Recenzja: LB-acoustics Mysphere 3

Brzmienie cd. Mysphere 3.2 vs AKG K1000

Brzmienie jest za to z ekstraligi.

Wraz z tym podrozdziałem przechodzimy do finałowego sedna, do konfrontacji z pierwowzorem. Nic nam więcej nie może powiedzieć o postępie z trzech mijających dekad o konfrontacji tamtej techniki z teraźniejszą. Bo mniejsze muszle mniejszymi muszlami, lepsze siedzenie na głowie lepszym siedzeniem, a dwa rodzaje przetworników i wraz z nimi potencjał grania także ze sprzętem przenośnym – to swoją drogą – ale wszak chodzi głównie o brzmienie.

Ta konfrontacja nie będzie uczciwa, ponieważ nie mam pierwowzoru. Nie mam K1000 jak je sprzedawano, mam znacznie przerobione. To znacznie oznacza o tyle lepsze, że znajomy kupiwszy swoje wychodził z konfrontacji wysoce nierad i zaraz zlecił lepszy kabel. Sam, kiedy zaś czytam wynurzenia jednego z polskich recenzentów o braku w tych K1000 basu, to mnie z kolei krew zalewa. Ale faktycznie – bas w oryginalnych słabszy i całe brzmienie lżejsze-ostrzejsze. Także czasami pasożytnicze wzbudzenia w rewirze sopranowym. Tego wszystkiego z kablem Entreqa i usuniętymi od strony ucha osłonami śladu nie ma, dźwięk jest referencyjny. Konfrontowany bezpośrednio z Sennheiser Orpheus HE90/HEV90 nie pozwolił wyszukać żadnej różnicy jakościowej – jeden i drugi absolutne mistrzostwo.

Oceńmy wagę sprawy. Wymiana kabla to nie jakiś niemożliwy do przeskoczenia problem, tym bardziej w sytuacji, gdy Entreq przywrócił podaż. Ściągnięcie siatek po stronie ucha – rzecz jeszcze prostsza, dla serwisanta banał. A przeciw temu postęp technologiczny liczony w trzech dziesiątkach lat, ci sami twórcy, wyższa cena (nawet licząc tego Entreqa), w użyciu zaawansowana technologia. Wyniki?

Zacznijmy od samych Mysphere 3.2 – jak one teraz grały. Styl ani trochę się nie zmienił, wszystko zostało podtrzymane. Zabrzmiały gęsto, barwnie, śpiewnie i z dużą energii dozą. Tak przy okazji: sam się na tym złapałem, że pośród cech standardowo ocenianych w recenzjach, jak szczegółowość czy dynamika, brakuje dźwiękowej mocy. Sam to zastępowałem parametrem ciśnienia dźwięku, lecz warto rzecz uszczegółowić, bo „głośno”, ani nawet „dynamicznie”, nie jest tożsame z „energetycznie”. Może być głośno lecz bez basu, może też głośno ze słabym nawet ciśnieniem i jednostajną dynamiką. Niemowlę dobywa z siebie dźwięki niepomijalnie głośne (te nieprzespane noce, każdy tatuś pamięta), ale gdzież temu do orkiestrowego tutti czy okrętowej syreny. Moc kształtuje się w niższych rejestrach, zwłaszcza dzięki temu u słuchawek dynamicznych „pchaniu powietrza w rejonie basu”. Pod tym względem Mysphere 3.2 to słuchawki dorównujące najmocniejszym, jak Grado PS2000e czy Meze Empyrean; jedynie Ultrasone Tribute 7 i cała ich rodzinka (Edition 7 i 9) pod tym względem nie mają równych sobie i potrafiły dać tej energii więcej.

Mowy w tej sytuacji nie ma o jakimkolwiek braku basu; Mysphere są basowo potężne i bas jest u nich obecny stale. Basso continuo, o ile tylko mamy z nim do czynienia, wybija się bardzo wyraźnie, pracuje w tle bez zarzutu. Jakikolwiek utwór z jego udziałem nie zostanie go pozbawiony i będzie to obecność mocniejsza niż u wielu słuchawek dobrych/drogich, tak więc ten problem mamy z głowy. Tym bardziej, że także objętość basu i zdolność ukazania membran bębnów osiąga wysoki poziom – cały basowy rewir jest w sumie bez zarzutu.

Odnośnie średniego zakresu, to było gęsto i smacznie, pod dyktando nasycenia barw i dużej różnorodność głosów. Także i ich zmienność, jako że to coś osobnego – zmienne operowanie głosem przez operowych śpiewaków; ono też oddane zostało dobitnie. Nie gorsza przy tym separacja – prowadzenie polifonii głosowej też dane było bez zarzutu: żadnego zlewania, ujednolicania, przysłaniania jednych drugimi. Chóry rozbite na chórzystów, duety w efektownej kooperacji na równych prawach obu głosów, w przypadku dwóch sopranów z dobrym uwypukleniem różnic indywidualnych; żadnych krytycznych uwag. Towarzysząca temu cały czas podkreślana już parę razy całkowita otwartość, dająca wyższą złudę realności. Mózg nie musi się przy Mysphere uczyć pomijania efektu odbicia; tego od muszli odbicia nie ma, słuchanie staje się łatwiejsze. (Choć nie dla otoczenia.)

I styl tego brzmienia naturalny.

Odnośnie zaś sopranów, to bardzo były rozciągnięte i tak jak bas obecne stale. Żadnego więc ściągania brzmienia do środkowego zakresu, koncentrowania się na centrum pasma. Całego tego pasma zamiast tego szerokie rozwarcie, poczynając od dobrze słyszalnego niskiego zejścia, po wysmuklone, wibrujące i czasem aż pikantne wysokie tony. Poziom całości high-endowy, równy słuchawkom w podobnych cenach; lecz nie do tego dążyliśmy, tylko do starcia z dawną referencją. Przyznajmy bowiem –  nie ma w dzisiejszych salonach audio słuchawek równych Sennheiserowi Orpheus i AKG K1000 z kablem Entreqa za cztery tysiące euro; najbliżej spośród mi znanych są Stax SR-009, Final Sonorous X i Audio-Technica ATH-L5000. Brak im niewiele, lecz o ile można jeszcze się spierać, czy nie jest z grubsza równo, zwłaszcza w odniesieniu do Audio-Techniki i Staksa napędzanego via transformator separujący wysokiej klasy kolumnowym torem, a nie przez dedykowany energizer (wrażenia ogólne, bas, scena), to wyprzedzenie w rachubę już nie wchodzi. Całkowicie równy jest tylko system Sennheiser HE 1 (tzw. nowy Orpheus) za pękaty worek pieniędzy. Natomiast, jak już wspominałem, te z lepszym kablem K1000 też stają jak równy z równym z każdą dawną i nową referencją. Też są ze złotego słuchawkowego okresu, tamtej miary najwyższej, która obecnie wyewoluowała do ceny 61 500,00 euro. Zatem?

Zatem nie. Może i ta dzisiejsza technologia jest lepsza-wydajniejsza; jest tak na pewno w odniesieniu do przykładowo komputerowych kart 3D, których w 1989 roku nawet jeszcze nie było (pierwsza to rok 1996). Lecz co do jakości brzmienia ze słuchawek, to postęp się zatrzymał. W prosty sposób zmodyfikowane sprzed lat trzydziestu AKG K1000 nie dały się ograć na chwilę obecną datowanemu następcy. Najprostsza sposób weryfikacji – nie wziąłbym tych nowych w zamian. Nic to im nie uwłacza, bo cel konstruktorów był inny. Chodziło bardziej o dostosowanie do współczesności w sensie wygody, wszechstronności i łatwości użycia. Ten lepszy design, mniejsze muszle i dwie odmiany przetworników, plus dołączona gama odpinanych, nieprzeszkadzających kabli; to wszystko właśnie signum naszych czasów, cisnących bardziej na wygląd i wygodę. Choć z drugiej strony największy w dziedzinie rozrywki konkurent dźwięku – obraz – przeszedł rewolucyjne przemiany. Najlepszy telewizor z 1989 nie miałby czego szukać w konfrontacji z najlepszym dzisiejszym. Ale ta indolencja w odniesieniu do słuchawek dotyczy także kolumn. Pomijając nieliczne tak ogromne, że nie nadają się do mieszkań (jak Living Voice Vox Olympian), nawet najlepsze z dzisiejszych nie są zdecydowanie lepsze od najlepszych sięgających rodowodem aż lat 70-tych. Korzystająca z wówczas wytwarzanych głośników papierowych firma Avatar Audio udoskonaliła same tylko zwrotnice i obudowy, a daje brzmieniową referencję, o jaką się mogą pokusić jedynie bardzo nieliczni. Z czego wypływa prosty wniosek – chcesz lepiej, musisz zrobić przełom. Matryca OLED to nie dawny kineskop, a najwyraźniej te najnowsze membrany nie są lepsze od sławnej, ekstremalnie wysilonej biocelulozowej z Sony MDR-R10, ani mikronowej na złotych elektrodach z Sennheiser Orpheusa, ani też owej długo opracowywanej prostokątnej z K1000. I teraz o objawach.

Nowe Mysphere 3 od dawnych AKG K1000 odróżnia jeden czynnik stylistyczny i jedna umiejętność. Rzecz jasna różnic więcej, ale te są najbardziej brzemienne, pozostałe pochodnymi i tłem.

Dawne i nowe Mysphere.

Różnica stylistyczna to nieco niższy dźwięk. Mysphere całą tonalność mają nieznacznie niższą, co ma wielorakie następstwa. Ich brzmienia są mniej nośne, słabiej napowietrzone, mniej zdolne do przekazania delikatności, niuansu. Także mniej kontrastowe. Na bardzo wysokim poziomie ogólnym, przy całym akcentowanym stale przeze mnie bagażu tej znakomitej otwartości wynikającej z konstrukcji, są bardziej jednorodne oraz wsobne, to znaczy mniej promieniujące dźwiękiem, w zamian gęstszym. Także basowym cieniem wygładzone, cieplejsze i ciemniejsze. Brzmienia K1000 zaś bardziej pietystyczne, odrobinę trafniejsze tonalnie, kruchsze odnośnie rzeczy kruchych, a jednocześnie wpisane w większą dynamikę, siłę ataku, całościowy wolumen dostępnej różnorodności – i zwłaszcza doskonalsze sopranowo.

To właśnie owa różnica techniczna, co było dobrze słychać. Soprany dawnego mistrza otwartości okazały się  bardziej trójwymiarowe – nigdy, przy żadnej okazji, nieprzyjemnie za ostre, za każdym razem tylko piękne. To bardzo ważąca cecha, bez której doskonałość więdnie. Mysphere radziły sobie bardzo dobrze i tylko sporadycznie, w niektórych złych nagraniach, ocierały się o brak przyjemności skutkiem nazbyt cienkiego brzmienia. Niemniej tak parę razy się zdarzyło. Poza tym ich soprany nie tak elegancko łączyły się ze środkowym zakresem – były cokolwiek odrębne. Ogólnie niższy więc potencjał sopranowy, mimo iż względem niemal całej dzisiejszej czołówki analogiczny jakościowo.

Jako konsekwencja owego sopranów oddzielenia, nie aż takiego wyrafinowania i nie aż takiej sferyczności – mniejsza chropawość tekstur, większa gładkość konturów, szczuplejsza zdolność tworzenia sopranowych łun i koronek, mniej tlenu i przede wszystkim słabsze czucie przestrzeni. Wszystkiego tego mniej nieznacznie, ale bez szans na nie dostrzeżenie. I wraz z tym także najważniejsza konsekwencja słabszej reprodukcji sopranów – nie tak doskonałe zawieszanie dźwięków w przestrzeni. Tego też się nie dało przeoczyć, zarówno w mierze wyodrębniania pierwszoplanowych obrazów z tła, jak i całościowego modelowania źródeł oraz holograficzności ujęcia. To wszystko u K1000 z kablem Entreq Atlantis okazało się lepsze; lepsze bezdyskusyjnie.

Tyle odnośnie brzmienia z lampami OTL, na deser postulowany wzmacniacz tranzystorowy dużej mocy, jako potencjalnie dla tych Mysphere 3 napęd równie dobry, o ile nie najlepszy.

Mysphere 3.2 przy odtwarzaczu ze wzmacniaczem Phasemation HPA-007 dual mono

Nowsze czasy znamionuje wyraźnie większy niepokój. W tym wypadku stylistyczny.

Rzeczywiście, jedna rzecz, bardzo ważna, się poprawiła – zjawiły owe, tak pożądane, bardziej trójwymiarowe soprany. Jednakże pewnym kosztem dźwięczności i aury wokół dźwięków. Bardziej teraz trójwymiarowe dźwięki bardzo dobrze się separowały, chwilami jednak aż za dobrze. Jedne od drugich idealnie oddzielne ukazywały się w całej pełni, lecz jako zbyt osobne. Brakowało kooperacji – nakładania się jednych na drugie w taki sposób, by bez tracenia odrębności powstała tkanka je łącząca. Ale i tak poprawiła się holografia i pogłębiła scena, co składać można na karb symetrii i dual mono, po raz drugi wykorzystanej. (Poprzednio przy AK380.) Symetryczność dawała Mysphere lepszą scenę i lepszą trójwymiarowość, jednakże Phasemation nie okazał się wystarczająco dobrym wzmacniaczem, by dać jednocześnie dźwięczność i nakładanie się dźwięków tej samej miary, co duże triody OTL. (Do tego trzeba by prawdopodobnie aż Wells Audio Headtripa.) W sumie więc trudno ocenić czy lepiej grały Mysphere z tranzystorem, czy wzmacniaczem lampowym; tym bardziej, że przy tranzystorowym przyrosła też poprawność smakowa dźwięków i wraz z tym różnorodność całej dźwiękowej materii; na przykład lepsza okazała się odpowiedź desek podczas stepowania. Ale już nie brzmienie dzwoneczków, cokolwiek bardziej z tranzystorem stłumione, a przedobrzona separacja dawała lekkie poczucie sterylności. To wszystko oczywiście odnośnie brzmienia high-endowego, bo inne w Mysphere się nie zjawia. Słuchawki są topowe, lecz pierwowzoru nie prześcignęły.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

4 komentarzy w “Recenzja: LB-acoustics Mysphere 3

  1. Włodek pisze:

    Piotrze, jak nie przetestujesz w końcu tych RAALi to nie będę Cię więcej czytał 🙂
    A tak serio to bardzo by się przydało ich posłuchać, prawda ? Sam się zastanawiam czy nie zaryzykować zakupu, w końcu można zwrócić. Michał / Pastwa je mocno chwalił.
    Pozdrowienia

    1. Piotr Ryka pisze:

      Posłuchanie RAAL było dotąd możliwe na naszym kontynencie jedynie u holenderskiego dystrybutora albo z łaski producenta na jakimś pokazie. Ale polska dystrybucja już w drodze i są w związku z tym pewne szanse na recenzję. Póki co przyjechały Final D8000 Pro, i to jest też smakowity kąsek. Wcześniej jednak obniżymy pułap kosztowy, bo nie można opisywać samej drożyzny.

  2. miroslaw frackowiak pisze:

    Bardzo fajna recenzja i trafna trzeba stwierdzic ze „ucho” to ja mam,napisalem o nich bardziej prosto i namacalnie,bo recenzentem nie jestem a ty Piotrze bardziej”artystycznie”ujeles to jak sie maja do K-1000.Moje zdanie jest takie ze sa efekciarskie,zgrabne ,ladne i dla mlodych duchem osob fajne,sprzedaz bylaby swietna ich przy cenie £1000…€1000…$1000 zalezy od kraju sprzedazy.
    Dopiero zabawa prawdziwa i porownanie zacznie sie z K-1000 kiedy dostaniesz sluchawki RAAL to dopiero zobaczysz zawodnika i z wygladu i z grania.Tylko nie zaczynaj odsluchow, bez wzmacniacza trazystorowego ,ktory najlepiej jak bedzie mial ok.150W bo te sluchawki maja w komplecie jeszcze przystawke wygladajaca jak maly wzm. bez tego nie graja.
    Nic nie pokona K-1000 bo nie potrzebuja ani przystawki ani takiego wielkiego wzm trazystorowego a z lampa nie zagraja, a K-1000 ze wzm lampowym graja piekniej od skuchawek RAAL i zobaczysz potwierdzi sie znowu moje „ucho”….

  3. Marcin pisze:

    Ze swojej strony pragnę potwierdzić fachowość i pełne wsparcie pozakupowe producenta MySphere. Z Heinzem Rennerem nie widzieliśmy się w realu, jednak kilka wymienionych maili doprowadziło do tego, że wysłałem mu moje K1000, które chorowały na lekkie przesterowanie najniższych tonów. Heinz odpicował mi je jak złoto i grają teraz bez wspomnianej przywary. W odwecie miałem wielką przyjemność pomóc Heinzowi w zrecenzowaniu przez Piotra MySphere. A to chyba pierwsza recenzja tych słuchawek w Polsce, więc tym bardziej się cieszę, że same plusy wynikły ze wspomnianej wyżej korespondencji. Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy