Recenzja: ERZETICH Mania

Brzmienie

Albo tak.

   Zatem nie są na pewno w błędzie wspomniani profesjonaliści, którzy EEZETICH Mania sobie zafundowali. Bo, rzecz oczywista – można woleć inne słuchawki, zarówno tańsze jak droższe; ale też niewątpliwie te ze słoweńskiego lasu mają w sobie „to coś”, co czynić będzie muzykę lepszą i bardziej zajmującą.

Konkretnie chodzi o szereg zalet zdiagnozowanych we wszystkich trzech tradycyjnie sprawdzanych lokacjach: ze sprzętem przenośnym, przy komputerze i w torze z odtwarzaczem lub gramofonem. Chodzi przede wszystkim o wartki i falujący nurt muzycznego potoku, nasycenie muzyki kolorytem i dozę przekazywanych informacji.

Mania grają urokliwie i można się w nich rozsmakowywać. Ciemny, rembrandtowski niemalże styl oświetlania łączą z przekazem gęstym, ale pozbawionym przesadnej masywności i ani trochę ociężałym. Cechującym się jednoczesnym wysyceniem kolorów, odpowiednią różnorodnością i żywiołową dynamiką. Brzmią cieniście i gęsto, ale zarazem transparentnie i z dużą dawką światła. Na dodatek są zrywne i nie przeciągają fraz, a informacje o detalach w zgęstnieniach i cieniach się nie gubią. Dochodzi do tego czerń tła nie pozbawiona odbić światła, kontury zarysowane wyraźne i transparentność całkowita. Nie czuć specjalnego nacisku na szczegółowość i przejrzystość medium, ale są one pełnowymiarowe i bez zarzutu wkomponowane w budzącą uznanie wizję całości. Przy czym nie przesadzajmy z tym mrokiem – nie jest to mrok wyjątkowy. Ot, jeszcze jedne spośród jakże wielu (nawet większości pośród droższych) słuchawek mocno nasycających barwy i pociągających muzyczne krajobrazy pociemniającym werniksem dla zbudowania klimatu i podsycenia nastroju. Co na odbiorcę świetnie wpływa, więc o to wszyscy się biją; wystarczy zajrzeć do recenzji telewizorów – ile tam piszą o jakości czerni i jak bardzo recenzent wybrzydza, gdy okazuje się nie dość dobra. (Muzyka, analogicznie jak obraz, posiada aspekt malarski.)

Mało tego, niektóre produkcje filmowe przez samych twórców oprószone zostają sadzą, a mój telewizor ma wbudowany własny generator czerni (którego nigdy nie używam). Nie lubię bowiem dekompozycji czernią innych barw i słuchawki ERZETICH Mania na szczęście tego nie robią. Jedynie mocno wysycają, w tym i samą czerń oczywiście, zachowując naturalny koloryt i naturalną różnorodność. Z  towarzyszeniem drugiej cechy, która jest u nich wiodąca – analogowej płynności, i w jej ramach operowania sopranem. Z oryginalnym kablem ten sopran cokolwiek okazuje się wycofany, niemniej cofnięcie jego niewielkie i całkiem nie przeszkadzające. Z Tonalium natomiast był to już sopran pełny, nie wycofany ani trochę, a przy tym z oboma kablami trójwymiarowo zrobiony – wolny od nitkowania i spłaszczeń.

Tak więc sopran objętościowy i doskonale zespolony z pozostałymi zakresami, to obok naturalnego, gęstego kolorytu drugi czynnik decydujący o tym, że można tych Mania zapragnąć.

I można przykręcić śrubę.

Wiele razy, szczególnie ostatnimi czasy, odwołuję się do testu zwykłej mowy, znakomicie odróżniającego styl sopranowo podrasowany od naturalnego. W rezultacie mieliśmy niedawno zdiagnozowane trzy przykłady słuchawek grających naturalnie i jednocześnie efektownie – wyraźnie droższych od tych Mania flagowych dla swych producentów Pioneer SE-MASTER1, Meze EMPYREAN i MrSpeakers ETHER 2. Recenzowane teraz ERZETICH Mania też zapisują się do tej szkoły, grając we wspomnianym aspekcie identycznie. Cieniście, urokliwie i z nasyceniem oraz bez sopranowych wtrętów, a jednocześnie z naturalnej długości wybrzmieniem. Nie tak perliście, mieniąco się i migotliwie, jak ETHER 2, i nie tak perfekcyjnie (referencyjnie wręcz) pod każdym względem, jak Pioneery i Meze, ale w tym stylu i pod względem całościowej jakości bliziuteńko, a za połowę albo jeszcze mniejszą kwotę. Więc przy okazji dociera do nas, jak straszne rozrzuty potworzyły się pośród słuchawek; gdzie znakomite możemy mieć już za sześćset, nieco lepsze za sześć tysięcy, a jeszcze kroczek wyżej, to już tysięcy dwanaście. Więc stara audiofilska prawda wraca w wyższym jeszcze stężeniu: mały postęp, duże pieniądze – i z roku na rok coraz większe. Niemniej trudno nie zauważyć, że te za sześćset jednak najsłabsze, gdy te za dwanaście jednak najlepsze, więc jeśli zmierzamy ku perfekcji, to trzeba niestety płacić. A na królewskim tronie nowy Orpheus Sennheisera za dwieście sześćdziesiąt  tysięcy i cała reszta pod nim… Ale co się będziemy słuchawkami szokować – w niemieckim serwisie Porsche wymiana żarówek w światłach drogowych (nic więcej) jest wyceniona na pięć sześćset, bo serwis nie przewiduje wymiany po jednej stronie, która kosztuje dwa osiemset. (Pewnie za to żarówkę dają „europejską”, przez biuro polityczne Najjaśniejszej Komisji Europejskiej łaskawie zatwierdzoną.)

W skomplikowanym słuchawkowym świecie rządzi zatem cenowa stromizna, ale są tam różne zaułki i kuszące przystanie. O takim ciekawym zaułku, zwącym się Ultrasone Tribute 7, będzie niedługo recenzja, a opisywane teraz ERZETICH Mania nie są wprawdzie aż tak osobliwe, niemniej bez wątpienia kuszące i jakże zbawczo tańsze. Za pół albo mniej budżetu takich naprawdę ekstra dostajemy brzmienie kompletne i dźwięk uniwersytecko wykształcony. Nie tak jeszcze zachwycający, że gdy słuchasz, to ci się otwiera niebo, ale już taki do zapomnienia, jaki marny świat wokół. Z porywami nawet w momentach, w których baczymy na jakość, co ma kluczowe znaczenie. Jako że wielu nawet zaawansowanych użytkowników słuchawek obstaje przy twierdzeniu, że nie warto kupować drogich, bo przecież tanie (jak sami to przyznaliśmy) też mogą dawać radość, więc po cóż gubić pieniądz?

I można wsadzić ucho.

I można się z tym zgodzić, wszakże pod jednym warunkiem – że będziesz umiał słuchać bez wsłuchiwania się w jakość. Że myśl ci się nie ześlizgnie w zapamiętania godzinie na przegląd aspektów technicznych i nie odkryjesz z goryczą – że to, tamto i owo nie przylega z całą dokładnością do muzyki żywej, że pozostaje namiastką. O wiele łatwiej będzie o to, gdy nie masz w domu instrumentu, albo masz tyko gitarę. Bo zwykła – nie jakaś Hermann Hauser czy jakiś Gibson Les Paul plus Marshall – od tej z przeciętnych słuchawek się zasadniczo nie różni. Ale saksofon, orkiestrowe czy perkusyjne talerze, fortepian, kotły, organy – to całkiem inna sprawa. A podobnie obrazowanie sceny, podobnie ludzkie głosy, podobnie muzyka jako całościowa wizja dynamicznego układu.

Wróćmy do naszych Manii. Wynotowałem sobie, że całość brzmienia u nich przestrzenna, plastyczna i wydatnie trójwymiarowa; co, zwłaszcza w odniesieniu do tego ostatniego znamionuje już klasę. Bas mocny, nieco niestety głuchawy, niespecjalnie także akcentujący przestrzenność bębnów, ale akcentujący. Za to potrafiący schodzić w najniższe rejony i zabrzmieć przepotężnie. Soprany z oryginalnym kablem cofnięte na rzecz łagodzenia, ale w sposób udany, nie krzywdzący; z Tonalium natomiast pełnowymiarowe, bez wyczuwalnego ujęcia. Granie nieco powyżej linii wzroku i całe przed słuchaczem, pod względem stereofonii dobrze wiążące kanały środkowym wypełnieniem. Scena w zależności od rodzaju nagrania od średniej aż po dużą, nie rozciągana sztucznie sopranowymi zawodzeniami.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

8 komentarzy w “Recenzja: ERZETICH Mania

  1. Alucard pisze:

    Co tu tak pusto? Nikt nie chce pisać? To ja napiszę 🙂 Jak one się sprawdzają przy ciężkiej muzyce oraz takiej gdzie ważny jest duży bas? Lepsze są niż powiedzmy Grado PS500?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie wiem, bo Grado PS500 słuchałem w życiu może dwie minuty. Natomiast Erzetich Mania spisują się we wspomnianych aspektach bardzo dobrze, a nawet jeszcze lepiej.

      1. Alucard pisze:

        Powinieneś posłuchać nowych PS500e. Dorzuciłem do kolekcji, świetne słuchawki. Można sie wbić w lekki szok co takie puszeczki potrafią zrobić z muzyką 🙂

  2. Alucard pisze:

    Pytanie z gatunku osobistych 😉 Wolałbyś PS2000e czy D8000? What’s your weapons of choice?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Jeżeli odwołujemy się do personalnych kryteriów, to prawdopodobnie wolałbym PS2000e.

      1. Przede wszystkim dlatego, że są brzmieniowo smutniejsze.
      2. Także dlatego, że mój wzmacniacz na lampach 45 łatwiej radzi sobie z dynamikami niż planarami.
      3. Po trzecie dlatego, że wygoda (większa u D8000) nie ma dla mnie większego znaczenia; mam wytrzymałą głowę.

      Ale różnica (także w tych czysto subiektywnych kryteriach) to najwyżej kilka procent, a poza tym nie słyszałem D8000 z optymalnym kablem i także nie robiłem definitywnych odsłuchów pod kątem takiego rozstrzygnięcia. Całkiem możliwe, że dając D8000 Tonalium wskazanie padłoby na nie.

      1. Piotr Ryka pisze:

        A jako dopowiedzenie dodam, że swoje K1000 z Entreq Atlantis i tak wolę. Wyraźnie wolę.

  3. Alucard pisze:

    Smutniejsze? Hmmm, smutek to nie jest to. Wołałbym jednak coś wesołego, skaczącego, pląsającego, beztrosko muzykalnego i tryskającego basem, strumieniami średnicowej radości i fajną górą 🙂

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie ma problemu – są Focal Utopia. Tyle, że rock w nich wypada jak jakaś zabawa szkolna, a nie warki groźnych facetów. Wskazałem PS2000e, bo są poważne, posępne, dostojne i – można też tak to nazwać – neutralne. Ani śladu ocieplenia, wypogodzenia, dosłodzenia. Mnie to odpowiada, a inni mogą woleć co innego. Final D8000 są bardziej optymistyczne; nieznacznie, ale trochę, a Focal Utopie wręcz ocieplone. Wszystko to można oczywiście przeregulowywać kablami i torem, ale rozmawiamy o samych słuchawkach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy