Recenzja: Magnepan LRS+

     Jezioro Białego Niedźwiedzia… – to brzmi tajemniczo i zaraz wyobrażamy sobie północną Kanadę lub Alaskę, tymczasem miejscowość o tej nazwie, faktycznie położona nad jeziorem, lokuje się w o wiele dalej na południe leżącym stanie Minnesota; na oko jakieś dwieście mil na zachód od Krainy Wielkich Jezior i około dwadzieścia na północ od trzymilionowej aglomeracji Minneapolis–Saint Paul. Miejscowość to niewielka, ledwie dwudziestotysięczna i uchodząca za kurort; a jezioro jest malownicze, jak na kurort przystało, oraz owiane legendami o dzielnym indiańskim wojowniku zmagającym się z białym niedźwiedziem.

      Niezależnie od bycia kurortem są tam poza pensjonatami zakłady papiernicze International Paper Company – potężnego producenta papieru, i jest siedziba bardziej znanej w szerokim świecie firmy Magnepan – sławnego producenta głośników. O którego, rzecz jasna, tu i teraz nam chodzi; to właśnie w White Bear Lake inżynier Jim Winey opracowywał przed 1969 rokiem i w nim zaczął oferować swe magneplanarne głośniki, stanowiące ulepszające rozwinięcie głośników elektrostatycznych.
      Popularne dziś „Maggies” różnią się od głośników zwyczajnych tak samo jak zestaw garnków od deski do prasowania; nie ma tu garów głośnikowych w sześciennej obudowie, z podłogi wyrastają płaskie blaty, na podobieństwo wolnostojącego, przerośniętego kociego drapaka. Nie chcę się zbytnio mądrzyć, ale wydaje mi się, iż to oznacza dramat dla posiadaczy kotów chcących mieć takie głośniki. Nie wyobrażam sobie argumentacji zdolnej przekonać pazurzastego mruczka o konieczności zostawienia w spokoju tak kuszących obiektów; sam rozwiązałem problem trzymając Magnepany w niedostępnym kotu pokoju i każdorazowo taszcząc na odsłuch, po nim zaraz odnosząc. Na szczęście nie są ciężkie, to nie żadne dźwiganie, ale recenzowane to najmniejsze w ofercie, z większymi byłoby trudniej. Kot i Magnepan zatem – takie coś raczej się nie paruje w bezkonfliktową całość, ale trzeba wędrować przez życie z nadzieją rozwiązywania konfliktów.

      Skoro tak, to nawiążmy do konfliktu na linii magneplanary – elektrostaty. Cóż takiego w elektrostatach było dla Jima Wineya niedobre, że postanowił je poprawić? Pasjonaci słuchawek znają tę historię z własnego podwórka, aczkolwiek na nim rozgrywała się w późniejszych ramach czasowych. Słuchawki elektrostatyczne japoński Stax wprowadził w 1960-tym, a słuchawki planarne Fostex (modelem T50) w 1975 i rok później Yamaha (modelem HP-1). Wysokotonowy głośnik elektrostatyczny wynalazł zaś i opatentował w 1953-cim fizyk amerykański Arthur Janszen, jako rozwinięcie opracowywanej przez siebie w latach II wojny światowej technologii wykrywania torped przy pomocy fal akustycznych. Na tym wynalazku bazując pierwsze elektrostatyczne głośniki szerokopasmowe dla domowego audio skonstruował i wpuścił na rynek w 1957 pod nazwą Quad ESL inżynier Peter Walker, z kolei pierwsze kolumny magneplanarne to właśnie nasz Jim Winey znad Jeziora Białego Niedźwiedzia. Tak więc ramy czasowe tyczące konfrontacji głośników to odstęp 1957 – 69, a odnośnie słuchawek 1960 – 75. Ale ramy ramami, a clou polegało na tym, że elektrostatyczne kolumny Walkera i wszystkie późniejsze takie nie potrafiły zadowalająco odtwarzać niskich częstotliwości, toteż najsławniejsi obecni producenci, MartinLogan i KEF, uzupełniają swoje dynamicznymi subwooferami. Co nieuchronnie skutkuje odejściem od płaskości, zaraz powyżej podstawy zjawia się pękaty głośnik klasyczny. A wynika to z tego, że metalizowana membrana elektrostatyczna pracuje pomiędzy dwiema siatkami elektrod, które musząc być blisko niej, ograniczając wychylenia. Tego nie ma w konstrukcji planarnej Wineya – gdzie cewka i magnesy to zbiory metalowych nitek i pasków na mylarowej membranie; wychyleń nic nie ogranicza poza elastycznością materiału. Do czego dochodzi identyczna korzyść co u elektrostatów – cała powierzchnia drgająca jest pod prądowo-magnetyczną kontrolą, a nie promieniuje impulsem od centralnego pierścienia, czego następstwem wzrost zniekształceń i wolniejsza odpowiedź na sygnał. Elektrostaty wprawdzie kontrolę mają lepszą, bo ich siateczki statorów gęstszym ściegiem pokrywają membranę niż paski magneplanarów, ale wspomniany mniejszy zakres wychyleń to paralizator niskich tonów, tak więc ewidentne coś za coś. Jeszcze inną zaletą konstrukcji magneplanarnych jest emitowanie dźwięku tak samo w tył co do przodu; jak pokazała praktyka, skutkuje to większym realizmem scenicznym i całościowo większą prawdziwością. Tak więc magneplanarne dipole to mniej pod siebie miejsca, niższa waga, lepsza kontrola, zwiększona szybkość reakcji i jeszcze na okrasę poprawa reprodukcji basu. Jedynie to współżycie z kotami stanowi pewien problem, bo audiofile i koty nierzadko są w rodzinnych związkach. No ale trudno, zwykłe głośniki też narażone są na dotyk kociej łapki, jakoś z tym trzeba żyć, nie ma idealnych rozwiązań.

      Dorzućmy coś o ekonomii. Recenzowane Magnepan LRS+ to dla głośników Magnepana dolny skraj oferty cenowej, opiewający na umiarkowane 7,5 tys. złotych za komplet. Co nader korzystnie wypada nie tylko na tle konkurencji, ale też na tle tego, że magneplanary górny skraj ofertowy to zestaw Magnepan 30.7 za 257 tysięcy.

Technologia i użyteczność

    Jak to wygląda w praktyce? W praktyce to dwie wyraźnie odchylone do tyłu wstęgi o wymiarach 122 x 33 x 2,5 cm i wadze 18 kilogramów każda. Tylne odgięcie zawdzięczające temu, że wymuszają je dwa mocowane śrubowo metalowe płaskowniki służące za podstawę. Same posiadające możliwość dwupozycyjnej regulacji kąta, lecz nic nie stoi na przeszkodzie, by aplikować podkładki własne, stopniując kąt odchylenia wedle własnego uznania na drodze do pełnego pionu. Całkiem spionizować się nie da, chyba że jakimiś linkami albo żyłkami przymocujemy górne krawędzie do czegoś stabilnego lub alternatywnie zablokujemy podstawę; wtedy będzie można pochylić wstęgi nawet do przodu. Sam tego nie próbowałem i nie wiem czy ktoś próbował, lecz zalecenie producenckie głosi, by siadać w taki sposób, żeby dolna i górna krawędź znalazły się mniej więcej w tej samej odległości od głowy. Drugie zalecenie powiada, by pozostawić panelom dystans od ściany tylnej na metr do półtora. (Raczej nie więcej i nie mniej.) Co jest podobno nieodzowne w sytuacji bicia dźwiękiem równie mocno do tyłu, bez tego zniekształcenia.

      Odnośnie ustawiania jest jeszcze trzecie zalecenie: mianowicie trzeba spróbować czy wolimy aby węższe pasy wstęgowe, odpowiedzialne za reprodukcję wysokich tonów, znalazły się po stronach zewnętrznych czy wewnętrznych pary. Tu nie ma żadnej rekomendacji poza zrobieniem próby i znalezieniem większej przyjemności w tej albo tej konfiguracji.

      A skoro mamy osobne wstęgi odpowiedzialne za soprany, to kolumny muszą być przynajmniej dwudrożne, i takie rzeczywiście są. Ich pasmo akustyczne pokrywa zakres 50 Hz – 20 kHz przy impedancji 4 Ω i skuteczności 86 dB, a odrębność wstęgi sopranów będzie dobrze widoczna pod światło, jako węższy pas z lewej albo prawej strony.

    Widok całości może być różny, wybarwienie panelu może być białe lub czarne, co nie wiąże się z ingerencją w koszty. Wiąże z nimi natomiast stelaż, który można sobie dokupić za dodatkowe dwa tysiące i który dźwignie panele nad podłogę o kilkanaście centymetrów.

     Wiedzeni ciekawością spytacie o sposób podpięcia kabli, skoro to płaska wstęga. No nie, ma te swoje 2,5 cm grubości i z tyłu przy podłodze czarny panel kablowej obsługi z dwiema parami przyłączy. Lecz nie, to nie zaproszenie do bi-wiringu, ponieważ jedna para „zawsze” ma być obsadzona zworą, którą otrzymujemy w komplecie. Bądź też alternatywnie obsadzona specjalnie pasującym do niej także z kompletu opornikiem, a ściślej jednym z dwóch. Te dwa oznaczają wybór pomiędzy poskramianiem sopranów o dwie lub cztery decybele, natomiast na pełny etat pracują z bezopornikową zworą. Możemy zatem korygować sopranowe kwantum, na wypadek gdyby proporcja wysokich okazała się przesadzona. (U mnie się nie okazała i w ogóle słabo to sobie wyobrażam; trzeba by mieć chyba zupełnie beznadziejny tor lub uczulenie na soprany.) Poza dwoma opornikami i pojedynczą zworką trzyzakresowej regulacji sopranów jest obok zwykły dużej wartości bezpiecznik przeciwudarowy, którego zwykłość można zastąpić niezwykłością któregoś z audiofilskich. (Z uwagi na potencjalny głód basu warto będzie spróbować węglowego Verictum, pamiętając o zastosowaniu nadwartościowości.) Odnośnie przyłączania kabla to jeszcze należy dodać, że realizowane jest na dziurkę (banan lub goły drut) i kontrowane śrubą zaciskową typu trzpieniowego, dla której klucz imbusowy też znajdziemy w komplecie.

      I oto stoją i zostały podłączone te wstęgi Magnepana, które kiedyś projektował Jim Winey, a teraz jego następca Wendell Diller. Dokładniej quasi-wstęgi najtańszego modelu, o panelach w kolorze kremowo-popielatej bieli wspieranych przez podstawki z kompletu. Stoją i rzucają wyzwanie, jako iż wielu utrzymuje, że normalne głośniki im nie dorównują. Nie dorównują barwą dźwięku ani jego szybkością, nie dorównują realizmem sceny i realnością wykonawców. Sprawdźmy.

Odsłuch

      Przed atakiem dźwiękami wspomnę o jeszcze jednej rzeczy. Testowane mają sygnaturę LRS+, która sygnalizuje obecność jakichś wcześniejszych bądź równoległych LRS bez plusa. I rzeczywiście, były takie, a te to ich droższy następca, o którym utarła się opinia, że daje znaczną poprawę. Co napawa otuchą, lecz towarzyszy temu pomstowanie, że Wendell Diller nawet słóweczkiem nie napomknął, jak tę poprawę uzyskał. Wygląd niemalże identyczny, technologia ta sama, a brzmienie znacząco lepsze i nie wiadomo czemu. No ale gdyby tylko takie zmartwienia były powodem narzekań, to ja nie mam nic przeciw.

      W przypadku tych głośników wybór lokalizacji jest prosty, ale zawiera haki. Prostotę zawdzięczamy instrukcji producenta, sugerującej wzmiankowane już ustawienie od ściany i wyregulowanie kąta pochylenia, tak żeby dolna i górna krawędź były choć z grubsza w równych odległościach od głowy. Pierwsze będzie banalne, o ile ma się dość miejsca. Od razu też dorzucę, że to niezwykłe głośniki, ale raczej nie takie do małych pomieszczeń. Faktycznie muszą mieć ten tylny dystans, który u mnie wynosił ciut powyżej półtora metra, był więc trochę nadwymiarowy. Ale odnośnie tego zjawia się pierwszy haczyk; brzmienie wyraźnie zyskało po znalezieniu się pod ścianą paneli akustycznych. Obraz muzyczny ożył i stało się wyraźniej, ewidentnie była to większa zmiana niż przy tu stale grających Audioformach. Druga rzecz to pionizacja, która z uwagi na niskość mego fotela potrzebna była bliska całej; i tu okazały się pomocne podkładki pod okablowanie od Acoustic Revive, akurat pasujące szerokością niszy na kabel do płaskowników stelaża. Jednak te podkładki są drogie, tysiąc przeszło za sztukę, trudno mi je rekomendować, zwłaszcza wobec potrzeby czterech. Niemniej coś zwyklejszego też spełni taką rolę, a doprowadzone w pobliże pionu stanie nie okazało się niestabilne; panele mają wyraźną tendencję ciążenia ku tyłowi i nawet w całkowitym wyproście wciąż są dosyć stabilne.
     Gołe druty kabli głośnikowych od Sulka okazały się idealnie pasować do otworów przyłącza, a niedostarczony klucz trzpieniowy z kompletu udało mi się zastąpić jednym z zestawu Stanleya.

     Mamy zatem już kilka warunków potrzebnych do spełnienia: ten tylny dystans, panele akustyczne tapetujące tylną ścianę (meble w rodzaju biblioteczki zapewne też się sprawdzą), jak również pionizację większą od standardowo zapewnianej (chyba żeby słuchać na krzesłach). Ale to jeszcze nie wszystko, kolejna ważna sprawa. Otóż przy takim dystansie tylnym i moim suficie na trzech metrach (nie wiem czy ta wysokość ma znaczenie, raczej nie) zjawiło się wyraźne przejście dystansowe formatujące scenę.       
      Przekroczenie dystansu dwóch i pół od każdego głośnika było momentem przeistoczenia, dopiero dalej zaczynała się kreować wyraźna głębia sceniczna, proporcjonalnie rosnąca w miarę zwiększania dystansu. Jazdę z fotelem do tyłu zakończyłem na czterech metrach, mając za sobą jeszcze metr. Dopiero teraz mogłem w pełni zasmakować tego, co uchodzi za wielki atut Magnepanów – sceny głębokiej i całościowo ogromnej, a przy tym nadzwyczajnie koherentnej i od głośników oderwanej. Żadnego związku z nimi i gigantyczny obszar z tyłu, ale też jazda z dźwiękiem do przodu, aż po czucie na skórze. Nie takie jak od dużych kolumn w oparciu o membrany dynamiczne, ale przy dużej głośności drgało nie samo powietrze.
      A skoro przy tym jesteśmy, to od razu zaznaczę, że Magnepan LRS+ to nie głośniki dla tych, którzy chcą albo muszą zaznać potęgi zejść basowych. Najniższe zejścia wiolonczel przy dużych poziomach głośności już ocierały się o zniekształcenia, a głośno – można powiedzieć, bardzo głośno – puszczone bębny taiko musiałem natychmiast wyłączyć w obawie o uszkodzenie. (Nie bębnów, tylko wstęg.) Ale to nie oznacza, że bas jest całkiem nie tego. Orkiestra symfoniczna nie będzie miała wprawdzie basowo-potęgowego wymiaru, a muzyka rozrywkowa z mocnym akcentem basowym ten akcent miała mniej mocny, ale ogólnie bas jest w porządku; nie ma żadnego deficytu ze wskazaniem na dyskwalifikację. Potrafi ten bas zamruczeć, potrafi kopać, a wyraźnością imponuje. Nie ma tylko pełnej gęstości subowej i najniższego subowego zejścia, ale przy poziomach basowych przeciętnego utworu będzie całkiem normalnie. Chociaż nie, tak za normalnie to nie będzie, gdyż te kolumny posiadają walory pozwalające mi napisać, że generalnie oferują brzmienie za jakieś od trzydziestu tysięcy w górę. Na ile w górę, to zależy od poszczególnego parametru, bo na przykład głębia sceniczna i wraz z nią holografia jak za dowolne pieniądze. Ale nie tylko, bo też to, co na styku melodyjności z wyraźnością. Płynność i elegancja frazowania, poprawność naprężenia strun i naturalizm ludzkich głosów – wszystko to na poziomie szczytowym. A równocześnie melodyjność ani o włos nie ciągnąca w stronę nudnego la-la-la-la, tylko w niej równocześnie zawiera się wyraźność i nade wszystko realizm. Prawdziwość ludzkich głosów, że lepszej już nie będzie. Wibracje instrumentów dętych? – Coś fenomenalnego! Harmoniczne złożenia na fortepianowych strunach? – Byłem pod dużym wrażeniem. Odczyt poszczególnych instrumentów w orkiestrach? – Rzadko kiedy jest taki. Mienienie się głosów w koloraturach i mienienie się dzwonków? – Bardzo bliskie perfekcji.

     W efekcie czy to bard z gitarą, czy wokalistka rozrywkowa, czy operowe awantury lub orkiestrowe jazdy – wszystko na złoty medal. To samo w odniesieniu do jazzu, bo dęciaki, że ręce same biją oklasaki. Też rytmy perkusyjne, ogólne zanurzenie w atmosferę, zdumiewająco piękny koloryt, nasycenie i ciemne tła. Jedynie rock i popisy bębnowe japońskich perkusistów to nie coś dla tych kolumn, to nie ich repertuar. W zamian ten pozostały oszałamia; i nie wiadomo co bardziej podziwiać – realizm przywołanych postaci, czy realizm scenerii.

      W nawiązaniu do tej scenerii (która przy bliskim siedzeniu nieprzyjemnie się spłaszcza), muszę napisać o tajemnicy, o magicznym składniku. Mianowicie w sposób pozornie niezrozumiały łączy się w niej pewna płynność lokalizacji z jednoczesnym poczuciem, że jest bardziej prawdziwie. Przekornie można powiedzieć, że normalne kolumny zbyt dokładnie lokalizują, że to właśnie w nich nieprawdziwe. Bo przecież głos człowieka czy dźwięk instrumentu nie jest jak gwóźdź wbity w ścianę, tylko przestrzennie się rozprasza. I to właśnie rozpraszanie Magnepany ukazują lepiej; nie ogniskując tak punktowo stają się bardziej życiowe, a mniej jak lotnicze radary. Mnie w każdym razie to poszerzanie lokalności podobało się bardziej od brzmieniowego wbijania gwoździ, przy czym trzeba zaznaczyć, że nic nie miało wspólnego z jakimś uniewyraźniającym rozmyciem. Przeciwnie – te obszarowo szersze głosy były właśnie prawdziwsze i jednocześnie wyraźniejsze, ich realności i sposobowi moszczenia się w przestrzeni nic a nic nie można było zarzucić. Faceci z gitarami wypadli tak realnie, że realniejszych nie słyszałem, a paniom na operowych i rozrywkowych scenach towarzyszyły kobiecość i autentyzm budzące wiadome emocje. Efektem zaangażowanie i jednoczesny podziw, nawet nie tyle względem tego, że tak tanie tak grają, a względem jak inaczej, na ile odmiennie. Jako że niewątpliwie czuć inny sposób formowania dźwięku – niby jest bardzo podobnie, a jednak nie tak samo. Odmiennie i w sposobie kształtowania dźwiękowego obrysu, i relacji przestrzennych. Same dźwięki jakby lepiej zrobione, a przestrzeń bardziej czytelna, bardziej ogarniająca i swobodna, pomimo większych obszarowo źródeł i niezwykłej koherentności. Przy tym wszystko dzieje się żwawo, mimo iż podtrzymania długie i w dodatku do końca aktywne, a nie pasywnie umierające niemalże bez wibracji. Inaczej mówiąc, bardzo trudno zrobić kolumny ze zwykłymi głośnikami oferującymi takie cechy i z nimi ten realizm; łatwo jedynie będzie takie, które poprawią kwestię basu; wystarczą same duże membrany w dynamicznych głośnikach. Nacisk na skórę słuchającego też będzie wówczas większy, ale i przy Magnepanach także daje się odczuć; i nie jako coś śladowego – dość wyraźnie.

      Bym nie powiedział wszystkiego, gdybym nie zauważył też innej ważnej rzeczy, a mianowicie tego, w jak dużym stopniu zyskują przy Magnepanach dobrze nagrane płyty. – Nie tyle złe przy nich ukazują swój stopień degradacji, co dobre miarę jakości. Imponujący to przybiera obraz i w dobrze sobie znanych krążkach odnajdujemy jakości nowe, albo wracamy na poziomy już kiedyś usłyszane, ale z najlepszą aparaturą. Dominantą autentyzm, zwyczajnie staje się prawdziwiej. I jakże łatwo to napisać, a jak trudno uzyskać. Więc nie, nie są te Magnepany dla ciężkiego rocka i innych basowych wzmożeń, ale w repertuarze je pomijającym jawią się jako fenomen. Jazz, muzyka rozrywkowa, rewiowa, operowa, elektroniczna, fortepianowa, skrzypcowa, kameralna, a nawet symfoniczne orkiestry – to wszystko zabrzmi fantastycznie, będzie generatorem szczytowych przeżyć.

    Stanie się tak, ponieważ w tej palecie jest jeszcze inny ważny składnik, mianowicie uduchowienie. Nie tylko zjawia się doskonałość oddania realności w znaczeniu powierzchownym, zjawia się też duchowość. Emocje z tych realnych głosów dobywają się jako większe i dobitniejsze, mocniej oddziałujące na słuchacza. Przeżycia zapisane w linii melodycznej i tekście bardziej się nam udzielają, a to wszak najważniejsze. No chyba, że się słucha na zasadzie „A niech tam sobie gra…”, ale audiofile i melomani tak przecież nie słuchają. Temu uduchowieniu sprzyjają miąższość i aromat, sprzyja nasycenie i gęsta atmosfera, sprzyja rozwibrowanie dźwięku oraz rozmach sceniczny, sprzyja przede wszystkim autentyzm odnośnie formy i treści. Zjawia się atmosfera, którą w głośnikach dynamicznych najlepiej umieją oddać papierowe lub diamentowe membrany; zjawia się coś dużo ponad klasyczne dobrej jakości granie. Zarazem jest to muzyka pozbawiona natrętności, nie ma w niej śladu przedobrzenia. Narzuca się samym autentyzmem, a nie przerysowaniem czy agresją. Ona jest taka jak trzeba i jeszcze dużo więcej; szkoda, naprawdę szkoda, że nie ma w niej niskiego basu, byłoby perfekcyjnie. (Próbowano uzupełniać ją subem, lecz to podobno niełatwe.) Ale i bez ta muzyka powiada do słuchacza: JESTEM. Ona jest bardziej niż zazwyczaj, mimo iż się nie narzuca. To znaczy się narzuca, ale jedynie prawdziwością. Nie przebrniesz przez nią tak, jak gdyby jej nie było, będziesz się musiał z nią zderzyć. No i ta przestrzeń, ta swoboda… Fantazja w całej krasie.

Sumując

   Sumuje się to do komplikacji na podobieństwo kombinacji szachowej. Białe mają autentyzm, uduchowienie, zaangażowanie w przekaz, na wskroś muzyczną atmosferę, fenomenalne soprany i średnicę, do tego sceniczny rozmach i spójność owej sceny. Czarne mają jedną figurę, deficyt odnośnie basu. Ale dla wielu ta figura będzie hetmanem i nie pozwoli się zbić. Ale też nie zapominajmy, że gra idzie tu o pieniądze. Takie białe figury dostaniemy od kolumn kosztujących wielokroć więcej, a w odniesieniu do niektórych składników brzmienia takich za setki tysięcy.

    Nie owijajmy przeto w bawełnę, rąbnijmy między oczy:

– Czy gdybyś, panie recenzencie, miał na kolumny siedem tysięcy z kawałkiem i ani grosza więcej, wybrałbyś właśnie te?
– Tak, to bardzo możliwe, a w zasadzie to pewne. Nawet gdybym miał i dwadzieścia parę, zapewne te bym wybrał.

 

W punktach

Zalety

  • Zdumiewająca dojrzałość.
  • Zaskakujący realizm.
  • Na bazie autentyzmu, że niełatwo o lepszy.
  • W odniesieniu do ludzkich głosów już niemal niemożliwy.
  • Wyczuwa się w tym inność brzmienia, ale ta inność jest lepsza.
  • Bardziej spójna.
  • Angażująca.
  • Nie narzucająca się żadną cechą poza ogromem i rozplanowaniem sceny, a mimo to nie przejdziemy mimo, nie da się zostać obojętnym.
  • Same dźwięki źródłowo bardziej objętościowe.
  • Nasycone.
  • Tchnące klimatem autentyczności i powabu.
  • Gęsta i wszechobecna atmosfera muzyczna bez reszty wchłania słuchającego.
  • Poetyka i prawdziwość walczą z sobą o lepszą.
  • Zindywidualizowanie brzmieniowe i samo piękno brzmienia na najwyższych poziomach.
  • A jednocześnie dźwięk jest szybki, muzyka wartko płynie.
  • Lecz zarazem z poszanowaniem dla majestatu frazy i poetyki odejścia.
  • Szczegółowość i przenikanie w harmonię też na wysokim poziomie.
  • Separacja w spleceniu z koherencją daje lekcję doskonałości.
  • Przepastna głębia za głośnikami i fantastyczna holografia ujęta w perspektywę.
  • A jednocześnie też atak – nie mocny, ale jest.
  • Żadnych kłopotów z pogłosami, które też się nie narzucają, jednocześnie wzmagając piękno.
  • Brakuje najniższego basu, trochę także średniego, ale ten, który jest, jest bardzo dobrej jakości i umie się zaznaczyć.
  • Czytanie rozstawienia instrumentów (a najbardziej w orkiestrach) to kolejny argument za.
  • Równie istotne to, jak fantastycznie wypadają płyty rzeczywiście dobrze nagrane.
  • Ale i te niedobre, z tego czy innego powodu, nie zaznają uszczerbku, słuchał ich będziesz z przyjemnością.
  • Bardzo mało miejsca pod siebie.
  • Spokojna estetyka wyglądu.
  • Wcale nie potrzebują 100-watowego wzmacniacza; moja 25-watowa końcówka mocy, gdybym zechciał, mogłaby je rozsadzić.
  • Łatwe do przenoszenia i ustawienia.
  • Rewelacyjny stosunek jakości do ceny.
  • Sławna marka.
  • Made in USA.
  • Polska dystrybucja.
  • Ryka approved. (Z zastrzeżeniem, że nie dla złaknionych basu.)

 

Wady i zastrzeżenia

  • Biją dźwiękiem do tyłu, tak więc ten metr przynajmniej za faktycznie nieodzowny.
  • Dobrze byłoby go uzupełnić ustrojem akustycznym za każdą z kolumn.
  • Słuchacz siedzący w normalnym fotelu, więc nisko, potrzebował będzie spionizowania większego od gwarantowanego zawleczką na podpórce, bądź dokupienia stelaży.
  • Tylko białe i czarne wykończenie, nie bardzo wiadomo czemu.
  • Rozkosze obcowania z wielką sceną dopiero ze trzy metry od.
  • Nie do muzyki rockowej i każdej inne posiłkującej się w znacznym stopniu nisko schodzącym basem.

 

Dane techniczne

  • Konstrukcja: 2-drożna, quasi wstęgowa (bez magnesów nad wstęgą)
  • Pasmo przenoszenia: 50 Hz – 20 kHz
  • Czułość: 86 dB
  • Impedancja: 4 Ω
  • Wymiary: 122 x 33 x 2,5 cm
  • Waga: 18,1 kg

Cena: 7499 PLN

 

System

  • Źródła: Cairn Soft Fog 2 solo i z przetwornikiem Reveal Audio Hercules.
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Kolumny: Audioform 304, Magnepan LRS+.
  • Kabel optyczny: WireWorld Supernova 7 Glass Toslink.
  • Interkonekty: Sulek RED, Next Level Tech (NxLT) Flame.
  • Kabel głośnikowy: Sulek 6×9.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Sulek 9×9 Power.
  • Listwa: Sulek Edia.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
  • Ustroje akustyczne: Audioform.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

4 komentarzy w “Recenzja: Magnepan LRS+

  1. Sławek pisze:

    Bardzo fajna recenzja tych głośników i kolejna potwierdzająca bardzo wysoką ich jakość jak za tak umiarkowane pieniądze. No i moje 4 kotki byłyby zachwycone, choć dla nich to drapaki 🙂

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Cztery koteczki to już gang 🙂

  2. Borys pisze:

    Panie Piotrze,
    czy eksperymentował pan z odwróceniem ich na 180° czyli tyłem do słuchacza?
    Bijąc do tyłu jak pan mówi… czy oznacza to że, gęstość dźwięku osadza się wyłącznie lub przeważnie poza głośnikami czy jednak wokół słuchacza?
    Dziękuję za odpowiedź!

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Odwracać nie odwracałem, słuchałem natomiast stojąc za nimi i rzeczywiście mocno i bez zniekształceń w tył grają. Odnośnie pola dźwiękowego, to tak jak napisałem w recenzji – atak i ciśnienia są umiarkowane, natomiast całościowy spektakl lepszy niż w głośnikach tradycyjnych. To się czuje natychmiast, bez żadnego zastanawiania, dlaczego tak jest. Uświadomienie, że chodzi o bardziej objętościowe dźwięki i lepszą między nimi koordynację przychodzi podczas badawczej obserwacji i z pewnością nie jest odnośnie tej lepszości wyczerpujące. Tego trzeba doświadczyć, warto.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy