Recenzja: LB-acoustics Mysphere 3

Budowa Mysphere 3 

Skomplikowana szkatuła, w niej skomplikowane słuchawki.

Jeżeli przyjąć, że AKG K1000 to Mysphere 1, a ich następcą Mysphere 3 – to jednych Mysphere nam brakuje. Nie będziemy się tym jednak przejmować, od razu skoczymy w te „trójki”. (Ale zapytałem Heinza Rennera i odpowiedział, że projekt Mysphere 2 zarezerwowany został dla przyszłych słuchawek podobnych do AUDEZE LCD-i4.)

Na czym polegać ma przewaga nowych „trójek” nad pierwowzorem? Najkrócej mówiąc – na wszystkim. Lżejsze, mniejsze, bardziej wygodne i bardziej zaawansowane technologicznie, mają być wkraczające właśnie Mysphere 3 świadectwem dokonanego postępu na przestrzeni trzech mijających dekad. Przepatrzmy to po kolei.

Muszle faktycznie są mniejsze i przy okazji bardziej zamaszyste. Nie nudno spokojnie prostokątne, ale o jeden kąt zasobniejsze – pięciokątne, z wyraźnym piątym narożem w połowie tylnego obrysu. Szarą siateczkę pierwowzoru zastąpiła podobna, ale drobniejsza i czarna, stanowiąca teraz jedynie osłonę zewnętrzną; po stronie ucha zjawiła się wydatnie uwypuklona osłona tkaninowa. Przez te osłony widać, że nowy przetwornik ma nieco mniejszą powierzchnię membrany (dokładnie 40 x 40 mm), ale i tak stosunkowo dużą, dzięki tej prostokątności. Ta była niegdyś świadomym wyborem, dokonanym nie tylko z uwagi na zwiększanie powierzchni, ale też względem faktu, że prostokątna membrana generuje mniejsze naprężenia rozciągające, a więc i mniejsze zniekształcenia.

By myśleć serio o następcy K1000, należało oczywiście zachować ideę przetworników pracujących w przestrzeni otwartej, nieprzylegających do głowy. Do odziedziczonej po poprzedniku regulacji ich kąta odchylania w zakresie jakichś trzydziestu stopni dodano tutaj idącą po skosie płynną regulację wysokości zawieszenia na bazie magnetycznych, wieloszynowych prowadnic, odjęto natomiast funkcję fiksowanie ustawionego kąta. Nie ma odnośnych zatrzasków, muszle na zawiasach (schowanych pod metalową obwiednią) chodzą wystarczająco twardo, by to nie było potrzebne.

Równie znacznemu przeobrażeniu uległ pałąk, bardzo teraz daleki od dwóch prętów w kolorze bociania noga zakończonych szczątkowymi, przylegającymi tylko do skroni padami z malutkich poduszeczek. W miejsce tego zjawia się z wierzchu srebrny, pod spodem czarno wyścielony cienki swego rodzaju „słuchawkowy diadem”, którego końce sięgają aż za uszy, gdy zwieńczenie ląduje na przednim sklepieniu czaszki, daleko przed bruzdą Rolanda. Srebrny pasek zewnętrznego metalu i czarne wyścielenie spodnie są w najwyższym gatunku, podobnie jak oprawy ślizgowo przytwierdzonych bokami muszli. Całość daje dużą wygodę, bo nie ma nadmiernego ucisku, a słuchawki siedzą bardzo pewnie – bez potrzeby ostrożnego się w nich poruszania, jak było z założonymi K1000. Można się schylać, gwałtownie odwracać, odchylać głowę do tyłu – Mysphere 3 na pewno nie spadną. Tak więc, gdyby ktoś zapragnął poczęstować swoim dźwiękiem ulicę, z wersją 3.1, przeznaczoną do sprzętu przenośnego, bez obawy może wychodzić z domu.

O nietypowej cesze nieprzylegania muszlami do głowy.

Ano bo właśnie – są dwie wersje: Mysphere 3.1 i Mysphere 3.2. Pierwsza dla sprzętu przenośnego, albo ogólnie małej mocy i niskiej impedancji, druga dla mocnych wzmacniaczy. Nie jakichś skrajnie mocnych, jak było w przypadku K1000, do których moja końcówka, oddająca 25 W, pasuje idealnie, tylko tak poczynając od niecałego wata, ale już jego pobliża. Producent poczynił wskazanie, zgodnie z którym wzmacniacze tranzystorowe najlepiej będą kontrolowały bas (podobno świetnie wypadł Burson Conductor); alternatywą wzmacniacze lampowe OTL, na przykład Woo Audio WA33. To wszystko odnośnie wersji 3.2, o impedancji 110  Ω, natomiast wersja 3.1, o impedancji zaledwie 15  Ω, sama tym wszystko tłumaczy – jej napędzanie to domena DAP-ów i nawet gołych smartfonów.

Skierujmy się teraz do wnętrza muszli. W niej owa 40 x 40 mm prostokątna membrana kompozytowa, na który to kompozyt składają się Polyarylat, Politereftalan etylenu (PET) i na centralnym obszarze wzmacniające pasemka włókien szklanych. Bardzo cienka jest ta membrana, lecz wykonana z aż pięciu warstw i wzorowana na strukturze przędzy pajęczej. Kluczowym było uzyskanie dla niej jak najmniejszej masy własnej w przeliczeniu na powierzchnię – co się podobno udało. Dodatkowy atut to specjalnie zaprojektowane osadzenie w polimerowej ramce, tłumiącej pasożytnicze wibracje na obrzeżach, będącej ważnym udoskonaleniem względem membran z K1000. Jeszcze inny atut, to zdolność wychyłu o aż 4 mm przy zachowaniu odpowiedniej sztywności, pozwalająca na lepsze formowanie dźwięków.

Nie mniej ważne było źródło napędu, które stanowią nowo opracowane magnesy neodymowe o łącznej dla każdego przetwornika gęstości magnetycznej 1,5 Tesli. Na tej mocy magnes składa się aż dwadzieścia osobnych modułów magnetycznych ułożonych promieniście w okrąg na podobieństwo szprych w kole. Na wzór z kolei rozwiązań militarnych moduły te są pozłacane, co im zapewnia niezawodność  i równie ważną długowieczność. Nie będą więc osłabiały się z czasem skutkiem postępującej korozji – słuchawki dłużej od innych zachowają pierwotną jakość. Nie mniej istotne było opracowanie dla tych magnetycznych modułów takiej mieszanki metali ziem rzadkich, by stały się (tak samo jak membrany) możliwie jak najlżejsze – co także się udało. To jednak jeszcze nie koniec, bo szło także o to, by utworzony z nich pierścień zapewniał odpowiednią swobodę przepływu fal akustycznych – i tego też dokonano. Jako sumaryczny efekt końcowy powstał przetwornik dający wyjątkowo dużą kreatywność brzmieniową i wyjątkowo małe zniekształcenia, a na dodatek w dwóch odmianach – jednej dla odtwarzaczy przenośnych i smartfonów, drugiej dla stacjonarnych wzmacniaczy. Wszystko w oprawie nowoczesnego designu i świetnej bazy surowcowej, przy cenie niestety wysokiej, ale do tego już przywykliśmy.

I regulacji tych muszli odchyłu.

To także signum trzech mijających dekad – AKG K1000 kosztowały na przestrzeni swej kilkunastoletniej rynkowej bytności 2700 złotych; wkraczające na rynek Mysphere 3 to wydatek 4000 euro. Cena tyczy jednego, wybranego zestawu przetworników, czyli modelu 3.1 lub 3.2. Chcąc mieć obydwa naraz, trzeba będzie wysupłać dodatkowe 2100 euro na drugi komplet przetworników, których zastępowanie jednych drugimi to sprawa banalnie prosta. Zdejmujesz (lekkim szarpnięciem) pasek osłony wewnętrznej pałąka i z łatwością odrywasz przylegające do prowadnic samym magnetycznym przyciąganiem muszle. Pyk-pyk, można się uwinąć w minutę.

Zostały do omówienia kable, opakowanie oraz techniczne dane. Odnośnie kabli jest nietypowo i zarazem przyjemnie, bo dostajemy duży zestaw. W komplecie znajdują się aż trzy długie – każdy długości 3,6 metra – jeden z końcówką mały jack z zakręcaną przejściówką na duży; drugi końcówką symetryczną 4-pin XLR; trzeci zakończony zaczynającym być standardem średniego kalibru jackiem symetrycznym 4,4 mm. Jako uzupełnienie czwarty krótszy, długości 1,2 m, zakończony symetrycznym jackiem 2,5 mm. Wszystkie są cienkie i bardzo lekkie, jak również całkowicie skrętne; sporządzone na bazie splotu ośmiu przewodów z monokrystalicznej, beztlenowej miedzi w zewnętrznej osłonie tekstylnej. Która to osłona jest czarna, lekko lśniąca, super gęsto utkana i mimo bycia tekstylną wystarczająco gładka. Każdy kabel po stronie wejścia do słuchawek kończy kątowy symetryczny jack 3,5 mm (bez regulacji kąta), który wetknąć można – jak użytkownikowi będzie wygodniej – do terminala w prawej lub lewej końcówce pałąka. (Są całkowicie równoważne). Wygodne także w przypadku dłuższych kabli będzie ich zarzucenie na plecy – żadnego wraz z tym rąk krępowania dyndającym przewodem. Lecz i bez tego kabel nie przeszkadza, w ogóle jakby nie istniał.

Opakowanie to wyjątkowo starannie wykonana metalowa kaseta – od zewnątrz srebrzysto-szara, w środku wypełniona skomplikowanym profilem z twardej mysiego koloru pianki. Dobą rzeczą jest to, że mieszczą się w niej słuchawki z oboma kompletami przetworników (przezorność zawsze w cenie), podobnie jak bez problemu w centralnej „studni” pod pałąkiem układają się jeden na drugim cztery kable, każdy w swym welurowym woreczku. W szczelinie bocznej mieści się mała książeczka instrukcji obsługi, powtórzonej na dołączonym pendrajwie, a metalowy neseser ma rączkę, zaokrąglone naroża, karbowane wzmocnienia boczne i solidne metalowe zatrzaski. Super…

Słuchawki są nieduże, sprytne i ekskluzywne.

Jak dowiedziałem się od Heinza, procesor dedykowany kiedyś AKG K1000 nadaje się do wspierania wersji o wyższej impedancji, a same dane techniczne to pasmo przenoszenia 20 Hz – 44 kHz, czułość 96 dB (dla obu wersji) i waga zaledwie 340 gramów.

 

 

 

 

 

 

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

4 komentarzy w “Recenzja: LB-acoustics Mysphere 3

  1. Włodek pisze:

    Piotrze, jak nie przetestujesz w końcu tych RAALi to nie będę Cię więcej czytał 🙂
    A tak serio to bardzo by się przydało ich posłuchać, prawda ? Sam się zastanawiam czy nie zaryzykować zakupu, w końcu można zwrócić. Michał / Pastwa je mocno chwalił.
    Pozdrowienia

    1. Piotr Ryka pisze:

      Posłuchanie RAAL było dotąd możliwe na naszym kontynencie jedynie u holenderskiego dystrybutora albo z łaski producenta na jakimś pokazie. Ale polska dystrybucja już w drodze i są w związku z tym pewne szanse na recenzję. Póki co przyjechały Final D8000 Pro, i to jest też smakowity kąsek. Wcześniej jednak obniżymy pułap kosztowy, bo nie można opisywać samej drożyzny.

  2. miroslaw frackowiak pisze:

    Bardzo fajna recenzja i trafna trzeba stwierdzic ze „ucho” to ja mam,napisalem o nich bardziej prosto i namacalnie,bo recenzentem nie jestem a ty Piotrze bardziej”artystycznie”ujeles to jak sie maja do K-1000.Moje zdanie jest takie ze sa efekciarskie,zgrabne ,ladne i dla mlodych duchem osob fajne,sprzedaz bylaby swietna ich przy cenie £1000…€1000…$1000 zalezy od kraju sprzedazy.
    Dopiero zabawa prawdziwa i porownanie zacznie sie z K-1000 kiedy dostaniesz sluchawki RAAL to dopiero zobaczysz zawodnika i z wygladu i z grania.Tylko nie zaczynaj odsluchow, bez wzmacniacza trazystorowego ,ktory najlepiej jak bedzie mial ok.150W bo te sluchawki maja w komplecie jeszcze przystawke wygladajaca jak maly wzm. bez tego nie graja.
    Nic nie pokona K-1000 bo nie potrzebuja ani przystawki ani takiego wielkiego wzm trazystorowego a z lampa nie zagraja, a K-1000 ze wzm lampowym graja piekniej od skuchawek RAAL i zobaczysz potwierdzi sie znowu moje „ucho”….

  3. Marcin pisze:

    Ze swojej strony pragnę potwierdzić fachowość i pełne wsparcie pozakupowe producenta MySphere. Z Heinzem Rennerem nie widzieliśmy się w realu, jednak kilka wymienionych maili doprowadziło do tego, że wysłałem mu moje K1000, które chorowały na lekkie przesterowanie najniższych tonów. Heinz odpicował mi je jak złoto i grają teraz bez wspomnianej przywary. W odwecie miałem wielką przyjemność pomóc Heinzowi w zrecenzowaniu przez Piotra MySphere. A to chyba pierwsza recenzja tych słuchawek w Polsce, więc tym bardziej się cieszę, że same plusy wynikły ze wspomnianej wyżej korespondencji. Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy