Recenzja: Final ZE3000

    Słuchawki dokanałowe nie są moimi ulubionymi, podobnie jak bezprzewodowe. Pierwsze stygmatyzuje fakt posiadania wąskich kanałów słuchowych, przez co mnie uwierają, stygmatem drugich niższa jakość. Z tych przyczyn brak entuzjazmu, więc, jak to się mówi, w ostateczności, przyjąłem ofertę napisania recenzji kolejnych takich, mając za argumentację pro dwie rzeczy – dokanałowe potrafią (od dawna potrafiły) prezentować najwyższą jakość, a bezprzewodowe w ostatnich czasach bardzo się podciągnęły. Poza tym bezprzewodowość to przeważnie opcja słuchawek posiadających przewód, ale tym razem tak nie będzie – recenzowane są dokanałowe i bezprzewodowe bezalternatywnie. Mimo to z założenia i w praktyce mają prezentować wysoki poziom odtwórczy, co wydaje się niemożliwe nawet przed ujawnieniem ceny, a ta wynosi zaledwie 649 PLN. Tym bardziej niemożliwe, no ale… Ale świat potrafi zadziwiać, a tak naprawdę jednym wielkim jest zdziwieniem, do czego w wieku dojrzałym zwykliśmy być przyzwyczajeni; całkiem na to już ślepi w natłoku spraw bieżących. Mnie ta ślepota nie dotyczy, bo mienię się filozofem, ale w takich jak ten artykułach bardziej chodzi mi o to, żeby czytelnik na pewne sprawy nie był ślepy a głuchy. Tym razem nie bądźcie na to, że są na rynku niezwykłe słuchawki dokanałowe, bezprzewodowe i tanie. Ale po kolei.

    Że bezprzewodowe słuchawki dokanałowe stały się popularne, to wiecie lepiej ode mnie, przecież ich używacie. Musi tak być, skoro kiedy wychodzę na ulicę, co rusz natykam się na kogoś ze słuchawkami na lub w uszach. Ogromna zapanowała moda na audialne odcięcie od świata, z czego niezbity wniosek, że świat ów pod względem brzmienia ciekawy raczej nie jest. Trzeba jego hałasy i hasła propagandowe tłumić, uciekać przed nimi w świat własny, a kto-co lepiej to zorganizuje niż słuchawki dokanałowe. Odcinające perfekcyjnie, w dodatku nie ciążące, nie obściskujące głowy i nie rzucające się także w oczy. A kiedy jeszcze bezprzewodowe, wówczas jedyne zmartwienie, to żeby ich nie zapodziać. Ale i przed tym chronią: kiedy któraś wypadnie, przestajemy ją słyszeć, zaczynamy jej szukać. (A tak w ogóle, to nie wypadają, wystarczy porządnie wcisnąć.)

    Final ZE3000 pochodzą z dalekiej Japonii – kraju, w którym kultura używania słuchawek dokanałowych kwitnie obecnie bardziej niż tradycyjnie z nim kojarzone kwitnące drzewa wiśni. Często poruszający się w tłoku i mieszkający najczęściej w małych mieszkaniach Japończycy strzegą swej prywatności na poziomie słuchowego kanału, i trudno im się dziwić. My, którzy w dużej części analogicznie żyjemy, także tak ją chronimy, a oni nam dają słuchawki. (Polskie dokanałowe także są, nawet w dużym wyborze.)

    O firmie Final, która specjalizuje się w słuchawkach, a już zwłaszcza w „dokanałówkach”, wiele razy wcześniej pisałem, ucieknę się więc do przypomnienia:

    Final Audio z siedzibą w Jokohamie zostało założone w 1974 roku przez nieżyjącego już Kanemori Takai, i jak niejedna japońska marka znana teraz głównie z produkcji słuchawek zaczynało od gramofonowych wkładek. Stopniowo rozszerzało ofertę na gramofony, wzmacniacze oraz głośnikowe kolumny, by pod koniec lat 70-tych zaoferować pełne zestawy audio, lecz jeszcze nie słuchawki. Te pojawiły się dopiero w 2009 roku, po wcześniejszym wzmocnieniu kapitałowym poprzez podjęcie współpracy z Japan Molex LLC (producentem kabli i złączy, kooperantem Sony) i wspólnym z nim przejęciu dużej fabryki słuchawek w miejscowości Clark na Filipinach.

    Skracając historię do minimum: najpierw przejęta fabryka produkowała słuchawki dla innych japońskich marek, następnie Final Audio zbudowało własną wytwórnię na terenie Japonii; to w niej powstają teraz słuchawki sprzedawane pod jego marką.

    Ilość modeli dokanałowych Finala tworzy imponującą listę, na której szczycie jakościowym unikalne, wydrukowane na najlepszej na świecie drukarce 3D – misterne i przewodowe Final Audio LAB II za osiemnaście tysięcy, zrecenzowane przeze mnie w pośpiechu tuż przed AVS 2016. Recenzowane teraz bez pośpiechu Final ZE3000 to ich daleki krewny – nie korzystający z przestrzennych wydruków, niepotrzebujący przewodów, nielimitowany odnośnie ilości ani nie zaporowo drogi, za to też chcący imponować użytecznością i poziomem ogólnym, a nie jedynie marką producenta. Jakże przy tym przystępny, skierowany do wszystkich. Co mnie w nim najbardziej skusiło: po defiladzie opisów słuchawek wściekle drogich[1], pora otworzyć łamy dla którychś bardzo tanich.

    Pozwólcie na ostatnią dygresję. Świat naprawdę zwariował: za 149 złotych wciąż można jeszcze kupić oferowane od… – no tak, w przyszłym roku będzie równe czterdzieści lat! – nauszne KOSS PortaPro, naprawdę świetnie grające. Podobnie dawno temu, tak samo amerykańskie Grado, startowało z też nausznym, kosztującym onegdaj 350 złotych modelem SR60, który grał wprost rewelacyjnie. A teraz już tak dobrze nie gra, ale ciągle niezgorzej, i jest oferowany jako SR60x za 550 PLN. Co udowadnia, że znakomite słuchawki można nabywać w niskich kwotach, ale właśnie wariactwo… Na drugim biegunie dynamiczna Audio-Technica ATH-W2022 za $9000, planarne Abyss 1266 Complete za €9995 i elektrostatyczne zestawy od HiFiMAN-a albo Sennheisera za przeszło $50 000 każdy. Lecz skoro taki obywatel Bill Gates już posiadł cztery odrzutowce i ma widoki na dużo więcej dzięki robakom dobrze uplasowanym w aferze ciepłoklimatycznej, to przecież nawet jego wice sekretarki i pomocnice sprzątaczek mogą sobie takie słuchawki kupować choćby i parę razy w roku.

   A teraz już o dokanałowych, bezprzewodowych i japońskich słuchawkach za 649 złotych.

[1] Ostatnie nie należące do najdroższych opisywałem równo rok temu, ale i tak ich cena opiewała na dziewięć tysięcy.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

6 komentarzy w “Recenzja: Final ZE3000

  1. Marcin pisze:

    Ależ pięknie wpasowała się recenzja w moje obecne poszukiwania sprzętu! Jestem właścicielem dużego systemu głośnikowego, mam też AKG K1000 i Edition XS od Hifiman’a, ale postanowiłem poszukać też jakichś tanich dokanałówek, aby posłuchać do snu.

    Poczytałem trochę i zakupiłem KZ ZAX oraz Final E3000. Te pierwsze już odesłałem – grały dość dobrze jak na te pieniądze, ale kompletnie bez duszy, muzyka była niby poprawna, ale mechaniczna. Nie spodziewałem się wiele po prawie dwukrotnie tańszych Finalach, gdy wkładałem je do uszu. Pierwsze co mnie zdumiało, to niesamowita wygoda. Mogłem w słuchawkach nawet położyć się na boku i nic w uszy się nie wbijało. Druga sprawa to dźwięk, który mnie oczarował – pięknie muzykalny i nasycony, do snu perfekcyjny, a biorąc pod uwagę ich cenę – rewelacja. Słuchawki na tyle mi się spodobały, że biorę niedługo na warsztat model wyższy – E5000 oraz do porównania również Final B3.

    Zakładałem kupno „pchełek” tylko jako dodatek, nie miałem większych oczekiwań, jednak strojenie Final Audio tak mi się spodobało, że wiele sobie po wyższych modelach obiecuję. No i jeszcze ta wygoda! Być może bawet sprzedam moje Hifimany, jeśli to Final przejmie pałeczkę słuchawek używanych na codzień 🙂

    P.S.: Słuchawkowy sprzęt towarzyszący powyższym wrażeniom to iFi iDSD Signature podpięte pod telefon z aplikacją USB Audio Player Pro.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Cieszę się, że tak to czasowo się spasowało. Mam nadzieję, że wrażenia brzmieniowe też do siebie pasują.

    2. Alucard pisze:

      Jak szkoła Final się podoba to nie ma innej możliwości, trzeba kupić D8000/D8000 PRO 😀

      1. Marcin pisze:

        Bardzo chętnie, jednak nie zrobię tego z wiadomego powodu 😉

        W związku z powyższym taką myśl: zacząłem czytać HiFiPHILOSOPHY w okolicach 2014 roku, wtedy też zacząłem się interesować dobrym sprzętem audio. Jeśli mnie pamięć nie myli, słuchawki flagowe były w przedziale 4-6 tys zł. Jeszcze w zeszłym dziesięcioleciu przecierałem oczy, gdy coraz częściej widziałem ceny powyżej 10 tys zł za flagowca. A dziś? Dziś ciężko jest się nie przewrócić, gdy widzi się ceny 20 czy 30 tys zł. Przypominam, za słuchawki…

  2. Mateusz pisze:

    Moje ZE3000 przegrały z Fiio FW5, jedyne w czym Finale są lepsze to izolacja pasywna, w tym względzie Fiio zachowują się jak półotwarte. Próbowałem też ZE8000 jednak ich sygnatura dźwięku jest przeciwna do ZE3000 więc nie polubiłem ich.

  3. Wojtek pisze:

    Posiadam ZE3000 i przyznam, że mam dużą satysfakcję „odkrycia” ich i kupienia jeszcze przed tą recenzją, właściwie w oparciu wyłącznie o własną opinię, kiedy testowałem kolejne modele i rosło we mnie wrażenie, że jakie to świetne słuchawki, o których mało kto mówi…

    Podstawowy atut – popisowa scena. Miałem dokładnie takie wrażenie jak w recenzji – w tej półce cenowej to wręcz za dobrze. Są umiejętnie ustawione na intersekcji słuchawek realistycznych i naturalnych, ale z jakimś tam już pierwiastkiem żywiołowości – są naturalne, ale nie są nudne. Lekkie podostrzenie faktycznie daje się wyczuć, ale ponieważ większość telefonów obecnie strojona jest na granie pt. ciepłe kluchy, w większości przypadków ta ich jasność jest równoważona. Metalheadom bym nie polecał, ale w gitarowym rocku już jest dobrze. Dałem im pianki z FiiO F9Pro i sporo zyskały.

    Funkcjonalnie mój egzemplarz nie jest idealny, czasami dalej nie wyczuwam komend, ale tutaj brałem to na klatę, że głównie wybieram jakość dźwięku. Zgadzam się również z komentującymi, że ZE8000 nie są lepszą wersją 3000, grają kompletnie inaczej (mi nie podeszły). Natomiast ZE3000 to jest rasowa słuchawkowa ukryta perełka dla kogoś, kto nie oczekuje wydziwiania w brzmieniu tylko chce, by mu ładnie, przyjemnie zagrało.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy