Recenzja: Kinki Studio THR-1 Headphone Amp

Brzmienie: Przy odtwarzaczu

A zatem użytkowy komplet.

   To była dłuższa dygresja, przy odtwarzaczu już bez takich. Tu porównanie do tranzystorowego konkurenta o zbliżonej cenie – do także dysponującego dużą mocą i także z wyjściem symetrycznym, do Phasemation EPA-7.

Nie będzie więc tym razem przede wszystkim porównywania słuchawek, choć o tym także trochę. Ale najpierw, co wzmacniacz wzmacniaczowi miał do powiedzenia na kanwie współpracy z odtwarzaczem. Współpracy poprzez kabel symetryczny i z wykorzystaniem kabla zasilającego Sulek 9×9 (24 tys. PLN) u obu porównywanych.

Kinki zaproponował brzmienie ciemniejsze, na węższej, ale za to głębszej scenie. I bardziej melodyjne. Lecz zanim to rozwinę, słowo o mocy obu. Kinki ogromnie chwali się swoją i odgraża, że nawet AKG K1000 może swobodnie napędzić, czego nie miałem okazji sprawdzić, bo moje mają przyłącza głośnikowe. Ale to mniejszy objętościowo i lżejszy Phasemation okazał się mocniejszy. Co zresztą było do przewidzenia, bowiem oddaje aż 5 W w trybie pełnego wzmocnienia (ma dwustopniowe) i z aktywacją dual-mono, czyli kiedy słuchawki biorą od niego sygnał poprzez dwa duże jacki na raz. Tak brały wszystkie teraz próbowane, odnośnie tego jasna sprawa. Co zaś się tyczy mocowych możliwości Kinki Studio, to bezproblemowo przy potencjometrze solidnie przed dwunastą napędzał wszystkie, włącznie z planarnymi Meze, jedynie nie HEDDphone. Z nimi grał głośno (bardzo głośno i potężnie) dopiero między 14-tą a 15-tą. Lecz o tyle to nie był problem, że właśnie te słuchawki wypadły teraz najlepiej. O tym za moment, wracajmy jeszcze do wzmacniaczy.

A zatem Kinki ciemniej, na węższej ale głębszej scenie i bardziej melodyjnie. To „bardziej melodyjnie” oznaczało lekkie domykanie, a nie całkowitą otwartość dźwięków, z tym domykaniem na bazie giętkich i śladowo się rysujących linii obrysu dających krąglejsze wykończenia. Dźwięki od Phasemation obrysem bardziej przypominały rozsypaną mąkę, a od Kinki rozlane mleko (gdyż płyny mają napięcie powierzchniowe, co zaokrągla obrzeża). To wyoblenie i domykanie nie było u Kinki wyraźne, niemniej dawało znać o sobie w porównaniach, najmocniej w przypadku Focal Utopii. Których atutem teraz, przy odtwarzaczu, nie była już największa intensywność ani złożoność, bo inne pod tym względem doszlusowały, ale ciągle nadzwyczaj wytężona szczegółowość, najwyższej miary dźwięczność i dobra holografia. Też oczywiście melodyjność, którą zawsze dają hurtowo, natomiast pewną wadą lekka histeryczność sopranów. Obecna przy obydwu wzmacniaczach, ale w przypadku Kinki mocniej odczuwana, jako mocniejszy kontrast z jego większą melodyjnością. Bowiem brzmienia na średnicy krąglejsze, a sopran mocno w górę i bez zaokrąglenia, troszeczkę jednak za nerwowy. Taki z odskokiem od średnicy i na dodatek za cienki w formie, nie dający płynnego przejścia. Kontrowany przez całościową melodyjność oraz popisowo głęboką scenę, że generalnie najwyższa klasa, ale inne słuchawki z przejściem między średnicą a sopranem radziły sobie lepiej. A już zwłaszcza HEDDphone, u których popisowa spójność i jednoczesna otwartość dźwięku. – Jak nie do końca idealnie wypadły z Kinki przy komputerze, tak tutaj zachwyciły. Zarówno wzorcem dźwięku – trójwymiarowego, konsystentnego, ciemnego i z całkowicie otwartym finiszem, że całkowita naturalność, jak i lokowaniem tej naturalności w przestrzeni – także najbardziej naturalnej odnośnie akustyki i perspektywy.

Kinki będzie dobrym partnerem nawet dla najkosztowniejszych słuchawek.

Znosi mnie do porównań słuchawek, a mam porównywać wzmacniacze.

Więc tak: odnośnie całościowo traktowanej jakości – równe; odnośnie mocy – oba mocne. Phasemation trochę mocniejszy. Ale praktycznie bez znaczenia, bo najmniejszego u Kinki dławienia deficytem mocy nawet w przypadku najtrudniejszych HEDDphone. A co do kształtu brzmienia, to dźwięk od Phasemation jaśniejszy, bardziej strzępiony na obrzeżach oraz bardziej chropawy, a od Kinki bardziej lampowy, ale równocześnie podszyty ekspresyjnie działającą na słuchacza mocą. Ciemniejszy, bardziej falujący i trochę (za wyjątkiem prezentacji HEDDphone i Ultrasone) posiłkujący się powłokami przy domykaniu obrysu. Zarazem tryskający energią, dynamiczny, potężny i sopranowo nie powściągnięty ani-ani. Niskie rejestry u obu jednako potężne i w zależności od potencjału samych słuchawek mocniej lub słabiej rozdzielcze oraz trójwymiarowo formowane. Rzecz ważna – przy odtwarzaczu wszystkie słuchawki energetycznie pokazały się od najlepszej strony – Ultrasone nie miały teraz dużej przewagi, aczkolwiek pewną miały.

Kolejny raz w ostatnim czasie – po FIDELICE by Rupert Neve i Aurorasound HEADA – mamy w Kinki wzmacniacz tranzystorowy o cechach lampowego brzmienia. Oczyszczonego z technicznych nalotów, jak najdalszego od kanciastości i wizgów. Przyjemnie było słuchać, jak nawet najdziksze wrzaski recytatywów operowych nie przechodzą w nienaturalny pisk, jak nie zamieniały się w trzaski starego radia na falach średnich odgłosy stepowania. I jak na drugim końcu skali najniższe zejścia kontrabasów nie powodowały pasożytniczych rezonansów. Kinki panuje nad brzmieniami – jego produkcje dźwiękowe są zawsze bez zarzutu i estetycznie ujmujące. Nie ma w nim żadnej techniczności jako brzmieniowego przejawu – żadnych cyfrowych spłaszczeń, szorstkości ani schodków. To nie jest aż spoglądanie w głęboką toń, jaką potrafią dawać duże triody, ale to jest kawał muzykalności – głębokie barwy, ciemne tła, kunsztowne formowanie.

Wracając jeszcze do słuchawek. Wzmacniacz okazał się pasować do wszystkich i jednocześnie bardzo wyraźnie ukazywał między nimi różnice. Zwraca przy tym uwagę, że inaczej to pasowanie kształtowało się przy komputerze, inaczej przy odtwarzaczu. Przy komputerze najciekawiej zagrały Ultrasone, relatywnie najsłabiej HEDDphone. A przy odtwarzaczu na odwrót. Wytłumaczenie tego proste – ilością energii w sygnale. (Ayon ma jej włączane podwojenie.) Większa przy odtwarzaczu moc tchnęła życie w brzmienie harmonijkowych membran AMT, pozwalając im w większym stopniu stać się miechami. Zjawiskową trójwymiarowość dopełniła postawnością oraz uwypukliła równość pasma. U Ultrasone z tego przesada – ich dźwięk stał się aż za energetyczny, nadnaturalnie rozbudzony. Wciąż dawał jednak największą bliskość kontaktu i znakomite panowanie nad sferą sopranową przy jej największej ekstensji.[1] Brakowało mu jednak takiej dźwięczności i melodyki, jaką oferowały Focal i HEDDphone, chociaż daawaały swoją o nieco innej, mniej typowej formie. Trzeba też wspomnieć o Meze. Podobnie jak HEDDphone wypadły fantastycznie, oferując analogiczną naturalność na bazie jaśniejszego i nie tak trójwymiarowego, ani tak w perspektywę wstawionego brzmienia, ale za to przy bliższym pierwszym planie z mocniejszym w muzykę wchodzeniem – mniejszym dzielącym od niej dystansem.

Ma ładne własne podstawki, ale za lepsze się nie obrazi.

I na finał słuchawkowych porównań uwaga metodyczna: pamiętajcie, że o jakości słuchawek z najwyższych półek nie decydują już takie atrybuty, jak szczegółowość czy barwa dźwięku – bo szczegółowość wszystkie mają, a tonacje barwne można lubić różne. Tu, poza wydolnością energetyczną (którą akcelerować można wzmacniaczem), decyduje przede wszystkim niepoprawialne osadzenie sopranów w paśmie i osadzenie całego dźwięku w przestrzeni.

[1]Ciekawa sprawa – pamiętam, że Edition 9 z oryginalnym kablem soprany miały lekko zaokrąglone.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

6 komentarzy w “Recenzja: Kinki Studio THR-1 Headphone Amp

  1. Piotr pisze:

    Witam. Jak opisywany wzmacniacz wypada w porownaniu do Trilogy 933 ?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Wypada dwa razy taniej. Poza tym ten Trilogy nie jest już produkowany (niedługo ma być następca). Jak chodzi o walory soniczne, to Trilogy był całościowo trochę lepszy. W końcu zasilanie miał wyrzucone na zewnątrz. Rewelacyjny wzmacniacz, ale miniony.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Tak może jeszcze uzupełnię: ze zbioru Trilogy, Sugden, Phasemation, Kinki ten ostatni jest najbardziej uniwersalny w sensie łatwości dobrania toru. Nie przeszkadza mu ani zbytnia techniczność źródła, ani zbytnie jego melodyjne uspokojenie. To i to dobrze skompensuje, bo sam jest dobrze wyważony i wolny od własnych błędów. A, przykładowo, Phasemation ma tendencję do rozjaśniania sopranów. Z kolei Sugden bywa za leniwy, trzeba go sygnałem uszczypnąć w tyłek, a Trilogy w przeciętnym torze sam potrafi zabrzmieć przeciętnie.

        1. Piotr pisze:

          Dziękuję Piotrze za odpowiedź.

  2. pawelB pisze:

    Jak kinki jest symetryczny to ja jestem Pamela Anderson.Nawet wejscie xlr ma tylko wlutowane 2 piny.Wzmak kosztuje w CH. 1800 pln. Nie fair porownywac z wzmakami za 6000pln.
    Co najwazniejsze, po xlr gra najgorzej, a xlr jest niejako pod akg k1000.Najszersza i najglebsza scene ma na wyjsciu LOW.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Jest symetryczny w sensie wejść i wyjść XLR. Prawdziwie symetrycznych wzmacniaczy na rynku prawie nie ma. Na wyjściu XLR ma trochę więcej mocy i to się może przydać. Kultura dźwięku przy niższym ustawieniu wzmocnienia jest u wzmacniaczy mających taki przełącznik z reguły lepsza, ale co to obchodzi słuchawki potrzebujące większej? I dlaczego non fair porównywać ze wzmacniaczami kosztującymi tyle samo na naszym rynku? Ty wiesz, ile dany wzmacniacz swojego producenta kosztował? Dopiero gdyby porównać prawdziwe koszty wytworzenia i uwzględnić różnice kosztów robocizny i wysokości podatków w danym kraju, byłoby całkiem fair. A tak nigdy nie było i nie będzie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy