Recenzja: Magnepan LRS+

Odsłuch

      Przed atakiem dźwiękami wspomnę o jeszcze jednej rzeczy. Testowane mają sygnaturę LRS+, która sygnalizuje obecność jakichś wcześniejszych bądź równoległych LRS bez plusa. I rzeczywiście, były takie, a te to ich droższy następca, o którym utarła się opinia, że daje znaczną poprawę. Co napawa otuchą, lecz towarzyszy temu pomstowanie, że Wendell Diller nawet słóweczkiem nie napomknął, jak tę poprawę uzyskał. Wygląd niemalże identyczny, technologia ta sama, a brzmienie znacząco lepsze i nie wiadomo czemu. No ale gdyby tylko takie zmartwienia były powodem narzekań, to ja nie mam nic przeciw.

      W przypadku tych głośników wybór lokalizacji jest prosty, ale zawiera haki. Prostotę zawdzięczamy instrukcji producenta, sugerującej wzmiankowane już ustawienie od ściany i wyregulowanie kąta pochylenia, tak żeby dolna i górna krawędź były choć z grubsza w równych odległościach od głowy. Pierwsze będzie banalne, o ile ma się dość miejsca. Od razu też dorzucę, że to niezwykłe głośniki, ale raczej nie takie do małych pomieszczeń. Faktycznie muszą mieć ten tylny dystans, który u mnie wynosił ciut powyżej półtora metra, był więc trochę nadwymiarowy. Ale odnośnie tego zjawia się pierwszy haczyk; brzmienie wyraźnie zyskało po znalezieniu się pod ścianą paneli akustycznych. Obraz muzyczny ożył i stało się wyraźniej, ewidentnie była to większa zmiana niż przy tu stale grających Audioformach. Druga rzecz to pionizacja, która z uwagi na niskość mego fotela potrzebna była bliska całej; i tu okazały się pomocne podkładki pod okablowanie od Acoustic Revive, akurat pasujące szerokością niszy na kabel do płaskowników stelaża. Jednak te podkładki są drogie, tysiąc przeszło za sztukę, trudno mi je rekomendować, zwłaszcza wobec potrzeby czterech. Niemniej coś zwyklejszego też spełni taką rolę, a doprowadzone w pobliże pionu stanie nie okazało się niestabilne; panele mają wyraźną tendencję ciążenia ku tyłowi i nawet w całkowitym wyproście wciąż są dosyć stabilne.
     Gołe druty kabli głośnikowych od Sulka okazały się idealnie pasować do otworów przyłącza, a niedostarczony klucz trzpieniowy z kompletu udało mi się zastąpić jednym z zestawu Stanleya.

     Mamy zatem już kilka warunków potrzebnych do spełnienia: ten tylny dystans, panele akustyczne tapetujące tylną ścianę (meble w rodzaju biblioteczki zapewne też się sprawdzą), jak również pionizację większą od standardowo zapewnianej (chyba żeby słuchać na krzesłach). Ale to jeszcze nie wszystko, kolejna ważna sprawa. Otóż przy takim dystansie tylnym i moim suficie na trzech metrach (nie wiem czy ta wysokość ma znaczenie, raczej nie) zjawiło się wyraźne przejście dystansowe formatujące scenę.       
      Przekroczenie dystansu dwóch i pół od każdego głośnika było momentem przeistoczenia, dopiero dalej zaczynała się kreować wyraźna głębia sceniczna, proporcjonalnie rosnąca w miarę zwiększania dystansu. Jazdę z fotelem do tyłu zakończyłem na czterech metrach, mając za sobą jeszcze metr. Dopiero teraz mogłem w pełni zasmakować tego, co uchodzi za wielki atut Magnepanów – sceny głębokiej i całościowo ogromnej, a przy tym nadzwyczajnie koherentnej i od głośników oderwanej. Żadnego związku z nimi i gigantyczny obszar z tyłu, ale też jazda z dźwiękiem do przodu, aż po czucie na skórze. Nie takie jak od dużych kolumn w oparciu o membrany dynamiczne, ale przy dużej głośności drgało nie samo powietrze.
      A skoro przy tym jesteśmy, to od razu zaznaczę, że Magnepan LRS+ to nie głośniki dla tych, którzy chcą albo muszą zaznać potęgi zejść basowych. Najniższe zejścia wiolonczel przy dużych poziomach głośności już ocierały się o zniekształcenia, a głośno – można powiedzieć, bardzo głośno – puszczone bębny taiko musiałem natychmiast wyłączyć w obawie o uszkodzenie. (Nie bębnów, tylko wstęg.) Ale to nie oznacza, że bas jest całkiem nie tego. Orkiestra symfoniczna nie będzie miała wprawdzie basowo-potęgowego wymiaru, a muzyka rozrywkowa z mocnym akcentem basowym ten akcent miała mniej mocny, ale ogólnie bas jest w porządku; nie ma żadnego deficytu ze wskazaniem na dyskwalifikację. Potrafi ten bas zamruczeć, potrafi kopać, a wyraźnością imponuje. Nie ma tylko pełnej gęstości subowej i najniższego subowego zejścia, ale przy poziomach basowych przeciętnego utworu będzie całkiem normalnie. Chociaż nie, tak za normalnie to nie będzie, gdyż te kolumny posiadają walory pozwalające mi napisać, że generalnie oferują brzmienie za jakieś od trzydziestu tysięcy w górę. Na ile w górę, to zależy od poszczególnego parametru, bo na przykład głębia sceniczna i wraz z nią holografia jak za dowolne pieniądze. Ale nie tylko, bo też to, co na styku melodyjności z wyraźnością. Płynność i elegancja frazowania, poprawność naprężenia strun i naturalizm ludzkich głosów – wszystko to na poziomie szczytowym. A równocześnie melodyjność ani o włos nie ciągnąca w stronę nudnego la-la-la-la, tylko w niej równocześnie zawiera się wyraźność i nade wszystko realizm. Prawdziwość ludzkich głosów, że lepszej już nie będzie. Wibracje instrumentów dętych? – Coś fenomenalnego! Harmoniczne złożenia na fortepianowych strunach? – Byłem pod dużym wrażeniem. Odczyt poszczególnych instrumentów w orkiestrach? – Rzadko kiedy jest taki. Mienienie się głosów w koloraturach i mienienie się dzwonków? – Bardzo bliskie perfekcji.

     W efekcie czy to bard z gitarą, czy wokalistka rozrywkowa, czy operowe awantury lub orkiestrowe jazdy – wszystko na złoty medal. To samo w odniesieniu do jazzu, bo dęciaki, że ręce same biją oklasaki. Też rytmy perkusyjne, ogólne zanurzenie w atmosferę, zdumiewająco piękny koloryt, nasycenie i ciemne tła. Jedynie rock i popisy bębnowe japońskich perkusistów to nie coś dla tych kolumn, to nie ich repertuar. W zamian ten pozostały oszałamia; i nie wiadomo co bardziej podziwiać – realizm przywołanych postaci, czy realizm scenerii.

      W nawiązaniu do tej scenerii (która przy bliskim siedzeniu nieprzyjemnie się spłaszcza), muszę napisać o tajemnicy, o magicznym składniku. Mianowicie w sposób pozornie niezrozumiały łączy się w niej pewna płynność lokalizacji z jednoczesnym poczuciem, że jest bardziej prawdziwie. Przekornie można powiedzieć, że normalne kolumny zbyt dokładnie lokalizują, że to właśnie w nich nieprawdziwe. Bo przecież głos człowieka czy dźwięk instrumentu nie jest jak gwóźdź wbity w ścianę, tylko przestrzennie się rozprasza. I to właśnie rozpraszanie Magnepany ukazują lepiej; nie ogniskując tak punktowo stają się bardziej życiowe, a mniej jak lotnicze radary. Mnie w każdym razie to poszerzanie lokalności podobało się bardziej od brzmieniowego wbijania gwoździ, przy czym trzeba zaznaczyć, że nic nie miało wspólnego z jakimś uniewyraźniającym rozmyciem. Przeciwnie – te obszarowo szersze głosy były właśnie prawdziwsze i jednocześnie wyraźniejsze, ich realności i sposobowi moszczenia się w przestrzeni nic a nic nie można było zarzucić. Faceci z gitarami wypadli tak realnie, że realniejszych nie słyszałem, a paniom na operowych i rozrywkowych scenach towarzyszyły kobiecość i autentyzm budzące wiadome emocje. Efektem zaangażowanie i jednoczesny podziw, nawet nie tyle względem tego, że tak tanie tak grają, a względem jak inaczej, na ile odmiennie. Jako że niewątpliwie czuć inny sposób formowania dźwięku – niby jest bardzo podobnie, a jednak nie tak samo. Odmiennie i w sposobie kształtowania dźwiękowego obrysu, i relacji przestrzennych. Same dźwięki jakby lepiej zrobione, a przestrzeń bardziej czytelna, bardziej ogarniająca i swobodna, pomimo większych obszarowo źródeł i niezwykłej koherentności. Przy tym wszystko dzieje się żwawo, mimo iż podtrzymania długie i w dodatku do końca aktywne, a nie pasywnie umierające niemalże bez wibracji. Inaczej mówiąc, bardzo trudno zrobić kolumny ze zwykłymi głośnikami oferującymi takie cechy i z nimi ten realizm; łatwo jedynie będzie takie, które poprawią kwestię basu; wystarczą same duże membrany w dynamicznych głośnikach. Nacisk na skórę słuchającego też będzie wówczas większy, ale i przy Magnepanach także daje się odczuć; i nie jako coś śladowego – dość wyraźnie.

      Bym nie powiedział wszystkiego, gdybym nie zauważył też innej ważnej rzeczy, a mianowicie tego, w jak dużym stopniu zyskują przy Magnepanach dobrze nagrane płyty. – Nie tyle złe przy nich ukazują swój stopień degradacji, co dobre miarę jakości. Imponujący to przybiera obraz i w dobrze sobie znanych krążkach odnajdujemy jakości nowe, albo wracamy na poziomy już kiedyś usłyszane, ale z najlepszą aparaturą. Dominantą autentyzm, zwyczajnie staje się prawdziwiej. I jakże łatwo to napisać, a jak trudno uzyskać. Więc nie, nie są te Magnepany dla ciężkiego rocka i innych basowych wzmożeń, ale w repertuarze je pomijającym jawią się jako fenomen. Jazz, muzyka rozrywkowa, rewiowa, operowa, elektroniczna, fortepianowa, skrzypcowa, kameralna, a nawet symfoniczne orkiestry – to wszystko zabrzmi fantastycznie, będzie generatorem szczytowych przeżyć.

    Stanie się tak, ponieważ w tej palecie jest jeszcze inny ważny składnik, mianowicie uduchowienie. Nie tylko zjawia się doskonałość oddania realności w znaczeniu powierzchownym, zjawia się też duchowość. Emocje z tych realnych głosów dobywają się jako większe i dobitniejsze, mocniej oddziałujące na słuchacza. Przeżycia zapisane w linii melodycznej i tekście bardziej się nam udzielają, a to wszak najważniejsze. No chyba, że się słucha na zasadzie „A niech tam sobie gra…”, ale audiofile i melomani tak przecież nie słuchają. Temu uduchowieniu sprzyjają miąższość i aromat, sprzyja nasycenie i gęsta atmosfera, sprzyja rozwibrowanie dźwięku oraz rozmach sceniczny, sprzyja przede wszystkim autentyzm odnośnie formy i treści. Zjawia się atmosfera, którą w głośnikach dynamicznych najlepiej umieją oddać papierowe lub diamentowe membrany; zjawia się coś dużo ponad klasyczne dobrej jakości granie. Zarazem jest to muzyka pozbawiona natrętności, nie ma w niej śladu przedobrzenia. Narzuca się samym autentyzmem, a nie przerysowaniem czy agresją. Ona jest taka jak trzeba i jeszcze dużo więcej; szkoda, naprawdę szkoda, że nie ma w niej niskiego basu, byłoby perfekcyjnie. (Próbowano uzupełniać ją subem, lecz to podobno niełatwe.) Ale i bez ta muzyka powiada do słuchacza: JESTEM. Ona jest bardziej niż zazwyczaj, mimo iż się nie narzuca. To znaczy się narzuca, ale jedynie prawdziwością. Nie przebrniesz przez nią tak, jak gdyby jej nie było, będziesz się musiał z nią zderzyć. No i ta przestrzeń, ta swoboda… Fantazja w całej krasie.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

4 komentarzy w “Recenzja: Magnepan LRS+

  1. Sławek pisze:

    Bardzo fajna recenzja tych głośników i kolejna potwierdzająca bardzo wysoką ich jakość jak za tak umiarkowane pieniądze. No i moje 4 kotki byłyby zachwycone, choć dla nich to drapaki 🙂

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Cztery koteczki to już gang 🙂

  2. Borys pisze:

    Panie Piotrze,
    czy eksperymentował pan z odwróceniem ich na 180° czyli tyłem do słuchacza?
    Bijąc do tyłu jak pan mówi… czy oznacza to że, gęstość dźwięku osadza się wyłącznie lub przeważnie poza głośnikami czy jednak wokół słuchacza?
    Dziękuję za odpowiedź!

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Odwracać nie odwracałem, słuchałem natomiast stojąc za nimi i rzeczywiście mocno i bez zniekształceń w tył grają. Odnośnie pola dźwiękowego, to tak jak napisałem w recenzji – atak i ciśnienia są umiarkowane, natomiast całościowy spektakl lepszy niż w głośnikach tradycyjnych. To się czuje natychmiast, bez żadnego zastanawiania, dlaczego tak jest. Uświadomienie, że chodzi o bardziej objętościowe dźwięki i lepszą między nimi koordynację przychodzi podczas badawczej obserwacji i z pewnością nie jest odnośnie tej lepszości wyczerpujące. Tego trzeba doświadczyć, warto.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy