Recenzja: ERZETICH Mania

Budowa i jej konsekwencje

Mania przychodzi do nas tak.

   Korespondować z osobliwą nazwą powinien w przekonaniu projektanta równie szczególny wygląd – i rzeczywiście, słuchawki są rozpoznawalne z dowolnej odległości. Żadne inne nie mają bowiem obrysu w kształcie foremnego ośmiokąta wymodelowanego z jednego klocka lipowego drewna, lecz mimo to rzuca się w oczy pewne podobieństwo do też oprawionych drzewem rosyjskich Kennerton, ale głównie za sprawą pałąka. Nie identycznego co prawda, lecz też wyposażonego w z daleka widoczne mocowanie zawieszenia przez duże śruby zaciskowe wewnątrz metalowych prowadnic (u ERZETICH aluminiowych). W odróżnieniu od rosyjskich Kennerton słoweńskie nauszniki nie okładają jednak pałąka miękką otuliną, tylko zamiast niej podwieszają skórzaną opaskę, która lepiej się sprawdza. Uciskanie czerepu okazuje się bowiem mniejsze, pomimo niepomijalnej wagi 460 g. I w następstwie wygoda. Przyczyniają się do niej także grube pady z ekologicznej skóry, co brzmi wprawdzie lepiej niż sztuczna, ale znaczy to samo.  Sztuczna, nie sztuczna – pady miękkie oraz miłe w dotyku, a w ich okrągłych okienkach uszy spokojnie się mieszczą.

Wróćmy jeszcze do tych drewnianych opraw. Są z drzewa lipowego, ponieważ lipa to drzewo-symbol Słowenii. Co samo w sobie wyboru by jeszcze nie tłumaczyło, ale używane też między innymi w rzeźbiarstwie i meblarstwie, a ze spraw bliższych muzyce także w gitarach, perkusjach i fletach. Lipa ma litą, gładką fakturę i dobrą odpowiedź akustyczną, ale zrobione z niej przez ERZETICH muszle okazują się mieć na pokaźnej wielkości kanciastych ściankach bocznych małe dziary i szramki, prawdopodobnie celem dodatkowego wzbogacenia tych dobrych cech akustycznych. Drewno wykończone zostało ciemną bejcą w odcieniu szarobrązowym z mieniącą się stopniem zaciemnienia naturalną strukturą, a od strony zewnętrznej małymi śrubkami inbusowymi przytwierdzono duże maskownice z anodyzowanego na srebrny mat aluminium, poprzez szczeliny których prześwituje czerń spodniej tkaniny osłonowej. Identyczna osłania przetwornik po stronie wewnętrznej i widać poprzez nią metalowe żebra maskownic nad membraną.

Na stojaku wygląda tak.

Słuchawki formalnie są półotwarte, próbując jak najlepiej pogodzić swobodę propagacji dźwięku z brakiem nadmiernego hałasu, a skrętne (w ograniczanym zakresie) połączenie uchwytów muszli z pałąkiem zapewnia dobre przyleganie. Można też dzięki temu odkładać je padami na płask, jednakże wówczas kable sterczeć będą na boki, co nie jest zbyt praktyczne. W razie zwykłego odkładania oprą się natomiast o podłoże czubkiem pałąka oraz sworzniami uchwytów muszli, co dla odmiany jest bezpieczne, przynajmniej dla samych słuchawek. (Podłoże może ucierpieć.) Kabel jest podpinany przez mini 4-piny (tak samo jak u Audeze); na półmetrowym odcinku za muszlami w osłonie gładkiej powłoczki, przez którą widać miedź, a na zasadniczej długości w czarnym, materiałowym oplocie z firmową końcówką duży jack. Można zastąpić go symetrycznym, co zaraz z dobrym skutkiem wypróbowałem, ale oryginalny niesymetryczny jest ogólnie biorąc w porządku – to nie żadna tandeta. Nieco sztywnawy i wyraźnie spłaszczony, jakby ktoś go przewalcował, ale bez wijącego się przeszkadzania i irytującej skłonności skręcania w warkocz.

Słuchawki dostajemy w dużym pudle z surowej tektury wyścielonym pianką, w którym poza nimi, materiałowym pokrowcem ochronnym i osobno leżącym kablem niczego więcej nie znajdziesz. To jednak w zupełności wystarczy do grania z twoim torem, toteż nie ma co lamentować. Łatwość utylizacji opakowania to wszak obecnie jeden z trendów wiodących – jeszcze chwila i ekolog zwisał będzie z każdego drzewa, plotąc o pożytkach z korników i ociepleniu klimatu – dopóki mu nie zapłacisz, by łaskawie się zamknął. Wówczas pójdzie na piwo, a przy okazji coś wypali.

Zostają kwestie czysto techniczne. Niewiele mówi o nich sam producent, wolący skupiać się na poetyce a nie technice brzmienia, niemniej poza wagą i drewnem lipowym w krąg technicznych wtajemniczeń wkracza też 50-milimetrowa membrana dynamicznego przetwornika z powłoczką tytanową; kłaniają się zatem Ultrasone i kłania MrSpeakers, jak również paru innych producentów, jako że tytan to nie tylko księżyc Saturna oraz sowieckie atomowe okręty podwodne, wytrzymujące zanurzenie do 1200 metrów, ale także wybitny dźwięk na bazie lekkości, odporności na odkształcenia i sztywności. Dochodzi do tego impedancja 80 Ω – a zatem nisko/średnia – wraz ze skutecznością liczbowo w decybele wprawdzie nie ujętą, ale także przeciętną – nie bardzo łatwą i nie jakąś specjalnie trudną.

A z bliska tak.

To wszystko za wzmiankowane pięć z kawałkiem w dobie słuchawkowego zalewu, w ramach którego poczynając od niecałych sześciuset złotych za Beyerdynamic DT990 PRO, a nawet mniej niż połowy tego za Koss Porta Pro, można się wyposażyć w słuchawki bez dwóch zdań wybitne. Zatem?

 

 

 

 

 

 

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

8 komentarzy w “Recenzja: ERZETICH Mania

  1. Alucard pisze:

    Co tu tak pusto? Nikt nie chce pisać? To ja napiszę 🙂 Jak one się sprawdzają przy ciężkiej muzyce oraz takiej gdzie ważny jest duży bas? Lepsze są niż powiedzmy Grado PS500?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie wiem, bo Grado PS500 słuchałem w życiu może dwie minuty. Natomiast Erzetich Mania spisują się we wspomnianych aspektach bardzo dobrze, a nawet jeszcze lepiej.

      1. Alucard pisze:

        Powinieneś posłuchać nowych PS500e. Dorzuciłem do kolekcji, świetne słuchawki. Można sie wbić w lekki szok co takie puszeczki potrafią zrobić z muzyką 🙂

  2. Alucard pisze:

    Pytanie z gatunku osobistych 😉 Wolałbyś PS2000e czy D8000? What’s your weapons of choice?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Jeżeli odwołujemy się do personalnych kryteriów, to prawdopodobnie wolałbym PS2000e.

      1. Przede wszystkim dlatego, że są brzmieniowo smutniejsze.
      2. Także dlatego, że mój wzmacniacz na lampach 45 łatwiej radzi sobie z dynamikami niż planarami.
      3. Po trzecie dlatego, że wygoda (większa u D8000) nie ma dla mnie większego znaczenia; mam wytrzymałą głowę.

      Ale różnica (także w tych czysto subiektywnych kryteriach) to najwyżej kilka procent, a poza tym nie słyszałem D8000 z optymalnym kablem i także nie robiłem definitywnych odsłuchów pod kątem takiego rozstrzygnięcia. Całkiem możliwe, że dając D8000 Tonalium wskazanie padłoby na nie.

      1. Piotr Ryka pisze:

        A jako dopowiedzenie dodam, że swoje K1000 z Entreq Atlantis i tak wolę. Wyraźnie wolę.

  3. Alucard pisze:

    Smutniejsze? Hmmm, smutek to nie jest to. Wołałbym jednak coś wesołego, skaczącego, pląsającego, beztrosko muzykalnego i tryskającego basem, strumieniami średnicowej radości i fajną górą 🙂

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie ma problemu – są Focal Utopia. Tyle, że rock w nich wypada jak jakaś zabawa szkolna, a nie warki groźnych facetów. Wskazałem PS2000e, bo są poważne, posępne, dostojne i – można też tak to nazwać – neutralne. Ani śladu ocieplenia, wypogodzenia, dosłodzenia. Mnie to odpowiada, a inni mogą woleć co innego. Final D8000 są bardziej optymistyczne; nieznacznie, ale trochę, a Focal Utopie wręcz ocieplone. Wszystko to można oczywiście przeregulowywać kablami i torem, ale rozmawiamy o samych słuchawkach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy