Recenzja: LB-acoustics Mysphere 3

   Krótka wymiana zdawkowej korespondencji, z której do odnotowania są moje wyrazy uszanowania dla twórców sławnych AKG K1000 i w drugą stronę wskazanie mojej osoby jako odpowiedniej do napisania recenzji z uwagi na tych K1000 posiadanie, poprzedziła dostarczenie pocztą kurierską przesyłki z Wiednia, w niej tytułowych słuchawek. Nietypowych, będących współczesną wersją pamiętnych z 1989 roku; czyli trzydzieści lat właśnie mija, a przecież jakby to było wczoraj, kiedy o nich pierwszy raz czytałem w magazynie „Video Audio”. Głowy nie dam, że to był ten magazyn, ale dobrze pamiętam dwustronicowy opis, zdjęcia i uwagi o dedykowanym wzmacniaczu oraz dedykowanym cyfrowym przetworniku akustyki. Tego przetwornika nigdy nawet na oczy nie widziałem, czego bardzo żałuję, a i na same K1000 początkowo niespecjalną miałem ochotę, bo opinie o nich dotarły zrazu nieprzychylne. Ktoś słuchał, bardzo mu się nie podobały, podzielił się tym ze mną, temat wydawał się zamknięty. Ale po pewnym czasie wieści zaczęły napływać inne – że właśnie nie, że to jedne z najlepszych na świecie, może nawet najlepsze – najprawdziwiej grające. Sprawa znów się otwarła, w dodatku całkiem na oścież, ponieważ na naszym rynku wtórnym w początku lat dwutysięcznych chodziły w niskich cenach. Jedna para umknęła mi sprzed nosa za mniej niż tysiąc złotych; dzwoniłem nawet potem do oferenta i faktycznie za tyle sprzedał, nie zdając sobie sprawy z wartości. Sam kupiłem za mniej niż dwa, i to był na pewno najlepszy interes audio, jaki zrobiłem w życiu. Od startu, jeszcze z oryginalnym kablem, zagrały fantastycznie, a potem od Entreqa dostałem ich flagowy przewód Atlantis, by z nimi się promował. Szokowy to był skok jakościowy, toteż powtórzę słowa Salierego wpatrzonego w partyturę Mozarta: „usuwasz jedną nutę, cała konstrukcja się wali”. Tak jest także z kablami w aparaturze audio – jeden nie taki, system w gruzach. Teraz też o tym się przekonamy; o kablach jednak na razie dosyć, jeszcze do nich wrócimy.

Dzięki Mysphere 3 dowiedziałem się więcej o antenacie K1000; między innymi tego, że prototyp powstał w 1987, a same słuchawki zjawiły w 1989, a więc rok wcześniej niż sam ustaliłem na podstawie daty druku instrukcji obsługi. W artykule „Ludzie i dziedzictwo”, na stronie poświęconej projektowi Mysphere, czytamy też, że stoją za nim ci sami ludzie, którzy opracowali K1000:  inżynier Helmut Ryback, wcześniej odpowiedzialny za powstanie  AKG K240 DF (do dziś pozostających w użyciu sławnych słuchawek studyjnych) oraz inżynier Heinz Renner, kierownik projektu K1000. Przypomniano też historię z wyborem przetwornika, odnośnie którego brano początkowo pod uwagę także konstrukcje elektrostatyczne i ortodynamiczne, ale ostatecznie zdecydowano się na dynamiczną, z uwagi na najlepsze pchanie powietrza w zakresie niskich częstotliwości (że tak kolokwialnie to ujmę). Nie od rzeczy, ponieważ to samo tyczy Mysphere, będzie też przypomnienie, iż  u podstaw całego przedsięwzięcia legło pragnienie zbudowania słuchawek dających stan znalezienia się słuchacza „w idealnym pomieszczeniu z optymalnymi głośnikami”. To się udało, chociaż łatwo nie było. Należało wynaleźć specjalne magnesy radialne, wymyślić prostokątną membranę i rozwiązać problemy z jej nadmiernym wzbudzaniem na obrzeżach. To wszystko udało się zrobić, mnogie trudności przezwyciężyć, na koniec brzmieniem zachwycić.

Czasy podobno zdążają ku nowemu i wynalazczość wraz z nimi, choć sądząc po samej jakości dźwięku w słuchawkach i głośnikach, można mieć co do tego wątpliwości. Jakoś tak dziwnie się złożyło, że na przełomie lat 80-tych i 90-tych sypnęło słuchawkami, których nie udało się potem przebić. Super kareta z pięciu asów: AKG K1000, Sony MDR-R10, Sennheiser Orpheus, Stax SR-Ω i Grado HP1000 niezagrożona pomyka dalej, ku coraz dalszej niepobitej przeszłości. Heinz Renner i Helmut Ryback piszą mimo to, iż wiele się zmieniło, technologia się posunęła. Zjawiły nowe materiały, bardziej zaawansowane symulacje komputerowe i metody pomiaru, rozwinęła psychoakustyka. Dzięki lepszym sztucznym głowom doposażonym w sztuczne tułowia oraz laserowym pomiarom efektu Dopplera można było wspiąć się na wyższe poziomy wiedzy o interakcjach towarzyszących odbiorowi dźwięku, a wraz z tym zaświtała idea stworzenia słuchawek będących ulepszoną kontynuacją przełomowych K1000.  

Budowa Mysphere 3 

Skomplikowana szkatuła, w niej skomplikowane słuchawki.

Jeżeli przyjąć, że AKG K1000 to Mysphere 1, a ich następcą Mysphere 3 – to jednych Mysphere nam brakuje. Nie będziemy się tym jednak przejmować, od razu skoczymy w te „trójki”. (Ale zapytałem Heinza Rennera i odpowiedział, że projekt Mysphere 2 zarezerwowany został dla przyszłych słuchawek podobnych do AUDEZE LCD-i4.)

Na czym polegać ma przewaga nowych „trójek” nad pierwowzorem? Najkrócej mówiąc – na wszystkim. Lżejsze, mniejsze, bardziej wygodne i bardziej zaawansowane technologicznie, mają być wkraczające właśnie Mysphere 3 świadectwem dokonanego postępu na przestrzeni trzech mijających dekad. Przepatrzmy to po kolei.

Muszle faktycznie są mniejsze i przy okazji bardziej zamaszyste. Nie nudno spokojnie prostokątne, ale o jeden kąt zasobniejsze – pięciokątne, z wyraźnym piątym narożem w połowie tylnego obrysu. Szarą siateczkę pierwowzoru zastąpiła podobna, ale drobniejsza i czarna, stanowiąca teraz jedynie osłonę zewnętrzną; po stronie ucha zjawiła się wydatnie uwypuklona osłona tkaninowa. Przez te osłony widać, że nowy przetwornik ma nieco mniejszą powierzchnię membrany (dokładnie 40 x 40 mm), ale i tak stosunkowo dużą, dzięki tej prostokątności. Ta była niegdyś świadomym wyborem, dokonanym nie tylko z uwagi na zwiększanie powierzchni, ale też względem faktu, że prostokątna membrana generuje mniejsze naprężenia rozciągające, a więc i mniejsze zniekształcenia.

By myśleć serio o następcy K1000, należało oczywiście zachować ideę przetworników pracujących w przestrzeni otwartej, nieprzylegających do głowy. Do odziedziczonej po poprzedniku regulacji ich kąta odchylania w zakresie jakichś trzydziestu stopni dodano tutaj idącą po skosie płynną regulację wysokości zawieszenia na bazie magnetycznych, wieloszynowych prowadnic, odjęto natomiast funkcję fiksowanie ustawionego kąta. Nie ma odnośnych zatrzasków, muszle na zawiasach (schowanych pod metalową obwiednią) chodzą wystarczająco twardo, by to nie było potrzebne.

Równie znacznemu przeobrażeniu uległ pałąk, bardzo teraz daleki od dwóch prętów w kolorze bociania noga zakończonych szczątkowymi, przylegającymi tylko do skroni padami z malutkich poduszeczek. W miejsce tego zjawia się z wierzchu srebrny, pod spodem czarno wyścielony cienki swego rodzaju „słuchawkowy diadem”, którego końce sięgają aż za uszy, gdy zwieńczenie ląduje na przednim sklepieniu czaszki, daleko przed bruzdą Rolanda. Srebrny pasek zewnętrznego metalu i czarne wyścielenie spodnie są w najwyższym gatunku, podobnie jak oprawy ślizgowo przytwierdzonych bokami muszli. Całość daje dużą wygodę, bo nie ma nadmiernego ucisku, a słuchawki siedzą bardzo pewnie – bez potrzeby ostrożnego się w nich poruszania, jak było z założonymi K1000. Można się schylać, gwałtownie odwracać, odchylać głowę do tyłu – Mysphere 3 na pewno nie spadną. Tak więc, gdyby ktoś zapragnął poczęstować swoim dźwiękiem ulicę, z wersją 3.1, przeznaczoną do sprzętu przenośnego, bez obawy może wychodzić z domu.

O nietypowej cesze nieprzylegania muszlami do głowy.

Ano bo właśnie – są dwie wersje: Mysphere 3.1 i Mysphere 3.2. Pierwsza dla sprzętu przenośnego, albo ogólnie małej mocy i niskiej impedancji, druga dla mocnych wzmacniaczy. Nie jakichś skrajnie mocnych, jak było w przypadku K1000, do których moja końcówka, oddająca 25 W, pasuje idealnie, tylko tak poczynając od niecałego wata, ale już jego pobliża. Producent poczynił wskazanie, zgodnie z którym wzmacniacze tranzystorowe najlepiej będą kontrolowały bas (podobno świetnie wypadł Burson Conductor); alternatywą wzmacniacze lampowe OTL, na przykład Woo Audio WA33. To wszystko odnośnie wersji 3.2, o impedancji 110  Ω, natomiast wersja 3.1, o impedancji zaledwie 15  Ω, sama tym wszystko tłumaczy – jej napędzanie to domena DAP-ów i nawet gołych smartfonów.

Skierujmy się teraz do wnętrza muszli. W niej owa 40 x 40 mm prostokątna membrana kompozytowa, na który to kompozyt składają się Polyarylat, Politereftalan etylenu (PET) i na centralnym obszarze wzmacniające pasemka włókien szklanych. Bardzo cienka jest ta membrana, lecz wykonana z aż pięciu warstw i wzorowana na strukturze przędzy pajęczej. Kluczowym było uzyskanie dla niej jak najmniejszej masy własnej w przeliczeniu na powierzchnię – co się podobno udało. Dodatkowy atut to specjalnie zaprojektowane osadzenie w polimerowej ramce, tłumiącej pasożytnicze wibracje na obrzeżach, będącej ważnym udoskonaleniem względem membran z K1000. Jeszcze inny atut, to zdolność wychyłu o aż 4 mm przy zachowaniu odpowiedniej sztywności, pozwalająca na lepsze formowanie dźwięków.

Nie mniej ważne było źródło napędu, które stanowią nowo opracowane magnesy neodymowe o łącznej dla każdego przetwornika gęstości magnetycznej 1,5 Tesli. Na tej mocy magnes składa się aż dwadzieścia osobnych modułów magnetycznych ułożonych promieniście w okrąg na podobieństwo szprych w kole. Na wzór z kolei rozwiązań militarnych moduły te są pozłacane, co im zapewnia niezawodność  i równie ważną długowieczność. Nie będą więc osłabiały się z czasem skutkiem postępującej korozji – słuchawki dłużej od innych zachowają pierwotną jakość. Nie mniej istotne było opracowanie dla tych magnetycznych modułów takiej mieszanki metali ziem rzadkich, by stały się (tak samo jak membrany) możliwie jak najlżejsze – co także się udało. To jednak jeszcze nie koniec, bo szło także o to, by utworzony z nich pierścień zapewniał odpowiednią swobodę przepływu fal akustycznych – i tego też dokonano. Jako sumaryczny efekt końcowy powstał przetwornik dający wyjątkowo dużą kreatywność brzmieniową i wyjątkowo małe zniekształcenia, a na dodatek w dwóch odmianach – jednej dla odtwarzaczy przenośnych i smartfonów, drugiej dla stacjonarnych wzmacniaczy. Wszystko w oprawie nowoczesnego designu i świetnej bazy surowcowej, przy cenie niestety wysokiej, ale do tego już przywykliśmy.

I regulacji tych muszli odchyłu.

To także signum trzech mijających dekad – AKG K1000 kosztowały na przestrzeni swej kilkunastoletniej rynkowej bytności 2700 złotych; wkraczające na rynek Mysphere 3 to wydatek 4000 euro. Cena tyczy jednego, wybranego zestawu przetworników, czyli modelu 3.1 lub 3.2. Chcąc mieć obydwa naraz, trzeba będzie wysupłać dodatkowe 2100 euro na drugi komplet przetworników, których zastępowanie jednych drugimi to sprawa banalnie prosta. Zdejmujesz (lekkim szarpnięciem) pasek osłony wewnętrznej pałąka i z łatwością odrywasz przylegające do prowadnic samym magnetycznym przyciąganiem muszle. Pyk-pyk, można się uwinąć w minutę.

Zostały do omówienia kable, opakowanie oraz techniczne dane. Odnośnie kabli jest nietypowo i zarazem przyjemnie, bo dostajemy duży zestaw. W komplecie znajdują się aż trzy długie – każdy długości 3,6 metra – jeden z końcówką mały jack z zakręcaną przejściówką na duży; drugi końcówką symetryczną 4-pin XLR; trzeci zakończony zaczynającym być standardem średniego kalibru jackiem symetrycznym 4,4 mm. Jako uzupełnienie czwarty krótszy, długości 1,2 m, zakończony symetrycznym jackiem 2,5 mm. Wszystkie są cienkie i bardzo lekkie, jak również całkowicie skrętne; sporządzone na bazie splotu ośmiu przewodów z monokrystalicznej, beztlenowej miedzi w zewnętrznej osłonie tekstylnej. Która to osłona jest czarna, lekko lśniąca, super gęsto utkana i mimo bycia tekstylną wystarczająco gładka. Każdy kabel po stronie wejścia do słuchawek kończy kątowy symetryczny jack 3,5 mm (bez regulacji kąta), który wetknąć można – jak użytkownikowi będzie wygodniej – do terminala w prawej lub lewej końcówce pałąka. (Są całkowicie równoważne). Wygodne także w przypadku dłuższych kabli będzie ich zarzucenie na plecy – żadnego wraz z tym rąk krępowania dyndającym przewodem. Lecz i bez tego kabel nie przeszkadza, w ogóle jakby nie istniał.

Opakowanie to wyjątkowo starannie wykonana metalowa kaseta – od zewnątrz srebrzysto-szara, w środku wypełniona skomplikowanym profilem z twardej mysiego koloru pianki. Dobą rzeczą jest to, że mieszczą się w niej słuchawki z oboma kompletami przetworników (przezorność zawsze w cenie), podobnie jak bez problemu w centralnej „studni” pod pałąkiem układają się jeden na drugim cztery kable, każdy w swym welurowym woreczku. W szczelinie bocznej mieści się mała książeczka instrukcji obsługi, powtórzonej na dołączonym pendrajwie, a metalowy neseser ma rączkę, zaokrąglone naroża, karbowane wzmocnienia boczne i solidne metalowe zatrzaski. Super…

Słuchawki są nieduże, sprytne i ekskluzywne.

Jak dowiedziałem się od Heinza, procesor dedykowany kiedyś AKG K1000 nadaje się do wspierania wersji o wyższej impedancji, a same dane techniczne to pasmo przenoszenia 20 Hz – 44 kHz, czułość 96 dB (dla obu wersji) i waga zaledwie 340 gramów.

 

 

 

 

 

 

Brzmienie

Przetworniki mają wymienne.

Brzmienie, jako finalne dla toru audio zjawisko, o które właśnie chodziło, jest oczywiście czymś plastycznym – można je kształtować na równi źródłem i wzmacniaczem, jak też okablowaniem. Ale w przypadku Mysphere 3 dochodzi do tego nie tylko kabel samych słuchawek wraz z tym między wzmacniaczem a źródłem, ale też, w równie decydującym stopniu, kable zasilające to źródło i ten wzmacniacz.

Heinz Renner napisał mi, że próbował obu wersji Mysphere z różnymi alternatywnymi słuchawkowymi kablami, min. od  In-Akustik, JPS Labs i Double Helix, rzecz jasna uzyskując różne brzmienia, lecz zawsze na zasadzie kompromisu. Z czego by wynikało, że kable dołączone do słuchawek są wysokiej jakości i jakichś rewelacji wraz z użyciem droższych/lepszych się nie należy spodziewać.  Tego samego nie mogę odnieść do próbowanych przez siebie kabli zasilających. Tu w całej pełni zalety słuchawek umiał wydobyć dopiero Sulek 9×9 w przetworniku, wspierany Sulkiem Edia (zamiennie z Hijiri Nagomi) we wzmacniaczu. Bez wsparcia obu tych kabli gęstość oraz faktura brzmienia nie chciały w pełni zabłysnąć i przykładowo z Illuminati Reference w przetworniku było zdecydowanie za ostro. Ale zacznijmy od wersji 3.1, dla której kable zasilające nie stanowią problemu, ponieważ są niepotrzebne.

Mysphere 3.1 z Astell & Kern AK380

Brzmienie z dawnym flagowcem Astella pojawiło się ze wszech miar godne pochwały, poza jednym jedynym czynnikiem – mocy okazało się nie dość. Ściśle biorąc DAP średniej mocy zmuszony był pracować na samej granicy swoich możliwości – dopiero wówczas zapewniał przeznaczonym dla siebie Mysphere granie głośne, ale i tak mniej głośne niż to niektórzy lubią. Niemniej głośne, głośne naprawdę. W tej minimalnie, ale jednak dwuznacznej sytuacji, dodatkowy wzmacniacz przenośny był rzeczą pożądaną, albo alternatywnie sam odtwarzacz z większym ładunkiem mocy, lecz takich za wiele nie ma. Mimo to scharakteryzuję co usłyszałem, a bardzo ciekawe rzeczy.

Dźwięk Mysphere 3.1 opisać należy jako nieprzeciętnie głęboki, gęsty i plastyczny. Wyobraźcie sobie brzmienie pod tymi względami całkowicie sycące i całe takie, że jak na odtwarzacz przenośny, to naprawdę dużo ponad oczekiwania. Tak grało. Na obszernej, ale nieprzesadnie zwracającej na siebie uwagę scenie, królowała muzyka. Pełnoporcjowa, wysokokaloryczna – jednocześnie płynna i gęsta. Uwagę zwracał miąższość tkanki, gładkość obrysów, efektownie ciemna karnacja, moc oraz witalność. Zaskakujący zatem obraz jak na słuchawki grające w przestrzeni całkowicie otwartej, w istocie nagłowne monitory. Spodziewalibyśmy się raczej (także poprzez tę cienkość kabelka) czegoś może szczegółowego i wyraźnego, na pewno też otwartego, ale nie tak gęstego, tak esencjalnego. Tymczasem otwartość – rzeczywiście, zgoła niesłuchawkowa – ale w równie zaskakującym stopniu tamto, to mniej oczekiwane. Moc basu, całościowa potęga, energetyczny nawał – to wszystko atakowało, przytłaczało. I jednocześnie miało formę, o którą od założeń chodziło – jakby to nie były słuchawki, jakbyś słuchał głośników. Czuć oczywiście było granie przy blisko ucha, ale co do formy stuprocentowo otwarte, pozbawione śladu jakiejkolwiek bariery, odbić.

 

 

 

 

Ten zanik słuchawkowej muszli – zarówno fizyczny w sensie konstrukcyjnym, jak i fizjologiczno-audialny – daje inne muzyczne życie, nie wymaga przyzwyczajenia. A warto tu przypomnieć, że gdy jedni słuchanie poprzez słuchawki kupują bez grymasów i nie robi im większej różnicy strona alternatywy: słuchawki czy głośniki, to inni słuchawek nie znoszą, gdyż wywołują u nich mniejszą czy większą klaustrofobię. Tego z Mysphere nie będzie, poczucie zamknięcia wyparowuje ze szczętem. Lecz nie mniej ważne także to, że rzecz nie dzieje się kosztem brzmienia. Atutu otwartości i dźwiękowej swobody nie dostajemy w zamian za odchudzenie, nie takie nasycenie, redukcję barwy i basu. Dźwięk właśnie bardziej jest gęsty, nasycony i basowo obfity, niż ma to miejsce w nawet bardzo dobrych słuchawkach. A jednocześnie jest otwarty. Nie należy zarazem do tych, które skupiają się przede wszystkim na ekspozycji detaliczności, kruchości, separacji. Brzmienie w najlepszym tego słowa znaczeniu produkowało się naturalne, nieprzedobrzone w żadną stronę, niezwichrowane jakąś manierycznością. Żadnej maniery – tej czy innej – sama witalna żywość. Wyraźny obraz, precyzyjny modelunek faktur i w każdym z zakresów trójwymiarowość nie zostają okupione przeinaczeniami, redukcją czegoś innego. Nie ma ani parcia na szczegół, ani parcia na muzykalność. Stuprocentowe wypośrodkowanie i tylko sama jakość przeciągnięta daleko na stronę wysokiej. Zwracał także uwagę brak pogłosowej aury, jako jedynej zredukowanej na rzecz tej niespotykanej u słuchawek otwartości. Traciła na tym obecność wnętrza, zyskiwała właśnie otwartość.

Temperatura należała do tych całkowicie pomijalnych, nie zwracających uwagi. (I bardzo dobrze.)  Znaczyło to, że odpowiada prawdzie, podobnie jak prawdą była ta otwartość. Prawdziwy był też brak wysilania w odniesieniu do czegokolwiek, a sama złożoność brzmienia nie całkiem jak prawdziwa, lecz jak na granie z DAP-a rewelacyjna, zwłaszcza w kontekście całościowego ujęcia o tej miary wyważeniu. Głębia, moc oraz nasycenie szły o lepszą z muzykalnością, a jedyne czego nie było, a co lubię, to chropawości tekstur. Cały przekaz był w tej gęstości i głębokości gładki, ciemny, zmysłowy.

A pałąk na rzecz tego „sprytu” rozbierany.

Wady? Tak – jedna potencjalna. Przy najniższych basowych zejściach membrany łapały czasem w przypadku słabych nagrań przestery. Przestery należące do samych tych nagrań, ale bardziej z Mysphere obecne niż przykładowo z Grado PS2000e. Co można interpretować dwojako: równie dobrze jako słabość maskowania, co jako uczciwość odtwórczą. Sam nie będę tego przesądzał; trzeba być w każdym razie gotowym, że te basowe przestery (i nie tylko basowe) pochodzące od gorszego muzycznego materiału nie podlegają retuszowi. Co ani trochę nie przeszkodziło temu, że obraz brzmień perkusyjnych należał do jednych z najlepszych, jakie poprzez AK380 słyszałem, a naturalność głosów okazała się całkowita.

Brzmienie cd. Mysphere 3.2 przy komputerze

Mysphere są też estetycznie wyszukane.

   Tutaj tor taki sam jak zawsze ostatnimi czasy, to znaczy przetwornik Ayon Sigma i wzmacniacz słuchawkowy Ayon HA-3. Oba z nieco lepszymi od standardowych lampami – pojedynczą prostowniczą w przetworniku i parą sterujących we wzmacniaczu. Plus do tego wspomniany warunek precyzyjnie dobranych kabli zasilania; z grona dobrze mi znanych Sulek Edia albo Hijiri Nagomi to minimalny warunek całkowitego zadowolenia. Albowiem Mysphere 3 są na te kable wyjątkowo wyczulone – tak samo jak w przypadku tego braku maskowania przesterów, niczego nie wybaczają. To w sumie bardzo dobrze, to daje wrażliwość i uczciwość. Zarazem nie przeszkadza w odnalezieniu ścieżki do całościowej muzycznej prawdy.

Powiem tak: Mysphere 3 to słuchawki przede wszystkim piękne brzmieniowo. Ale zarazem bardzo wymagające dla składników napędzającego je toru. Co nie musi oznaczać w każdym wypadku drożyzny, oznacza natomiast – i z całą dobitnością – dobór składników brzmieniowo wyważonych. Słuchawki są, jak już zdążyłem powiedzieć, gęste, melodyjne i żywe. Muzyka poprzez nie niewątpliwie cała wypowiada się sobą i nie lubi (bardzo nie lubi – bardziej niż w innych słuchawkach) być od tego odwodzona. To niewątpliwie wiąże się z potencjałem. Na przykład potencjałem sopranowym. Kabel zasilający Illuminati sam z siebie, taki już jest, ciągnie soprany mocno w górę i trochę je odchudza. Nie tylko, że nie będzie to przeszkadzało niektórym innym słuchawkom, ale jeszcze pomoże. Te, które soprany tłumią, dostaną jakościowe wsparcie; lecz nie Mysphere 3; one tego nie chcą i o to się nawet obrażą. Żądają toru akuratnego, takiego jak one same. Chcą, aby wszystko było możliwie bliskie ideału i by też żyło muzyką. Dlatego tak dobrze pasowało okablowanie Sulka, a inne pasowało mniej. Sam jestem jak te Mysphere, dlatego tych kabli używam. Alternatywnie mógłbym Siltech Triple Crown, ale to by było za drogo. Po tańszej stronie alternatywą Luna Cables, VOVOX i wypadły już z rynku Harmonix, po drogiej wysokie modele Transparent Cable, Tellurium Q, Synergistic Research i Entreqa. Zapewne też niejedne inne – nie znam całego kablowego świata. Nieważne zresztą nazwy, ważna sama metoda. Tor musi być jakby przedłużeniem walorów Mysphere, one przedłużeniem walorów toru. Dopiero taki pas transmisyjny prowadzi do muzyki o postaci już opisanej przy okazji Mysphere 3.1, bowiem wersja o wyższej impedancji gra właściwie tak samo. To brzmienie gęste, mocne, potężne – bardziej kładące nacisk na całościową siłę wyrazu niż delikatność, impresyjność, zwiewność.

Weźmy dla przykładu Impromptus D 935 Schuberta, które lubię jedynie w interpretacji Alfreda Brendela. Fortepian w średniej jakości pliku granym prosto z YouTube okazał się wyjątkowo dźwięczny i harmonicznie złożony, ale zarazem bardziej gęsty brzmieniowo niż z Grado GS1000 w najstarszej tych słuchawek wersji, tej jeszcze z cienkim kablem. Analogicznie gęsty jak z Grado PS2000e, lecz w porównaniu do nich fortepian stawał dalej, mocniejsze dając czucie swobody propagacji i trochę, ale jednak, mniej był na krawędziach dźwiękowych gładki, co mi się spodobało i co stanowiło różnicę względem sytuacji przy DAP-ie. Ogólnie biorąc był to dźwięk znakomity, ale skupiony na intensywności – nie tak prześwietlony i w kruchych brzmieniach kruchy, jak w interpretacji najdawniejszych GS1000. Tym samym mocniej oddziałujący na słuchacza, dostarczający więcej energii; więcej także niż w przypadku Sennheiser HD 800 (i to z o wiele lepszym od ich oryginalnego kablem Tonalium); na przyjemny dodatek energii o bardziej klarownej formie.

Wersja 3.1 jest skierowana do odtwarzaczy przenośnych i smartfonów, ale takich o mocnych wzmacniaczach.

Już samo to, że w pełni otwarte Mysphere 3 potrafią zorganizować brzmienie cięższe niż HD 800 i GS1000, wydaje się zaskakujące. Że dają równie zawiesiste jak Grado PS2000e i nieomal tak samo, jak Ultrasone Tribute 7 z kablem Tonalium, to już wyczyn nie lada. A że równie prawdziwe, o ile nie prawdziwsze i jeszcze bardziej klarowne, tego już nie będę nazywał. Ultrasone zasobne w lepszy o dwie klasy od oryginalnego i zamontowany na stałe kabel dostarczały wprawdzie więcej energii, ale czy one, czy Mysphere były bardziej klarowne, o to można się spierać. Jedne i drugie grały mistrzowsko, w jedne i drugie natychmiast się zapadałem; lecz prezentacja Ultrasone była na pewno bardziej „słuchawkowa”; ta od Mysphere co prawda mniej energetyczna i lżejsza, ale bardziej naturalnie otwarta. Co nie znaczy, że tej jeszcze lżejszej od Grado GS1000 bym nie chciał. Właśnie je sobie sprawiłem i cieszę się tym jak dziecko.

Na kanwie tych porównań dwie dodatkowe sprawy, obie tyczące różnic między torem przy komputerze a DAP-em. Poza oczywiście wyższą jakością ogólną komputerowy oferował nieco  więcej pogłosu, dzięki czemu scena stawała się bardziej aktywnym uczestnikiem zdarzeń. Lepiej też zaznaczał się dystans do pierwszego planu, który był dosyć spory, ale mniejszy niż u GS1000. Większą ta scena także oferowała głębię i w ogóle była większa. Druga rzecz była chyba jeszcze ważniejsza, mianowicie straciła na ważności sprawa z akcentowaniem zniekształceń. Straciła do tego stopnia, że wszystkie wymienione z porównywanych takie czy inne zniekształcenia (szumy, sybilację, przestery) akcentowały wyraźnie bardziej, co w smak słuchającemu nie było.

Brzmienie cd. Mysphere 3.2 vs AKG K1000

Brzmienie jest za to z ekstraligi.

Wraz z tym podrozdziałem przechodzimy do finałowego sedna, do konfrontacji z pierwowzorem. Nic nam więcej nie może powiedzieć o postępie z trzech mijających dekad o konfrontacji tamtej techniki z teraźniejszą. Bo mniejsze muszle mniejszymi muszlami, lepsze siedzenie na głowie lepszym siedzeniem, a dwa rodzaje przetworników i wraz z nimi potencjał grania także ze sprzętem przenośnym – to swoją drogą – ale wszak chodzi głównie o brzmienie.

Ta konfrontacja nie będzie uczciwa, ponieważ nie mam pierwowzoru. Nie mam K1000 jak je sprzedawano, mam znacznie przerobione. To znacznie oznacza o tyle lepsze, że znajomy kupiwszy swoje wychodził z konfrontacji wysoce nierad i zaraz zlecił lepszy kabel. Sam, kiedy zaś czytam wynurzenia jednego z polskich recenzentów o braku w tych K1000 basu, to mnie z kolei krew zalewa. Ale faktycznie – bas w oryginalnych słabszy i całe brzmienie lżejsze-ostrzejsze. Także czasami pasożytnicze wzbudzenia w rewirze sopranowym. Tego wszystkiego z kablem Entreqa i usuniętymi od strony ucha osłonami śladu nie ma, dźwięk jest referencyjny. Konfrontowany bezpośrednio z Sennheiser Orpheus HE90/HEV90 nie pozwolił wyszukać żadnej różnicy jakościowej – jeden i drugi absolutne mistrzostwo.

Oceńmy wagę sprawy. Wymiana kabla to nie jakiś niemożliwy do przeskoczenia problem, tym bardziej w sytuacji, gdy Entreq przywrócił podaż. Ściągnięcie siatek po stronie ucha – rzecz jeszcze prostsza, dla serwisanta banał. A przeciw temu postęp technologiczny liczony w trzech dziesiątkach lat, ci sami twórcy, wyższa cena (nawet licząc tego Entreqa), w użyciu zaawansowana technologia. Wyniki?

Zacznijmy od samych Mysphere 3.2 – jak one teraz grały. Styl ani trochę się nie zmienił, wszystko zostało podtrzymane. Zabrzmiały gęsto, barwnie, śpiewnie i z dużą energii dozą. Tak przy okazji: sam się na tym złapałem, że pośród cech standardowo ocenianych w recenzjach, jak szczegółowość czy dynamika, brakuje dźwiękowej mocy. Sam to zastępowałem parametrem ciśnienia dźwięku, lecz warto rzecz uszczegółowić, bo „głośno”, ani nawet „dynamicznie”, nie jest tożsame z „energetycznie”. Może być głośno lecz bez basu, może też głośno ze słabym nawet ciśnieniem i jednostajną dynamiką. Niemowlę dobywa z siebie dźwięki niepomijalnie głośne (te nieprzespane noce, każdy tatuś pamięta), ale gdzież temu do orkiestrowego tutti czy okrętowej syreny. Moc kształtuje się w niższych rejestrach, zwłaszcza dzięki temu u słuchawek dynamicznych „pchaniu powietrza w rejonie basu”. Pod tym względem Mysphere 3.2 to słuchawki dorównujące najmocniejszym, jak Grado PS2000e czy Meze Empyrean; jedynie Ultrasone Tribute 7 i cała ich rodzinka (Edition 7 i 9) pod tym względem nie mają równych sobie i potrafiły dać tej energii więcej.

Mowy w tej sytuacji nie ma o jakimkolwiek braku basu; Mysphere są basowo potężne i bas jest u nich obecny stale. Basso continuo, o ile tylko mamy z nim do czynienia, wybija się bardzo wyraźnie, pracuje w tle bez zarzutu. Jakikolwiek utwór z jego udziałem nie zostanie go pozbawiony i będzie to obecność mocniejsza niż u wielu słuchawek dobrych/drogich, tak więc ten problem mamy z głowy. Tym bardziej, że także objętość basu i zdolność ukazania membran bębnów osiąga wysoki poziom – cały basowy rewir jest w sumie bez zarzutu.

Odnośnie średniego zakresu, to było gęsto i smacznie, pod dyktando nasycenia barw i dużej różnorodność głosów. Także i ich zmienność, jako że to coś osobnego – zmienne operowanie głosem przez operowych śpiewaków; ono też oddane zostało dobitnie. Nie gorsza przy tym separacja – prowadzenie polifonii głosowej też dane było bez zarzutu: żadnego zlewania, ujednolicania, przysłaniania jednych drugimi. Chóry rozbite na chórzystów, duety w efektownej kooperacji na równych prawach obu głosów, w przypadku dwóch sopranów z dobrym uwypukleniem różnic indywidualnych; żadnych krytycznych uwag. Towarzysząca temu cały czas podkreślana już parę razy całkowita otwartość, dająca wyższą złudę realności. Mózg nie musi się przy Mysphere uczyć pomijania efektu odbicia; tego od muszli odbicia nie ma, słuchanie staje się łatwiejsze. (Choć nie dla otoczenia.)

I styl tego brzmienia naturalny.

Odnośnie zaś sopranów, to bardzo były rozciągnięte i tak jak bas obecne stale. Żadnego więc ściągania brzmienia do środkowego zakresu, koncentrowania się na centrum pasma. Całego tego pasma zamiast tego szerokie rozwarcie, poczynając od dobrze słyszalnego niskiego zejścia, po wysmuklone, wibrujące i czasem aż pikantne wysokie tony. Poziom całości high-endowy, równy słuchawkom w podobnych cenach; lecz nie do tego dążyliśmy, tylko do starcia z dawną referencją. Przyznajmy bowiem –  nie ma w dzisiejszych salonach audio słuchawek równych Sennheiserowi Orpheus i AKG K1000 z kablem Entreqa za cztery tysiące euro; najbliżej spośród mi znanych są Stax SR-009, Final Sonorous X i Audio-Technica ATH-L5000. Brak im niewiele, lecz o ile można jeszcze się spierać, czy nie jest z grubsza równo, zwłaszcza w odniesieniu do Audio-Techniki i Staksa napędzanego via transformator separujący wysokiej klasy kolumnowym torem, a nie przez dedykowany energizer (wrażenia ogólne, bas, scena), to wyprzedzenie w rachubę już nie wchodzi. Całkowicie równy jest tylko system Sennheiser HE 1 (tzw. nowy Orpheus) za pękaty worek pieniędzy. Natomiast, jak już wspominałem, te z lepszym kablem K1000 też stają jak równy z równym z każdą dawną i nową referencją. Też są ze złotego słuchawkowego okresu, tamtej miary najwyższej, która obecnie wyewoluowała do ceny 61 500,00 euro. Zatem?

Zatem nie. Może i ta dzisiejsza technologia jest lepsza-wydajniejsza; jest tak na pewno w odniesieniu do przykładowo komputerowych kart 3D, których w 1989 roku nawet jeszcze nie było (pierwsza to rok 1996). Lecz co do jakości brzmienia ze słuchawek, to postęp się zatrzymał. W prosty sposób zmodyfikowane sprzed lat trzydziestu AKG K1000 nie dały się ograć na chwilę obecną datowanemu następcy. Najprostsza sposób weryfikacji – nie wziąłbym tych nowych w zamian. Nic to im nie uwłacza, bo cel konstruktorów był inny. Chodziło bardziej o dostosowanie do współczesności w sensie wygody, wszechstronności i łatwości użycia. Ten lepszy design, mniejsze muszle i dwie odmiany przetworników, plus dołączona gama odpinanych, nieprzeszkadzających kabli; to wszystko właśnie signum naszych czasów, cisnących bardziej na wygląd i wygodę. Choć z drugiej strony największy w dziedzinie rozrywki konkurent dźwięku – obraz – przeszedł rewolucyjne przemiany. Najlepszy telewizor z 1989 nie miałby czego szukać w konfrontacji z najlepszym dzisiejszym. Ale ta indolencja w odniesieniu do słuchawek dotyczy także kolumn. Pomijając nieliczne tak ogromne, że nie nadają się do mieszkań (jak Living Voice Vox Olympian), nawet najlepsze z dzisiejszych nie są zdecydowanie lepsze od najlepszych sięgających rodowodem aż lat 70-tych. Korzystająca z wówczas wytwarzanych głośników papierowych firma Avatar Audio udoskonaliła same tylko zwrotnice i obudowy, a daje brzmieniową referencję, o jaką się mogą pokusić jedynie bardzo nieliczni. Z czego wypływa prosty wniosek – chcesz lepiej, musisz zrobić przełom. Matryca OLED to nie dawny kineskop, a najwyraźniej te najnowsze membrany nie są lepsze od sławnej, ekstremalnie wysilonej biocelulozowej z Sony MDR-R10, ani mikronowej na złotych elektrodach z Sennheiser Orpheusa, ani też owej długo opracowywanej prostokątnej z K1000. I teraz o objawach.

Nowe Mysphere 3 od dawnych AKG K1000 odróżnia jeden czynnik stylistyczny i jedna umiejętność. Rzecz jasna różnic więcej, ale te są najbardziej brzemienne, pozostałe pochodnymi i tłem.

Dawne i nowe Mysphere.

Różnica stylistyczna to nieco niższy dźwięk. Mysphere całą tonalność mają nieznacznie niższą, co ma wielorakie następstwa. Ich brzmienia są mniej nośne, słabiej napowietrzone, mniej zdolne do przekazania delikatności, niuansu. Także mniej kontrastowe. Na bardzo wysokim poziomie ogólnym, przy całym akcentowanym stale przeze mnie bagażu tej znakomitej otwartości wynikającej z konstrukcji, są bardziej jednorodne oraz wsobne, to znaczy mniej promieniujące dźwiękiem, w zamian gęstszym. Także basowym cieniem wygładzone, cieplejsze i ciemniejsze. Brzmienia K1000 zaś bardziej pietystyczne, odrobinę trafniejsze tonalnie, kruchsze odnośnie rzeczy kruchych, a jednocześnie wpisane w większą dynamikę, siłę ataku, całościowy wolumen dostępnej różnorodności – i zwłaszcza doskonalsze sopranowo.

To właśnie owa różnica techniczna, co było dobrze słychać. Soprany dawnego mistrza otwartości okazały się  bardziej trójwymiarowe – nigdy, przy żadnej okazji, nieprzyjemnie za ostre, za każdym razem tylko piękne. To bardzo ważąca cecha, bez której doskonałość więdnie. Mysphere radziły sobie bardzo dobrze i tylko sporadycznie, w niektórych złych nagraniach, ocierały się o brak przyjemności skutkiem nazbyt cienkiego brzmienia. Niemniej tak parę razy się zdarzyło. Poza tym ich soprany nie tak elegancko łączyły się ze środkowym zakresem – były cokolwiek odrębne. Ogólnie niższy więc potencjał sopranowy, mimo iż względem niemal całej dzisiejszej czołówki analogiczny jakościowo.

Jako konsekwencja owego sopranów oddzielenia, nie aż takiego wyrafinowania i nie aż takiej sferyczności – mniejsza chropawość tekstur, większa gładkość konturów, szczuplejsza zdolność tworzenia sopranowych łun i koronek, mniej tlenu i przede wszystkim słabsze czucie przestrzeni. Wszystkiego tego mniej nieznacznie, ale bez szans na nie dostrzeżenie. I wraz z tym także najważniejsza konsekwencja słabszej reprodukcji sopranów – nie tak doskonałe zawieszanie dźwięków w przestrzeni. Tego też się nie dało przeoczyć, zarówno w mierze wyodrębniania pierwszoplanowych obrazów z tła, jak i całościowego modelowania źródeł oraz holograficzności ujęcia. To wszystko u K1000 z kablem Entreq Atlantis okazało się lepsze; lepsze bezdyskusyjnie.

Tyle odnośnie brzmienia z lampami OTL, na deser postulowany wzmacniacz tranzystorowy dużej mocy, jako potencjalnie dla tych Mysphere 3 napęd równie dobry, o ile nie najlepszy.

Mysphere 3.2 przy odtwarzaczu ze wzmacniaczem Phasemation HPA-007 dual mono

Nowsze czasy znamionuje wyraźnie większy niepokój. W tym wypadku stylistyczny.

Rzeczywiście, jedna rzecz, bardzo ważna, się poprawiła – zjawiły owe, tak pożądane, bardziej trójwymiarowe soprany. Jednakże pewnym kosztem dźwięczności i aury wokół dźwięków. Bardziej teraz trójwymiarowe dźwięki bardzo dobrze się separowały, chwilami jednak aż za dobrze. Jedne od drugich idealnie oddzielne ukazywały się w całej pełni, lecz jako zbyt osobne. Brakowało kooperacji – nakładania się jednych na drugie w taki sposób, by bez tracenia odrębności powstała tkanka je łącząca. Ale i tak poprawiła się holografia i pogłębiła scena, co składać można na karb symetrii i dual mono, po raz drugi wykorzystanej. (Poprzednio przy AK380.) Symetryczność dawała Mysphere lepszą scenę i lepszą trójwymiarowość, jednakże Phasemation nie okazał się wystarczająco dobrym wzmacniaczem, by dać jednocześnie dźwięczność i nakładanie się dźwięków tej samej miary, co duże triody OTL. (Do tego trzeba by prawdopodobnie aż Wells Audio Headtripa.) W sumie więc trudno ocenić czy lepiej grały Mysphere z tranzystorem, czy wzmacniaczem lampowym; tym bardziej, że przy tranzystorowym przyrosła też poprawność smakowa dźwięków i wraz z tym różnorodność całej dźwiękowej materii; na przykład lepsza okazała się odpowiedź desek podczas stepowania. Ale już nie brzmienie dzwoneczków, cokolwiek bardziej z tranzystorem stłumione, a przedobrzona separacja dawała lekkie poczucie sterylności. To wszystko oczywiście odnośnie brzmienia high-endowego, bo inne w Mysphere się nie zjawia. Słuchawki są topowe, lecz pierwowzoru nie prześcignęły.

Podsumowanie

   Właśnie, nie prześcignęły, a tylko styl dają inny i przede wszystkim nowe możliwości. Możliwość ładnego w nich wyglądania, wygodnego i wszechstronnego użycia, błyskawicznej wymiany przetworników i kabli, oddalenia zarzutów o niedostatki basowe. To ostatnie, to właśnie wspomniana zmiana stylu, który z wyśrubowanego sopranowo pewnym kosztem niskich rejestrów, stał się wysoce nasycony basowymi elementami, ergo ciemniejszy i masywniejszy. Żadnej przesady, ale przesunięcie akcentu i mnogie tego konsekwencje. Przede wszystkim mniej sopranowego wyrafinowania, więcej basowej podniety.

Piszę o brzmieniu zapamiętanym sprzed wymiany kabla u moich, bo po wymianie o braku basu nie ma mowy. Ale po drugiej stronie, u tych nowych, może im z kolei wymiana kabla otwarłaby bardziej soprany? Oczywiście użycie Entreq Atlantisa nie wchodzi tutaj w rachubę; trudno wyobrazić sobie kabel mniej pasujący ergonomicznie. Poza tym trzeba przyznać, że cztery kable dołączane przez producenta są jak na dzisiejsze rynkowe realia bardzo dobrej jakości i przykładowo od dwóch dołączanych przez Ultrasone do ich rocznicowych Tribute 7 bardzo zdecydowanie lepsze. Z Mysphere nigdy nie doznamy powodowanego kiepskim okablowaniem brzmieniowego wynaturzenia czy poczucia obcości. Muzyka zawsze pozostanie sobą, nie oskarżymy jej o sztuczność ani dziwność. Zawsze też będzie high-endowa, nie zejdzie do niższego pułapu. Nie jest aż miary Sennheisera Orpheusa, ale pośród ogółu słuchawek z dzisiejszego za kilka tysięcy euro topu odnajdzie się bez problemu. Głównym atutem oczywiście otwartość. Antagoniści słuchawek powinni dostrzec w Mysphere 3 szansę wyjścia z ich ograniczeń – zarówno co sposobu noszenia, jak i samego brzmienia. Uszy nie zostaną zamknięte, nie postraszy groźny cień klaustrofobii. Ani też nie postraszą wtórne brzmienia od muszli odbite, co niemal zawsze ma negatywne skutki. Albowiem do rzadkości należą słuchawki o standardowej budowie, u których takich skutków brak: dawne Sony MDR-R10, czy obecne Final D8000, to sporadyczne chlubne wyjątki. Ale i tak brzmienie Mysphere 3 będzie jeszcze bardziej otwarte, co ważkim jest atutem – to bowiem wrzuca słuchacza w świat muzyki o wiele bliższej żywej, albo przynajmniej pokrewnej brzmieniu wolnostojących kolumn. To legło kiedyś węgielnym kamieniem u samych założeń pierwowzoru, teraz zostało powtórzone. Po drodze czasy odcisnęły piętno, postać fizyczna się przeobraziła. Szkoda, że nie towarzyszy temu podniesienie jakości brzmieniowej, ale jak na membrany 40 x 40 mm pracujące w przestrzeni otwartej, dźwięk jest wyjątkowo gęsty, energetyczny i melodyjny.

 

W punktach

Zalety

  • Inne od całej dzisiejszej konkurencji. (Podobnie otwarte jedynie RAAL SR1a.)
  • Z mnogimi tego konsekwencjami, a w pierwszym rzędzie otwartością.
  • I w ramach tego brzmienie bliższe niezaciśniętej wokół głowy muzyki otwartością żywej.
  • Także brak klaustrofobicznej prowokacji, dla wielu nieakceptowalnej.
  • Nie ma tej otwartości ujemnych następstw.
  • Przeciwnie: brzmienie wyjątkowo gęste, energetyczne, barwne.
  • Szeroko rozwarte pasmo, żadnych przycięć po obu stronach.
  • Zatem i mocny bas, i strzeliste soprany.
  • Pomiędzy bardzo naturalne ludzkie głosy, nieskażone typowym u słuchawek nienaturalnym pogłosem.
  • Tak samo jak wszystko inne nasycone, w naturalny sposób artykułowane i bardzo w odbiorze prawdziwe.
  • Klimatyczne ściemnienie, jako pochodna wydatnej obecności basu.
  • Dobra całościowa trójwymiarowość i wysokie ciśnienie dźwięku.
  • Ogólnie biorąc, ponadprzeciętna dawka brzmieniowej energii.
  • Wysokiej próby detaliczność.
  • Tej samej miary separacja.
  • Brzmieniowa gładkość (o ile ktoś ją lubi).
  • Wzorcowa melodyjność.
  • Wielka scena, pomimo braku użycia podbijających jej wielkość pogłosów.
  • Całe brzmienie na stricte high-endowym poziomie.
  • Nowo opracowane supercienkie pięciowarstwowe membrany o dużej sztywności i bardzo dużym zakresie dopuszczalnego wychyłu.
  • Gwiaździsta konstrukcja magnesów, ułatwiająca przepływ fal akustycznych.
  • Gęstość magnetyczna 1,5 T.
  • Lekkie.
  • Ogólnie biorąc wygodne.
  • Nie zsuwają się z głowy.
  • Kabel podpinany jednostronnie (równie dobrze po lewej jak po prawej), a mimo to symetryczny.
  • Cztery te kable do wyboru, w tym trzy symetryczne.
  • Wszystkie tak samo nie przeszkadzające (leciutkie i cieniutkie), wszystkie dobrej jakości.
  • Dwa rodzaje przetworników (para dodatkowa za dopłatą), umożliwiające pracę z każdym rodzajem sprzętu.
  • Bardzo łatwa tych przetworników podmiana.
  • Najwyższej klasy surowce.
  • Nowoczesne wzornictwo.
  • Bardzo praktyczne opakowanie w postaci metalowego nesesera.
  • Następca kultowych AKG K1000.
  • Ci sami twórcy.
  • A więc najwyższej klasy inżynieria i najwyższa renoma marki.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Nowocześniejsze i praktyczniejsze w użyciu, ale nie lepsze brzmieniowo od pierwowzoru.
  • Wysoka cena.
  • Skrajnie niskie częstotliwości mogą powodować przestery.
  • Do prawdziwego mistrzostwa i bycia referencją zabrakło wystarczająco trójwymiarowych i misternych sopranów.

 

Dane techniczne:

  • Słuchawki dynamiczne, otwarte, nieprzylegające muszlami do głowy, z regulowanym kątem odchylenia przetworników.
  • Membrana: polimerowa, pięciowarstwowa, prostokątna 40 x 40 mm, wzmacniana w centrum włóknem szklanym.
  • Magnesy: Neodym N52/1,5 T
  • Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 44 kHz
  • Impedancja: 15 Ω dla wersji 3.1; 110 Ω dla 3.2
  • Czułość: 96 dB
  • Waga: 345 g
  • Kabel jednostronny, odpinany, symetryczny: 1 x 3,6 m mały jack z przejściówką na duży; 1 x 3,6 m XLR 4-pin; 1 x 3.6 m jack symetryczny 4,4 mm, 1 x 1,2 m jack symetryczny 2,5 mm

 

  • Cena: 3990 
  • Druga para przetworników: 2100 €

 

System:

  • Źródła: Astell & Kern AK380, PC, Ayon CD-T II.
  • Przetworniki: Ayon Stratos, Ayon Sigma.
  • Wzmacniacze słuchawkowe i przedwzmacniacze: ASL Twin-Head, Ayon HA-3, Phasemation EPA-007.
  • Słuchawki: AKG K1000 (kabel Entreq Atlantis), Grado PS2000e, Meze Empyrean (kabel Tonalium-Metrum Lab), Ultrasone Tribute 7 (kabel Tonalium-Metrum Lab).
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Interkonekty: Siltech Empress Crown, Sulek Audio & Sulek 6×9, Tellurium Q Black Diamond XLR.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Acrolink MEXCEL 7N-PC9700, Harmonix X-DC350M2R, Hijiri Nagomi, Illuminati Power Reference One, Sulek Edia i Sulek 9×9 Power.
  • Listwy: Power Base High End, Sulek Edia.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Acoustic Revive RIQ-5010, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

4 komentarzy w “Recenzja: LB-acoustics Mysphere 3

  1. Włodek pisze:

    Piotrze, jak nie przetestujesz w końcu tych RAALi to nie będę Cię więcej czytał 🙂
    A tak serio to bardzo by się przydało ich posłuchać, prawda ? Sam się zastanawiam czy nie zaryzykować zakupu, w końcu można zwrócić. Michał / Pastwa je mocno chwalił.
    Pozdrowienia

    1. Piotr Ryka pisze:

      Posłuchanie RAAL było dotąd możliwe na naszym kontynencie jedynie u holenderskiego dystrybutora albo z łaski producenta na jakimś pokazie. Ale polska dystrybucja już w drodze i są w związku z tym pewne szanse na recenzję. Póki co przyjechały Final D8000 Pro, i to jest też smakowity kąsek. Wcześniej jednak obniżymy pułap kosztowy, bo nie można opisywać samej drożyzny.

  2. miroslaw frackowiak pisze:

    Bardzo fajna recenzja i trafna trzeba stwierdzic ze „ucho” to ja mam,napisalem o nich bardziej prosto i namacalnie,bo recenzentem nie jestem a ty Piotrze bardziej”artystycznie”ujeles to jak sie maja do K-1000.Moje zdanie jest takie ze sa efekciarskie,zgrabne ,ladne i dla mlodych duchem osob fajne,sprzedaz bylaby swietna ich przy cenie £1000…€1000…$1000 zalezy od kraju sprzedazy.
    Dopiero zabawa prawdziwa i porownanie zacznie sie z K-1000 kiedy dostaniesz sluchawki RAAL to dopiero zobaczysz zawodnika i z wygladu i z grania.Tylko nie zaczynaj odsluchow, bez wzmacniacza trazystorowego ,ktory najlepiej jak bedzie mial ok.150W bo te sluchawki maja w komplecie jeszcze przystawke wygladajaca jak maly wzm. bez tego nie graja.
    Nic nie pokona K-1000 bo nie potrzebuja ani przystawki ani takiego wielkiego wzm trazystorowego a z lampa nie zagraja, a K-1000 ze wzm lampowym graja piekniej od skuchawek RAAL i zobaczysz potwierdzi sie znowu moje „ucho”….

  3. Marcin pisze:

    Ze swojej strony pragnę potwierdzić fachowość i pełne wsparcie pozakupowe producenta MySphere. Z Heinzem Rennerem nie widzieliśmy się w realu, jednak kilka wymienionych maili doprowadziło do tego, że wysłałem mu moje K1000, które chorowały na lekkie przesterowanie najniższych tonów. Heinz odpicował mi je jak złoto i grają teraz bez wspomnianej przywary. W odwecie miałem wielką przyjemność pomóc Heinzowi w zrecenzowaniu przez Piotra MySphere. A to chyba pierwsza recenzja tych słuchawek w Polsce, więc tym bardziej się cieszę, że same plusy wynikły ze wspomnianej wyżej korespondencji. Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy