..
adfontes.pl
Zadzwonię, zapytam. Ale ADFontes robi gramofony tylko na zamówienie, więc pewnie pokazowego na wynos nie ma.
Zatem którego kupić music hall classic czy thorens 204d? Cena mniej więcej taka sama i oba składane na dalekim wschodzie pozdrawiam Radek
Ten też trzeba brać pod uwagę: https://hifiphilosophy.com/recenzja-music-hall-mmf-3-3/?caly-artykul=1, a Thorensa nie znam, toteż rozstrzygać nie mogę.
Dziekuje za podpowiedz, wczoraj na Youtube natknałem sie na filmik-recenzje Nautiliusa z Krakowa o music hall classic, dlaczego cena poszybowała w góre na 4ts zł z 3200zł? w Niemczech kosztuje cały czas 700euro, zaczynam bardziej zastanawiac sie nad kupnem gramofonu Japonskiego z drugiej połowy lat 70tych, z tego co zauwazyłem music hall jest składany w China, myśle ze wolałbym made in Japan, w sumie po podliczeniu zrobi sie konkretna suma gramofon + mata korek + kable oyaide i mamy prawie 5500tys zł, może lepiej od razy szukac gramofonu do 6tys zł bez dodatków? pozdrawiam Radek
Nie wiem czemu cena poszybowała, radzę zadzwonić i nacisnąć, oni na ogół są „miętcy”. I proszę się nie bać chińskiego składania, fabryka gramofonów Music Hall jest w Czechach. Ale kupić należy to, co się samemu uważa i mieć najwyżej do siebie pretensje 🙂 (Co w tym akurat wypadku wydaje się mało prawdopodobne.)