Recenzja: Final ZE3000

    Słuchawki dokanałowe nie są moimi ulubionymi, podobnie jak bezprzewodowe. Pierwsze stygmatyzuje fakt posiadania wąskich kanałów słuchowych, przez co mnie uwierają, stygmatem drugich niższa jakość. Z tych przyczyn brak entuzjazmu, więc, jak to się mówi, w ostateczności, przyjąłem ofertę napisania recenzji kolejnych takich, mając za argumentację pro dwie rzeczy – dokanałowe potrafią (od dawna potrafiły) prezentować najwyższą jakość, a bezprzewodowe w ostatnich czasach bardzo się podciągnęły. Poza tym bezprzewodowość to przeważnie opcja słuchawek posiadających przewód, ale tym razem tak nie będzie – recenzowane są dokanałowe i bezprzewodowe bezalternatywnie. Mimo to z założenia i w praktyce mają prezentować wysoki poziom odtwórczy, co wydaje się niemożliwe nawet przed ujawnieniem ceny, a ta wynosi zaledwie 649 PLN. Tym bardziej niemożliwe, no ale… Ale świat potrafi zadziwiać, a tak naprawdę jednym wielkim jest zdziwieniem, do czego w wieku dojrzałym zwykliśmy być przyzwyczajeni; całkiem na to już ślepi w natłoku spraw bieżących. Mnie ta ślepota nie dotyczy, bo mienię się filozofem, ale w takich jak ten artykułach bardziej chodzi mi o to, żeby czytelnik na pewne sprawy nie był ślepy a głuchy. Tym razem nie bądźcie na to, że są na rynku niezwykłe słuchawki dokanałowe, bezprzewodowe i tanie. Ale po kolei.

    Że bezprzewodowe słuchawki dokanałowe stały się popularne, to wiecie lepiej ode mnie, przecież ich używacie. Musi tak być, skoro kiedy wychodzę na ulicę, co rusz natykam się na kogoś ze słuchawkami na lub w uszach. Ogromna zapanowała moda na audialne odcięcie od świata, z czego niezbity wniosek, że świat ów pod względem brzmienia ciekawy raczej nie jest. Trzeba jego hałasy i hasła propagandowe tłumić, uciekać przed nimi w świat własny, a kto-co lepiej to zorganizuje niż słuchawki dokanałowe. Odcinające perfekcyjnie, w dodatku nie ciążące, nie obściskujące głowy i nie rzucające się także w oczy. A kiedy jeszcze bezprzewodowe, wówczas jedyne zmartwienie, to żeby ich nie zapodziać. Ale i przed tym chronią: kiedy któraś wypadnie, przestajemy ją słyszeć, zaczynamy jej szukać. (A tak w ogóle, to nie wypadają, wystarczy porządnie wcisnąć.)

    Final ZE3000 pochodzą z dalekiej Japonii – kraju, w którym kultura używania słuchawek dokanałowych kwitnie obecnie bardziej niż tradycyjnie z nim kojarzone kwitnące drzewa wiśni. Często poruszający się w tłoku i mieszkający najczęściej w małych mieszkaniach Japończycy strzegą swej prywatności na poziomie słuchowego kanału, i trudno im się dziwić. My, którzy w dużej części analogicznie żyjemy, także tak ją chronimy, a oni nam dają słuchawki. (Polskie dokanałowe także są, nawet w dużym wyborze.)

    O firmie Final, która specjalizuje się w słuchawkach, a już zwłaszcza w „dokanałówkach”, wiele razy wcześniej pisałem, ucieknę się więc do przypomnienia:

    Final Audio z siedzibą w Jokohamie zostało założone w 1974 roku przez nieżyjącego już Kanemori Takai, i jak niejedna japońska marka znana teraz głównie z produkcji słuchawek zaczynało od gramofonowych wkładek. Stopniowo rozszerzało ofertę na gramofony, wzmacniacze oraz głośnikowe kolumny, by pod koniec lat 70-tych zaoferować pełne zestawy audio, lecz jeszcze nie słuchawki. Te pojawiły się dopiero w 2009 roku, po wcześniejszym wzmocnieniu kapitałowym poprzez podjęcie współpracy z Japan Molex LLC (producentem kabli i złączy, kooperantem Sony) i wspólnym z nim przejęciu dużej fabryki słuchawek w miejscowości Clark na Filipinach.

    Skracając historię do minimum: najpierw przejęta fabryka produkowała słuchawki dla innych japońskich marek, następnie Final Audio zbudowało własną wytwórnię na terenie Japonii; to w niej powstają teraz słuchawki sprzedawane pod jego marką.

    Ilość modeli dokanałowych Finala tworzy imponującą listę, na której szczycie jakościowym unikalne, wydrukowane na najlepszej na świecie drukarce 3D – misterne i przewodowe Final Audio LAB II za osiemnaście tysięcy, zrecenzowane przeze mnie w pośpiechu tuż przed AVS 2016. Recenzowane teraz bez pośpiechu Final ZE3000 to ich daleki krewny – nie korzystający z przestrzennych wydruków, niepotrzebujący przewodów, nielimitowany odnośnie ilości ani nie zaporowo drogi, za to też chcący imponować użytecznością i poziomem ogólnym, a nie jedynie marką producenta. Jakże przy tym przystępny, skierowany do wszystkich. Co mnie w nim najbardziej skusiło: po defiladzie opisów słuchawek wściekle drogich[1], pora otworzyć łamy dla którychś bardzo tanich.

    Pozwólcie na ostatnią dygresję. Świat naprawdę zwariował: za 149 złotych wciąż można jeszcze kupić oferowane od… – no tak, w przyszłym roku będzie równe czterdzieści lat! – nauszne KOSS PortaPro, naprawdę świetnie grające. Podobnie dawno temu, tak samo amerykańskie Grado, startowało z też nausznym, kosztującym onegdaj 350 złotych modelem SR60, który grał wprost rewelacyjnie. A teraz już tak dobrze nie gra, ale ciągle niezgorzej, i jest oferowany jako SR60x za 550 PLN. Co udowadnia, że znakomite słuchawki można nabywać w niskich kwotach, ale właśnie wariactwo… Na drugim biegunie dynamiczna Audio-Technica ATH-W2022 za $9000, planarne Abyss 1266 Complete za €9995 i elektrostatyczne zestawy od HiFiMAN-a albo Sennheisera za przeszło $50 000 każdy. Lecz skoro taki obywatel Bill Gates już posiadł cztery odrzutowce i ma widoki na dużo więcej dzięki robakom dobrze uplasowanym w aferze ciepłoklimatycznej, to przecież nawet jego wice sekretarki i pomocnice sprzątaczek mogą sobie takie słuchawki kupować choćby i parę razy w roku.

   A teraz już o dokanałowych, bezprzewodowych i japońskich słuchawkach za 649 złotych.

[1] Ostatnie nie należące do najdroższych opisywałem równo rok temu, ale i tak ich cena opiewała na dziewięć tysięcy.

O wszystkim poza słuchaniem

Opakowanie zawsze białe, słuchawki białe lub czarne.

    Już napisałem o cenie, która pod względem relacji z jakością okazuje się równie szokująca jak w przypadku produktu wielkością odwrotnego – ogromniastego wzmacniacza słuchawkowego Lucarto Audio Songolo. Ale tego dowiadujemy się dopiero po posłuchaniu, bo tak ogólnie, to dla słuchawek dokanałowych taka cena nie jest sensacją – można się w takie zaopatrzyć już za 30 złotych. Poza tym dałem dwa przykłady nausznych przewodowych słuchawek znakomitych a tanich, tym niemniej te są bezprzewodowe i dokanałowe, a zatem jest im trudniej. (Im trudniej konstrukcyjnie, nabywcy łatwiej użytkowo – wygoda nie przychodzi łatwo, tak to niestety jest.) Trudniej te Final mają także pod względem konkurencji pośród dokanałowych, bowiem posiłkujący się dominującą pozycją rynkową koncern Apple skutecznie skłania użytkowników swych smartfonów do korzystania z oferowanych przez siebie białych pchełek za 120 złotych, albo w przypadku takich samych z transmisją bezprzewodową dziesięciokrotnie droższych. Już samo to stanowi trudność przy wybijaniu się na rynku, ale Final to też renomowany i doświadczony producent. Jego słuchawki dokanałowe należą w Japonii do wiodących, a sam tamten rynek jest dość wielki, by ponieść każdą firmę.

   Przechodząc na stronę konkretów. Final Audio pisze o swych bezprzewodowych ZE3000, że to konstrukcja wywodząca się z przewodowych E3000, debiutujących w 2017 roku; słuchawek zdobywcy masy wyróżnień, sprzedanych w gigantycznej ilości. Zwraca przy tym uwagę na odmienność strategii pozyskiwania klienta, która w przypadku innych firm opiera się na dźwięku podbijającym skraje pasma, starającym się poprzez to wywierać możliwie jak największe wrażenie w pierwszych sekundach słuchania. Final zdecydował się na odmienne podejście, na brzmienie jak najbardziej naturalne, wystrzegające się sztuczności na rzecz mydlenia oczu, czy w tym wypadku uszu. Słuchacza powinna przekonywać prawdziwość oraz nieobecność wad; słuchanie łączyć się z autentyzmem i poprzez to przyjemnością, a nie ze sztucznymi popisami. W przypadku przewodowych E3000 to się w pełni udało – ale świat poszedł naprzód, standardem zaczęły być wygodniejsze słuchawki bezprzewodowe. Wyzwanie polegało więc na stworzeniu bezprzewodowej wersji E3000, o ile to możliwe jeszcze lepszej brzmieniowo. Co, jak sami twórcy przyznają, było niezwykle trudne ze względu na szereg ograniczeń.

Recenzowane czarne.

   Pierwszym wyzwaniem było to, że bezprzewodowe słuchawki douszne są wyposażone w baterie, płytkę z obwodami elektronicznymi oraz anteny, a to zajmuje większość miejsca we wnętrzu obudowy. Oznacza to mniejszą swobodę w tworzeniu idealnej komory akustycznej. Prócz tego wodoodporność, która stała się już standardem, wymusza uszczelnienie – a bez pojedynczego otworu wentylacyjnego, który regulowałby ciśnienie powietrza wewnątrz komory akustycznej, dźwięk o niskiej częstotliwości może stać się przytłaczający i powodować pogorszenie ogólnej przejrzystości. Jednym z powszechnie stosowanych środków zaradczych jest zwiększenie procentowe udziału wysokich częstotliwości, na rzecz odzyskania pełnej czystości dźwięku, lecz to prowadzi do zmęczenia po długim okresie słuchania. Aby uniknąć takich problemów, w pełni wykorzystaliśmy wolną przestrzeń akustyczną wewnątrz ZE3000 i naszą wiedzę z zakresu inżynierii płynów. Wprowadziliśmy nowo opracowany system tłumienia f-LINK, który optymalizuje ciśnienie w przestrzeni obudowy, tak aby powstał dźwięk równoważny przewodowym słuchawkom bez konieczności stosowania zewnętrznych otworów wentylacyjnych. System ten umożliwia osiągnięcie zarówno wodoodporności, jak i dobrze kontrolowanej produkcji dźwięku w zakresie częstotliwości niskich, umożliwiając reprodukcję brzmienia naturalnego, tak samo wzorcowego jak w przypadku przewodowych E3000, teraz w słuchawkach bezprzewodowych. 

   Nowego typu przetworniki dla słuchawek dokanałowych oferujących transfer bezprzewodowy otrzymały więc nazwę f-LINK i w stopniu wybitnym uwolniły od typowych zniekształceń. Nie tylko drastycznie redukując anomalie, zwłaszcza w rewirze basu, ale generując w maleńkich komorach tak naturalne brzmienie, że może ono posiłkować się bez obawy o denaturalizację ozdobnikami pogłosowymi. Wyposażone w f-LINK słuchawki uwalniają prócz tego od zewnętrznego hałasu, dają użytkownikom wygodę i są nowomodnie wodoodporne. Kolejne sprawy to czas podtrzymania, wynoszący aż 7 godzin, łatwość użycia i także inna jeszcze innowacyjność.

   Zawęźmy tematykę konstrukcyjną i użytkową do najważniejszych konkretów.

Etui ładujące oraz kunsztownie wyprofilowane wkładki zdobne znakami producenta.

   Membrana przetworników f-LINK nie ma typowej postaci pojedynczego silikonowego odlewu, tylko silikonowy kołnierz otacza centrum z twardej żywicy, łącząc się z nim bezklejowo. Co daje wzrost elastyczności i redukcję zniekształceń – w efekcie 6 mm średnicy mierząca membrana Final ZE3000 stanowi odpowiednik znacznie większych, niemożliwych do zastosowania w słuchawkach dokanałowych. Jednocześnie do minimum ograniczono cyfrową obróbkę dźwięku, w słuchawkach dokanałowych tradycyjnie odpowiedzialną za formowanie brzmienia. U ZE3000 jest ta korekta odpowiedzialna jedynie za kosmetykę, a zasadniczy proces wstępnego formowania odbywa się w regulowanej ciśnieniowo komorze akustycznej z tyłu za przetwornikiem, stanowiącej uzupełnienie komory przedniej, obejmującej kanał słuchowy. Całości dopełniają lekkie cewki CCAW i magnesy neodymowe.

    Zadbano przy tym o wygodę – ZE3000 mają, dzięki specjalnemu uformowaniu obudowy, ograniczony do trzech punktów podparcia kontakt z małżowiną uszną, dzięki czemu nie generują męczącego na długą metę wrażenia ucisku. Oferowana przez nie wygoda to także nowo opracowane tipsy o podwyższonej miękkości, gwarantujące dobre przyleganie, przekładające się na perfekcyjną izolację bez drażniącego rozpierania. W komplecie pięć rozmiarów, każdy odnajdzie swój. Wygoda to też dotykowy panel od przodu na pokrywie wierzchniej, umożliwiający natychmiastowe ściszanie. Nie inaczej w przypadku wspomnianych aż 7 godzin pracy, a bezprzewodowe etui pozwala na czterokrotne doładowanie, wydłużając ten czas do aż 35 godzin. Same słuchawki ładują się do pełna w zaledwie 1,5 godziny, a bank prądowy w etui potrzebuje niewiele więcej, bo dwóch. Ładuje się przez łącze USB typu C (stosowny kabel w komplecie); a etui, tak jak słuchawki, mamy w standardzie wodoszczelnym. Jedno i drugie ładne, zgrabne i miłe dotykowo, oferta obejmuje kolory biały i czarny.

Wszystko pasuje jak ulał.

   Etui i słuchawki wyposażono w znaczniki ledowe informujące o naładowaniu i stanie aktywności, na słuchawkach od strony wewnętrznej są oznaczenia L-R, od przodu loga firmy. W opakowaniu z masywnej tektury lakierowanej na biało tradycyjny japoński porządek doprawiony wysmakowaniem. Na komplet składa się książeczkowa instrukcja obsługi, same słuchawki w etui, pięć komplecików tipsów w foliowym, zaklejanym woreczku wielokrotnego użytku i kabel USB. Łączność w standardzie Bluetooth 5.2; słuchawki natychmiast wykrywają smartfony w swym pobliżu, podobnie jak komputery, DAP-y, tablety i laptopy. Wykrywają i bezproblemowo się dogadują poprzez obsługę kodeków SBC, AAC, Qualcomm aptX i aptX Adaptive – a co można usłyszeć?

Badania odsłuchowe

Zadbano o pokrycie SHIBO, na którym nie zostają odciski palców.

    Nie od rzeczy będzie, jak sądzę, zauważyć na wstępie, że słuchawki otrzymały do największej konsumenckiej organizacji w Japonii najwyższe wyróżnienia za jakość brzmieniową i design. Nie od rzeczy też będzie zauważyć, że Karol zastąpił nimi przejściowo Sennheisery Momentum, zanim przeszedł na wyższy model ZE8000. Ale i tak nic by to nie znaczyło, gdyby mnie do siebie nie przekonały. Przy czym największy kawał roboty odwaliły już kiedyś owe porzucone teraz Momentum, przekonując mnie całkowicie do brzmienia w transmisjach bezprzewodowych. W sumie, można powiedzieć, żadna znowu sensacja, skoro tunery radiowe potrafią oferować najwyższej klasy jakość od bardzo, bardzo dawna. Ale tuner rzecz spora, a dokanałówki malutka. Lecz niezależnie od wielkości magia, niczym w filmie o czarnoksiężnikach i wróżkach, w którym ich czarodziejskie różdżki zastąpione są antenami. Transmisja niewidzialna, a przecież to się dzieje… Ale już dawno przywykliśmy, mamy to za normalne – dawno minęły czasy, kiedy to starożytni Grecy łamali sobie głowy, jak jest możliwe widzenie, skoro pomiędzy obiektem a widzącym nie ma żadnego medium?!

    – I niech się wam nie zdaje, nauka wszystko wyjaśniła falą elektromagnetyczną, bo przecież tam faluje próżnia, czyli konkretnie NIC!

   Życie ma jednak swoje prawa, trudno stale się dziwić. Trzeba brać strugę faktów (świat jest ogółem faktów, a nie rzeczy) jako po prostu daną, i się w niej odnajdywać możliwie prosto i skutecznie. Tak też machnąwszy ręką na tajemnicę łączności i wszystkie inne tajemnice, zaaplikowałem uszom słuchawki i zacząłem od przenośnego odtwarzacza A&futura SE180. Że pojawiło się brzmienie zdumiewające jakością, to już anonsowałem przy okazji relacji jakości do ceny. Ale muszę podkreślić, że jako ktoś nie korzystający na własny użytek ze słuchawek bezprzewodowych, za to codziennie korzystający zawsze z którychś jakościowo szczytowych, zostałem zaskoczony bezprzewodową jakością w wydaniu dokanałowym. Dość jednak ogólników, sięgnijmy po konkrety.

I bardzo wygodny profil.

     Brzmienie Final ZE3000 okazuje się rzeczywiście takie, jak zapowiadał producent, to znaczy pozbawione elementów przymilania – naturalne i trzeźwe. Nie lubię określenia neutralne, bo niesie w sobie pejoratyw potencjalnego braku zaangażowania, a przecież po to się słucha muzyki na wyższych poziomach odtwórczych, żeby właśnie angażowała. Nie są zatem ZE3000 neutralne emocjonalnie – angażują i fascynują – ale są neutralne w sensie wyważenia i pozbawienia sztucznych ozdobników. Nie pokazało się ocieplenie, łaszenie, addycja basu ani wypchnięta średnica. W żadnym też razie okrojone soprany albo zabawa z oświetleniem – przyciemnianie lub rozjaśnianie.

   Najbardziej uderzają dwie rzeczy, zaraz za nimi trzecia. Najpierw uderza przejrzystość medium i wyrazistość dźwięków, po momencie na ogarnięcie słuchacza – odnalezienie się przez niego w scenerii – uderza także głębia sceny. Uderza również brak ocieplenia, ale dominuje wrażenie czystości. Czyste, nieocieplone, spokojne dźwięki płynę poprzez nieistniejące medium, złożone z samej czystości. Wyraźność tychże dźwięków popisowa, ale brak kładzenia nacisku na maksymalizm szczegółów. Te są wpisane w przekaz, a sam ten przekaz spójny, zbierający się w wyrazową całość. Same zatem najlepsze rzeczy, chyba że ktoś cieni w brzmieniu ciepło, bo tego ciepła nie ma. Nie ma też chłodu – ale jest świeżo, jakby było zaraz po deszczu. Atmosfera dostojnie czysta, co jeszcze potęguje wyczuwalna głębia sceniczna. Pierwszy plan na powierzchni twarzy – tuż przed nami, ale co chwilę się zjawiają dźwięki dobiegające z oddali.

   Naturalizm bierze się przy tym przede wszystkim z dwóch rzeczy: dźwięk pozbawiony jest naprężeń, struny mają właściwy naciąg. I druga rzecz: soprany są dobitnie trójwymiarowe. W połączeniu z już wymienionymi cechami i brakiem sybilacji daje to obiecywaną przez producenta atmosferę naturalizmu, i bardzo dobry ten realizm. Nie czuć wprawdzie gęstości medium, a jego ożywiane realizuje się nieznacznie; nie ma także biologiczności wysokiego poziomu, ale ogólnie dostałem popis brzmieniowego kunsztu, przekonujący pokaz możliwości.

    Odnośnie jeszcze basu – bo przecież bas, wiadomo… Z tym basem było nietypowo, bowiem zależał od utworu. Badając go sięgnąłem zrazu po taki, w którym basowa kurtyna powinna przytłaczać mocą z oddali. Tej kurtyny nie było, zatem rozczarowanie i podejrzenie braku basu. Ale w innych utworach bas jak najbardziej obecny, zarówno w niskich brzmieniach fortepianowych, jak w kontrabasie czy bębnach. Oczywiście nie taki, jak od najlepszych dużych słuchawek, ale słyszalny, całkiem niezły. W takim razie trzeba napisać, że to operowanie basem okazało się całkiem dobre, ale pewnych aranżacji basowych i basu o najniższym zejściu tutaj nie dostaniemy, to jest poza zasięgiem.

Tipsy są wyjątkowo miękkie i w pięciu wielkościach.

     O brzmieniu czerpanym bezprzewodowo z komputera w wydaniu plików standardowej jakości z YouTube mogę do powyższego dorzucić tyle, że miało lepszą spójność i trochę lepszą biologiczność. Mniejszy nacisk na wrażenie czystości, większy na doznawanie przeżyć. Świetna rytmiczność i złożoność dawały ciekawszą całość pod względem muzycznego performansu.

   Często krytykowane pliki z TIDAL, których jakości na najwyższym poziomie MASTER potrafią się czepiać ci sami, którzy nie podają ilości i specyfikacji kości DAC w swych drogich przetwornikach, nie dały wprawdzie nowego standardu, niemniej potrafiły w co lepszych realizacjach tworzyć mocniejszą bezpośredniość na linii artysta-słuchacz. Ukazana przy tej okazji została też własność EZ3000 obecna już na poziomie Spotify ze smartfona – rozrzut jakościowy między płkami.

    Nie powiem, że dokanałowe słuchawki z Japonii są pod tym względem bezlitosne jak kodeks samurajski, ale o maskowaniu nie ma mowy. Wynika to, rzecz jasna, z samej natury przekazu, stawiającego na realizm i otwierającego dwie drogi: wsteczną – do wykrywania słabości; i naprzód – po nadstandardową jakoś. Ta druga oczywiście lepsza; i faktycznie – pod względem otwartości góry pasma, jego trójwymiarowości, dźwięczności i czystości można się było doczekać w co lepszych realizacjach autentycznych popisów. Nieco gorzej z miąższością, nasycaniem i aromatem tonów średnich oraz z rozmachem basowym, ale spokojnie z tym rozbudzonym apetytem, wszak to bezprzewodowe dokanałówki. Dokanałówki którym na pewno lepiej wychodzi budowanie głębokiej sceny i efekty akustyczne niż stwarzanie atmosfery klubowej w oparciu o gęstość, ciepło, niskie zejścia, biologiczność i aromaty, ale dominująca składowa czystości i doskonałej rozdzielczości pozwala wszystkim się cieszyć.

     Stosując ulubioną figurę retoryczną Włodzimierza Ilicza napiszę teraz, że słuchawki Final ZE3000 „zmuszone były przyznać”, iż najdoskonalej wychodzą im produkcje dźwiękowe podczas odtwarzania dyskowych plików wysokiej jakości, za które, no niestety, dość słono przychodzi płacić. Pliki te wgrane w odtwarzacz przenośny z reguły prezentują się równie dobrze, ale najwyraźniej łącze bezprzewodowe Bluetooth z komputerem poprzez nadajnik Creative BT-W3 działało lepiej od wbudowanego w odtwarzacz, przydając dźwiękom zarówno lepsze wypełnienie, jak lepszą analogowość. To było już granie jak z udanych słuchawek przewodowych, aczkolwiek nie tak wybitne odtwórczo, jak z dawnych Grado SR-60.

Łączność nawiązywana automatycznie.

    Nie aż tak popisowo namiętne, tak gorące i tak płynne, ale już z ciepłem, z namiętnością i dobrze zaznaczającą się obecnością wypełniającej materii brzmienia. Żadnego przy tym dudnienia, odchudzonego grania obrysami, żadnego też zapiaszczającego sopranowego pyłu ani innej szorstkości. A za to mocne czynniki crisp, zaśpiewu, eleganckie ozdobniki pogłosów, widzenie koncertowych sal, bardzo dobrze zrealizowane struny gitar i fortepianów. Tektonicznego basu wprawdzie nadal nie było, ale zwyczajny bas ładnie się prezentował i jak cała reszta artykułował zarówno wyraźnym obrysem, jak i wyraźnymi podziałami wnętrza.

Podsumowanie

    Słuchawki Final ZE3000 są udane z paru powodów. Oczywistymi te, że są dokanałowe i bezprzewodowe, w obu więc łapkach trzymają lejce dzisiejszej popularności. (Bezprzewodowe to aż osiem dziesiątych rynku, a dokanałowe większość z nich.) Dokanałowych bezprzewodowych w tej sytuacji nie brak, recenzowane oferują jednak trzy kluczowe przewagi. Najważniejsza to dźwięk – tak dobry, że dorównujący udanym modelom bezprzewodowym okalającym uszy, co wobec faktu, że mają takie nieporównanie większe membrany, niemałym osiągnięciem. Jeśli dodać do tego realistyczny styl, szerokie rozwarcie pasma oraz wyjątkową kulturę zakresu sopranowego, możemy pogratulować. Drugą przewagą wygoda. Ów podkreślany przez producenta brak konieczności wciskania tipsów głęboko w kanał słuchowy, jak również nie przyleganie całą powierzchnią obudów do małżowiny usznej, stanowi niewątpliwy atut. Pamiętam jak kilkanaście lat temu zachwalałem dokanałowe Westone 4, a wcześniej Shure E2 – jedne i drugie oferujące wyrafinowane, godne uwagi brzmienie, wszelako pod warunkiem głębokiego wciskania tipsów. Pamiętam nawet kogoś, kto był przekonany, że nabył wraz z tymi Shure pożałowania godną tandetę; musiałem mu dobitnie wciskać słownie, by sobie je dobrze wcisnął w uszy, na całe szczęście to poskutkowało. Tego problemu z Final ZE3000 nie będzie, wciska się je leciutko – tylko, tylko. Oprócz tego faktycznie małżowiny usznej nie drażnią, ich obecności prawie nie znać. Tak więc dla tych, którzy myślą nie o samych dwu, trzygodzinnych odsłuchach, chcąc mieć w słuchawkach przyjaciela dającego długie, może nawet całodniowe oderwanie od świata, taka wygoda czymś kuszącym. Trzeci atut jest najbardziej banalny, ale też i najbardziej zasadniczy – tego wysokiej jakości brzmienia i tej wysokiej wygody nie nabywamy za wysoką kwotę. Zaledwie sześćset złotych wystarcza, by stać się właścicielem nieprzeciętnych muzycznie i oferujących wykwintny design słuchawek bezprzewodowych, na dodatek bardzo wygodnych, pomimo że dokanałowych. Że w tej sytuacji wyróżnionych na japońskim rynku nobilitacją artykułu o szczególnych przymiotach, to żadna niespodzianka, a sam mogę jedynie przyklasnąć.

 

W punktach

Zalety

  • Brzmieniowy realizm.
  • Na poziomie dalece przekraczającym oczekiwania odnośnie bezprzewodowych słuchawek dokanałowych.
  • Żadnych sztuczek brzmieniowych na rzecz zjednywania słuchacza.
  • Przeciwnie, pełny naturalizm, jeśli pominąć nieobecność niskiego basu.
  • Wyjątkowa kultura sopranów, w tym ich trójwymiarowość.
  • Skro dominantą realizm, to i realistyczni wykonawcy.
  • Popisowa wyraźność.
  • I popisowa czystość medium.
  • Niemałe też wrażenie brzmieniowej niezwykłości.
  • Pełna brzmieniowa spójność.
  • Duże, głębokie sceny.
  • Efektowne, dobrze kontrolowane pogłosy.
  • Dobitne różnicowanie jakości plików, świadczące o klasie własnej.
  • Wysoki standard łączności bezprzewodowej.
  • Brak potrzeby mocnego wciskania tipsów.
  • Trzy punkty podpierania o małżowinę uszną.
  • Sumą niespotykana u słuchawek dokanałowych wygoda.
  • Innowacyjna membrana.
  • Innowacyjna komora akustyczna.
  • Efektowny design.
  • Dobre gatunkowo surowce.
  • Długi czas pracy.
  • Szybkie ładowanie.
  • Wodoszczelne.
  • Bardzo znany producent.
  • Mnóstwo sprzedanych egzemplarzy.
  • Rozliczne wyróżnienia i nagrody.
  • Rewelacyjny stosunek jakości do ceny.
  • Polska dystrybucja.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Minimalne podostrzenie średnicy sopranami.
  • Bas obecny i rozdzielczy, ale daleki od tego, jaki oferowały kiedyś wielokrotnie droższe dokanałowe i przewodowe AKG K3003.
  • Jak kogoś stać, to za dopłatą tysiąca złotych Final ZE8000 dadzą jakości jeszcze więcej.

 

Dane techniczne:

  • Słuchawki dokanałowe, bezprzewodowe.
  • Dynamiczny przetwornik „f-Core for Wireless” z żywiczo-silikonową membraną ø6 mm.
  • Magnesy: neodymowe.
  • Sterowanie: dotykowe.
  • Tryb monofonicznego słuchania na jednej słuchawce.
  • Łączność: Bluetooth 5.2
  • Kodeki: AAC, SBC, aptX, aptX Adaptive
  • Czas pracy: 7 godzin odtwarzania na pełnym naładowaniu słuchawek, maksymalnie 35 godzin wraz z etui ładującym.
  • Pojemność baterii: słuchawki: 35 mAh / etui: 300 mAh.
  • Wodoodporność klasy IPX4.
  • Materiał wykończenia: premium „SHIBO” (nie zostają odciski palców).
  • Miękkie tipsy w pięciu rozmiarach.
  • Automatyczne nawiązywanie łączności i parowanie kanałów.
  • Kabel USB typu C do ładowania.
  • Papierowa instrukcja obsugi.
  • Kolory: biały lub czarny.
  • Cena: 649 PLN
Pokaż artykuł z podziałem na strony

6 komentarzy w “Recenzja: Final ZE3000

  1. Marcin pisze:

    Ależ pięknie wpasowała się recenzja w moje obecne poszukiwania sprzętu! Jestem właścicielem dużego systemu głośnikowego, mam też AKG K1000 i Edition XS od Hifiman’a, ale postanowiłem poszukać też jakichś tanich dokanałówek, aby posłuchać do snu.

    Poczytałem trochę i zakupiłem KZ ZAX oraz Final E3000. Te pierwsze już odesłałem – grały dość dobrze jak na te pieniądze, ale kompletnie bez duszy, muzyka była niby poprawna, ale mechaniczna. Nie spodziewałem się wiele po prawie dwukrotnie tańszych Finalach, gdy wkładałem je do uszu. Pierwsze co mnie zdumiało, to niesamowita wygoda. Mogłem w słuchawkach nawet położyć się na boku i nic w uszy się nie wbijało. Druga sprawa to dźwięk, który mnie oczarował – pięknie muzykalny i nasycony, do snu perfekcyjny, a biorąc pod uwagę ich cenę – rewelacja. Słuchawki na tyle mi się spodobały, że biorę niedługo na warsztat model wyższy – E5000 oraz do porównania również Final B3.

    Zakładałem kupno „pchełek” tylko jako dodatek, nie miałem większych oczekiwań, jednak strojenie Final Audio tak mi się spodobało, że wiele sobie po wyższych modelach obiecuję. No i jeszcze ta wygoda! Być może bawet sprzedam moje Hifimany, jeśli to Final przejmie pałeczkę słuchawek używanych na codzień 🙂

    P.S.: Słuchawkowy sprzęt towarzyszący powyższym wrażeniom to iFi iDSD Signature podpięte pod telefon z aplikacją USB Audio Player Pro.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Cieszę się, że tak to czasowo się spasowało. Mam nadzieję, że wrażenia brzmieniowe też do siebie pasują.

    2. Alucard pisze:

      Jak szkoła Final się podoba to nie ma innej możliwości, trzeba kupić D8000/D8000 PRO 😀

      1. Marcin pisze:

        Bardzo chętnie, jednak nie zrobię tego z wiadomego powodu 😉

        W związku z powyższym taką myśl: zacząłem czytać HiFiPHILOSOPHY w okolicach 2014 roku, wtedy też zacząłem się interesować dobrym sprzętem audio. Jeśli mnie pamięć nie myli, słuchawki flagowe były w przedziale 4-6 tys zł. Jeszcze w zeszłym dziesięcioleciu przecierałem oczy, gdy coraz częściej widziałem ceny powyżej 10 tys zł za flagowca. A dziś? Dziś ciężko jest się nie przewrócić, gdy widzi się ceny 20 czy 30 tys zł. Przypominam, za słuchawki…

  2. Mateusz pisze:

    Moje ZE3000 przegrały z Fiio FW5, jedyne w czym Finale są lepsze to izolacja pasywna, w tym względzie Fiio zachowują się jak półotwarte. Próbowałem też ZE8000 jednak ich sygnatura dźwięku jest przeciwna do ZE3000 więc nie polubiłem ich.

  3. Wojtek pisze:

    Posiadam ZE3000 i przyznam, że mam dużą satysfakcję „odkrycia” ich i kupienia jeszcze przed tą recenzją, właściwie w oparciu wyłącznie o własną opinię, kiedy testowałem kolejne modele i rosło we mnie wrażenie, że jakie to świetne słuchawki, o których mało kto mówi…

    Podstawowy atut – popisowa scena. Miałem dokładnie takie wrażenie jak w recenzji – w tej półce cenowej to wręcz za dobrze. Są umiejętnie ustawione na intersekcji słuchawek realistycznych i naturalnych, ale z jakimś tam już pierwiastkiem żywiołowości – są naturalne, ale nie są nudne. Lekkie podostrzenie faktycznie daje się wyczuć, ale ponieważ większość telefonów obecnie strojona jest na granie pt. ciepłe kluchy, w większości przypadków ta ich jasność jest równoważona. Metalheadom bym nie polecał, ale w gitarowym rocku już jest dobrze. Dałem im pianki z FiiO F9Pro i sporo zyskały.

    Funkcjonalnie mój egzemplarz nie jest idealny, czasami dalej nie wyczuwam komend, ale tutaj brałem to na klatę, że głównie wybieram jakość dźwięku. Zgadzam się również z komentującymi, że ZE8000 nie są lepszą wersją 3000, grają kompletnie inaczej (mi nie podeszły). Natomiast ZE3000 to jest rasowa słuchawkowa ukryta perełka dla kogoś, kto nie oczekuje wydziwiania w brzmieniu tylko chce, by mu ładnie, przyjemnie zagrało.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy